czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz Gembalski: „Fatum” — odcinek 15.


Janusz Gembalski

FATUM

Rozdział X

Pierwsze wrażenie czasami jest najwłaściwsze, ale w tym wypadku na szczęście się pomyliłem. Mariola Kapuścianka wyglądała na zdemoralizowaną, znudzoną i rozkapryszoną ładną dupę, ubraną w najlepsze ciuchy z Peweksu i z płaszowskiej „Tandety”. Myślałem, że będę miał gorszą robotę niż oracz na kamienistym ugorze, więc naprawdę zdziwiłem się, gdy po godzinnej rozmowie okazała się być bardzo inteligentną i rozgarniętą dwudziestotrzylatką.

Po ogólnym zapoznaniu się z tematem wiedziałem, że doskonale dałaby sobie radę beze mnie, lecz widocznie jej stary sądzi, że nadal jest słodziutkim dzieckiem, któremu trzeba we wszystkim pomóc. Matka nie miała w domu nic do gadania, a o wszystkim decydował ojciec. Kapusta, który nie wiem, czy skończył podstawówkę, a do wszystkiego doszedł własnymi rękoma, wyznawał swoistą filozofię życiową, że tylko za pieniądze da się cokolwiek załatwić. Przecież za pieniądze załatwiał zakup ziemi od gminy, za pieniądze załatwiał wszelkie zezwolenia na budowę domu, szklarni, chłodni itp. W jego przekonaniu córka tylko za pieniądze dostała się na studia i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że po prostu dziewczyna była zdolna i zdała egzaminy na pięć. Domyślałem się, kto jej niby pomagał w dostaniu się na uczelnię, lecz ten, któremu zapłacił, miał czyste sumienie, gdyż w tej sprawie nie musiał nawet kiwnąć palcem. Mariola buntowała się przeciwko poglądom ojca i była wściekła, że tata znów wymyślił kogoś do pracy magisterskiej. Przypuszczam, że po trzech godzinach rozmowy i wymiany poglądów nabrała już do mnie zaufania. Wiedziała, że tato chce, aby ona została dyrektorką podstawówki na wsi i w ten sposób zakończyła karierę, lecz jej ambicje były o wiele wyższe. Kiedy wyczułem jej intencje, powiedziałem jej, że postaram się tak pokierować jej pracą, aby bez trudu mogła się starać o pozostanie na uczelni jako pracownik naukowy.

Kilka dni minęło jak z bicza strzelił. Po dwa razy miałem zajęcia z moimi studentami, parę razy próbowałem się dodzwonić do Izy. Nie dzwoniłem do domu, tylko do pracy, bo nie chciała, żeby jej stary odbierał telefon i cokolwiek wiedział o jej kontaktach. W końcu dowiedziałem się, że „towarzyszka mecenas” jest na szkoleniu w stolicy. Kilkadziesiąt godzin przesiedziałem w czytelni, wgłębiając się o wiele bardziej niż potrzeba w tematy Marioli i korepetycji, a wszystko chyba po to, aby nie myśleć o Zuli. Któregoś dnia z Warszawy zadzwoniła Iza. Naturalnie najpierw spytałem, czy nie ma wiadomości na temat Zuli. Powiedziała, że niestety nie, ale za trzy dni będzie w Krakowie i chce ze mną na ten temat porozmawiać. Teraz nie może przez telefon, lecz dzwoni, bo zarówno w mojej, jak i Bacy sprawie trochę się ruszyło. Mam wstąpić do tej kancelarii adwokackiej, która wysyłała w mojej sprawie pisma do Warszawy, bo muszę tam podpisać jeszcze dwa dokumenty i zabrać na Montelupich pismo dla Józka, aby go czym prędzej podpisał. Potem muszę to pismo odnieść z powrotem do adwokata.

Nie mogłem doczekać się kiedy Iza wróci, ale cieszyłem się z tego, że wreszcie nawiązałem z nią kontakt.

Tak jak wcześniej zapowiedział, w dwa tygodnie po moim pobycie w górach w Krakowie zjawił się Kościelak. Zadzwonił, że ma wynajęty pokój w „Cracovii” i czeka na mnie wieczorem w barze. Naturalnie kiedy przyszedłem, był już na dobrej bani i powtarzał w kółko to samo, co w Buczynie. Jedyną nowością było to, że oglądał dla nas domki. Jeden, jak zrozumiałem, był w okolicach Zakrzówka, a drugi to pół willi w Cichym Kąciku. Ten w Zakrzówku jest bardzo ładny, ale na strasznym zadupiu. Drugi nie ma garażu, a jak on nam kupi fiata, to nie po to, żeby stał na ulicy. Podał mi oba adresy i telefony do właścicieli i ja mam je obejrzeć. Muszę sobie poszukać jakiegoś architekta, który by je zobaczył i powiedział, czy do tego jednego nie dałoby się dobudować garażu i czy on zrobi projekt i załatwi wszystkie papiery. Siedziałem z Kościelakiem chyba do drugiej w nocy, bo musiał mieć towarzystwo, a on mnie pouczał, że żonę trzeba codziennie dupczyć, bo wtedy jest dobra i nie trzeba jej bić. On nie chce, żebym bił jego Andzię, więc muszę ją dupczyć, a jak dam radę, to i rano, i wieczorem.

