czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krystian Piwowarski: „Mysikrólik i sarna” — odcinek 19.


19.

Walter Skoczek miewał gości. Wpadał do niego Bogumił Dziobas i jeszcze kilku innych facetów, sąsiadów Skoczka, którzy całe życie ciężko harowali na domy, ogrody, samochody, bankowe konta, aby, między jednym a drugim zawałem, dojść do przekonania, że to nie miało sensu, ponieważ w międzyczasie szczwane żony znalazły sobie kosztownych kochanków, a dzieciaki, uznawszy ojców za beznadziejnych frajerów, postanowiły poszukać moralnych autorytetów poza rodziną i wpadły w złe towarzystwo. Walter otworzył w swoim gabinecie i przyległym schowku na odkurzacz niewielki klub dyskusyjny. Mężczyźni, jednogłośnie wybrawszy Waltera na lidera ich sekcji, nanosili poprawki do referatu, wyświetlali slajdy, zastanawiali się nad przyszłością ruchu antyfeministycznego. Ginekolog stwierdził, że w dzisiejszych czasach pomieszania wartości i celów mężczyźni upodabniają się do kobiet, a kobiety chcą być za wszelką cenę facetami. W wielu wypadkach do podjęcia fałszywych wyzwań zmuszają mężczyzn okoliczności, na przykład homoseksualizm szefa w miejscu pracy, a wiadomo, jak dzisiaj trzeba szanować pracę, choroba weneryczna dziedziczona w rodzinie od czasów moczonego w kuble pradziadka-furiata, czy też źle pojmowane ambicje towarzyskie, chęć pokazania sąsiadowi, jakim to jestem światowcem. Jednakże w żadnym z tych wypadków nic nie zdejmuje z ludzi odpowiedzialności za swoją, rozumianą tradycyjnie, męskość czy kobiecość.

— My nie mamy nic przeciwko kobietom jako takim, przeciwko kształtom, proporcjom, zapachom, prawda chłopcy?

— Jasne! Babki jako babki są do przyjęcia. Ale babki, które ubzdurały sobie, że chcą być chłopami, to wymysł szatana!

— Kobiety są niezbędne, aby się zrelaksować i poczuć mężczyzną. I nikt, do cholery, nie wymagał od nich niczego innego! — krzyczał Dziobas, stojąc za małą, składaną mównicą, którą woził z sobą na rozmaite spotkania i wiece.

— Więc dlaczego ustawiają nas po kątach?! — wrzasnął Walter.

Posypały się oklaski. Izabela Skoczek, z uchem przytkniętym do ściany płakała bezgłośnie. Walter zupełnie nie krępował się jej osobą. Nawet nie kazał wynieść się jej z mieszkania pod byle pretekstem. Nawet na pozorach już mu nie zależało.

— Bo sami do tego doprowadziliśmy! — odparł Dziobas. — Ale czas odrodzenia mężczyzn nadchodzi! Koniec z oskarżeniami o ciąże, których nie chcieliśmy, koniec z seksualnym niewolnictwem, ze zrzucaniem na nasze barki odpowiedzialności za wszelkie zło tego świata i odbieraniem nam zasług za bezmiar dobroci, której jesteśmy autorami! Muszę wam powiedzieć, chłopcy, że moja praktyka lekarska dowodzi każdego dnia, jak podstępne są kobiety! W dziewięciu przypadkach na dziesięć te istoty przychodzą do mnie w tajemnicy przed swoimi rogatymi mężami! Proszą o dyskrecję! Ich płciowość jest narzędziem nieustającej intrygi w myśl zasady: dziel i rządź! Kij i marchewka! Okazuj mężczyźnie łaskę, daj mu to, czego chce, owiń dokoła palca i rozstawiaj po kątach! Spytacie, komu to wszystko zawdzięczamy? Odpowiem wam! Kościelnym reformistom, konstytucji, telewizji i tym spośród nas, którzy już przed Chrystusem, nawiasem mówiąc Chrystus nie powinien był się wiązać z Marią Magdaleną, to mu nie wyszło na zdrowie, cofali się w ramach postępu obyczajowego i progresizmu a rebours, oddając nasze odwieczne tereny łowieckie antycznym amazonkom. Wyzbyliśmy się naszych łuków i strzał! Naszych mieczy i armat!

