czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Iyke NNAKA: „Black Factor” — odcinek 5.


Rozdział III

Ambasador Uzo wywiązał się ze swojej obietnicy. Upewnił się, że Alozie spełnia wszystkie wymagania stawiane studentom z obcych krajów i zaoferował młodemu przybyszowi wszelkie możliwe wsparcie.

Jechali teraz autostradą. Kierowca dołączył do nieprzerwanego sznura samochodów wyjeżdżających z Warszawy i skierował się w stronę Łodzi. Powierzchnia drogi była mokra, a przednia szyba pokryta strugami deszczu, chociaż wcale nie była to rzęsista ulewa. Podróż dłużyła się niesamowicie i książę nie mógł znieść zaduchu w starym mercedesie. Cisza nie była przerwana nawet muzyką. Prowadzący samochód, o kamiennej twarzy, koncentrował się na śliskiej drodze. Mocno zaciskał oburącz kierownicę.

Książę spojrzał w bok. Wiedział, że ten potężny mężczyzna jest niezwykle miłym człowiekiem. Cieszył się zaufaniem Uzo i był lubiany też wśród innych urzędników, mimo że niektórzy czasami żartowali z jego ograniczonej angielszczyzny. Jego korporacja często dawała mu zlecenia z ambasady, gdyż cieszył się opinią solidnego, niezawodnego pracownika. Ambasador często korzystał z jego usług, na przykład też wtedy, gdy skradziono mu samochód. Kierowca oddawał się swojej pracy całym sercem. Teraz zobowiązał się pomóc młodemu księciu przy załatwianiu wstępnych formalności na uniwersytecie. Uzo polegał całkowicie na jego znajomości miasta i wiedział, że taksówkarz dowiezie Alozie bezpiecznie do miejsca, które stać się miało nowym domem księcia na kilka najbliższych lat.

Chłopak spakował wszystkie swoje rzeczy osobiste, łącznie z tradycyjnymi strojami, które jednak zupełnie nie nadawały się na polskie warunki atmosferyczne. Ambasador znał tutejsze realia pogodowe i wyposażył młodego przybysza w ubrania potrzebne do zmierzenia się z przenikliwym chłodem. Jego przygotowania objęły również sferę duchową i emocjonalną księcia, w czym mógł się już wykazać wcześniej. Żegnając się z młodzieńcem, gospodarz miał nadzieję, że chłopak będzie na siebie uważał i w swojej mądrości nie martwił się już tak bardzo o jego los.

Po czterdziestu pięciu minutach podróży w absolutnej ciszy, zmąconej jedynie powiewami zimnego wiatru i przytłumionym dźwiękiem pojazdów, Alozie zatopił się w przednim fotelu i pogrążył w swoich myślach. W jego głowie kołatała obawa przed nieznaną przyszłością. Dziś zaczynała się jego droga do męskości, najważniejsza lekcja życia! Będąc księciem w swoim kraju, otoczony był zawsze orszakiem doradców i przewodników, a teraz był zdany tylko na siebie! Wiedział, że jest to ważny etap w samorozwoju, wolny od wpływów i opinii innych ludzi. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, w jego sercu zagościły na nowo odwaga i determinacja. Pogrążony w swoich rozważaniach, bezwiednie opuścił boczną szybę i w tej samej chwili ciszę przeszyła nagła i dość ostra uwaga kierowcy:

— Proszę nie otwierać okna!

— Przepraszam, ale jest mi bardzo gorąco — chłopak odrzekł prosząco.

Kierowca już łagodniej zasugerował, aby Alozie zdjął kurtkę. Taksówkarz był pierwszym białym człowiekiem, z którym Alozie miał bezpośredni kontakt. Pomimo iż Uzo wpoił księciu przekonanie, że wszyscy biali są rasistami, Alozie wiedział, że Waldek — bo tak miał na imię kierowca — był przyjaźnie nastawiony do ludzi innych ras. Pochodził z tradycyjnej rodziny katolickiej, o konserwatywnych poglądach. Był już po pięćdziesiątce, miał żonę i dwójkę dzieci. W swojej pracy często kontaktował się z obcokrajowcami, wobec których zawsze był bardzo uczynny. Nauczył się języka angielskiego, komunikując się z klientami. Dzięki swojemu długoletniemu doświadczeniu od razu zauważył obawy i niepewność księcia.