Ślub i wesele powinno być w Święta Bożego Narodzenia, a on ma taką propozycję, żebym w każdą sobotę przyjeżdżał do Buczyny i nawet przed ślubem wyobracał Andzię, bo ona ma już swoje lata i dobrze by jej to zrobiło. Mam to robić tak ostrożnie, żeby do ślubu z brzuchem nie szła. Stary wreszcie padł, więc z pomocą kelnera zaciągnęliśmy go do pokoju i mogłem pójść na swój miły stryszek.

W połowie tygodnia wreszcie dorwałem telefonicznie Izę. Zaproponowała mi spotkanie u siebie w domu w sobotę, bo jej stary znów ma polowanie i będzie wolna chata. Powiedziała mi, że po tym co Zula zrobiła, też ją chandra tłucze, więc spijemy się jak świnie i przedyskutujemy wiele spraw.

Będąc u Kapuścianki udało mi się dorwać starego i porozmawiać o tym, żeby mi pomógł poszukać jakiegoś architekta, który by się zajął tym domkiem w Cichym Kąciku. Stary Kapusta tak się do tego zapalił, że obiecał mi wszystko załatwić. A po urzędach to ma takie znajomości, że nie muszę się o nic martwić i jeżeli trzeba będzie komuś „posmarować”, to on to zrobi. Dałem mu adres domku i obecnych właścicieli, a on przyrzekł mi, że w ciągu tygodnia wszystkiego się dowie.

Nie mogłem się doczekać soboty i spotkania z Izą. Ponieważ wiedziałem, że jest sama, więc rano zadzwoniłem do niej z pytaniem, jaką wódkę mam przynieść. Przez telefon wyczułem, że chyba już musiała coś wypić, bo mnie delikatnie sklęła nazywając „głupim palantem” i że wódkę mogę sobie do dupy wsadzić, bo ona ma wszystko, co potrzeba. Natychmiast mam wsiadać w taksówkę, bo ona nie będzie w tak ważnych sprawach czekać na mnie do wieczora. Jeżeli nie mam pieniędzy na taksówkę, to ona zapłaci i mam się natychmiast zamknąć, bo nie będzie sobie strzępić języka przez telefon.

Na Woli byłem po dwudziestu minutach. Tym razem domofon działał jak należy i żadnej przeszkody w postaci gówna nie było na ścieżce, toteż bez problemów dotarłem do salonu. Podświadomie pomyślałem, że szlafrok na gołe ciało to rytualny ubiór Izy w pijackim transie i zawiodłem się, gdyż miała ładną fryzurkę, delikatny makijaż i była ubrana w dżinsy i czarny moherowy sweterek. Tym razem na stole stał półmisek z pokrojoną wędliną, talerzyki i filiżanki. Obok Izy na kanapie leżała teczka pełna urzędowych papierów, a na stoliku brulion i przybory do pisania. Iza, widząc moje zdziwienie, uśmiechnęła się:

– Pewnie myślałeś, że już jestem naprana. Owszem, wypiłam już małego drinka, a do ciebie specjalnie tak mówiłam, żeby cię popędzić. Najpierw mamy do załatwienia parę urzędowych i ważnych spraw, a takie załatwiam tylko na trzeźwo. Dopiero potem, jak przejdziemy do Zuli, otworzymy butelkę, bo rozmowy na jej temat na trzeźwo na pewno nie przetrzymam.

Przedstawiła mi sprawę moich rzeczy. Była osobiście w sądzie i w stołecznej prokuraturze, ale okazało się, że nie ma w moich aktach żadnych protokołów z przeszukania mieszkania i nie wiadomo co się stało z jego wyposażeniem. Jakimś cudem znalazła notatkę o przekazaniu przez SB książek na rzecz szkoły podstawowej w Łomiankach. Wybrała się tam i okazało się, że to są moje książki. Wyjątkowo zostały spisane wszystkie tytuły i poza dwudziestoma tomami Encyklopedii Gutenberga, wszystko nadal pochowane jest w tych samych pudłach, w których zostało przywiezione. Były to same naukowe i specjalistyczne pozycje, którymi szkoła podstawowa nie była zainteresowana. Udało się jej odkręcić tę darowiznę i jej kolega dopilnuje wysyłki na mój adres. Muszę jednak podpisać oświadczenie, że to są wszystkie moje rzeczy, które były w mieszkaniu. Naturalnie nie mogę wspomnieć o encyklopedii, która musiała się komuś przydać. Zresztą, tak jak reszta mojej własności łącznie z ubraniami.

Iza miała już przygotowane odpowiednie pismo, które z chęcią podpisałem, gdyż na książkach najbardziej mi zależało.