— Brawo! A niech to diabli! Co teraz będzie?! — licznie zgromadzeni walili w dłonie, gwizdali, tupali, spluwali na podłogę, smarkali w zasłony.

W gabinecie Waltera śmierdziało dymem papierosowym i alkoholem. Sąsiedzi Waltera nie przeżyli nieudanej żeniaczki jedynego syna, jego upodlenia na oczach wszystkich, walki z niedźwiedziem, tryumfu, cierpienia na krzyżu w jakimś prowincjonalnym pierdlu, a następnie zdrady ideałów i wreszcie zaprzaństwa, więc Walter Skoczek w oczywisty sposób został ich duchowym przywódcą, a jego gabinet tymczasową ziemią obiecaną. Ale prawdą jest również, że nie byli wolni od cierpienia. W swoich własnych domach ich własne żony zabraniały im smarkać we własne zasłony! Walter był pierwszym facetem z ich ulicy, który powiedział swojej kobiecie: „Nie!”. Skoczka rozpierała duma. Czuł się również doceniony, nawet połechtany, wręcz zaszczycony współpracą z doktorem Dziobasem oraz tym, że został przedstawicielem „Nowego Patriarchy” w ich dzielnicy i delegatem na kongres w Szczawnicy. Zapadła ciężka, brzemienna w znaczenia cisza. Doktor zacisnął palce w pięść i wyciągnął ją w stronę słuchaczy.

— Tak. To prawda. Skończyły się czasy, kiedy za wiarołomstwo lub czarnoksięskie sztuczki można je było utopić czy spalić z bożym błogosławieństwem i człowiek nie naraził się na jakieś głupie uwagi. Tak. To prawda. Nie mamy maczug i batów. Prawo jest przeciwko nam. Mamy jednak ciężkie pięści i tymi pięściami musimy od jutra, od dziś, od zaraz wbić im trochę rozumu do łbów i na powrót zmusić do posłuszeństwa! Żadnych karier zawodowych wypaczających charaktery! Zamiast dawać lekką ręką forsę na domy opieki dla panienek z nieślubnymi dziećmi lub na kościół, który nas tak srodze zawiódł, z wyłączeniem Kościoła Dymających Schizmatyków, który jednak, co tu dużo mówić, nie odgrywa jakiejś istotnej roli i ma zasięg lokalny, lepiej wpłacajcie forsę na rozwój naszego ruchu i zaprenumerujcie „Nowego Patriarchę”! Koszta niewielkie, a uciechy dużo, całkiem inaczej niż w waszych domach!

Słowa ginekologa zagłuszyły gwizdy i oklaski, inauguracja działalności klubu dzielnicowego wypadła znakomicie. Sąsiedzi Waltera byli zachwyceni, zaprenumerowali pismo i wrzucili pieniądze do skarbonki.

— Bogumił — poprosił Walter — może opowiedziałbyś chłopcom trochę o babkach, które do ciebie przychodzą? Wiesz — puścił oko — jak to wszystko wygląda i tak dalej.

— Co, jak wygląda?

— No, badanie i tak dalej. Chłopcy są ciekawi.

— Mam tu coś dla was — z kolei Dziobas puścił oko. — Coś specjalnego.

Mężczyźni, trącając się łokciami, porozumiewawczo ruszali brwiami.

— Zobaczycie ekstra zdjęcia. Bliskie spotkania trzeciego stopnia. Robione specjalną kamerą. Założę się, że żaden z was nie zaszedł tak daleko. Czasem się zdarzy, że któraś z pacjentek cholernie polubi takie badanie, kapujecie? Zgaś światło, Walter. Zapnijcie pasy, chłopaki, zaraz startujemy!