Nie owijając w bawełnę, Alozie zapytał:

— Ilu czarnych studentów studiuje na uniwersytecie w Łodzi? Czy słyszałeś może o przypadkach prześladowania rasowego?

Waldek nie umiał odpowiedzieć na te pytania, ponieważ niezbyt dobrze znał realia tego miasta. Był tu dopiero drugi raz, ale przypomniał sobie, że widział kilku czarnoskórych młodych ludzi w miasteczku studenckim. Alozie westchnął głęboko, w duchu bowiem spodziewał się bardziej wyczerpującej odpowiedzi. Tak naprawdę to kierowca nigdy nie interesował się odmiennością rasową. Osobiście, wszyscy obcokrajowcy wydawali mu się interesujący ze względu na odmienną mentalność i kulturę. Uważał, że ci, którzy prześladują innych ze względu na przynależność do innej rasy, to osoby chore, po czym zwrócił się do swojego pasażera:

— Każdy spokojny, porządny człowiek, niezależnie od koloru skóry, znajdzie przyjaciół wśród przyzwoitych tubylców. Wielu ludzi chciałoby zbudować relacje z przybyszami z obcych krajów, ale czasami brakuje im taktu i nie wiedzą, jak zainicjować kontakt.

Książę uśmiechnął się w duchu i pomyślał, że chciałby się z Waldkiem zaprzyjaźnić…

Deszcz ustał i chmury rozproszyły się po niebie. Wyraźne znaki drogowe wskazywały, że do Łodzi pozostało jedynie trzydzieści kilometrów. Waldek skręcił w prawo. Jechali teraz aleją wysokich drzew, pozostawiając za sobą maleńkie wioski, szaro-bure o tej porze roku pola i lasy. Alozie zauważył, że niektóre z drzew miały wyraźne zadrapania i wokół nich rozsiane były kawałki szkła i szczątki pojazdów. Wyglądało to jak… starożytne miejsca pogańskiego kultu i składania ofiar. Tak jednak nie było. Książę domyślił się, że w takich miejscach dochodziło do wypadków drogowych i ze smutkiem pomyślał o osobach, których podróż zakończyła się tu tragicznie. Czujny obserwator zauważyłby również, przechadzające się nieopodal wulgarnie wyglądające kobiety, przywołujące skinieniem ręki przejeżdżających kierowców. Waldek nazwał je prostytutkami ze wschodniej Europy i nagle roześmiał się na dźwięk własnych słów.

Mężczyźni kontynuowali podróż. Jechali z dozwoloną prędkością. Nagle ich oczom ukazała się tablica: “Witamy w Łodzi”. Waldek nie potrzebował mapy. Zaraz za znakiem skręcił w prawo, a po pięciu minutach powtórzył ten sam manewr, po czym skręcił w lewą przecznicę, która zaprowadziła ich do miasteczka uniwersyteckiego. Kierowca znalazł wolne miejsce na pobliskim parkingu. Przyjechali w samą porę. Tuż przy parkingu znajdował się długi, marmurowy chodnik prowadzący do części administracyjnej kampusu. Alozie z trudnością wtargał swój bagaż na górę. Nie mógł oderwać oczu od grupek młodych ludzi z akademickimi skryptami przy piersiach. Zauważył kilku kolorowych, którzy mogli nawet być Nigeryjczykami. Waldek wskazał księciu drogę do biura kampusu.

Za biurkiem siedziała zdenerwowana blondynka, która kłóciła się z kimś przez telefon i z wymuszonym uśmiechem wskazała im dwa wolne krzesła. Mężczyzna przypominał sobie, że spotkał już kiedyś tę kobietę. Była odpowiedzialna za przydział pokojów w akademikach. Burzliwa dyskusja, którą prowadziła, dotyczyła utraty pokoju przez jednego ze studentów na skutek popełnionego przez niego wykroczenia. Uparty rodzic nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

