czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz GEMBALSKI: „Omen” — odcinek 11.


Janusz Gembalski: Omen

Pojechałem do miasteczka. Nie wiem, czy miało więcej niż 15 tysięcy mieszkańców. Kiedy wyszedłem z Komendy, było już dobrze po siódmej wieczorem. „Oni” wiedzieli, że mam się jeszcze widzieć z panią Krystyną, więc byli uprzejmi jak cholera. Jeden z nich, mieszkający w pobliżu posterunku, zabrał mnie do swego mieszkania. Mogłem wziąć prysznic, dostałem czystą koszulę i talerz dobrego, domowego bigosu. Telefonicznie zamówiłem pokój w motelu i pojechałem do szpitala. Pani Krystyna była po dość bolesnym składaniu nogi i spała po zastrzyku. Zostawiła dla mnie list, w którym prosiła, żebym przenocował w hotelu, a ona pokryje wszelkie koszty. Prosiła, bym następnego dnia koło południa wpadł do niej do szpitala.

Wróciłem do motelu i pierwsze kroki skierowałem do baru. Zamówiłem setkę, wypiłem ją jednym haustem i dopiero wtedy opadły ze mnie całodzienne emocje. Wreszcie poczułem lekkie odprężenie. Dopiero wtedy spojrzałem wokół siebie i na codzienne, nocne życie małego miasteczka.

W barze było tylko kilka osób. Przy najbliższym stoliku siedziało trzech facetów i piło piwo. Przed każdym z nich stała jeszcze setka wódki. Widocznie w końcówce chcieli sobie poprawić procenty. Przy drugim siedziały dwie miejscowe prostytutki i piły herbatę. Jedna — zabiedzona chudzina, a druga mała, korpulentna blondynka z dość miłą buzią. Czekały na klienta albo, żeby ktoś postawił im kielicha. Nie miałem ochoty zostać ich klientem, ale przysiadłem się do nich i na początek postawiłem po dwie pięćdziesiątki.

Wszyscy w barze, a chyba i w miasteczku, słyszeli już o wypadku i moim udziale w tym wydarzeniu. Okazało się, że pani Krystyna jest tutaj doskonale znana, gdyż mieszka w dworku 20 kilometrów od miasteczka. Nikt jednak nie wiedział kim jest jej mąż. Nikt nie mógł się zbliżyć do jej domu, gdyż był strzeżony. Jak się potem okazało, pani Krystyna żyła z mężem w bardzo specyficznym związku. Kiedy tak miło gawędziłem sobie z miejscową inteligencją, do baru wszedł plutonowy. Był już w cywilu i wyglądał jakby go ktoś wymaglował. Kiwnął na mnie i usiadł na wysokim stołku przy barze. Gdy stanąłem przy nim, uśmiechnął się kwaśno i stwierdził, że w dotychczas spokojnym miasteczku zrobił się nagle taki rozgardiasz, że on na trzeźwo nie dotrwa do jutra. Zamówiłem dwie setki, które bez słowa wychyliliśmy do dna.

— Nie gniewaj się, chłopie, za dzisiejszy dzień. Taki opierdol, jaki dostałem z Komendy Wojewódzkiej, nie trafia się codziennie. Dlaczego nie wezwałem do wypadku nikogo od nich? Dlaczego nie zawiadomiłem SB? Wreszcie dlaczego nie zatrzymałem was w areszcie do wyjaśnienia sprawy? Na nic nie zdało się tłumaczenie, że nie wiedziałem, kto tym autem jechał i że trudno było przesłuchiwać zabitego koziołka.

Po drugiej setce powiedział mi w wielkiej tajemnicy, że dwie godziny po wypadku przyjechali cywile z Wojewódzkiej, zabrali dokumenty kierowcy, a potem pojechali i podpalili auto z trupem w środku. Ja na pewno dostanę wezwanie i grzecznie, ale stanowczo wytłumaczą mi co naprawdę widziałem i że jestem bohaterem, gdyż w ostatniej chwili zdążyłem wyciągnąć z auta pasażerkę, która tylko dzięki mnie nie spłonęła. On natomiast naprawdę nie wie, co jest grane, ale na pewno nic dobrego i zapewne po tym fakcie szybko awansu nie dostanie.