Chłopcy bawili się w najlepsze, a Izabela powtarzała sobie w duchu, że wolałaby już, żeby Walter był zwykłym dziwkarzem, niż tym Patriarchą. Zza ściany dolatywało mlaskanie i okrzyki: „O Jezu!”, „Do diabła!”, „Szczęściarz z ciebie, Bogumił!”. Po pokazie mężczyźni wypili po drinku, wypalili po skręcie, prezent od Dziobasa, i pogratulowali sobie, że Bóg obdarzył ich prawdziwie progresywnymi penisami, a nie na przykład uległymi cipkami i że w statucie nie ma nic na temat konieczności wylegitymowania się wymiarami zbliżonymi do wymiarów członka Milaca. Nie każdy rodzi się herosem. Co prawda statut wspomina o tych czterdziestu centymetrach, ale, jak wyjaśnił Bogumił, w każdym ruchu musi być odrobina idealizowania a nawet pożądanej mistyki. A nikt inny nie nadaje się lepiej do roli idola w czasach presji sukcesu jak Flash Milac, tego sukcesu najdoskonalsze ucieleśnienie. Jego penis, jak się wyraził redaktor naczelny „Nowego Patriarchy”, „niczym dumny proporzec męskiej siły i chwały, podtrzymywany naszymi mocnymi dłońmi, będzie niezmiennie łopotał na wietrze cholernych przemian obyczajowych wymyślonych przez Belzebuba”. Skasował trzysta dwadzieścia osiem złotych i odjechał. Sąsiedzi wynieśli się. Walter siedział w fotelu przy zaciągniętych, solidnie obsmarkanych zasłonach i trwał w bezruchu jak ślepa i głucha ryba głębinowa. Izabeli wydawało się, że jej mąż zamienił się w jedno z tych stworzeń żyjących w wiecznych ciemnościach, których nie przeniknie nigdy promień światła i dźwięk. Ją, siedzącą w chybotliwej łodzi, dzieli od niego, zagrzebanego w dennym mule dziesięć tysięcy metrów wędkarskiej żyłki z haczykiem, na którym wisi karteczka z napisem: „I co będzie z nami dalej, Walterze?” Pomyślała, że właściwie nie ma już po co się starać, cokolwiek powie Walterowi, on zawsze będzie milczał, pełen wyniosłej pogardy. Zakładając, że w ogóle będzie miała coś do powiedzenia. Wszystko się zawaliło. To jasne, że Walter i Małgosia nie wytrzymają z sobą pod jednym dachem. O ile w ogóle wytrzymają z sobą Małgosia i Jaś. Nie była jednak kobietą-bluszczem pnącą się po mężczyźnie jak po murze ku słońcu. Będzie żyć obok Waltera, ale za to pełna piersią! W gruncie rzeczy potrzebowała go tylko raz, na około pięć minut, bo tylko tyle trzeba mu było, by złożyć swoje nasienie w wilgotnej macicy, która, nawiasem mówiąc, już była zajęta. Zredukowała Waltera do rozmiarów przeciętnego męskiego narządu jednorazowego użytku. Te parę innych zbliżeń Walter wybłagał u niej na kolanach pokrytych gęsią skórką. Izabela była surowa, twarda, nieprzystępna, powściągliwa, oszczędna, nigdy nie rezygnowała z powiedzenia ostatniego słowa. Poza tym nigdy nie miała drygu do seksu. Zawracanie gitary. Zatem niech Walter milczy, ona i tak swoje powie. Milczenie Waltera nie będzie dla niego ani obroną, ani tym bardziej wyzwaniem. Otarła łzy i weszła z impetem do gabinetu.

— Nie myśl, że będę się dla ciebie stroić! — wzięła się pod boki. — Ani dla bandy twoich kolesiów! Nie będziesz mi robił z domu cholernego klubu starych pierników, po których muszę sprzątać!