Urzędniczka ceniła sobie kontakt z afrykańskimi studentami ze względu na ich nienaganne maniery (rzadko spotykane w środowisku studenckim). Ambasador nigeryjski uprzedził ją o przybyciu księcia, więc Alozie mógł liczyć na specjalne traktowanie, co nie zmieniło jednak faktu, że blondynka, mimo chęci, nie potrafiła wymówić jego imienia, więc zwracała się do niego po prostu “Ali”. Ze względu na wysoką rangę ambasadora i jego prośbę o przyśpieszenie procesu przyjęcia księcia w poczet studentów uniwersytetu blondynka ominęła zbędne czynności urzędowe i znalazła nadający się do zamieszkania pokój, który posiadał pewne niedogodności, ale dostępny był “od zaraz”. Aby dopełnić formalności, kobieta poprosiła o kopię listu potwierdzającego przyjęcie na studia, po czym sprawdziła, czy zgadza się ona z oryginałem zamieszczonym w teczce z nazwiskiem “Alozie Nwokejezie”. Książę podpisał dokumenty i podziękował za pomoc. Urzędniczce wystarczył jego uśmiech — wydawała się być bardzo zadowolona.

Waldek pomógł księciu w znalezieniu pokoju. Numer widniał na karcie zakwaterowania: sektor “C”, pokój numer 10. Akademik znajdował się po drugiej stronie ulicy, więc mężczyźni postanowili wrócić do samochodu i podjechać kawałek, aby skrócić sobie drogę niesienia ciężkich bagaży. Miasteczko było bardzo dobrze oznakowane. Blok “C’ należał do jednych z większych budynków kampusu. Pięciopiętrowy gmach wybudowany został w latach pięćdziesiątych na użytek partii komunistycznej. Maleńkie pokoje (określane w dokumentach jako mieszkania) miały mieścić po dwóch studentów. Budynek od dawna nie był modernizowany i z czasem ulegał coraz większemu zniszczeniu.

Recepcjonistka spodziewała się ich przybycia i rozpoznała ich bez trudu. W chwilę przed ich przyjazdem, musiała uporać się z karnym wydaleniem jednego z mieszkańców, co zawsze było dla niej — mimo tylu lat pracy — trudnym orzechem do zgryzienia. Irytował ją widok płaczących i żebrzących o wybaczenie studentów wyrzucanych z hukiem z akademickiego przytuliska. Wiedziała, że w wielu przypadkach nie można było liczyć na poprawę zachowania młodzików, więc przy ich skreślaniu z listy mieszkańców kobieta nie wykazywała już żadnych skrupułów. W wolne miejsce przyjmowała następnych i tak oto życie toczyło się dalej.

Teraz spojrzała na czarnoskórego. Ach, wiec to miał być ten nowy lokator akademika! Szczerze mówiąc, to, że tym kimś miał być właśnie Ali, nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Student jak student. Każdy jest dobry. Każdy może być zły. Pobieżnie spojrzała na dokumenty przybysza i wręczyła mu klucz, witając go angielskim zwrotem: “Welcome to Poland”. Alozie uśmiechnął się z dziecinną niewinnością, po czym z mozołem zaciągnął swoje bagaże do windy. Pokój nie był taki zły, maleńki, ale za to obok była czysta wanna i toaleta. Dobrze oświetlony, z pięknymi tapetami, dwoma biurkami i parą łóżek sprężynowych. U ich wezgłowia znajdowały się wbudowane szafy wnękowe. Zmęczony Alozie położył swój bagaż na jednym z łóżek, nie mogąc się zdecydować, które wybrać na stałe.

Zbiegł po schodach do Waldka, któremu nie pozwolono wejść na górę. Taksówkarz zapytał z nieukrywaną troską:

— No i jak? Podoba ci się pokój?

— Nie jest zły — odrzekł spokojnie książę.

Mężczyzna pogratulował mu nowego domu, zostawił swój numer telefonu i powiedział, że zawsze jest gotowy służyć pomocą.

Wracał do Warszawy bez pośpiechu. Na zewnątrz bardzo się przejaśniło, ale powierzchnia drogi w dalszym ciągu była mokra, a ponieważ w międzyczasie poprószył śnieg, było bardzo ślisko. Jechał więc wolno i ostrożnie. Zapłacono mu za cały dzień, a przecież udało im się dotrzeć do Łodzi już o dziesiątej rano. Wszystkie formalności zajęły najwyżej godzinę, pozostało mu zatem mnóstwo czasu. Była to jedna z przyczyn, dla których Waldek lubił klientów zza granicy — dużo wolnego czasu. Postanowił wykonać telefon do nigeryjskiego ambasadora i poinformować go o zakończonym sukcesem zadaniu. Podzielił się ze swoim zleceniodawcą żartobliwą opowieścią o blondynce z biura zakwaterowań i zakończył rozmowę charakterystycznym dla siebie tubalnym śmiechem.

