czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Cisza kurhanów” — odcinek 7.


Cisza kurhanów — 7

Dwa dni później na horyzoncie zobaczyli ruiny Sarmedirii. Okolica bardzo zmieniła się od ostatniego razu, gdy Jansemi jechała tędy z wujem. Teraz zieleniły się tu dywany traw i pyszniły żywymi barwami kobierce wiosennych kwiatów. Po śniegu nie było śladu. Przemykające po niebie chmury rzucały rozległe cienie, przesuwające się po wzgórzach i wędrujące w stronę widniejących w oddali Gór Omrag, które nadal pozostawały pod okryciem białej, zimowej szaty. Jednak teraz błyszczały jasno, rozświetlone rzęsiście promieniami intensywniejącego w mocy wiosennego słońca. Blask Selenaris sprawiał, że nawet ruiny Sarmedirii nie wyglądały tak ponuro, jak owego pochmurnego, zimowego dnia.

Tym co kiedyś było traktem prowadzącym do głównej bramy, jechali w kierunku ruin potężnego niegdyś miasta. Powitały ich zarośnięte wzgórki kurhanów jego dawnych mieszkańców. Mijali też resztki murów z szarego kamienia, które niegdyś były domostwami otaczających miasto rolniczych gospodarstw i pałacyków możniejszych obywateli miasta. Po prawej stronie widać było resztki akweduktu, spinającego sąsiednie wzgórza, doprowadzającego do miasta i na pola życiodajną wodę. Kilka zaledwie miejskich studni nie byłoby w stanie zapewnić jej wystarczającej ilości takiej masie ludzi.

Dwie okrągłe wieże bramne dawno zawaliły się do połowy. Mróz, wiatr i deszcz skutecznie ukruszały zaprawę i kamienie, których odłamki leżały u stóp dumnych niegdyś budowli. Po ogromnych wierzejach nie było nawet śladu, widoczne były jedynie otwory, w których niegdyś tkwiły ich mocowania. Podobne, choć nieco mniejsze wieże, otaczały całe miasto, spinając łańcuch grubych murów obronnych. Wjechali na główną, wyłożoną kamiennymi płytami aleję. Po obu jej stronach stały resztki domostw, kupieckich kramów, kapliczek, karczm, domów uciech. Droga wiodła do pałacu, niegdyś siedziby potężnego księcia elmorskiego, włodarza tych ziem i Sarmedirii. Z główną ulicą krzyżowały się inne uliczki, prowadzące w głąb miasta. Dwie największe biegły do sarmedirskiej świątyni i do budynków urzędowych, takich jak sąd, biblioteka czy przyświątynny szpital.

Wszystkie te budynki były teraz ruinami, ale nadal imponowały swym rozmiarem i ocalałymi przed niszczącymi siłami natury zdobieniami. Najlepiej oczywiście zachowały się biblioteka, świątynia i pałac, gdyż wzniesiono je z litych bloków skalnych, które dawni budowniczy dodatkowo wzmocnili wymyślnymi metalowymi klamrami. Robiono je lejąc w wydrążone w kamieniach otwory roztopiony ołów, który zastygał w sztaby łączące leżące obok siebie skalne bloki. W ten sposób łuki stawały się jeszcze wytrzymalsze niż tylko przy wykorzystaniu siły rozporowej. Dzięki kunsztowi sztuki budowlanej dawnych mieszkańców miasta, do dnia dzisiejszego zachowały się piętra zarówno w pałacu, jak i w świątyni.

Kopyta końskie rytmicznie stukały o kamienną wyłogę głównej ulicy. Echo niosło odgłos po najbliższych budynkach i milkło na dalszych. Nie jechali szybko, by bose kopyta końskie nie ślizgały się na wygładzonym kamieniu. Kierowali się ku świątyni.

Bramy świętego przybytku stały otworem, tak jak bramy wymarłego miasta. Mury częściowo zawaliły się, ale i tak jej ogrom i zdobienia wywierały niezapomniane wrażenia. Czuło się potęgę dawnego Elmoru i kwitnącego miasta.