Biedny i wystraszony tak się spił, że razem z dwiema panienkami musiałem go odprowadzić do domu. Po drodze stwierdziły, że innemu skurwysynowi by nie pomogły, ale sierżant jest wobec nich w porządku.

Następnego dnia o siódmej zbudziło mnie łomotanie do drzwi. Było tak, jak przewidział sierżant. Z tą różnicą, że nie wezwali mnie do siebie, ale przyjechali do mnie. Wiedzieli o mnie wszystko. Nawet to, że trzynaście lat temu siedziałem przez pomyłkę.

— Warto z nami współpracować. Widzicie, że wszystko o was wiemy. To, że nie dostaliście zgody na wyjazd na Węgry ani nawet przepustki do Czech, także nam jest wiadome. Dali wam paszport do Anglii tylko dlatego, że służbowy, ale jak będziecie trzymać gębę na kłódkę, możecie prywatnie jechać nawet do tej Amerykanki, którą kiedyś pierdoliliście przez dziesięć dni w Krakowie.

Gdy powiedziałem, że pani Krystyna kazała mi koniecznie być w szpitalu koło południa, nawet się nie zdziwili i stwierdzili, że na to już nie mają wpływu. Co postanowię to moja prywatna sprawa, która nie będzie miała wpływu na mój paszport, a jeżeli sam się żywcem pakuję w kabałę, oni na pewno nie będą mnie z niej wyciągać.

Wziąłem prysznic, zmieniłem ubranie i pojechałem do szpitala. Zdążyłem zobaczyć się z panią Krystyną. Czekała specjalnie na mnie — mieli ją przewieźć do Kliniki Rządowej w Warszawie. Właściwie dopiero teraz przyjrzałem się jej dokładnie. Była już chyba po czterdziestce, bardzo zadbana. Podejrzewam, że nad jej wyglądem pracował sztab masażystów, kosmetyczek i fryzjerów, a PEWEX miał niezły utarg z jej kosmetyków. Nawet w szpitalnym szlafroku wyglądała bardzo atrakcyjnie. Niewysoka, na pewno nie można było powiedzieć, że jest szczupła, ale raczej średniej tuszy. Brunetka, z przystojną, choć nieco wulgarną twarzą, o wydatnym, sterczącym i jędrnym biuście, wyglądem przypominała prezenterkę telewizyjną.

Pani Krystyna powiedziała, że nie wierzy w powiatowe szpitaliki i dlatego jedzie do stolicy. Wie, że zawdzięcza mi życie, a poza tym czuje do mnie wielką sympatię, więc chce się w jakiś sposób odwdzięczyć. Oddałem jej zwitek dolarów i stwierdziłem, że chyba każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Żachnęła i powiedziała:

— Nie pieprz, młody. Masz tu na razie pieniądze za fatygę, bo przeze mnie musiałeś przerwać powrót do domu. Płaciłeś za hotel, żarcie, masz zniszczone ubranie, a poza tym na pewno już miałeś niezbyt przyjemną wizytę smutnych panów, którzy nie umilili ci pobytu w tutejszej mieścinie. Jeżeli twój telefon na wizytówce jest aktualny, to jak już wszystko się wyjaśni, zadzwonię do ciebie. Przeczytałam, że jesteś architektem wnętrz. Wiem, że nie przyjmiesz ode mnie jałmużny, ale dam ci dużą, odpowiedzialną i dobrze płatną robotę. Chodzi o całkowite przeprojektowanie mojej rezydencji i nadzór nad jej przebudową. Na razie musimy się pożegnać, lecz do zobaczenia wkrótce.

Karetka przyjechała po nią z Warszawy i stała już od dwóch godzin. Widziałem, że zarówno kierowcę, jak i sanitariusza szlag trafia — jednak czekali pokornie i cierpliwie.

c.d.n.