czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 2.


Syn watahy odc. 2.

– Bogowie. Psy! – zawołał jeden z poganiaczy.

Pozostali w obozie zerwali się i biegiem rzucili się w stronę, z której dobiegł ich agonalny skowyt. W miarę zbliżania się, coraz wyraźniej dochodziły ich odgłosy walki, którą psy toczyły z nieznanym im przeciwnikiem. Mieszaninę głosów tworzyło ujadanie, wściekłe warczenie, skowyty, przeraźliwe wycia z bólu, przekleństwa i krzyki tych, którzy wcześniej pobiegli za zwierzętami. Gdy dobiegli na miejsce, w słabym blasku śniegu i pochodni dostrzegli, jak psy zażarcie atakują niewidocznego dla mężczyzn przeciwnika, ukrytego pod masą ich ciał. Co chwila któryś z nich był odrzucany daleko w śnieg. Jeśli przeżył, wówczas nawet ranny zrywał się i powracał do walki. Mężczyźni przygotowali broń, inni batami próbowali rozpędzić zwierzęta, by umożliwić zbrojnym zadanie ciosu. Lecz psy zdawały się zupełnie nie reagować na razy. Myśliwi nie chcieli stracić zwierząt – potrzebne im były do pracy. Myśleli, że zaatakowały potężnego brunatnego niedźwiedzia północy, który zbyt wcześnie wybudził się z zimowego snu i głodny odważył się zbliżyć do obozu myśliwych, podążając za zapachem zapasów psiego jedzenia. Sześć dni wcześniej znaleziono ciała dwóch myśliwych, a ślady wokół ich zdemolowanego obozu świadczyły, że ataku dokonał niedźwiedź. Później zaatakował on grupę, w której podróżował Girdion. Jednak psy odpowiednio wcześnie zaalarmowały mężczyzn. Pochodnie i zdecydowany opór ludzi odstraszyły bestię, nim zdążyła wedrzeć się do obozu. Była potężna i prawdopodobnie chora, bo jej ślady były dziwne. Wyglądało na to, że od tamtego czasu podąża za myśliwymi. Reny nie powróciły jeszcze na te tereny, tak jak i inna zwierzyna. Głodny misiek nie miał wyjścia i musiał zapolować na ludzi.

Coraz więcej psów padało w śnieg i nie podnosiło się. W końcu spod ich zwału wyłonił się zwierz, który wywołał taką wściekłość. Myśliwi zamarli, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą. Ich oczom ukazał się wilkołak w całej swej okazałości. Bestia wyprostowała się gwałtownie, strącając z siebie większość psów, a jednemu skręcając kark. Głuche chrupnięcie kręgosłupa zakończyło życie zwierzaka, który wyleciał w górę i niczym szmaciana lalka padł w śnieg. Bestia natychmiast dostrzegła nowych przeciwników. Jej nieludzkie, płonące zimnym zielonkawym blaskiem ślepia, mroziły krew w żyłach mężczyzn. Wzniesione baty poopadały, napięte cięciwy zluzowały się. Wilkołak był ogromny, mocno zbudowany, o żylastym rysunku mięśni. Wilczy pysk i człekokształtny tułów porastała mu ciemnoszara sierść, gęsta, ale nie zasłaniająca całkowicie jego atletycznej budowy ciała. Nogi były podobne do ludzkich, ale stopa nienaturalnie wydłużona, o szerokiej, podobnej niedźwiedziej łapie, części przedniej. To na niej i palcach uzbrojonych w ostre jak sztylety pazury spoczywał cały ciężar bestii. Uniesiona pięta nie dotykała ziemi, co dodatkowo fałszowało ślad, zrzucając podejrzenie na najzwyczajniejsze zwierzę. Krótki ogon opuszczony był w dół. Bestia zjeżyła sierść na karku. Wyciągając ku myśliwym w wyzywającym geście pysk, ściągnęła wargi i obnażyła kły. Jej wściekły ryk ocucił mężczyzn. Natychmiast ponownie podnieśli łuki do góry i niemal bez celowania wypuścili strzały. Nie zważali już na psy. Byli tak roztrzęsieni, że tylko dwa z pocisków trafiły w cel, dwa inne dosięgły psów, a reszta poszybowała gdzieś w dal. Wilkołak zdawał sobie nic nie robić z odniesionych ran i kolejny pies stracił życie, rozdarty na sztuki. Śnieg wokół zabarwił się krwią. Panował ogromny chaos. Momentami trudno było zorientować się w sytuacji. Bestia ryczała, psy warczały, a ludzie krzyczeli na siebie nawzajem, próbując pomóc sobie w ubiciu potwora. Sytuację komplikowała ciemność nocy. Odrzucone w ferworze walki w śnieg pochodnie pogasły. Przez ciężkie, pomarańczowego zabarwienia śniegowe chmury, od góry obrysowane blaskiem księżyca, niemal nie przebijało jego światło.