Sprawa Bacy jest na dobrej drodze. To pismo, które podczas jej nieobecności zanosiłem mu do podpisu, było prośbą o rewizję procesu. Ona wcześniej załatwiła już zaopiniowanie przez naczelnika więzienia. Chodzi o to, aby tę sprawę zakwalifikować pod inny paragraf – jako obronę konieczną. Jeżeli się uda, to już w lipcu odbędzie się rozprawa i ten cały okres, który Józek odsiedział, będzie mu zaliczony jako pełny wyrok. Przypuszcza, że sędzia wymyśli jakiś okrągły termin, więc jeszcze odsiedzi te parę tygodni, ale jest bardziej niż pewne, że święta Józek na pewno będzie obchodził z rodziną. Naturalnie całą sprawę poprowadzi jej znajomy adwokat, koszty są już ustalone z Józkiem i jego rodziną, i na pewno przez to nie zubożeją.

Pochwaliłem ją za jej zaangażowanie i pozytywne załatwienie naszych spraw i spytałem jak się jej mogę odwdzięczyć. Iza roześmiała się:

– Już ci poprzednio wspominałam, że będziesz pierwszy, z którym się prześpię na trzeźwo, ale dzisiaj to jeszcze na pewno nie nastąpi, bo przy drugiej części rozmowy muszę się napić.

Opowiedziałem jej o paczce i kasetce z listem zostawionym dla mnie u dozorcy, o moim spacerze w deszczową noc do Lasku Wolskiego, o moim przeświadczeniu, że Zula na pewno była najbliższą dla mnie osobą i że chyba uczucie, które do niej żywię, można by również nazwać miłością.

– Wiesz, że ostatnio niezbyt wiele miałam czasu. Byłam bardzo zajęta tym szkoleniem w Warszawie, którego program sama musiałam przygotować. Zula dzwoniła do mnie i prosiła o spotkanie. Pluję sobie w brodę, że się z nią nie zobaczyłam. Przeprosiłam ją i powiedziałam, że spotkamy się za parę dni, jak się ten cały burdel w pracy skończy. Kiedy byłam w Warszawie, Zula wpadła do mnie do pracy i zostawiła dla mnie paczuszkę. Według naszej niepisanej umowy nigdy do mnie do pracy nie przychodziła, więc byłam zdumiona, kiedy koleżanka przywiozła mi tę paczuszkę do Warszawy. Na grubej kopercie obwiązanej sznureczkiem i zalakowanej nie było adresata, tylko moje nazwisko napisane czerwonym mazakiem i dopisek: „Do rąk własnych!!! Pilne!!!” Koleżanka powiedziała mi, że przyniosła to bardzo elegancka pani, zdenerwowana, że nie może mi tego wręczyć osobiście. Kiedy ta przysięgła na wszystkie świętości świeckie i partyjne, że jutro jedzie do Warszawy i osobiście dostarczy to towarzyszce Izie, ta pani uspokoiła się nieco i zostawiła u niej przesyłkę. Kiedy w hotelu wręczyła mi tę kopertę, nie miałam pojęcia od kogo to jest. Nigdy do siebie nie pisałyśmy i nie znałam jej charakteru pisma, więc dopiero po przeczytaniu listu dowiedziałam się o jej decyzji. Napisała o swojej miłości do ciebie, o tym żeby jej nie szukać, że zrywa ze swoim dotychczasowym zawodem i zamierza na nowo ułożyć sobie życie. Prosiła, abym się jakoś tobą opiekowała i w razie trudności próbowała ci pomóc i że co jakiś czas będzie się ze mną kontaktować, żeby dowiedzieć się, jak ci się układa życie. Nie chciała, żebym ci mówiła o tym liście i o tym, że mam nad tobą roztaczać pieczę. Na końcu były tylko gorące pożegnania z dopiskiem, że bardzo żałuje, iż już nigdy ze mną nie będzie mogła się zobaczyć. Nie mogłam przed tobą zataić treści tego listu, bo naprawdę bardzo mi na niej zależy i może wspólnie uda nam się jakoś dowiedzieć czegoś na temat jej dalszych losów.

Nawet nie spostrzegłem, kiedy w trakcie jej opowiadania Iza nalała mi drugą szklankę wódki, a sama kończyła już chyba trzecią. Alkohol dzisiaj na nas nie działał. Piłem go jak wodę z lodem.

Iza opowiedziała, że podjęła już pewne kroki w tym kierunku i swoimi kontaktami dowiedziała się, że w mieszkaniu Zuli na Floriańskiej mieszka teraz pan mecenas Krzywobłocki.

Była u niego. Starszy pan, przypuszczalnie były klient Zuli, z pewnością zna jej obecne miejsce zamieszkania. Zula zostawiła mu prawie wszystkie meble i większość obrazów. Pan mecenas był niezwykle uprzejmy, ale nie pisnął ani słowa. Powiedział tylko, że w jego kancelarii Zula złożyła testament i ma z nią kontakt, ale czuje się zobowiązany do tego, aby nie zdradzać tajemnic swojej klientki.