Walter milczał. Wyobrażał sobie, że jest kapłanem Kościoła Dymających Schizmatyków i chyba wyglądał na takiego, który osiągnął ostateczne wtajemniczenie i poznał głęboko ukrytą prawdę o wszechrzeczy.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytała po paru minutach denerwującego milczenia. — Mam ci przypomnieć, jakeś robił słodkie oczy, kiedyśmy się poznali?

Walter pacnął dłońmi w oparcie fotela. Wstał i wyszedł wymijając żonę w drzwiach.

— Dokąd to?

— Tam, gdzie ty nigdy nie byłaś.

— Gdzie niby nie byłam?

— W raju.

— Gdzie jest ten raj? U twojego świńskiego ginekologa?

— Jest tam, gdzie ciebie nie ma.

— W schowku na odkurzacz? — zadrwiła Izabela.

— W schowku był dopiero czyściec. A dziś nadszedł dzień, w którym przekroczę bramy raju.

— Jeśli jeszcze raz zobaczę tu tego Dziobasa, zadzwonię na policję i powiem, że to narkoman i handlarz, a ty stałeś się jego ofiarą — zagroziła.

— Będziesz przeklęta — odparł spokojnie. — A poza tym obaj jesteśmy pełnoletni.

— Nie pozwolę ci jechać na ten kongres!

Walter roześmiał się ponuro.

— Płacę za to, że nigdy porządnie nie wytargałem cię za te twoje farbowane kudły. Jestem jednym z tych, którzy w imię fałszywie rozumianego postępu obyczajowego pozbyli się odwiecznych, męskich praw. Ciąży na mnie piętno winy. Moja pokuta będzie długa i bolesna, tym boleśniejsza, iż wiem, że nie pozostawię po sobie godnego następcy. Osierocę królestwo. Zakrzykną: „Umarł Król!”, ale nie powiedzą: ”Niech żyje Król!”. Można odwiesić koronę na kołek. Mole zjedzą ceremonialny płaszcz i tak dalej.

— Dziobas poczęstował cię grzybami — stwierdziła Izabela zdruzgotana obłędem męża.

— Mam zamiar usynowić Zdobniaka — oświadczył Walter nagle.

— Oszalałeś? Jaś jest twoim synem! Po co masz usynawiać kogoś, jeśli już masz syna?

— Ja nie mam syna.

— Jak ty się zmieniłeś — szepnęła Izabela.

— Nawet w przybliżeniu nie zdajesz sobie sprawy, jakim nieznośnym piekłem staje się życie ojca, któremu syn sprawił zawód. Syn, który nie chce kontynuować dzieła ojca nie zasługuje na miłość i szacunek… pomimo tego, co mu zrobiła, on się do niej klei jak brud do lizaka! — wrzasnął.

— Walter! — Izabela tupnęła nogą. — Nie zniosę tego dłużej! Upokarzasz nas wszystkich! Wracaj natychmiast do swojego pokoju!

— Ani myślę, cholerna zołzo! Słuchałem cię całe życie, najlepsze lata straciłem jako twój podnóżek.

— Ostrzegam cię, Walter!

Walter Skoczek wydobył z szafy w przedpokoju ogromną walizę i wrócił do siebie. Nie krępując się obecnością Izabeli zabrał się do pakowania.

— Co zamierzasz zrobić? — zapytała bez żenady kobieta, z którą przemęczył się przeszło trzydzieści lat.

— Wyprowadzam się. Dom ci zostawiam. I wszystko, co w nim jest. Zabieram tylko samochód.

— Chcesz się wyprowadzić? Z twoim chorym żołądkiem? Bez opieki? Kto ci będzie gotował posiłki? Jesteś na diecie antycholesterolowej, pamiętasz, co mówił lekarz: „Błonnik, błonnik i jeszcze raz błonnik”. Masz hemoroidy, zaawansowaną miażdżycę, chorobę wieńcową, bóle w stawach i kręgosłupie, dokuczają ci korzonki, ile razy musiałam cię nacierać!

