czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz Gembalski: „Fatum” — odcinek 13.


Janusz Gembalski

FATUM

Rozdział VIII

Wieczorem zadzwoniłem do Zuli, gdyż chciałem jej zaproponować przejażdżkę ze mną do Buczyny. Chwilę czekałem, aż wreszcie podniosła słuchawkę. Kiedy usłyszała, że to ja, zdyszana rzuciła tylko do słuchawki, iż teraz nie może mówić i potem zadzwoni. Naturalnie domyśliłem się czym jest zajęta. Pomimo tego, że przecież wiedziałem o jej profesji, zrobiło mi się głupio. Przeszła mi jakoś ochota na rozmowę i wspólny wyjazd w góry, więc wyłączyłem telefon i poszedłem spać.

Nie przypuszczałem, że kursowy autobus może być tak zdezelowany. Pod każdą górkę silnik rzęził tak, jakby lada moment miał się rozlecieć. Po drodze dosiadło się tyle ludzi, że nie było czym oddychać. Za Chabówką, kiedy pełniuteńki podjeżdżał pod Obidową, rozleciała się skrzynia biegów. Zanim kierowca zatrzymał autobus wracający do Krakowa, zanim ten drugi zawiadomił bazę i zanim przyjechał zastępczy, minęło ponad trzy godziny. Kiedy zmęczony – po kilku godzinach jazdy i dwóch przesiadkach – dotarłem wreszcie do Buczyny, był już wieczór. Ktoś z rodzinki Bacy miał na mnie czekać, ale naturalnie po tych paru godzinach spóźnienia przypuszczali, że nie przyjadę.

Było już ciemno i o tej porze nie było tu żadnej taksówki ani dorożki. Nie miałem pojęcia gdzie się mam ruszyć, więc wstąpiłem do najbliższej knajpy. Było tu gęsto od dymu i wesoło. Podszedłem do baru i poprosiłem o kawę. Bufetowa była tak zajęta nalewaniem piwa, że na swoją szklankę czekałem chyba dwadzieścia minut. Kiedy wreszcie się mną zajęła, zapytałem, jak dostać się do Kwaśnych. Ucieszyła się, gdyż jak się okazało, była kuzynką Bacy i wiedziała, że mam przyjechać.

– Panocku to dosyć daleko, a po nocy mozecie nie trafić. Ja poślę po taksówkarza, ale nie wiem czy on będzie trzeźwy. Panocku jak się nie uda, to idźcie na plebanię, bo tam młody wikary ma motor i was zawiezie. Na pewno proboszcz mu każe, bo on Józka bardzo lubi.

Taksówkarz przyjechał, ale był tak pijany, że jak wysiadał z auta, to się przewrócił. Chcąc nie chcąc wylądowałem na plebani. Otworzyła mi gosposia. Kiedy dowiedziała się kim jestem i o co chodzi, zaprowadziła mnie do jadalni. Do proboszcza przyjechali dwaj koledzy, z którymi kończył seminarium i na ich cześć wyprawił przyjęcie. Proboszcz wycałował mnie siarczyście w oba policzki i powiedział, że u niego jest tyle miejsca, że mogę tu spać, a z rana dojadę do Kwaśnych. Widziałem, że młody wikary od motoru też już ma dosyć i siedzi cicho z opuszczoną głową co chwila czkając. Posadzono mnie przy stole i gosposia momentalnie przyniosła mi wielką golonkę. Całe towarzystwo było już na tyle wesołe, że specjalnie nie zwracali na mnie uwagi. Cztery kolejno nalane kieliszki wylałem pod stół na dywan. Ponieważ pito wyborową nie obawiałem się, że będą plamy. Przysiadłem się do wikarego, którego zacząłem przekonywać, że dobrze by było, aby mi pożyczył motor. Wikary drzemał na siedząco, ale co chwilę budząc się podnosił głowę i wtrącał do rozmowy:

– Naturalnie, że tak musi być. To jest konieczne. Panie Boże pomóż.