Siedzieliśmy już dobre cztery godziny, rozważając wszelkie możliwe warianty ostatnich wydarzeń, jednak poza rozpoczętą trzecią butelką nie doszliśmy do żadnych rozsądnych wniosków. W trakcie tych rozważań przychodziły nam do głowy nawet najbardziej tragiczne wersje wydarzeń, jak popełnienie samobójstwa, ale po dłuższym zastanowieniu odrzuciliśmy ten czarny scenariusz.

Około piątej nagle poczułem, że mam już dość. W jednym momencie wódka uderzyła mi tak do głowy, że nie mogłem wstać. Nie czułem nóg i chciałem, aby wyglądająca na całkiem trzeźwą Iza zamówiła taksówkę, ale powiedziała, że chyba mi coś nagle zaszkodziło i że w takim stanie taksówkarz by mnie musiał na plecach nieść na moje poddasze. Rozłożyła wersalkę, pomogła mi się na nią wpakować, dała mi parę aspiryn, witaminę C i przykryła kocem. Jak przez mgłę słyszałem, jak z kimś rozmawiała przez telefon i film mi się urwał.

Zbudziłem się w nocy na dźwięk wybijanej przez stojący zegar drugiej godziny. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. Leżałem dobrą chwilę, zanim zacząłem sobie przypominać wydarzenia ostatniego dnia. Łeb mnie nie bolał, tylko czułem w nim ogromną pustkę i suchość w gardle. Powoli wzrok przyzwyczajał się do ciemności i zacząłem rozróżniać zarysy poszczególnych sprzętów. Na szklanym stoliku obok wersalki stała woda mineralna. Wypiłem parę łyków i zasnąłem. Ponownie obudziłem się słysząc, że ktoś krząta się po domu. Na dworze już zaczęło się robić jasno. Usiadłem na wersalce i z drugiego pokoju usłyszałem cichutkie pochlipywanie. Momentalnie wytrzeźwiałem, wstałem więc i poszedłem w kierunku tego głosu. Duże szklane przesuwne drzwi łączące pokoje były otwarte. Wchodząc, odruchowo zapaliłem światło.

To, co siedziało skulone w kucki na fotelu wstrząsane spazmami płaczu, wcale nie przypominało twardej opanowanej i stanowczej Izy. Podarte ubranie i rajstopy, rozczochrane włosy, w których było pełno liści i igliwia i podrapane dłonie zakrywające twarz przedstawiały żałosny widok.

Podszedłem do niej i próbowałem ją przytulić. W pierwszym odruchu odepchnęła mnie, odkrywając na moment zakrwawioną twarz z rozmazanym makijażem, lecz zaraz potem objęła mnie za szyję rękoma, wypłakując się w moją koszulę.

– To się kiedyś musiało tak skończyć! To musiało nastąpić!

W jej szlochu było coś tragicznego, mówiła coś jeszcze łkając, ale nie rozumiałem nic z tego bełkotu. Zachowywała się jak paroletnia dziewczynka, której ktoś zrobił wielką krzywdę. Głaskałem ją po włosach, wyplątując z nich liście i suche gałązki. Starałem się ją jakoś pocieszyć mówiąc:

– Już dobrze, już przestań, uspokój się, wszystko będzie OK.

Powoli odsunąłem ją od siebie chcąc się jej przyjrzeć. Zamiast twarzy miała maskę. Jednego oka nie było widać spod sinej opuchlizny, z naderwanego skrzydełka nosa lała się krew, a rozwalona dolna warga, rozmazana szminka i tusz – tworzyły okropny widok.

Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łazienki. Resztki podartej i ubabranej błotem garsonki, która na niej została, nadawały się tylko do śmietnika. Puściłem wodę do wanny i zacząłem ją rozbierać. Wszystko rzucałem na podłogę, bo i tak nie nadawało się do użytku. Bluzka nie miała ani jednego guzika. Myślałem, że jest bez biustonosza, lecz okazało się, że był tak rozerwany, że dwie miseczki wisiały osobno na ramiączkach. Rajstopy były raczej jedną wielką dziurą, a majtki rozerwane w kroku trzymały się jedynie na gumce.

Najpierw grzebieniem wyczesałem z jej włosów śmieci, potem ostrożnie włożyłem ją do wanny i zacząłem myć jak niemowlę. Pozwalała wszystko z sobą robić. Ostrożnie umyłem jej głowę i twarz uważając, aby nie urazić bolących miejsc, potem kolejno całe ciało, na którym zauważyłem jeszcze parę siniaków. Nawet się nie broniła, kiedy delikatnie gąbką przemyłem jej krocze i pupę. Wreszcie przestała płakać. Pomogłem jej wstać i wyjść z wanny. Kiedy delikatnie ją wycierałem, kilka razy zasyczała z bólu. Otuliłem ją szlafrokiem i posadziłem na krzesełku. W szafce znalazłem wodę utlenioną i środki opatrunkowe. Przemyłem jej wszystkie zadrapania i rany. Oka nie dało się otworzyć, więc nie wiedziałem, w jakim jest stanie. Najpierw trzeba zrobić kompres, aby zeszła opuchlizna. Skrzydełko nosa po przemyciu nie wyglądało tak tragicznie i było tylko leciutko naderwane, więc nie trzeba go będzie szyć. Jeżeli z okiem będzie wszystko w porządku, to jedynym śladem jaki po wygojeniu zostanie jej na twarzy, może być maleńka blizna na łuku brwiowym, którą zawsze można zamaskować makijażem.

