czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Natalia BOROWIECKA: Jak nie dać się szkole? — odcinek 3.


ROZDZIAŁ II

Charakterystyka terenu

Szkołę bardzo łatwo jest poznać nawet w obcym terenie. Są to gmachy dość charakterystyczne, najczęściej nieciekawe architektonicznie, bo szkoła nie po to jest, by zachwycała. Projektujący nowe szkoły rzadko mają na uwadze słowa C.K. Norwida, który pisał:      

Piękno na to jest
By zachwycało do pracy

Stąd więc polskie szkoły piękne raczej nie są, być może i dlatego nie bardzo zachęcają do pracy. Na ogół nie oddają one charakteru lokalnego, nie współgrają z miejscową zabudową, nie wyrażają atmosfery środowiska, w którym się znajdują. To potężne gmachy, z charakterystyczną bryłą sali gimnastycznej. Bardziej przypominają zaadaptowane na cele użytkowe fabryki niż miejsca, gdzie tworzy się piękno, przyszłość i wartość następnych pokoleń. Im dalej „w las”, tym jeszcze gorzej. Nie będę twórcza, gdy stwierdzę, że nasze szkoły są po prostu brzydkie, urzędnicze, schematyczne, często sprawiają wrażenie brudnych, ale nie w znaczeniu realnym, bardziej metaforycznym. Nasycone kurzem historii, rzadko oddychają, rzadko czuć w nich powiew przyszłości. W większości szkoły obrażają moje poczucie estetyki. Prędzej można doświadczyć w nich dreszczu stęchlizny niż zachłyśnięcia młodością. Trudno się więc dziwić, że młodzież nie czuje się w nich dobrze. Najczęściej to dyrektorzy, organy prowadzące (czytaj: urzędy!), nauczyciele decydują o wyglądzie szkoły, rzadziej, albo wcale, uczniowie. Wstyd się przyznać, ale często nie są to osoby odznaczające się dobrym gustem, a co dopiero mówić o zrozumieniu gustów młodzieży. Doznaję uczucia głębokiego przygnębienia, kiedy wchodzę do odrapanego i szarego (a jakżeby inaczej!) z zewnątrz budynku. Podążam korytarzem, w którym na ścianach straszy mnie jakiś dawno przewiany piasek pustyni z ohydną lamperią w kolorze rozbełtanych odchodów, zza zakrętu czai się portret patrona szkoły, z bardzo zamierzchłej przeszłości, ideowo obcy nawet moim dziadkom, a co dopiero współczesnej młodzieży. W salach żółć znowu miesza się z zielenią, wyżej wspomnianym brązem i głęboką szarością drzwi. Pomarańczowe story, telewizor marki „Rubin” i radio marki „radio”(ktoś w czasach Beatlesów urwał tabliczkę) dopełniają przygnębiającego obrazu. Te „wspaniałe” relikty przeszłości to nie izba pamięci, ale wierni od lat strażnicy domniemanego majątku szkolnego. Nie wolno ich wyrzucić, bo „ma Pani je na stanie i później inwentaryzacja się nie zgodzi!”. Ohyda. Jak tu tryskać radością tworzenia? Obrzydliwe kolory na korytarzach nieudolnie próbują zasłonić gazetki „ku czci i chwale” aktywnych nauczycieli. Ciekawe czy którykolwiek z uczniów zrobiłby cokolwiek do tych gazetek, gdyby nie ocenowa motywacja nauczycieli. Innym sposobem wymuszenia takowej: „zrobisz gazetkę dostaniesz punkty do zachowania”. Tematy najczęściej mało interesujące z punktu widzenia młodzieży, za to bardzo poprawne ideowo z punktu widzenia wizytujących szkołę organów prowadzących i nadzoru. Dziesiątki razy musiałam mówić uczniom, że czegoś nie mogą wywiesić na gazetce, bo się dyrektor nie zgodzi, bo będą problemy. Niewątpliwie rodziło to w nich przekonanie, że nie wszystko w życiu opłaca się mówić, że nie zawsze dobrze jest prowokować kłopoty. Ja już dość dobrze wiedziałam, że nie opłaca się zaczynać wojny, że młodzieńczy bunt swoją drogą, ale przed nimi matura, a dyrekcja pamięć miała dobrą. Do dziś nie wiem czy dobrze robiłam. Zdali maturę, ale czy czegoś nie stracili?