Nagle bestia zaprzestała obrony przed zmęczonymi, z rzadka już atakującymi psami i rzuciła się na ludzi. Kilkoma potężnymi susami wilkołak dopadł do najbliżej niego znajdującego się łucznika, pochwycił go i uniósł do góry. Wrzeszcząca ze strachu ofiara wypuściła łuk, machała rękami i próbowała kopać nogami. Po chwili bestia z impetem opuściła nieszczęśnika na swoje kolano. Trzasnął kręgosłup, a ciało nieszczęśnika wygięło się nienaturalnie. Bestia zepchnęła je i natychmiast skoczyła na kolejnych myśliwych. Miała przewagę, gdyż zaskoczeni obrotem sprawy mężczyźni na moment zamarli zdezorientowani. Wilkołak machnął łapą i gardło jednego z mężczyzn zostało rozdarte, a głowa niemal oddzielona od szyi. Obróciwszy się ku kolejnemu myśliwemu, przewrócił go i otworzył klatkę piersiową, wyłamując żebra i wyrywając serce. Bijący i parujący organ wepchnął sobie do ust. To ocuciło resztę zbrojnych. Dobyli mieczy i nastawili piki. Jednak strach odbierał im pewność siebie i zaczęli się wycofywać, chcąc w ten sposób uratować własne życie. Wiedzieli, że walcząc zwykłą bronią, mieli niewielkie szanse na pokonanie bestii, która swą siłę czerpała z ciemnych mocy. Gdy wilkołak zjadał serce kolejnej ofiary, kilku z nich nie wytrzymało i w popłochu rzuciło się do ucieczki. Myśliwi wypuścili strzały, ale nawet trafiając w okolicę serca i wrażliwy brzuch, nie czynili monstrum większej krzywdy. Jeden z pocisków utkwił głęboko w oku. Jego grot z pewnością sięgnął mózgu, jednak nie powalił wilkołaka. Girdion z zadowoleniem zobaczył, jak potwór stęknął boleśnie i puścił z pyska krwawą pianę. Trzepał na boki łbem i tarł go łapami. Potem pochwycił wystający pocisk i usiłował go wyrwać, ale tylko padł na kolana wyjąc z bólu. Na ten widok w kilku myśliwych wstąpiła odwaga i doskoczyli do rannej bestii. Unikając jego łap, dźgali go oszczepami i mieczami, aż padł cały zakrwawiony. Zdawało się, że dogorywał. Jednak w pewnej chwili zerwał się, zrzucił chwytające go za kark psy i jednym szarpnięciem wyrwał strzałę ze swego oka, aż jego resztki wypłynęły razem z tłustą krwią i kawałkami mózgu. Gwałtownie obrócił głowę ku prześladowcom, obryzgując ich własną posoką. Ryknął, po czym dał potężnego susa nad kręgiem otaczających go myśliwych i zniknął w ciemności nocy. Siedem psów pobiegło za nim, lecz tym razem ich panowie nawet nie próbowali ich ratować.