— Jestem wrakiem. Tak. Jestem nim. Ale nawet wraki mają prawo wypłynąć z portu na ocean i zacząć wszystko od początku. Rzecz w tym, że nie miałem pojęcia o istnieniu wielkiego ruchu zrzeszającego setki tysięcy facetów bitych w dołek.

— Gdzie będziesz mieszkał?

— U Giewonta.

— To jakiś piosenkarz?

— Dlaczego piosenkarz?

— Nie wiem. Zdawało mi się.

— Nie. On nie jest piosenkarzem.

— Czym się zajmuje?

— W tej chwili już niczym. Wkrótce wyjeżdża i zostawia mi swoją chatę.

— To pederasta?

— Uważasz, że jak już facet robi przyjacielską przysługę innemu facetowi, to musi być pedałem?

— Jeśli nie jest pedałem, to jest dziwkarzem. Dzisiaj nie ma innych mężczyzn.

— Nie chciałabyś, żeby twój mąż okazał się pedziem, co? — Walter wyszczerzył zęby. — Ale byłby wstyd, co? Baby z ulicy pokazywałyby cię palcami.

Izabela milczała wystraszona.

— Sam się dziwię, że jeszcze nim nie jestem. Po tym, jak mnie spychałaś z siebie kolanami.

Izabela zaczerwieniła się. Walter tryumfował. Miał swój wielki dzień. Zamknął walizę. Stanął przed żoną.

— Z drogi!

— Nigdzie nie pójdziesz!

— Chłopcy na mnie czekają, kobieto, więc usuń się.

Izabela wyrwała walizę z jego ręki i wrzuciła do schowka na odkurzacz.

— Zostaniesz tutaj! To jest twój dom, a nie jakaś nora u pederasty! Nie ma w tobie za grosz poczucia odpowiedzialności!

Walter strasznie się wykrzywił. Jeszcze chwila, a byłby zdzielił żonę w głowę. Takie było całe jego życie, nigdy nie starczało mu odwagi, zawsze nawalił w połowie drogi. Ale nie tym razem! Nie tym razem, na rany Chrystusa! Nie tym razem! Poszedł po walizkę. Izabela zamknęła za nim drzwi na zasuwkę. Przekręciła klucz w zamku. Oparła się plecami o schowek.

— Nikt niczemu nie jest winien, Walterze. Wypuszczę cię za jakiś czas. Nie mogę pozwolić, żebyś mnie zostawił samą.

Walter zabrał się do tłuczenia w drzwi pięściami. Kiedy go rozbolały, kopał wykrzykując straszne przekleństwa. Izabela pobiegła do piwnicy po gwoździe, młotek i deski.

— Jeśli się nie uspokoisz, zabiję drzwi deskami! — ostrzegła.

— Nie poddam się! Zawsze do wszystkiego dochodziłaś podstępem!

— Nie pozwolę ci odejść!

— Rozwalę ten nieludzki dom!

Izabela przybijała pierwszą deskę, kiedy przed dom zajechało porysowane żółte polo z odstającą klapą bagażnika, stłuczonymi reflektorami i powgniataną karoserią. Izabela przybiła drugą deskę i zabierała się do przybijania trzeciej, kiedy w przedpokoju pojawili się Jaś i Małgosia.

— Co się tu dzieje? — zapytał Jaś.

— Twój ojciec chce mnie opuścić.

Łomot z wnętrza schowka ucichł.

— Był tu Dziobas i paru obwiesiów. Oglądali filmy pornograficzne i narkotyzowali się. Walter jest niepoczytalny, musiałam go zamknąć.

— Z kim tam gadasz? — odezwał się Walter ze środka.

— Jaś i Małgosia przyjechali.

— Jaś!

— Co, tato?

— Uwolnij mnie!

— Matka mówi, że jesteś chory.

— Uważa, że mi odbiło. Brednie!

— Nie powinieneś był się wiązać z Dziobasem. To oszust.