Jest w szkole kilka miejsc, które wymagają bliższego opisania. Znajdują się one w każdej szkole i jak podejrzewam wszędzie mają podobny charakter. Są to miejsca, tu posłużę się znowu terminologią wojskową, strategiczne dla obu walczących ze sobą grup. Jedna i druga marzy, by choć na chwilę być niewidzialną i znaleźć się w tych zakazanych strefach. Zacznę od miejsc bliżej mi znanych, czyli nauczycielskich.

Pokój nauczycielski — centrum dowodzenia i opracowywania strategii walki z uczniami, miejsce narad sztabowych, czyli rad pedagogicznych. Najczęściej unosi się tam zapach kawy i tanich perfum przemieszany ze świergotem rozgadanych bab. Ten zawód to ciągle domena kobiet, intelektualne polemiki na wysokim poziomie są tu raczej rzadkością. Nieliczni mężczyźni, którzy się tu pojawiają często przypominają zahukanych i zniewieściałych maminsynków. Rozmowy dotyczą plotek z prasy brukowej, przepisów kulinarnych, luźnych uwag o pogodzie, obgadywania uczniów, problemów z rodzonymi pociechami i ogólnego utyskiwania na wszystko wokół. Myliłby się ten, kto by myślał, że nauczyciele dyskutują ambitnie, roztrząsają teorie filozoficzne, zawiłości i paradoksy matematyczne, konsultują tajniki doświadczeń chemicznych czy fizycznych. Rasowy nauczyciel tak nie cierpi swojego przedmiotu, że nie w głowie mu na przerwie myśleć o następnej lekcji, a co dopiero prowadzić twórczą dyskusję na ten temat. A nóż widelec ktoś złośliwy wytknie mu niewiedzę, podczas gdy przecież ten zawód, jak mało który, przywłaszczył sobie monopol na wszechwiedzę. Nikt tu nie pamięta mądrości Sokratesa, który wiedział, że nic nie wie. Tu każdy głupi wie wszystko, bo jakże inaczej spełniłby swą dziejową misję. Rasowego nauczyciela poznaje się na pierwszy rzut oka: urzędniczy styl i grzeczny wygląd, broń Boże jakiejś ekstrawagancji, na twarzy wyraz idealnej obojętności i maksymalnego poczucia wyższości. Nauczyciel nie mówi, lecz przemawia, nie dyskutuje, lecz wykłada, nie pyta, lecz odpytuje i nigdy, przenigdy nie ma wątpliwości. Ma najczęściej wzorcową postawę i absolutne przekonanie o własnej wyższości. Przedstawiciele wszystkich zawodów, z którymi zdarzyło mi się zetknąć, nienawidzą mieć najmniejszego nawet kontaktu z nauczycielami. To ludzie, którzy ogólnie mają najgorszą opinię wśród innych profesji, gdyż mają paskudną skłonność do pouczania wszystkich i stwarzania wrażenia, że na wszystkim znają się lepiej. Z moich obserwacji wynika, że ten odbiór i ocena są często uzasadnione i trafne. Wyobraź więc sobie, Drogi Czytelniku, miejsce, w którym panuje niebezpieczne nagromadzenie tego materiału. Pokój nauczycielski jest azylem uczących, tu mogą do woli manifestować swoje poczucie wyższości, jeden przed drugim chwalić się swoimi rzekomymi osiągnięciami pedagogicznymi, urojonymi sukcesami dydaktycznymi, tu właśnie wszyscy utwierdzają się nawzajem w swej dziejowej misji i wmawiają sobie, jacy są wspaniali i potrzebni w dziele zbawiania tego świata od powszechnej tępoty i niewiedzy. Ciekawe, że spotkałam mnóstwo nauczycielek, które były bardzo ładnymi kobietami, natomiast stereotyp nauczyciela w literaturze czy nawet reklamie to albo zasuszona, wstrętna sekutnica, albo gruba, infantylna matrona. Wcale mnie to nie dziwi. Kiedy większość moich koleżanek wychodzi z pokoju i zakłada maskę rasowego nauczyciela, uczniowie nie są w stanie dostrzec ani uroku tych kobiet, ani ich zgrabnych nóg. Już Gombrowicz pisał, że dobry nauczyciel to brzydki nauczyciel. Moje koleżanki często nieświadomie biorą to sobie do serca. W mediach wiedzą, że dobrze sprzedaje się towar w ładnym opakowaniu, w szkole bezcenny towar wpycha się odbiorcy w antypatycznym opakowaniu. Nie mówię, żeby nauczycieli dobierać jak modelki na castingach. Chodzi mi o fakt, że większość z nich wychodząc z pokoju nauczycielskiego robi wszystko, by uczniowie nie widzieli w nich żadnego uroku. Trudno więc później oburzać się, że taki obraz nauczycieli funkcjonuje w świadomości społecznej — zapracowaliśmy na niego.