Po tak wyszukanej złotej myśli głowa ponownie opadała mu na piersi i zasypiał na następne piętnaście minut. W końcu powiedział, że motoru nie pożyczyłby nawet własnemu bratu, którego wprawdzie nie ma, ale w moje ręce może powierzyć kluczyki. Rozpiął sutannę na piersiach i zdjął zawieszony na szyi kluczyk, a gosposia zaprowadziła mnie do garażu. Nie za bardzo znałem się na motorach, ale na moje oko była to kompletnie zachlapana błotem WFM-ka przerobiona na crossówę. Gosposia wytłumaczyła mi jak mam trafić do Kwaśnych, więc tak jak stałem, bez kasku, wskoczyłem na brudne siodełko i ruszyłem we wskazanym kierunku.

Motorem nie było tak daleko i chociaż trochę pobłądziłem, to po piętnastu minutach byłem na miejscu.

Stanąłem przed okazałą dwupiętrową willą zbudowaną w niby-zakopiańskim stylu. W oknach było ciemno. Spojrzałem na zegarek i zdziwiłem się, że dochodzi północ. Byłem na siebie zły, że nie zostałem na plebani. Psy ujadały jak cholera i już miałem wracać z powrotem, kiedy przed domem zapaliło się światło i kobiecy głos zapytał:

– A pójdzies ty pijaku! Cóz się tu plątas kanalio? Nie mozes do chałupy trafić?

Krzyknąłem, że to ja i że dopiero teraz dotarłem z Krakowa, ale nie chcę przeszkadzać i przyjdę jutro rano. Naturalnie nie było mowy, abym pojechał z powrotem. Zaraz zapaliło się światło na całym parterze, a Pani Kwaśna przegoniła psy i w samej koszuli pobiegła otworzyć furtkę.

W holu czekał już dziadek Kwaśny i po chwili po schodach zbiegły dzieci.

– Jestem Maryśka i tak niech mi Pan mówi. To jest ojciec Józka, to nasze dzieci, a moja mama już pobiegła do kuchni coś upichcić.

Opowiedziałem jej o swoich przygodach i dlaczego zjawiłem się dopiero o tej porze. Po tej jeździe motorem musiałem się najpierw umyć i trochę oczyścić. Maryśka pobiegła się ubrać, dziadek wygonił wnuki do spania, a mnie zaprowadził do łazienki, „aby sie panocek oporządził”.

Kiedy wyszedłem, Maryśka zaprosiła mnie do jadalni, gdzie babka wnosiła już półmiski wędlin. Była pierwsza w nocy, byłem zmęczony i najchętniej poszedłbym spać, więc próbowałem się jakoś wymigać od jedzenia. Maryśkę nic nie obchodziła ani późna pora, ani to, że już jadłem na plebani, więc chcąc nie chcąc zasiadłem na honorowym miejscu.

Musiałem dokładnie opowiedzieć o możliwości rewizji Józkowego wyroku i o jego ewentualnym wcześniejszym wyjściu. Jakie pisma i papiery trzeba przygotować, a także co trzeba załatwić. Wszystko to miałem zapisane w punktach na kartce, którą wręczyłem Maryśce.

Maryśka zdała mi relację, jak na mój przyjazd przygotowywała się rodzina mojej kandydatki na żonę. Zaczęli tydzień temu od zabicia świniaka, potem robili wędliny, peklowali golonki, wędzili szynki, kiełbasy i boczek, i sprzątali chałupę.

Wczoraj rano ojciec zawiózł moją nieznaną mi „narzeczoną” do Nowego Targu na masaż, do fryzjera i kosmetyczki, żeby dziewucha była świeżutka i zrobiła na mnie dobre wrażenie. Byli bardzo zawiedzeni, że nie przyjechałem i na to konto stary sprał żonę i poszedł pić do karczmy.

Spytałem Maryśkę, co sądzi na temat pomysłu Józka z moim ożenkiem. Maryśka stwierdziła, że jeżeli zależy mi na wygodnym życiu, a nie na fajnej żonie, to powinienem wykorzystać sytuację. Wprawdzie kandydatka nie jest zbyt piękna ani inteligentna, lecz jest bogata, a o to głównie chodzi. Stary nie ma nadziei, że ktoś ją pokocha. Wie, że córka ma dwie lewe ręce i do roboty się nie garnie. Woli ją więc wydać za kogoś, kto jej nie skrzywdzi, a da jako taką pozycję. Józek opowiadał jej o mnie i o mojej sytuacji, więc według niej żeniąc się, ustabilizuję swoje życie.