Iza potulnie poddawała się wszelkim zabiegom, od czasu do czasu cichutko pojękując. Zaniosłem ją na piętro do sypialni i położyłem do łóżka. Teraz postanowiłem obejrzeć resztę urazów. Przyniosłem z łazienki komplet do manicure i poobcinałem połamane paznokcie. Wyjąłem spod nich pełno ziemi i chyba zdrapanej skóry. Przypuszczam, że osoba którą tak zadrapała, także musiała wyglądać nie najlepiej. Znalazłem zmywacz, waciki i usunąłem resztki lakieru z paznokci. Rozwiązałem szlafrok i zrobiłem dokładny przegląd siniaków.

Na prawym przedramieniu dość spory siniak, pomiędzy biustem zdrapane ciało, to samo na podbrzuszu, tuż nad wzgórkiem łonowym. Z boku, na lewym udzie ogromny siniak, a pod nim czerwona plama, która – jak się okazało – była znamieniem w charakterystycznym kształcie siedzącego kotka, tak jak to rysują dzieci. Na plecach i na pośladku też siniaki, a dla dopełnienia całości, skaleczenia na stopach, tak jakby przyszła bez butów.

Przykryłem ją kołdrą i powiedziałem, że zaraz przyjdę z kompresem na opuchnięte oko. Nie znalazłem kwaśnej wody, więc na ligninę nalałem trochę wody z octem i woreczek z kostkami lodu. Ten kompres powinien coś pomóc.

Iza nic nie mówiła, ale dla mnie wyglądało to na gwałt i pobicie.

Usiadłem na brzegu tapczanu i zapytałem:

– Czy zostałaś zgwałcona? Gdzie mam dzwonić? Na milicję czy na pogotowie? A może tu i tu?

Cichym głosem poprosiła, abym się na razie wstrzymał, że nikt jej nie zgwałcił tylko pobił, że potem mi wszystko opowie, ale teraz musi się trochę uspokoić i odpocząć, a potem załatwi telefony.

Nie bardzo wiedziałem, czy mogę już iść i czy ją mogę samą zostawić. Kiedy o to spytałem, znów zaczęła pochlipywać i w końcu poprosiła, abym jeszcze nie odchodził, tylko żebym się koło niej położył i ją przytulił, aż trochę dojdzie do siebie.

Zdjąłem buty, spodnie i delikatnie wsunąłem się do niej pod kołdrę. Objąłem ją ręką i nawet nie wiem kiedy, oboje zasnęliśmy wtuleni w siebie.

Przebudziłem się koło południa. Leżałem na boku wtulony w Izę. Wyczuła, że nie śpię i delikatnie ujęła moją dłoń i lekko rozchylając nogi wtuliła ją w krocze.

– Pokaż, jak można to delikatnie zrobić. Myślę, że po tej dzisiejszej nocy muszę jakoś zmienić swoje preferencje i chciałabym abyś spróbował, czy już do tego dojrzałam.

Nic jej nie odpowiedziałem, tylko lekko przesunąłem się w bok, kładąc ją na wznak. Moje całe doświadczenie seksualne zawdzięczałem jedynie Zuli. Podświadomie zacząłem o niej myśleć i o tym, jak krok po kroku uczyła mnie, co mam robić, aby kobiecie sprawić przyjemność. Leciutko zacząłem masować wewnętrzną stronię ud, od czasu do czasu delikatnie przesuwając palcami wzdłuż szparki. Po chwili poczułem, że spomiędzy lekko rozchylonych warg wysuwa się maleńki delikatny gruzełek. Szparka zrobiła się wilgotna i sama zaczęła się jakby rozchylać. Przypomniałem sobie jak Zula nauczyła mnie robić to językiem. Przekroczyłem ciało Izy i zsunąłem się kolanami na podłogę. Aby mieć lepsze pole manewru, przesunąłem ją w poprzek tapczanu kładąc jej pupę na samym brzegu, a nogi zakładając na swoje ramiona. Była to druga cipka w życiu, którą widziałem z takiej perspektywy, a jednak była całkiem różna. Zula miała wyraźne mięsiste fałdy wewnętrzne, a cipka Izy przypominała ptasie gniazdko. Leciutko rozchyliłem na boki ciemnoróżową nabrzmiałą szparkę. Czarne ładnie przystrzyżone włoski dokoła szparki były jak uwite z trawek obrzeża. Delikatny środek prawie bez fałdek, jak środek gniazdka wysłany atłasem, z którego jak pisklę wyglądał dość spory gruzełek łechtaczki. Delikatnie całowałem i drażniłem językiem to pisklątko uważając, aby nie dotknąć tych miejsc ostrym zarostem. Po chwili poczułem, że Iza rozszerza bardziej nogi i wygina się tak, aby ułatwić mi penetrację. Zmieniłem rytm na nieco szybszy i równocześnie poczułem, że mój ptaszek chyba chętnie by skorzystał z tego gniazdka.