Pamiętam, jak zawzięcie uczyłyśmy się polskiego, bo po cichu podkochiwałyśmy się w naszym poloniście, jak miło chodziło się na historię, gdy na zastępstwo przyszła żona znanego w mieście ginekologa, a miała taką fryzurę, takie ciuchy i perfumy, że razem z tym jej „wielkim światem” wchłaniałyśmy ogromy wiedzy na tematy historyczne. Nikt nie miał takiego posłuchu i żaden z nauczycieli tak szybko nie nawiązał z nami kontaktu jak ona. Wspomniana już wcześniej moja sympatia do pana od polskiego sprawiła, że dziś jestem polonistką.

W pokoju nauczycielskim odbywają się również wszelkie spotkania oficjalne i towarzyskie, na których albo się wykłócamy, albo podlizujemy, albo robimy jedno i drugie zapijając kawą, herbatą i obżerając się słodyczami. Do oficjalnych spotkań należą rady pedagogiczne, które omówię w jednym z następnych rozdziałów. Nieoficjalne spotkania to czyjeś imieniny, Dzień Edukacji czy Dzień Kobiet. Te okazje to parada obłudy i nieszczerości. Warto sobie uświadomić, że nikt nie składałby nam życzeń i nie urządzał poczęstunków, gdyby nie musiał tego robić ze względu na „władzę”, jaką posiadamy. Gdy tylko nadarza się okazja, uczniowie i rodzice dają nam kwiatki i robią imprezę. Życzenia są zawsze szczere i serdeczne, dziwi tylko, że tak szybko zapomina się o nauczycielach po skończeniu szkoły.

Szczególnie aktywni w obstawianiu imprez są aktualni maturzyści, których poziom serdeczności rośnie wraz ze zbliżaniem się matury. Wiem, że są nauczyciele, których młodzież szanuje i chętnie daje im wyrazy sympatii, jednak zawsze czuję się upokorzona, gdy te wyrazy sympatii i życzenia dostają ci, których młodzież nie cierpi, ale wie, że brak „serdeczności” byłby potraktowany jak wypowiedzenie wojny. Naiwność niektórych koleżanek w traktowaniu tych wybuchów miłości często mnie poraża. Niektóre zdają się wierzyć, że ktoś docenia i szanuje ich dziejową misję. Jeszcze zabawniejsze są imprezy z rodzicami. Tu już kompletnie nikt nie wie, jak się zachować. Nauczyciele udają zaskoczonych i dogłębnie wdzięcznych, a tak naprawdę to cieszą się, że zaoszczędzą na słodkiej bułeczce na drugie śniadanie. Rodzice nagle przypominają sobie szkolne czasy i mimo swego wieku, bardzo się starają, by wypaść jak grzeczni uczniowie. Trudno opisać to zażenowanie, gdy znacznie ode mnie starsze mamy i ojcowie tytułują mnie „Pani Profesor” i stają przede mną w postawie pełnej uniżenia i pokory, nadskakują mi i zupełnie nie wyobrażają sobie, że mogłabym im pomóc w parzeniu kawy czy zmywaniu po imprezie. Zupełnie jakbym była jakąś świętą krową, która powinna przyjmować te hołdy. Atmosfera takich uroczystości jest napięta, oficjalna i trudna do zniesienia. Jeśli zdarzy się, że w pokoju zostaną nauczyciele, którzy nie wytwarzają aury wyższości, jest szansa, że spotkanie zrobi się weselsze i normalniejsze. Rzeczywiście można się wtedy pośmiać i przekonać rodziców, że niektórzy z nas są normalni, a nawet dowcipni, bez wyszukanych niuansów i przesadnego dbania o savoir-vivre.

Rzadkie są chwile, kiedy pokój nauczycielski jest miejscem sympatycznym, kiedy część rasowego grona jest gdzieś na wyjeździe, a dyrekcja na naradzie. Można tu wtedy spokojnie wypalić zakazanego papierosa, pośmiać się bez narażania się na krytyczne i kąśliwe uwagi prawomyślnych, doświadczyć intelektualnych dysput, a nawet pogadać z jakimś inteligentnym uczniem, który zaplątał się na korytarzu podczas wolnej lekcji.