Dochodziła piąta nad ranem, kiedy wreszcie położyłem się spać. Byłem bardzo ciekawy jak wygląda moja kandydatka na żonę i co przyniesie mi dzisiejszy dzień. Nikt mnie nie budził, toteż wstałem przed dwunastą. Kiedy szedłem do łazienki, natknąłem się na mamę Maryśki.

– O jejku! Panocek już wstali, to juz lece do kuchni.

Gorący świeżutki chlebuś, wiejskie masełko, mleko prosto od krowy i jajecznica na boczku postawiły mnie na nogi. Maryśka skakała koło mnie pytając co chwilę, czy mi czegoś nie potrzeba i czy czegoś nie dołożyć. Powiedziała, że z samego rana wymyli motor, sąsiad załadował go na furmankę i odwiózł na plebanię. Moi ewentualni teściowie już się dowiedzieli o moim przyjeździe no i naturalnie już chcieli mnie zabrać do siebie, ale ich przegnała i powiedziała, że mnie przyprowadzi na obiad około czwartej. Przegadałem z Maryśką trzy godziny jeszcze raz opowiadając o Bacy, jak sobie daje radę w kryminale, że jest dobrej myśli. Upewniłem się, czy dobrze wszystko zapamiętała, jakie papiery ma przygotować.

Punktualnie o czwartej stanęliśmy przed okazałą dwupiętrową chałupą, a właściwie willą w neozakopiańskim stylu z dużymi zabudowaniami gospodarczymi.

Już na pierwszy rzut oka było widać, że od rana sprzątali całe obejście. Przed domem stał świeżo umyty mercedes, a cała rodzina siedziała na ławce przed domem czekając na gości.

Kiedy tylko przekroczyliśmy furtkę, gospodarz z żoną wstali i podeszli w naszym kierunku. Dwa białe owczarki przy budzie ujadały, zagłuszając słowa starego. Od gospodarza jechało trochę chyba jeszcze wczorajszą gorzałą i przygotowane przemówienie na kacu nie szło mu zbyt sprawnie. Psy przeszkadzały coraz bardziej, więc stary przerwał przywitanie, schylił się po kamień i rzucił w ich kierunku, klnąc przy tym siarczyście.

Owczarki momentalnie się uspokoiły i schowały za budą. Stary z butelki, którą trzymał w ręce, nalał gorzałkę do kielonka, wypił, ponownie nalał i podał mi szklaneczkę z wypukłym meniskiem. Kosztowało mnie to trochę samozaparcia, ale odważnie wypiłem, nie rozlewając ani kropelki.

Kątem oka spoglądałem na resztę rodziny wypatrując córki. Na ławce siedziała para staruszków, a obok nich stało pięciu górali w przedziale wiekowym od trzydziestu do pięćdziesięciu lat i cztery góralki w podobnym wieku. Staruszkowie, jak się potem okazało, byli rodzicami gospodarza.

Z boku za chałupą widać było gromadkę nastolatków, którym widocznie nie wypadało podchodzić do nas. Jakoś nikt z tego towarzystwa nie odpowiadał wiekowo kandydatce na narzeczoną .

Gospodarz poprowadził nas do domu, gdzie w wielkiej izbie zobaczyłem ogromny zastawiony stół. Poza wędlinami i chlebem na półmiskach, stało tu przynajmniej dwadzieścia litrowych flaszek. Stary pousadzał nas przy stole, jak sam mówił „według ważności”, i rozlał wódkę do kieliszków wznosząc pierwszy toast. Wszyscy wypili w milczeniu i dopiero wtedy usiedli. Ja siedziałem po prawej ręce starego, obok mnie siedziała Maryśka Kwaśna, po jego lewej stronie zostały dwa wolne miejsca, chyba dla jego żony, która urzędowała w kuchni i jak się domyśliłem dla córki. W dalszej kolejności siedzieli pozostali mężczyźni, a w końcu stołu cicho chichocząc usadowiły się tylko dwie baby, gdyż reszta udała się do kuchni.

