czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krzysztof Pallarz: „Jak po prostu przeżeglowałem Atlantyk” — odcinek 4.


04 kwietnia, poniedziałek, Rodney Bay

Bolące kości od twardej pokładowej ławy, oraz silny wiatr nie pozwoliły na porządne wyspanie się.

Rano – toaleta z goleniem, potem wspólne śniadanie z dużą porcją czarnej kawy. Koledzy sypią dowcipami. Dużo śmiechu. Ja, jak zwykle staram się zapamiętać, przynajmniej, wice z najlepszymi puentami. Niestety bez sukcesu, moja pamięć zawodzi coraz bardziej.

Od jachtu do jachtu podpływa na gęsto i barwnie oflagowanej łodzi tubylczy dostawca ze standartowym zapytaniem: „You need some ice, fresh bread or fruit?” Niestety, jesteśmy już dostatecznie zaprowiantowani i nie korzystamy z jego oferty. Nie zniechęcony dostawca płynie dalej, swoje zbliżanie do następnego jachtu donośnie sygnalizuje rogiem mgłowym.

 

 

Rozpoczyna się dzień roboczy na jachcie. Skipper zostaje wciągnięty na maszt, sprawdza końcówki salingów oraz stałe olinowanie. Funkcję odpowiedzialnych „wciągaczy” sprawują Karl-Heinz i York. Cała akcja jest, oczywiście, przeze mnie filmowana. Dzielny Christoph spędza wiele czasu na maszcie, wykazując przy tym świetną sprawność fizyczną.

Okazja! Namawiam „wciągaczy” na jeszcze jeden, znacznie większy wysiłek (95 kg. żywej wagi). Udaje się!

Ląduję na maszcie, filmuję panoramę portu. Port otoczony jest wzgórzami pokrytymi zielenią, a portowy brzeg przyozdabiają korony z palmowych drzew. Dominującym wzniesieniem jest podwójne wzgórze, przypominające garby wielbłąda. W rozległej portowej zatoce kotwiczy wiele jachtów pod wielobarwnymi banderami. Port z jego otoczeniem stanowi bezpieczne schronienie dla żeglarzy, nawet w porze huraganów.

Po zakończeniu akcji „Maszt” schodzę pod pokład i staram się pomóc Rolfowi przy wymianie kawałka przewodu wody z dziobowego zbiornika.

Skipper ogłasza czas wolny od godz. 10:00 do 16:00.

Sam, bez przerwy, pracuje dalej. Dokonuje szczegółowej kontroli pozostałych instalacji i urządzeń, przegląda mapy morskie.

Wspólnie z Rolfem naprawia pompę w WC oraz przegląda motor, wymienia filtr olejowy.

Czas wolny wykorzystuję na pisanie, spaceruję po porcie, wysyłam SMS do domu i leniuchuję.

Przyglądam się bardziej szczegółowo naszemu jachtowi. Widoczny jest duży stopień zużycia wyposażenia technicznego, w wielu miejscach są odklejone wykładziny ścian i sufitu, mizerny stan farby powierzchni kadłuba świadczy o pilnej konieczności dokonania gruntownego remontu. Mam nadzieje, że są to tylko powierzchowne słabości, które nie mają znaczenia w walce z atlantyckimi sztormami.

Rodney Bay jest bardzo przestrzennym portem, przystosowanym do przyjmowania dużych jachtów oceanicznych. Na terenie portu znajduje się wielobranżowy market z niezbędnymi technicznymi akcesoriami jachtowymi, snackbar, wspomniana już restauracja oraz warsztat żaglomistrza. Zaplecze sanitarne jest bardzo skromne, zbyt skromne.

Natomiast mój kajutowy towarzysz, Markus, jest bardzo bogato wyposażony w elektroniczny sprzęt. Wszystko markowej jakości. Notebook z astronawigacyjnym oprogramowaniem, satelitarny telefon (koszt około 2.000 €), urządzenie GPS, słoneczne baterie do zasilania notebooka oraz telefonu. Do tego dochodzi sprzęt fotograficzny oraz zapas filmów do wykonania około tysiąca zdjęć.

Markusa żeglowanie nie kończy się na Azorach, lecz będzie trwało dalej, z nową załogą, aż do Amsterdamu.

W ostatnim tygodniu będzie egzaminowany na austriackiego kapitana jachtowego. Tyle na początek o Markusie.

Pozostali koledzy z załogi to również ludzie z pojęciem o żeglowaniu. Rolf żeglował już z naszym skipperem, York przepłynął Atlantyk pasatową trasą. Karl-Heinz żeglował na Karaibach, Stefan odbył też parę rejsów.

Te wiadomości napawają optymizmem przed, bądź co bądź, ryzykownym, atlantyckim skokiem.

 

 

Po czasie wolnym, wieczorem, rozpoczyna się szkolenie załogi. Tematem są:

  • gaśnice przeciwpożarowe, ich usytuowanie, sposób używania;
  • sygnały wzywania pomocy, rakiety, świece dymne; tutaj zostałem zobowiązany do zabrania tych środków do tratwy ratunkowej, oczywiście w przypadku konieczności awaryjnego opuszczenia jachtu;
  • usytuowanie butli gazowych (trzy sztuki), obsługa instalacji gazowej;
  • elektryczne przełączniki, instalacja elektryczna, akumulatory;
  • kamizelki ratunkowe, zostają przydzielone indywidualnie oraz odpowiednio opisane;
  • tratwa ratunkowa , usytuowanie, użytkowanie, funkcjonowanie liny operacyjnej;
  • radiostacja UKW, obsługa.

Dla ładowania akumulatorów przewiduje się dziennie dwie godziny jazdy pod motorem.

Skipper oznajmia oficjalnie, że wypłynięcie jest zaplanowane na jutro rano, o godzinie 08:00.

Podnieceni gotowością do wypłynięcia udajemy się na wspólną, ostatnią karaibską kolację.

Skipper przyjmuje zakłady na czas przepłynięcia Atlantyku, sam typuje 15 dni. Ja stawiam na 23 dni, reszta typuje w granicach 17 – 18 dni.

Nagroda dla zwycięzcy – to fundowany przez Jochen Schoenicke obiad na Azorach.

cdn.