czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krzysztof Pallarz: „Jak po prostu przeżeglowałem Atlantyk” — odcinek 9.


09 kwietnia, sobota, piąty dzień na oceanie.

Rano czuję się pogodnie, jestem wesoły jak skowronek. Zapewne jest to efekt zmiany taktyki tabletkowej przeciwko chorobie morskiej.

Wychodzę na pokład w nadziei ujrzenia błekitu nieba i pogodnego słońca. Niestety! Przez gęste chmury nie przebija się nawet jeden promyk. Morze wygląda bardzo szaro i ponuro, woda przybrała ciemno-granatowy i nieprzyjazny kolor. Przekrzywiony „Salt Whistle” przedziera się przez zwały słonej wody. Rolf, w swoim szarym sztormowym rynsztunku, stoi w szerokim rozkroku za wielką kierownicą, którą bezustannie trzeba kręcić. Bo po prostu, ten pojazd nie umie jechać prosto. Skipper Christoph, również szaro przyodziany, z kolejnym papierosem, dobrowolnie pełni pasywną wachtę.

Mój skowronkowy nastrój staje się natychmiast mniej pogodny.

Ze skipperem próbujemy zdjąć uszkodzoną genuę. Niestety, urządzenie refujące na forsztagu jest również uszkodzone i blokuje ściągnięcie żagla.

W celu naprawienia urządzenia refującego, skipper zostaje dwukrotnie wciągnięty na ławce bosmańskiej, bez efektu.

Dokładnie lustrujemy rozdarcie genui, nie wygląda tak źle. Rozdarcie przebiega tylko na jednym brycie, między dwoma mocnymi szwami, w pobliżu liku wolnego.

Można więc żeglować pod genuą, ale tylko przy słabym wietrze. Zrzucamy kuter-sztag, stawiamy genuę. Prędkość jachtu znacznie wzrasta.

Perypetie z uszkodzoną genuą znacznie obniżyły szanse na pobicie rekordu trasy. Jest to bardzo bolesne przeżycie dla skippera. Do pokonania pozostało jeszcze około 1.970 Mm (3.648 km). Bagatela!

Barometr jest przez nas systematycznie obserwowany. Dzięki Bogu, do dzisiaj nie występowały żadne anomalie w zmianie ciśnienia powietrza.

To już przecież jest piąty dzień żeglugi, płyniemy kursem od 015° do 060° ‑ oczywiście jak wiatr pozwoli.

 

 

Pierwszy raz York piecze chleb, wygląda wspaniale i został natychmiast wielokrotnie sfotografowany, a nawet sfilmowany.

Skipper próbuje, po raz drugi, zreperować pompę w toalecie, tym razem jest to nieszczelność na dławicy.

Neptun sprzyja, mamy bardzo dobry wiatr do żeglowania, słońce świeci, a na niebie bardzo mało chmur. Wspaniała pogoda wywołuje radosny nastrój u wszystkich. Szczęśliwy Markus telefonuje satelitarnie z narzeczoną, a skipper rozmawia z centralą w Hamburgu – zdaje relację z dotychczasowego przebiegu rejsu i otrzymuje aktualną prognozę pogody.

A ja piszę. Konsekwencji, jak na razie, mi nie brakuje.

Uwaga – przepłynęliśmy już 500 Mm. Z tej okazji skipper serwuje poncz z rumem. Te 500 Mm w cztery dni żeglowania wydają się śmiesznym osiągnięciem. Super jachty, w obecnym czasie, przepływają w ciągu jednej doby przeszło 500 Mm. Ale to wartości naszego sukcesu nie obniża. Mamy też jeszcze inne powody do radości. Dzieki fachowosci i pracowitości skippera, pompa w WC znowu funkcjonuje.

Ja, drugi raz dokładniej się umyłem. Akt ablucji odbył się na pokładzie w pozycji siedzącej, na golasa, przy maszcie i przy nawiewniku. Po wstępnym zmoczeniu i namydleniu zaczerpuje się wiadrem z linką wodę z oceanu oraz wylewa na głowę albo inną część ciała. Ilość wylewanej oceanicznej wody jest nie limitowana. Czynności te należy wykonywać z wielką ostrożnością i pełną asekuracją. Po takim odświeżeniu czujesz się jak nowo narodzony. Raz, że nie wypadłeś za burtę. Drugi raz, że twoje ciało nabrało świeżości posolonego noworodka.

Markus, w odróżnieniu od reszty załogi, wybrał inne miejsce ablucji. W jego przypadku, ceremonia ta odbywa się na platformie rufowej, przy zachowaniu wymaganych środków bezpieczeństwa oraz bez odkrycia intymnych części ciała męskiego. Markus, siedząc na stopniu platformy, pozostaje przyodziany w modny, jednoczęściowy strój kąpielowy. Zabezpieczony jest szelkami bezpieczeństwa z liną asekuracyjną przypiętą do achtersztagu. Po namydleniu się, polewa swoją głowę oraz wspaniały korpus świeżą oceaniczną wodą z plastikowego wiadra, przymocowanego linką do lewej dłoni.

Kolejnym urozmaiceniem dnia jest pojawienie się tęczy. Łuk wielobarwnych i intensywnych kolorów roztacza się na tle błękitnego, gęsto pokrytego białymi i szarymi cumulusami, sklepienia. Barwa czerwona po stronie zewnętrznej łuku tęczy, barwa żółta w środku, fiolet po stronie wewnętrznej. Jest to ciągle pieszczący oczy widok. Pojawienie się i zniknięcie tęczy wygląda tak tajemniczo i fascynująco, iż trudno uwierzyć, że to tylko rozszczepianie światła w kropelkach deszczu. Interesującym jest powstające widmo barw, którego kolory układają się zawsze w takiej samej kolejności: czerwony, pomarańczowy, zielony, niebieski, indygo i fioletowy.

 

Cały dzień spędzam nawet bez małej drzemki. Wieczorem wiatr tężeje. Zmieniamy niezupełnie sprawną genuę na kuter-sztag. Dzień kończy się niezbyt uroczym zachodem słońca. Słońce opuszcza dzień wchodząc, niejako, do głębokiej groty, utworzonej z ciemnych, gęstych chmur spiętrzonych nad zachodnim widnokręgiem.

Nocny wiatr jest wyraźnie chłodniejszy, trzeba się coraz cieplej ubierać. Wieczorna oraz nocna wachta przebiegają bez wstrząsów. Prujemy ciemność według kursu kompasowego, sternik dosięga wzrokiem tylko dziób statku, reszta przed nami to czarna i niewiadoma otchłań.

York, stojąc za sterem, opowiada wiele o sobie i o swoich materialnych dobrach, a posiada tego trochę. Mieszka we własnym domku, we wschodniej części Berlina. Domek ten został przez niego gruntownie wyremontowany i zmodernizowany. Przy remoncie spadł nawet z dachu i bardzo mocno się poturbował. Jest dyrektorem filii chemicznego koncernu. Posiada dwa jachty żaglowe, które również gruntownie wyremontował oraz dobrze wyposażył.

Jeden – slup o długości 9,5 m na Bałtyku, drugi – również slup, długości 7,5 m na jeziorach podberlińskich. Dokumentację zdjęciową powyższych dóbr dokładnie obejrzałem. No, no, no… Przy tak grubej rybie jaką jest York, wydaję się być bardzo małą rybką, taką płotką. Jako, że płotki też są potrzebne, nie poczułem się zupełnie zdruzgotany.

Łajba płynie dalej!

 

Etmal: 129 Mm, pozycja: 22° 03’N, 058° 45’ W.

cdn.