Maryśka szepnęła mi do ucha, że to dopiero połowa rodziny, bo reszta mieszka w Chicago. Poprosiłem Maryśkę, żeby wpłynęła na gospodarza, aby mi nie lał za dużo, bo nie jestem przyzwyczajony i mogę sobie narobić wstydu jak się porzygam i wpadnę pod stół. Maryśka wstała i szepnęła staremu moją prośbę do ucha, na co ten wstał i ponownie rozlał, mówiąc:

– Pan profesór nie są nauceni pić i ma mieć dyspenze w kolejkach. Profesór jest miastowy i bydzie pił jeno toasty, coby mu się nie wróciło. No, ale ten toast za zdrowie profesóra pijemy wsyscy.

Teraz weszły baby z miskami kwaśnicy na ryju, a po półgodzinie wjechał na ogromnym półmisku prosiak. Suto zakrapiana uczta trwała już dobre trzy godziny. W piciu obijałem się jak mogłem, część kolejek wylewając ukradkiem pod stół, lecz mimo to szumiało mi dobrze w głowie. Stary nachylił się w moim kierunku i powiedział, że córuś się musi przygotować i zjawi się dopiero po prosiaku.

Zastanawiałem się nad tym, czy przypadkiem nie celowo przedłużają moment przedstawienia mi kandydatki, bo jest tak szkaradna, że czekają, aż się bardziej spiję. Stary opowiedział mi o układach rodzinnych, o tym że jedna trzecia rodzinki mieszka na stałe w kraju, jedna trzecia na stałe w Chicago, a jedna trzecia kursuje pomiędzy Stanami a Polską. Tutaj on jest najważniejszy, a w Stanach jego starszy brat, który tam mieszka już od dwudziestu pięciu lat i dorobił się sporego przedsiębiorstwa transportowego. Ma około piętnastu wielkich ciężarówek oraz warsztaty remontowe taboru samochodowego, które nie tylko zajmują się własnym sprzętem, ale obsługują jeszcze kilka innych dużych firm.

On niestety nie doczekał się syna, który by kontynuował jego dzieło, czyli przedsiębiorstwo budowlane, więc jego oczkiem w głowie jest córka. Nigdy jej niczego nie brakowało, wobec tego jakoś nie nawykła do roboty, bo nie musiała, no i przez to jest może trochę leniwa. Ojciec sądzi, że po prostu tutaj nie ma dla niej odpowiedniego towarzystwa, które mogłoby ją zainteresować. Zna tutaj wszystkich w okolicy nawet z sąsiednich wiosek i może by miała jakiegoś kandydata na męża, ale on nie chce, żeby to był jakiś „bidok-gołodupiec”. Jeżeli już nie ma majątku, którego córuś nie potrzebuje, to ma mieć wykształcenie i tytuł tak jak ja „co to na różnych uniwersytetach pracowałem”. Dobrze wie, co te „skurwysyny komunisty” ze mną zrobiły i wie „co ja jestem poządny i dobry cłowiek, co to nie będę jego Andzi bić”. Woli, abyśmy byli miastowymi i mieszkali w Krakowie. Kupi nam pod miastem jakiś mały domek oraz samochód, żebyśmy mogli przyjeżdżać do rodziny. Wie, że mi teraz będzie trudno załatwić pracę u tych „zasranych komunistów”, więc będzie nam dawał na utrzymanie, a co ja zarobię, to mogę mieć dla siebie. Może się czasy zmienią, bo ma na oku dwie kamienice, których żydowscy właściciele mieszkają w USA. Jak był u brata w Ameryce, to już wstępnie rozmawiał z nimi o kupnie tych domów. Myśli, „a ma dobrego nosa”, że za parę lat taka kamienica będzie dawała dobry zysk. Tym bardziej że w jednej na dole jest restauracja, a w drugiej trzy sklepy. Stary chciałby, żebym zajął się edukacją Andzi, tak aby umiała się znaleźć w inteligentnym towarzystwie, aby umiała się dobrze ubrać, kupić dobre perfumy, iść do teatru itp. Ona ma być „dama miastowa, tak coby mogła być potem wielką właścicielką nieruchomości”.

Mocno już podochocone towarzystwo było widocznie na tyle przeżarte, że kobiety zaczęły zmieniać zastawę i zachlapany obrus. Stary przeciągnął się i wstając nachylił się do mnie mówiąc:

– Idę po Andzię!