— Nie powinienem był się wiązać z niejaką Izabelą Śliwką. A teraz wypuść mnie, jeśli nie chcesz, żebym zdechł w tej norze jak szczur.

— Może lepiej, tato, żebyś ochłonął i przemyślał to?

— Już przemyślałem. Bogumił uświadomił mi, czym mogło być moje życie, gdybym wcześniej zdobył się na odwagę.

— Rozumiem, że możesz być rozgoryczony…

— Boże, jak wy go traktujecie? — Małgosia nie wytrzymała.

— Dobrze, masz prawo decydować o sobie — stwierdził Jaś.

— Nie należy go wypuszczać — wtrąciła się Izabela. — Twój ojciec naprawdę nie jest w formie. Ginekolog doszczętnie go opętał.

— Ojciec ma prawo decydować o sobie — powtórzył Jaś twardo. — Spojrzał na Małgosię szukając aprobaty. Otrzymał ją.

— Brawo! Nie wierz w to, co ta kobieta wygaduje o Bogumile! Otwieraj!

Jaś oderwał deskę. Izabela posłała Małgosi złe spojrzenie. Jaś oderwał drugą deskę. W oczach Izabeli pojawiły się łzy. Syn odsunął zasuwę i przekręcił klucz uwalniając ojca z pułapki.

— Dziękuję, Jasiek. Rzadko udawało ci się zrobić coś mądrego. Dzisiaj spisałeś się na medal. Na medal — Walter wyszedł z walizą w dłoni, poklepał Jasia po ramieniu. — Wrodziłeś się w matkę. Trudno, żebyś wrodził się we mnie, skoro… — urwał.

Położył dłoń na policzku syna. Uśmiechnął się przepraszająco. Wyminął wszystkich sztywnym krokiem, wyszedł na zewnątrz, trzasnął furtką, wsiadł do samochodu i odjechał w siną dal. Izabela przytknęła chusteczkę do oczu.

— Na pewno wróci — pocieszyła ją Małgosia.

Izabela machnęła ręką zrezygnowana. Zniknęła w gabinecie Waltera. Poszła tam pogrzebać w papierach i dowiedzieć się czegoś bliższego o swoim mężu. Jaś wzniósł oczy ku niebu.

— Dlatego źle się czułam w tym domu — powiedziała Małgosia.

— Wiem. To znaczy wiem to dopiero teraz. Oni zawsze byli tacy. Co chwila wybuchał bunt na pokładzie. Najdalej wyprawiał się do schowka. Dzisiaj ruszył w dalszą drogę. Czy wiesz, że on całe życie podejrzewał, że nie jestem jego synem?

Podczas kiedy Jaś się pakował, Małgosia przyglądała się ich małżeńskiemu łożu rozkoszy.

— W więzieniu zastanawiałem się nad zmiennością losu — opowiadał Jaś. — Spotyka nas w życiu tyle zmian. Myślałem sobie, czy można uniknąć tego całego bałaganu — ciągnął spod szafy z ubraniami przerzucając krawaty.

— Chcę, żebyś mnie wziął — Małgosia przerwała jego wywód.

— Tutaj? — zdziwił się.

— Tak. Teraz. To ważne dla mnie.