Myśliwi odetchnęli, ale jeszcze dłuższy czas pozostawali gotowi do obrony, oczekując ataku rozsierdzonej porażką bestii. Uspokoiwszy się i upewniwszy, że nie ma jej już w pobliżu, zabrali się do szacowania strat. Trzech mężczyzn zginęło. Ich zmasakrowane ciała leżały w kałużach zamarzającej krwi, częściowo wsiąkniętej w śnieg. Nie wiadomo, ilu było rannych, gdyż część myśliwych już uciekła w kierunku obozu. Nie żyło też około dwudziestu psów. Trzy kolejne trzeba było dobić, co ich właściciele robili z bólem serca. Była to ogromna strata, gdyż wyładowane skórami sanie były ciężkie i każde pociągowe zwierzę było na wagę złota. Kilka zwierząt zaginęło i mężczyźni jeszcze dłuższy czas nawoływali je po imionach do powrotu.

Girdion również musiał dobić jednego ze swoich psów. Suka miała urwaną prawą przednią łapę i szybko traciła krew. Wprawnie wbił nóż w serce zwierzaka. Zadrgała i znieruchomiała. Gdy z ponurą miną stał nad stygnącym ciałem, podszedł doń jeden ze sług.

– Na bogów, panie, to był wilkołak! Czy powróci?

– Nie wiem – odparł szczerze Girdion.

Dopiero teraz zorientował się, że nie było tu drugiego sługi.

– Gdzie Talvar?

– Nie wiem. Nie widziałem go, od kiedy się obudziłem.

– Pozbieraj psy. Wracamy do obozu.

Sługa przywoływał psy po imieniu. Zwierzęta ciągle były nerwowe, jeżyły sierść i pokazywały kły. Pozwoliły jednak opiekunowi poklepać się i posłusznie poszły do obozu.

W drodze powrotnej podbiegł do nich zadyszany Talvar.

– Bogom niech będą dzięki, żeście, panie, są cali – wysapał.

– Masz krew na rękach – zauważył Girdion.

Sługa spojrzał na swoja lewą rękę. Nosiła ślady psich zębów.

– Zbierałem patyki, gdy usłyszałem psy wybiegające z obozu. Zobaczyłem wśród watahy nasze. Myślałem, że gonią zwykłą zwierzynę. Zabiegłem z boku. Wolałem, ale nie słuchały. Akurat koło mnie przebiegała Resha. Chwyciłem ją za kark, ale odwinęła się i mnie ugryzła. Puściłem ją i pobiegła za resztą.

– A ja ją właśnie dobiłem – skwitował Girdion.

Sługa powiódł wzrokiem po ludziach wracających do obozu. Przesuwali się między zaspami i śniegowymi wzgórzami. Przezierające przez sunące po niebie welony chmur światło Luenosa, nadawało im wygląd duchów. Jednak skrzypienie śniegu i głosy zdradzały, że nie były to zabłąkane dusze, snujące się po tym padole. Gdy jedni szli w milczeniu, drudzy klęli na stratę psów, jeszcze inni omawiali walkę z bestią. Jacyś słudzy nieśli na prowizorycznych noszach ciało swojego pana, jęcząc z rozpaczy.

– Jest przed nowiem – zauważył Talvar.

– Czas bestii – Girdion podniósł głowę do góry i przyglądał się księżycowi, jakby spodziewał się w nim znaleźć odpowiedź na pytanie, kim był wilkołak.

– Mam nadzieję, że szybko dotrzemy do zamku – powiedział Talvar.

Sługa odruchowo sięgnął do lewej ręki, na której tkwiła srebrna bransoleta, szeroka na kciuk dorosłego mężczyzny. Przedmiot cenny i zbyt drogi jak na zwykłego sługę. Talvar twierdził, że była w jego rodzinie od pokoleń. Girdion nie dopytywał się więcej. Talvara poznał pięć lat temu w drodze na północ. Mimo, że sam był świetnym myśliwym i żołnierzem, nie miał doświadczenia w polowaniu na terenach północnych i w opiece nad pociągowymi psami. Potrzebował też pomocnika, przewodnika i tropiciela. Talvar idealnie się do tego nadawał. Czterdziestolatek o ponurej twarzy, dosyć wysoki, krępy i silny. Dobrze pracował i Girdion dobrze go wynagradzał. Spotykali się jesienią w jednym z zamków usytuowanych w niezmierzonych lasach północy i tu też rozstawali się do czasu następnego sezonu łowieckiego. Co w wolnym czasie porabiał? Szlachcic nie pytał.