Przy stole trochę się przerzedziło. Jeden ze szwagrów drzemał na siedząco, jeden wyszedł na podwórko, Maryśka poszła do kuchni pogadać z babami, a ja cierpliwie czekałem na „moje przeznaczenie”. Myślę, że gdyby nie przeciwności losu i mój pech do władzy ludowej, to chyba zostałbym starym kawalerem. Lecz w tym wypadku będąc pozbawiony stałej pracy, życie zmusiło mnie do tego typu stabilizacji. No! Mam się bawić tak, jak w „Pigmalionie” i zrobić z niedojdy damę. Ale czy mi się to zadanie uda, zależało nie od moich dobrych chęci, lecz przede wszystkim od delikwentki. Minęło już chyba dobre pół godziny, kiedy wreszcie w drzwiach ukazała się Andzia prowadzona pod rękę przez ojca.

Córuś okazała się wielką babą, którą chyba dla zamaskowania dużej pupy i piersi specjalnie ubrano w szerokie góralskie spódnice i ciasno sznurowany gorset. Piegowata, okrągła i płaska jak patelnia twarz z burzą gęstych jasno rudych włosów z loczkami nad czołem, z tyłu splecionych w krótki warkocz. Niebieskie jakby wyblakłe, ale dziś trochę przekrwione oczy i jakiś grymas zobojętnienia na twarzy, nie wprawiały w zachwyt. Pozostałe odkryte części ciała takie jak dekolt, przedramiona i potężne łydki, także były piegowate i obrośnięte białym, rzadkim, dość długim włosem, przypominającym raczej świńską szczecinę. Pierwsza myśl, która mi bezwiednie wpadła do głowy, to chęć całkowitego zdepilowania Andzi, żeby pozbyć się wrażenia, że patrzę na nieogoloną tłustą golonkę.

Kiedy ojciec podprowadził ją do mnie, wstałem chcąc się przywitać. Jednak Andzia ze wzrokiem skierowanym w podłogę lekko dygnęła i ojciec posadził ją po przeciwnej stronie stołu.

Wpatrywałem się w nią chcąc coś zagadać, ale ona cały czas była wstydliwie wpatrzona w talerz, nie dając żadnej zachęty do konwersacji. Tata, który usiadł koło mnie tłumaczył, że córka jest bardzo nieśmiała w stosunku do obcych, ale na pewno po jakimś czasie oswoi się. Zacząłem doceniać spryt starego. Mimo mojej wstrzemięźliwości już na tyle kręciło mi się w głowie, że zacząłem dostrzegać w Andzi pewne wizualne wartości estetyczne. Spróbowałem popatrzeć na nią oczami Rubensa i uznałem, że chyba byłaby dla niego wymarzoną modelką. Ona jako Gracja, jej stary jako obleśny Satyr, pozostałe baby jako orszak służebnic, dzieci wrzeszczące na podwórku mogłyby być amorkami, a ja „chudzina” jako Kupidyn z kołczanem pełnym miłosnych strzał, celowałbym z łuku w wielką dupę Andzi, w którą – pomimo wypitych promili – na pewno bym trafił.

Straciłem poczucie czasu, ale już zaczęło się ściemniać. Stół znów zmienił dekorację, wjechały tace z wędlinami i barszczyk. Zauważyłem, że Andzia nie wylewa za dekolt, tylko ciągnie równo sama sobie uzupełniając kieliszek. Z każdym następnym stawała się jakby śmielsza, ale równocześnie przy jej białej cerze coraz bardziej czerwona na gębie.

Ojciec od czasu do czasu kopał ją pod stołem i kilkakrotnie niby przypadkiem wylał jej wódkę trącając łokciem szklaneczkę. Andzia może i była skromna, ale na pewno nie w piciu, bo akurat w tej konkurencji mogłaby startować z najlepszymi we wsi.

Uczta miała się ku końcowi, gdyż baby znowu uporządkowały stół zabierając brudne naczynia, zmieniając już piąty raz obrus i pozostawiając jedynie dwa półmiski z nakrojonym wędzonym boczkiem i swojską kiełbasą oraz czyste kieliszki. Zakończyły już robotę w kuchni i przysiadły się do stołu, aby poplotkować. Chyba za punkt honoru wzięły sobie do serca usługiwanie gościowi przy stole, bo teraz na zmianę pilnowały mojego kieliszka dolewając tak, że bez przerwy miałem menisk wypukły.

