czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Władysław Eliasz: „Pieśń o życiu i dziełach pana naszego Spytka Melsztyńskiego” — odcinek 4.


Pieśń o życiu i dziełach pana naszego Spytka Melsztyńskiego — odc. 4.

W drogę! Czas wszak na ucztę pogania. Rozkaz wymarszu wydany na nogi wszystkich podnosi. Związują w płótno dobytek, kulbaczą konie w pośpiechu i krzyżem na piersiach się znaczą.

Nim trzy razy Ojcze i trzy razy Zdrowaś minie, procesja długa wyrusza. Wzdłuż kniei gęstej ciągną, grzędami ruczajów wyschniętych, co się pośród skalistych strażnic wiją, środkiem połoniny szerokiej, to znów brzegiem traw dzikich od prawieków przez deszcz jeno i wiatr koszonych. Czołu chwalebną okryty sławą Dobrogost Szamotulski przewodzi. Za nim pospołu Socha Płocki i Warsz z Michowa podążają, rozmową głośną zajęci. Jeszcze dalej dzielny Rafał z Tarnowa, syn Jaśka, sandomierskiego kasztelana i Jan Głowacz z Laszenic, co swojej mazowieckiej gromady na krok nie odstępuje. I wiele kmiecia drobnego było pomiędzy nimi. Niektórzy grubymi żartami zajęci, niektórzy zaś cugle popuściwszy przysypiają jakoż i na taborze, jazdą znużeni.

W samym środku pochodu półksiężyc z gwiazdą w błękitnym otoku wyszyty w słońcu płowym połyskuje, aby z daleka wszem widne było, że on to teraz blask będzie dawał całej krainie.

W wędrownym szyku wskroś pochylony kazał proporzec swój trzymać sławny leliwita. Ale i on drogą już długą strudzony, powieki ciężkie mruży i wtedy zdaje mu się, że pieczęć swą złotem haftowaną, jak obyczaj rycerski każe, na sztorc wysoko stawia i na oślep się rzuca zwady mężnej szukając. Już pędzi! Już się przed innych wyrywa, szyki równe miesza i w skośne oczy zagląda. W sam środek tłuszczy chersońskiej wpada, mieczem na boki pracuje, ale jakby pustkę tylko ciął, powietrze ostrzem siecze, żadnego ubytku nikomu nie czyniąc. Rozgląda się wokół, hańbą własną zawstydzony, lecz swoich nie widzi, za to gwar obcych urągań w uszy się wdziera i głowę mu rozsadza. Pędzi więc dalej, lecz nagle koń się pod nim zapada i w przepaść zrzuca. Wtedy go jakiś głos mocarny w locie łapie, z przestrachu cuci i na powrót chwiejącego w siodle osadza. Oczy więc z resztek mgły szybko przeciera i z figlarną miną Prokopa się zderza.

— Zda mi się, panie, że już szczyty wieżyc kamienieckich dostrzec się przed nami dają.

— Być to żadną miarą nie może, cny pisarczyku, skoro jeszcze jazdy równa przed nami godzina. Więcej w majakach chyba prawdy wyglądasz, niżeli w bystrości czatów sokolich.

Już jest uspokojony i powiek ciążących przymykać znowu nie próbuje.

* * *

Słońce w niskim, wiosennym zenicie stanęło, kiedy wreszcie ujrzeli miasto zaciszne w dole, jakby specjalnie w ziemi wydrążone, skalnym uskokiem wokół opasane. Podziwem rozgłośnym widok ten ich przejął, bo nikt jeszcze nie spotkał dzieła tak doskonałego, samą ręką Bożą dla ludzkiej obrony i ozdoby wykonanego. A kiedy tak stali, oczom wciąż nie dając wiary, z twierdzy co na skałę pionową się zadzierżyście wspięła, poczet powitalny wyruszył, po równinie szerokiej się rozlał i na powrót przed nimi w równy szereg stanął. Wnet też przed front siwa broda kasztelana halickiego wystąpiła.

— Honor to niezasłużony dla nas, aby ten, przed kim sam król nasz, Władysław, miłościwie nam panujący, sandały swe zdejmuje i innych dóbr w złocie i perłowej macicy nie skąpi, własną osobę trudził dla zadania nam pospolitych komend. Skoro tak się stało, tedy i ja w dowód służby naszej ten oto pierścień, złoty emalią oblany, z palca ściągam i tobie przekazuję. Do wodza ludu pogańskiego Tywerców klejnot ów ongiś należał i z tych pradawnych czasów atrybut najwyższej zwierzchności nad krajem stanowi. Nie mnie już go z łaski księcia litewskiego nosić, jeno tobie z łaski Boga samego.

Bierze więc talizman, do palców przymierza i w zamyśleniu długo mu się przygląda. Choć niejedną mu już mowę trzymać przyszło w podzięce, teraz nie odpowiada. Oba fronty stoją na przeciw siebie nieruchomo, ciszą bezgłośną skute. Nie wiedzą, czy milczy powitaniem takim wzruszony, czy też darowi owemu nierad. Powoli podejrzenie się pośród nich szerzyć zaczyna, że książę duchową niemocą jakąś złożony. Nawet szemrać zaczynają, że cisza taka panowaniu zły omen wróży, kiedy wreszcie pierwsza komenda z ust jego pada.

— Nie stójmyż zatem w polu, jako psy bezdomne. Pora włościan do kwater odprawić. My zasię do komnat czemprędzej podążmy. Siła wszak miodu przed nami do wypicia…

Dalszy ciąg utworu możma przeczytać w wydaniu książkowym.