Zaciągnęła żaluzje, zamknęła drzwi na klucz i rozścieliła łóżko. Rozebrała się i położyła. Jej ciało krzyczało: „Jestem twoje! Zrób ze mną, co chcesz!”. Jaś zrozumiał, że w sumie i tak ma dużo szczęścia. Nie mógł walczyć z pożądaniem. Tyle dni i nocy w samochodzie, przemierzając kraj we wszystkich kierunkach geograficznych, w puszczy, poturbowany przez niedźwiedzia, spowity całunem śmierdzącej grzybami mgły, słuchając do świtu przerażających odgłosów, od których włosy stawały dęba, wędrówka w stronę ludzkich siedzib, szpital, wreszcie więzienie… Wszędzie tam myślał o Małgosi. Kiedy zabierał się za myślenie, to najpierw myślał o niej jak o wrogu, o przyczynie swojego cierpienia, co było zrozumiałe, ale w miarę upływu czasu, nie wiedząc kiedy, pomiędzy jedną ponurą myślą, a drugą, zdejmował z niej poszczególne części garderoby. Za koszulką, spodniami, czasem była to krótka spódniczka, za stanikiem, czasem nie było stanika, tylko takie krótkie „coś” do pępka, za białymi majteczkami, czasem były również białe podwiązki, zdarzało się, że były tylko podwiązki, szły coraz cieplejsze, coraz żywsze, energiczniejsze myśli. A kiedy wielkimi oczami wyobraźni mógł ujrzeć już w całości jej słodkie ciało, wszystko jej przebaczał i czuł, jak rośnie w nim cudowny kwiat miłości.

— Dlaczego teraz? Tutaj?

— Nie pytaj.

— Chciałbym wiedzieć. Chciałbym zrozumieć.

— Zacznijmy wszystko od początku.

Schodząc po godzinie z okładem, tyle zajął im powrót do punktu wyjścia, z wypchanymi torbami zastali Izabelę siedzącą martwo na ostatnim stopniu. W dłoni trzymała kartkę papieru.

— Do ciebie — rzekła podając kartkę Jasiowi.

— Co to jest?

— List od… od twojego ojca.

Jaś przeczytał: „ Miałem nadzieję, że nigdy nie będę musiał ci tego powiedzieć, ale teraz to już nie ma znaczenia. Nie jestem twoim ojcem. A ty nie jesteś moim synem. Wybacz”.

— Jak to? — zapytał Jaś oszołomiony. — Nie jestem jego synem? To jakaś metafora?

Izabela potrząsnęła głową. Papierowa róża wbita we włosy przechyliła się i obwisła.

— Więc czyim jestem synem?

— Moim — pospieszyła Izabela.

— Ale jego nie? — Jaś chciał się upewnić.

— Jego nie.

— Więc nie miał powodu, żeby mnie kochać?

— Oboje całe życie za to płacimy — odparła Izabela wymijająco.

— Odpowiedz!

— Cóż ci mam powiedzieć? Jesteś dorosły.

— Miał czy nie miał, do cholery!

 

Jaś pił. Był pijany i nadal pił. Pół siedział, pół leżał w fotelu przed gazowym kominkiem w domu Zdobniaka i pił. Z butelki. Był już tak pijany, że zapomniał, dlaczego pije. Po prostu bawił się butelką. Butelka oddzieliła go od straszliwego zawodu, jakiego doznał, kiedy dowiedział się, że nie jest synem Waltera Skoczka, tylko jakiegoś innego faceta. Ciekawe, jakiego? Jakiś czas się nad tym zastanawiał, wyobrażał sobie, jak mógł wyglądać jego prawdziwy ojciec. Sumując cechy swojego charakteru, które w pewnym stopniu musiał za pomocą genów odziedziczyć, doszedł do przekonania, że jego naturalny ojciec wyglądał jak królik z mysim ogonkiem. Wiecznie wystraszone stworzenie żywiące się okruchami życia pozostawionymi przez ucztujących gigantów. To go z początku przeraziło, ale butelka spowodowała, że wizja stała się intrygująca i zabawna, wyobrażając sobie prawdziwego ojca śmiał się. Małgosia, nie znając powodu przyglądała mu się z zatroskaniem. Z osmalonych żelaznych rurek kominka wydobywały się z sykiem żółto-niebieskie płomienie i lizały blaszaną imitację drewna ułożonego w stos auto da fe, na którym płonęła niewinna młodość Jasia. W ciemnościach nocy, w pokoju, po którego ścianach pełzały żółte i niebieskie węże, rozlegał się przerywany czkawką śmiech. Leżąc w swoim pokoju na górze, z szeroko otwartymi oczami, słuchając dolatującego z dołu śmiechu, Małgosia myślała o tajemniczym, istniejącym poza zmysłami powinowactwie dusz i losów, o którym, czysto teoretycznie, mówił Jaś, kiedy się dopiero co poznali. Tej samej bezsennej nocy zadzwoniła zapłakana Izabela z informacją, że Walter leży w szpitalu. Małgosia zostawiła Jasia, który w międzyczasie zdążył zasnąć z przyklejonym pod powiekami obrazem mysiego królika z ludzką twarzą i pojechała do szpitala. Zabandażowany Walter leżał nieprzytomny, podłączony do urządzeń medycznych. Izabela siedziała przy łóżku trzymając dłoń męża w swoich.