Film mi się urwał, więc nie pamiętam, o której zakończyła się impreza. Zbudziłem się z potwornym kacem. Była pełnia i księżyc świecił mi prosto w oczy. Leżałem w ubraniu na wielkim łóżku cały spocony, gdyż ktoś mnie nakrył pierzyną. Mój język był jak kawał suchego klocka, a gardło miałem tak wyschnięte, że postanowiłem poszukać czegoś do picia. Usiadłem na brzegu łóżka. Łeb mnie bolał jak cholera i chociaż w pokoju było dosyć jasno od księżycowej poświaty, to nie mogłem znaleźć butów. Wyjrzałem przez okno, ale poza tym, że jestem na piętrze, nie wiedziałem czy znajduję się w domu Józka, czy u niedoszłych teściów. Orientowałem się, że zarówno w jednym jak i w drugim domu kuchnia znajdowała się na parterze, więc trzymając się ścian otworzyłem drzwi i po cichu w skarpetkach zacząłem schodzić na dół. Jakoś udało mi się trafić do kuchni. Nie świeciłem światła, by nie budzić gospodarzy. Na blacie kuchennym stał słój z kiszonymi ogórkami. Napiłem się prosto ze słoja, ale i to nie zaspokoiło mojego pragnienia, więc szukałem dalej czegokolwiek, co byłoby mokre i kwaśne, trafiając wreszcie na maślankę. Dopiero teraz jakoś udało mi się zaspokoić pragnienie i postanowiłem wrócić do pokoju. Kiedy byłem w połowie schodów, potknąłem się i z wielkim hukiem zleciałem na parter. Chyba skręciłem nogę, gdyż nie mogłem pozbierać się z podłogi. Zapaliło się światło i dwóch pijanych szwagrów w samych gaciach, bezpardonowo wzięło mnie pod pachy i zaciągnęło do najbliższej izby na dole, kładąc mnie obok kogoś potwornie chrapiącego na łóżku. Noga bolała mnie w kostce i nie miałem siły na powtórne poszukiwania mojego pokoju, więc przewróciłem się na bok i zasnąłem.

Śniły mi się potworne koszmary. Górale gonili mnie z ciupagami pod bardzo stromą i skalistą górę. Kilka razy potykałem się i zsuwałem się w dół, a oni byli coraz bliżej, aż czułem ich oddechy. Wdrapywałem się na skały, których kawałki kruszyły mi się pod rękoma i spadały w dół tworząc kamienistą lawinę. Lawina spadła na goniących i ja już spokojnie pełzłem do szczytu.

W momencie, kiedy złapałem się ostrej krawędzi szczytowej grani, tuż przed sobą ujrzałem nogi w kierpcach. Kiedy popatrzyłem w górę, zobaczyłem mojego gospodarza mającego chyba ze cztery metry wzrostu z ogromnym katowskim toporem. Bałem się puścić krawędzi, a on podniósł ten topór celując we mnie. Dostałem toporem w głowę, przed oczyma zrobiło mi się ciemno i zacząłem spadać w czarną otchłań. Żołądek podjechał mi do gardła i zakręciło mi się w brzuchu.

Nagle obudziłem się nie całkiem jeszcze świadomy, czy to był na pewno sen i czy przypadkiem nie leżę na dnie przepaści. Zaczynało już świtać. Odniosłem wrażenie, że jestem ranny, bo jakaś krwawa maź wypełniała moje ubranie. Poczułem smród i dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że to, co początkowo brałem za krew, jest po prostu rzadką sraczką. W jednym momencie otrzeźwiałem. Nie miałem pojęcia, co mam robić. Leżałem przecież w obcym domu, w obcym łóżku, we własnym teraz dokładnie zasranym ubraniu obok jakiejś chrapiącej baby, która na dodatek okazała się być moją kandydatką na żonę. Chcąc wstać, opuściłem nogi na podłogę i w tym momencie jeszcze raz poczułem tak nagły skurcz kiszek, że nie byłem w stanie opanować ponownego wypróżnienia. Lała się ze mnie sama brunatna woda, wypływając przez nogawki na dywan. Już nic nie mogło mnie uchronić od potwornego wstydu. Przez parę lat więziennego wiktu mój biedny wyjałowiony żołądek nie był przyzwyczajony do takiego obżarstwa. Na dodatek wczoraj, pomimo wstrzymywania się, wypiłem największą w moim życiu ilość alkoholu, a poprawiając to wszystko wodą z ogórków i maślanką, wywołałem w moim organizmie prawdziwą rewolucję.