Iza oddychała coraz szybciej i zaczęła rytmicznie ruszać biodrami. Coraz bardziej wilgotna szparka jakby zapraszała do odwiedzin. Tapczan miał odpowiednią wysokość, więc wyprostowałem się na kolanach tak, że ptaszek wleciał w sam środek.

W tym momencie Iza wygięła się w kabłąk i zaczęła krzyczeć:

– Jeszcze!!! Jeszcze!!! Już nie mogę!!! Rób tak dalej i nie przestawaj!!!

To był dopiero mój początek, więc Iza wiła się jak opętana, a jej krzyki zmieniły się w jakiś przedziwny skowyt. Trwało to na pewno dobre parę minut, a ponieważ kiedyś wspominała, że nie może mieć dzieci, więc bez zastanowienia kontynuowałem aż do wielkiego finału.

Na jakieś dwie minuty zamarłem. Iza mruczała i przeciągała się jak kotka, a ze mnie powoli opadało napięcie.

– Jestem głupia kurwa i dobrze mi tak, że dostałam po ryju. Przez tyle lat ta cipa się marnowała. Jaką ja byłam głupią suką.

Jeszcze przez kilka chwil wysłuchiwałem coraz bardziej wyszukanych epitetów, które wykrzykiwała pod swoim adresem, aż wreszcie na jej pokiereszowanej i sinej twarzy pojawił się uśmiech.

– Cholera, czterdzieści lat baba musiała przeżyć, żeby się dowiedzieć, jaki skarb nosi między nogami. Właściwie to dzisiaj dopiero straciłam z tobą dziewictwo i tej zasługi nigdy ci nie zapomnę. Wiem, że masz się żenić, ale dopóki nie znajdę sobie jakiegoś porządnego kochanka, musisz mnie w ten sposób leczyć z alkoholizmu. Nigdy więcej nie będę pić, bo seks jest dużo lepszy na chandrę.

Poszliśmy się umyć do łazienki i dopiero teraz Iza zobaczyła w lustrze swoją zmasakrowaną buzię. Była przerażona swoim wyglądem. Wprawdzie opuchlizna na oku troszeczkę zeszła i oko ukazało się w maleńkiej szparce, ale pół twarzy było granatowe. Na całe szczęście widziała. Uznała, że nie może przynajmniej przez dwa tygodnie pokazać się w pracy. Postanowiła powiadomić o wypadku milicję, a w poniedziałek pójdzie do lekarza po zwolnienie.

– Nie chciałabym, żeby zastała cię tu milicja. To są tłuki, więc nie będę im nic tłumaczyć. Jak przyjadą, to pójdziesz na górę, a ja z nimi załatwię co potrzeba. Teraz coś zjemy, bo już jest po drugiej i zanim przyjadą, opowiem ci co się stało.

Iza usiadła przy stole..