– Co teraz zrobimy? – spytał Syrre.

– Przenocujemy, a wczesnym świtem ruszymy do zamku Vergard. To bydlę się już nażarło i dzisiaj nie wróci – Girdion kiwnął głową w stronę ciała myśliwego z wyrwanym sercem.

Syrre nie podobała się ta myśl. Talvar przyjął polecenie ze stoickim spokojem. Nie sprzeciwiali się jednak swemu panu. Girdion zamyślił się. Gdy sześć dni temu znaleziono zamordowanych myśliwych, przy saniach nadal tkwiły psy. Same sanie utkwiły między drzewami, gdyż usiłujące gonić za drapieżnikiem psy wbiegły w gęstwinę drzew, wbijając w nie tobogan i więznąc w pułapce. Mimo iż stały się łatwą zwierzyną, rzekomy niedźwiedź ich nie pożarł. Zadowolił się ludźmi. Głodne psy po kilku dniach przymusowego postu nie poprzegryzały postronków i nie uciekły na południe w poszukiwaniu zwierzyny. Z niewiadomych powodów tkwiły przy saniach. Teraz już znał przyczynę. Ciała ofiar pogrzebano w śniegu. Choć, gdy przyjdą roztopy, drapieżniki i tak wywleką je na powierzchnię. Psy, zapasy suszonej ryby dla zwierząt i skóry rozdzielono pomiędzy myśliwych – pomordowanym i tak się już nie przydadzą. Girdion nie wziął skór, za to zatrzymał dla siebie dwa zwierzęta. Dobrze karmione, szybko doszły do siebie. Szlachcic miał powody do szczególnego zadowolenia z jednego psa. Duży wilczur w widoczną domieszką krwi dzikiego wilka szybko podporządkował sobie pozostałe psy zaprzęgu i teraz to on był jego przewodnikiem. Wszystkie zwierzęta słuchały się go, szczególnie poprzedni przewodzący pies. Karnie trzymał swój zaprzęg i dobrze pracował, a każdą niesubordynację towarzyszy karał surowo ostrymi cięciami kłów.

Po walce z wilkołakiem pies zaginął. Girdion szukał go wśród zabitych zwierząt, ale szczęściem nie znalazł. Liczył, że niedługo się odnajdzie.

– Obejrzyjcie pozostałe psy.

Wcześniej tylko pobieżnie zerknęli na zwierzęta, taksując, czy nie odniosły poważniejszych ran. Teraz trzeba było sprawdzić, czy nie miały jakiś złamań lub wewnętrznych obrażeń, które mogą doprowadzić do ich śmierci. Gdy mężczyźni wykonywali polecenie, Girdion przywołał do siebie po imieniu jedną z suk. Zwierzę utykało, czego przyczyną była tkwiąca między poduszkami grudka lodu. Szybko ją usunął. Dwóch z myśliwych łkało. Stracili swego pana, do którego najwidoczniej byli bardzo przywiązani. Dwaj inni szlachcice, których sługi zginęły w starciu, klęli wniebogłosy, nie zważając na godność, jaka obowiązywała ich stan. Teraz przybyło im obowiązków, a przy tej ilości pracy każda para rąk była na wagę złota.

Słudzy Girdiona szybko uwinęli się z zadaniem.

– Brakuje dwóch zwierząt – poinformował Talvar. – Nie zginęły, więc może wrócą.

– Idźcie spać.

Ciała ludzi niskiego stanu zostały pogrzebane. Wcześniej wycięto im serca i obcięto głowy, zabezpieczając je przed możliwością złej przemiany. Ciało szlachcica owinięto w skóry i złożono na saniach. Miało zostać zabrane do jego rodzinnej posiadłości. Słudzy spodziewali się zostać wynagrodzonymi za taki uczynek. Musieli jednak nocować poza obozem. Mimo, że wilkołak zabił szlachcica i pożarł jego serce – co wykluczało przemianę nieszczęśnika w bestię – większość myśliwych z niezadowoleniem przyjmowała pomysł trzymania tego ciała w obozowisku.

Girdion szybko zasnął, jednak spał z bronią pod ręką.

cdn.