Miałem na sobie koszulę, bokserki, spodnie i skarpety. Nie miałem pojęcia, gdzie jest moja marynarka. Na całe szczęście Andzia spała jak zabita i byle gówno nie było jej w stanie zbudzić. Ostrożnie zsunąłem na podłogę spodnie wraz z gatkami. Na szczęście podczas snu koszula wysunęła mi się w górę ze spodni i była czysta, więc zdjąłem ją i stojąc jak mnie Pan Bóg stworzył zacząłem nią wycierać sraczkę z prześcieradła. W domu panowała cisza, a ja nagusieńki z ubraniem zawiniętym w koszulę, poszedłem po cichutku szukać łazienki. Na szczęście nie musiałem świecić światła, bo padający przez okno brzask oświetlał mały hol. Tym razem trafiłem bezbłędnie, chociaż nie była to łazienka, ale spora pralnia. Na szczęście poza pralką, pojemnikiem na pościel, wanienką do moczenia bielizny i stołem do prasowania, była tam kabina prysznicowa. Najpierw skorzystałem z prysznica, a potem zacząłem spłukiwać gówno z ubrania. Owinąłem się dużym kąpielowym ręcznikiem, nabrałem do plastikowej miski wodę, zabrałem jakąś znalezioną szmatę, resztę ręczników i tak zaopatrzony wróciłem do pokoju. Widok, który zastałem był raczej mało estetyczny, gdyż Andzia zmieniła swoją pozycję i zrzuciwszy pierzynę na ziemię, leżała z podwiniętą w górę koszulą i ginekologicznie rozwalonymi nogami ukazując w całej okazałości wielkie dupsko z potwornie obrośniętym aż po pępek rudym kroczem. Na dodatek zauważyłem jeszcze, że przesunęła się na moje miejsce prosto w resztki także brązowo‑rudej sraczki, której jeszcze nie zdążyłem powycierać. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko obudzić kogokolwiek z domowników. Stałem nago owinięty jedynie ręcznikiem, nie miałem się w co ubrać, gdyż moje rzeczy były mokre, a poza tym po moim wstępnym praniu nadawały się do włożenia do pralki. Zrobiło się już na tyle jasno, że wreszcie mogłem odczytać godzinę na moim zegarku. Dochodziła szósta. Ostrożnie zacząłem otwierać napotkane drzwi, ale na dole nie było żadnej sypialni. Skręcona noga bolała mnie jak cholera. Nie zważając na ból, wspiąłem się jakoś po schodach na piętro. Na hol wychodziło pięcioro drzwi. Ponieważ, jak pamiętałem, jadalnia znajdowała się na dole, to tutaj powinny być sypialnie. Jedne drzwi prowadziły do łazienki i ubikacji, a zza pozostałych dochodziło chrapanie. Po cichu kolejno zacząłem je uchylać, zaglądając do środka. W jednym pokoju spało tych dwóch, którzy mnie wrzucili do pokoju Andzi, w drugim gospodarz na małżeńskim łożu, ale sam, a w trzecim dwie baby. Jedna spała tyłem do mnie na wersalce, a druga na łóżku. Wprawdzie niewiele z nią rozmawiałem, gdyż cały czas była zajęta w kuchni, ale poznałem, że to gospodyni. Postanowiłem ją obudzić, gdyż przypuszczałem, że chyba ona będzie najbardziej odpowiednią osobą, żeby opanować w miarę dyskretnie sytuację. Stara, cały czas kręcąc się po kuchni, była wczoraj chyba najbardziej trzeźwą osobą z całego towarzystwa, a poza tym wydawała się być cichą i sympatyczną niewiastą. Podszedłem do łóżka i lekko potrząsnąłem ją za ramię. Prawie momentalnie otworzyła oczy, a widząc nad sobą gołego faceta chciała krzyknąć. Na szczęście na czas przyłożyłem palec do swoich ust wskazując, aby była cicho, a ona widząc moją przerażoną gębę, momentalnie usiadła na łóżku. Pomyślałem, że chyba najlepszym miejscem do rozmowy będzie kuchnia, więc po cichu wytłumaczyłem jej, że stało się coś strasznego i żeby nikogo nie budząc, zeszła na dół.