– Chyba przypominasz sobie moje opowiadanie, jak doszło do naszego spotkania z Zulą. Wtedy to, po pijacko‑seksualnej orgii jaką w domu urządził mój stary, postanowiłam mścić się na płci męskiej. Opowiadałam ci, jak z jakimiś facetami wylądowałam w barze, a potem u jednego z nich w domu. Skończyło się to wtedy tak, że jednemu zakrwawiłam kutasa, drugiego kopnęłam w genitalia i zwiałam. Byłam wtedy tak pijana, że nawet nie bardzo pamiętałam jak oni wyglądali. Wiem tylko, że pracowali na AGH. Wtedy zaopiekowała się mną Zula. Po tamtym zdarzeniu ja, podpora praworządności, przypomniałam sobie o męsko-damskim alfonsie, którego rozprawę kiedyś prowadziłam, a który był na tyle sympatyczny, że dzięki mnie dostał mały wyrok i to w zawieszeniu. Wyobraź sobie, że go odnalazłam i przeprowadziłam z nim dwugodzinną rozmowę na neutralnym gruncie. Facet był na poziomie, bardzo inteligentny i po studiach, więc powiedziałam mu, żeby szukał dla mnie potencjalne ofiary lubiące, kiedy kobiety się nad nimi pastwią. Zawsze spotykałam się z nimi mając chandrę, na dobrej bani i w masce. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ilu takich zboków chodzi po świecie. Raz tylko zwiałam, kiedy na spotkanie przyszedł znajomy facet, który był szychą w komitecie wojewódzkim, a ja wolałam, żeby mnie przypadkiem nie rozpoznał. Jestem przekonana, że każdy z tych palantów po spotkaniu ze mną miał na parę tygodni dosyć bab. Wczoraj miałam chandrę, a byłam umówiona wcześniej z klientem. Nie chciałam ci tego mówić i dosypałam ci do wódki taki środek, który nawet słonia powali. Kiedy zasnąłeś, zostawiłam cię na wersalce i postanowiłam, że szybko uwinę się z klientem i wrócę do ciebie zanim się przebudzisz. Wzięłam taksówkę i pojechałam do umówionego motelu. Miałam już zarezerwowany specjalnie wyciszony pokoik, który był wykorzystywany jedynie do tych celów. Błyskawicznie przebrałam się w czarne skórzane body, założyłam maskę, przygotowałam kajdanki i pejcz, tak że zdążyłam na ostatnią chwilę przed przyjściem klienta. Kiedy wszedł, czekałam już na niego siedząc władczo rozparta w fotelu. Najpierw skasowałam obowiązującą stawkę, którą zresztą w całości przekazywałam sutenerowi. Zgodnie z umową było to jego wynagrodzenie za dostarczanie mi klientów. Robiłam to dla własnej zemsty i satysfakcji i za to mu płaciłam. Facet kogoś mi przypominał, ale uznałam to za zwykły zbieg okoliczności. Poprosił, abym wstała, bo chce się najpierw przyjrzeć „dominie”, która się będzie nad nim znęcać. Przyglądał mi się bardzo uważnie, co już powinno zwrócić moją uwagę, a potem zapytał, jak długo trwa seans, bo on jest tutaj przejazdem i musi się jeszcze umówić na ważne spotkanie. Powiedziałam, że zapłacił za godzinę, a jeżeli chce dłużej, to musi dopłacić. Oznajmił, że to mu wystarczy, bo bardzo się spieszy. Musi jednak skoczyć do recepcji i zatelefonować informując, o której będzie na tym spotkaniu. Poza tym prosił, że nie chce mieć żadnych śladów w widocznych spod odzieży miejscach, gdyż przy jego stanowisku nie wypada, aby ktokolwiek się domyślił, jakie ma preferencje. Seans przebiegał jak zwykle. Stałam nad nim z pejczem i kazałam mu się wić po podłodze i w trakcie tego rozbierać, od czasu do czasu kopiąc go w tyłek i lekko śmigając batem. To był wstęp dla klienta, aby wprowadzić go w odpowiedni nastrój. Satysfakcja dla mnie zaczynała się dopiero od momentu, kiedy delikwent był już w samych gaciach przykuty kajdankami do klamer wkutych w ścianę. Dotychczas żaden facet nie zagadywał mnie tak na wstępie, więc chyba dlatego nie zauważyłam, kiedy wcześniej otworzył zamek w drzwiach. Wisiał już ładnie za ręce na ścianie, parę razy smagnęłam go batem i w momencie, kiedy zabierałam się do tego, aby mu trzonkiem pejcza zsunąć slipki, usłyszałam, jak za mną z hukiem otwierają się drzwi. Zanim się spostrzegłam, dostałam takiego kopa, że znalazłam się na podłodze. Chciałam się podnieść, lecz w tym momencie napastnik doskoczył do mnie i uderzył mnie pięścią w twarz tak mocno, że na chwilę straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam, siedziałam na krześle i miałam ręce przykute z tyłu do oparcia. Mój klient był już odpięty od ściany i powoli zakładał spodnie. Teraz dopiero mogłam się przyjrzeć twarzy drugiego faceta i momentalnie przypomniałam sobie, skąd ich znam. Wyobraź sobie, że to ci sami, których kilka lat temu tak urządziłam podczas mojego pierwszego w życiu seansu. Klient opuścił założone już spodnie i abym lepiej mogła zobaczyć, podetknął mi pod nos swojego penisa, mówiąc: „Popatrz, stara kurwo, jak mnie urządziłaś! Popatrz, co zrobiłaś z mojego