W tym czasie Alozie wrócił do swojego pokoju na czwartym piętrze. Bez wątpienia ta część akademika różniła się standardem od reszty; pokoje, choć małe, to jednak znacznie większe od pozostałych. Studenci nazywali ją “sekcją dla VIP-ów”. Ali nie przywiązywał jednak wagi do wygód, potrzebował jedynie miejsca do spania i nauki. W samotności pokoju ogarnęły go na nowo obawy i strach przed nieznaną przyszłością. Zdawał sobie sprawę z tego, że ojciec pragnął jedynie jego dobra i dlatego wysłał go do odległego kraju, aby tam mógł w pełni ukształtować swoją osobowość, odciąć się od wpływów doradców i przewodników.

Ali pościelił łóżko i położył się, zatopiwszy w myślach. Wpatrywał się bezwiednie w sufit i nie mógł przestać myśleć o domu. Ogarnęło go przygnębienie. Przed oczyma przesuwały mu się obrazy ukochanej matki i ojca. Przypominał sobie pałacowych doradców — o nich też myślał z rozrzewnieniem. Zdał sobie również sprawę z tego, że w jego kraju nigdy nie pozwolono mu zrobić niczego z własnej inicjatywy, choć wszyscy przekonywali go, że jest w stanie zrobić wszystko bez niczyjej pomocy. Książę powoli poznawał smak samotności, ale starał się także odganiać przejmujące uczucie nostalgii. Przypomniał sobie powiedzenie często używane przez jego matkę: “W Bogu siła”. Ocknął się z odrętwienia i postanowił być dzielny… Cóż z tego, gdy znowu po chwili poczuł, że rzeczywistość napawa go przerażeniem. Wykład ambasadora napełnił go ogromnym niepokojem i dlatego ostatecznie nie wiedział, jaka przyszłość będzie czekać go w Polsce.

Nagle ciszę przeszył dźwięk telefonu komórkowego. Uzo, który podarował mu aparat, był jedyną osobą, znającą ten numer. Stary dyplomata postanowił zadzwonić do młodzieńca, jak tylko skończył rozmowę z Waldkiem. Ali ucieszył się na dźwięk znajomego głosu. Podziękował serdecznie swojemu mentorowi za kontakt i pomoc w załatwieniu wszystkich formalności uniwersyteckich. Książę w rozmowie z rodakiem używał języka igbo. Powtarzał stale gorączkowo: “imena, imena”, co w opinii mędrców, miało w sposób głębszy i gorętszy niż jego angielski odpowiednik, wyrażać podziękowanie. Alozie ani na chwilę nie przestał mówić — prawie nie dopuszczał swego opiekuna do głosu. Rozmowa teraz, w tym języku, dla niego była jak zimny, orzeźwiający drink w gorące, letnie popołudnie. Uspokojony zachowaniem chłopaka, dyplomata, obiecał mu wszelką możliwą pomoc, jeśli by tylko takiej potrzebował. Przyjazna postawa i obietnice wsparcia ze strony Waldka i Uzo podziałały jak balsam na duszę młodzieńca. Uśmiechnął się i z wielką wolą walki przegonił dręczące go myśli, po czym wypakował na łóżko wszystkie swoje tradycyjne, afrykańskie rzeczy. Postanowił zostawić tylko na nadgarstku bransoletę z koralików, a swoje nigeryjskie szaty powiesił luźno w szafie wnękowej. Miały one dla niego szczególne znaczenie i stanowiły najlepszy ubiór, jaki posiadał. W nich dorastał, czuł się swobodny, one dawały mu poczucie wolności…

Zrelaksowany, wybrał w końcu jedno z łóżek, które uznał za lepsze. Jedynym teraz zmartwieniem była kwestia współlokatora. Jaki będzie?

cdn.