Kiedy opowiedziałem jej co się stało i pokazałem jej moje mokre ubranie w pralni oraz łóżko z obsraną Andzią, poczciwa kobieta matczynym współczującym ruchem pogłaskała mnie po głowie i powiedziała, że pomoże mi jakoś wybrnąć z kłopotu. Na moment wyszła i wróciła z ciepłym szlafrokiem, w którym poczułem się znacznie pewniej.

– Nie martwcie się panocku, bo sracka to ludzka sprawa. Andzia lubi se wypić, a jak wypije to jej nikt nie dobudzi. Panocek i tak widzieli jej przyrodzenie, więc mi pomogą ją umyć i zmienić pościel. Będziemy to robić jak w szpitalu, tak coby jej nie zbudzić.

Przygotowała miskę z wodą, mydło, gąbkę, czystą pościel i tak wyposażeni weszliśmy do pokoju. Najpierw delikatnie umyła Andzię, potem lekko przesunęliśmy ją na brzeg łóżka i wysunęliśmy prześcieradło. Andzia mamrotała coś pod nosem, ale na szczęście nie obudziła się. Podziwiałem gospodynię, jak z wielką wprawą zmieniała pościel, a w końcu szczotką wyszorowała zaplamiony dywan przy łóżku.

– Ma trochu wypapraną kosulę, ale jej powiem, coby tak duzo nie piła, bo nawet potem nie cuje jak się ubabrze. Ni ma tego duzo, ino dupę se wysmarowała. Jak wstanie, to sie umyje.

Teraz dokładnie opowiedziałem jej całe zdarzenie, ale pocieszyła mnie, że jej stary jak za dużo wypije, to z kolei leje w gacie. Przyniosła mi do zażycia trzy pastylki węgla, zaparzyła jakieś ziółka, bo stwierdziła, że mi to dobrze zrobi, a potem zaprowadziła na poddasze do maleńkiego pokoiku i przykazała, abym się jeszcze przespał. Ona mnie zbudzi i skombinuje jakieś ubranie, „żebym miał co na dupę włożyć”. Sam byłem zdziwiony, że po tych wszystkich emocjach potrafiłem zasnąć.

Kościelakowa zbudziła mnie po dziesiątej.

– Dobrze jest bo wszyscy jeszcze śpią. Panocku macie tu ubranie, pewnie będzie nieco za duże, bo to Józkowe. Maryśka to przyniosła i ona już wie o wszystkim. Ona was zabierze do siebie, a ja powiem, że musieliście już jechać. Wasze rzeczy wszystkie jeszcze mokre, ale zabierzecie je w plastikowym worku. Idźcie z Panem Bogiem, a wszystko będzie dobrze. Mój stary za dwie niedziele przyjedzie do Krakowa i wszystko z wami omówi. Ja też bym chciała, żebyście się Andzią zajęli, a my wam pomożemy, żeby się wam dobrze żyło.

Pożegnałem się z Kościelakową, podziękowałem za gościnę, jeszcze raz przeprosiłem za to całe nieszczęsne zajście i z czekającą na mnie Maryśką opuściliśmy gościnną chałupę. Maryśka mnie nieco poganiała, bo zaraz Kościelakowa miała wszystkich budzić do kościoła na sumę, a nie chciała, żebym się z nimi spotkał.

Chciała mnie poczęstować śniadaniem, ale bałem się cokolwiek zjeść, żeby to znów nie spowodowało rewolucji w moich kiszkach. Teraz nie miałem żadnego autobusu, więc sąsiad taksówkarz zawiózł mnie do Nowego Targu, z którego prawie natychmiast miałem połączenie do Krakowa, tak że w domu byłem około godziny 15.

cdn.