kutasa!” Wtedy byłam pijana i pamiętałam tylko, że z całej siły zerwałam mu napletek i miałam zakrwawioną całą dłoń. Teraz zobaczyłam swoje dzieło. Obrzezany członek był w połowie swej długości skręcony w bok pod prawie prostym kątem, a z boku widniała wielka gruba blizna po szwach na całej długości. „Patrz. To, co ty zaczęłaś, tak spaprał chirurg. Przez ciebie musiałem się rozwieść. Znam już chyba wszystkie pierdolone sadystki w południowej Polsce, ale wiedziałem, że poznam cię po tym znamieniu na udzie w kształcie pieprzonego kotka. Jak tylko cię zobaczyłem, to poszedłem zadzwonić do kolegi, który chętnie mi pomoże, gdyż cały czas pamięta swoje spuchnięte jaja.” Wyjął z kieszeni wielki scyzoryk i kontynuował: „Szukałem cię przez te wszystkie lata i miałem nadzieję, że cię w końcu dopadnę. Teraz kolej na twoją cipę. Zrobię ci taką operację kosmetyczną, że będziesz miała drugi rowek w poprzek, a twoja łechtaczka będzie stała w słoiku z formaliną na mojej nocnej szafce.” Byłam przerażona, bo jego mściwa twarz potwierdzała, że nie żartuje. Wiedziałam, że chyba tutaj się do mnie nie zabiorą, bo po mnie w pokoju miała się odbyć jakaś kilkuosobowa orgietka i miałam go opuścić o określonej godzinie. Powiedziałam więc, że za chwilę pokój zajmie druga zmiana, więc muszą się wynosić. Widziałam, że to trochę popsuło im szyki, bo chyba myśleli, że tę straszną zemstę spełnią tutaj. Naciągając spodnie, powiedział do kolegi: „Nie szkodzi. Zabierzemy tę kurwę do samochodu i zastanowimy się, gdzie przeprowadzimy operację pod kryptonimem ťKrwawa cipaŤ.” Ten z krzywym członkiem zalepił mi plastrem usta, stanął przy mnie, kłując nożem w plecy i kazał się ubrać. Pokój miał osobne wyjście, więc kiedy byłam gotowa, wzięli mnie pod pachy, skuli na plecach ręce i wyprowadzili do auta. Ten z jajami powiedział, że pójdzie do swojego samochodu po latarkę i dosiadł się do mnie na tylne siedzenie. Było już ciemno. Nie wiedzieli, gdzie mieszkam, więc po drodze ucieszyłam się, że jedziemy w kierunku Woli Justowskiej, a potem Lasku Wolskiego. Przez całą drogę próbowałam się uwolnić z kajdanek. Mam bardzo szczupłe nadgarstki i nie szarpałam za mocno rękoma, aby się nie zacisnęły do końca, toteż powoli udało mi się wysupłać prawą rękę z uwięzi. Udawałam, że dalej jestem skuta i czekałam na postój. Podjechaliśmy w górę, w kierunku ZOO i w pewnym momencie skręciliśmy w boczną dróżkę. Akurat tę okolicę znałam jak własną kieszeń, gdyż była to coniedzielna trasa moich spacerów. Podjechali jeszcze jakieś sto metrów i wywlekli mnie z auta. Chyba się bardzo zdziwili, kiedy nagle z pazurami doskoczyłam jednemu do oczu. Myślałam, że już im zwieję, ale drugi podłożył mi nogę. Ten z „krzywym” usiadł na mnie i zaczął z wściekłością zrywać ubranie, a drugi doskakiwał z boku i kopał gdzie popadnie. Podarli mi majtki i stanik, a całą garsonkę miałam w strzępach. Pomogło mi chyba to, że od czasu do czasu chodziłam wraz z milicjantami do klubu na treningi dżudo. Poczekałam na odpowiedni moment i pazurami wczepiłam się w twarz napastnika. Zawył i nieco odchylił się do tyłu, a ja nadludzkim wysiłkiem zrobiłam mostek, zrzucając go z siebie. Tego co kopał, złapałam za nogę i poderwałam w górę tak, że potylicą przyrżnął o drzewo. Podbiegłam do drugiego, który leżał na wznak i kopniakiem poprawiłam mu wygląd tego, co chirurg tak spieprzył. Nie czekałam na ich reakcję, tylko popędziłam w dół przez las. Po drodze zrzuciłam przeszkadzające mi szpilki i swoimi ścieżkami dotarłam do domu. Chyba mi wierzysz, że mam już dosyć zemsty? Boję się tylko, co zrobię, jak ich ponownie spotkam. Teraz już jest ze mną dobrze, ale myślę, że lepiej będzie, jeżeli pojedziesz do siebie. Poproszę cię, jak będziesz wychodził, żebyś wypuścił moją dobermankę z garażu do ogrodu. Ja zadzwonię do tych palantów i zgłoszę pobicie. Powiem, że kiedy późnym wieczorem wracałam do domu, wciągnięto mnie do samochodu, nałożono mi worek na głowę i wywieziono do lasu, żeby mnie zgwałcić. Broniłam się, więc mnie pobili. Jakoś udało mi się zerwać knebel i zaczęłam wrzeszczeć. Usłyszeliśmy przejeżdżający samochód. Być może, że też jakaś para przyjechała się kochać do lasu, bo samochód stanął i ktoś usłyszawszy mój krzyk, zaczął nawoływać. To facetów spłoszyło. Któryś z nich powiedział, że i tak mnie jeszcze dorwą i na pożegnanie tak mnie huknął pięścią w twarz, że straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam, było już jasno i ledwie dowlokłam się do domu. Ponieważ byłam w szoku, nie dzwoniłam od razu na milicję, tylko zażyłam jakieś środki nasenne i dlatego dopiero teraz zgłaszam ten wypadek.

cdn.