— Banda wyrostków napadła na stację benzynową, a on się akurat napatoczył — wyjaśniła.

— Co mówią lekarze?

— Przeżyje. Dostał w głowę jakąś pałką. Na szczęście nie mieli pistoletów. Gdyby się nie stawiał, to wzięliby tylko samochód. Zachciało mu się odgrywać bohatera. Całe życie był księgowym i nagle bije się z bandytami. Przecież mogli go zabić.

— Biedny Walter.

— Chciał uciec ode mnie i zobacz, gdzie trafił. Przecież sam zginie — Izabela załkała.

— Z tobą też nie wiodło mu się najlepiej. Wyobrażam sobie, co musiał czuć, kiedy dowiedział się, że nie jest ojcem swojego… twojego dziecka. Dla mężczyzny to musi być cios.

— Miałam mu powiedzieć prawdę? W mojej sytuacji? Po tym, jak tamten sukinsyn rzucił mnie, a Walter wyznał mi miłość? Jaka kobieta zmarnowałaby taką szansę, powiedz?

Małgosia zastanowiła się.

— Chyba żadna — odparła.

— No właśnie. A poza tym Walter nie był zbyt przystojny, księgowi nie grzeszą urodą. Nudziarz. Gdyby nie ja, zostałby starym kawalerem. Dobrze o tym wiedział. Powiem ci jeszcze, że nie sprawdził się jako kochanek. Był prawiczkiem, kiedy mnie poznał. Uwierzysz? Trzydzieści pięć lat i żadnej kobiety? Tylko liczydła i zarękawki? Chciałam go nauczyć, ale nie był specjalnie pojętny. Do tego cierpiał na ejaculatio praecox. Nie było czasu na grę wstępną, wskakiwał, dostawał jakiegoś niemożliwego przyspieszenia, zupełnie jak królik i zaraz wyskakiwał, musiałam kończyć sama, żeby mieć z tego choć trochę przyjemności. A jak się czuje Jaś?

— Upił się. Mimo, że nie jest synem Waltera, to bardzo go przypomina.

— To chyba nienajlepiej o nim świadczy, co?

— W każdym razie sprawia mnóstwo kłopotów.

— Dasz sobie radę, moja droga. Jesteś inna, niż ja, nie musisz oszukiwać. Dasz sobie radę — powtórzyła Izabela z przekonaniem.

Małgosia nie była tego taka pewna. W każdym razie postanowiła poczuć się w domu Zdobniaka jak w swoim własnym. Nazajutrz przyrządziła Jasiowi solidne śniadanie składające się z jajecznicy na boczku i dzbanka kawy. Kazała mu jechać do pracy. Być może jeszcze go nie wyrzucili. Rozumie stan jego ducha oraz to, że ma straszliwego kaca, ale trzeba pomyśleć o ich przyszłości, ona nie ma zajęcia, a nie mogą ciągle liczyć na pieniądze Izabeli, zwłaszcza, że Walter jest w szpitalu, a ponadto zerwał z giełdą. Sama natomiast zajęła się podlewaniem uschniętego ogródka. Jeśli mają tu mieszkać kilka miesięcy, to może się poczuć trochę jak na swoim, a na swoim zawsze chciała mieć zadbany ogródek pełen bujnej zieleni, drzew, słońca, kwiatów, pszczół i ptaków.

c.d.n.