Na głównym dziedzińcu zeskoczyli z koni. Rozkulbaczyli zwierzęta i nakarmili ziarnem zadawanym im z własnych rąk. Potem wierzchowce zajęły się skubaniem traw wyrosłych między kamiennymi płytami dziedzińca i w szczelinach murów. Przyroda ponownie usiłowała wziąć to miejsce w swoje władanie.

– Co teraz? – spytała Sahiat, z ogromną ciekawością rozglądając się po budynku.

Oczy dziewczyny błyszczały, jakby znalazła się w jakimś skarbcu. Podeszła do jednej ze ścian pokrytej płaskorzeźbą, przedstawiającą Mirge podczas zrywania złotych kłosów. Z nabożną czcią wpatrywała się w przedstawienie Potężnej. Po chwili pokłoniła się lekko. Jansemi nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie. Wyglądała na wzruszoną, jakby spotkała dawno nie widzianą ukochaną krewną.

Jansemi zamknęła oczy. W jej umyśle zamajaczyły jakieś obrazy. Przed sobą dostrzegła najpierw rozmazane kontury, później ostrzej rysujące się budynki przybytku. Z pierwszego dziedzińca wchodziło się na trzy inne. Środkowy wiódł do głównej świątyni, boczne do komnat kapłanek, kapłanów, biur i magazynów.

Bez słowa udała się środkowym wejściem na kolejny dziedziniec i kolejny. Gmach był wyjątkowo rozległy. Położenie na zboczu wzgórza sprawiało, że chodniki i dziedzińce to wznosiły się, to opadały. To dodatkowo komplikowało rozeznanie się w labiryncie przejść i korytarzy. Jednak Jansemi szła pewnie, jakby setki razy przemierzała tę drogę. Zdumiony Tensarev szedł kilka kroków za nią.

Dziewczyna dotarła do przestronnej sali z dużym compluvium pośrodku. Ten otwór w dachu wpuszczał dużo słonecznego światła. Świątynia miała wiele elementów architektury vallanorskiej, imperium leżącego daleko na zachodzie, za imperium damarskim. Onegdaj Engaris tworzyło z cesarstwem Vallanoru sojusz i do obu królestw przybywali uczeni, architekci, artyści i kapłani. Ta część świątyni była tego dowodem. Stały tu rzeźby bogini Mirge i lokalnych bóstw przyrody, utrwalone w kamieniu w tak realistycznych pozach, iż zdawało się jej, że za chwilę do niej przemówią. Wykonano je z przywożonego z dalekich krajów marmuru i granitu. Zachwycona ich pięknem podchodziła do rzeźb i dotykała ich, jak gdyby mogły jej odpowiedzieć na dręczące ją pytania.

– Czego szukasz Jansemi? – odezwał się Tensarev.

– Moja matka i ciotka coś tu znalazły. Pamiętam rytuał. Były tu jeszcze jakieś kobiety. Nie wiem, kim były – zmarszczyła czoło usiłując sobie przypomnieć – chyba… chyba kapłankami tej świątyni…

– To niemożliwe. Świątynia od stuleci jest opuszczona. Musiały przybyć z zewnątrz.

– Miały na szatach takie same symbole, jakie widziałam w wizji przy Pielgrzymie.

– Może zobaczyły je na tych malowidłach? – Tensarew wskazał na freski na ścianach.

Jansemi podeszła do malowideł. Przedstawiały kapłanki oddające cześć Mirge. Jednak kilka z nich miało nieco inne wzory na szatach. Spojrzała na swoje bransoletki – miały takie same symbole. Jansemi zaczęła bardziej gorączkowo przyglądać się freskom. Już pojęła. Po chłoście kilka dziewcząt podniosło nieszczęsną, obmyło jej rany i okazało współczucie. Nekalesh zawieziono do Sarmedirii, gdzie miała zostać osądzona. Wtrącono ją do lochów. Musiała spędzić w nich długie tygodnie, ponieważ gdy ją wywleczono na światło dzienne, okazało się, że jej brzuch jest okrągły. Oburzone kapłanki przełożone zażądały dla niej wyroku śmierci. Nie pomogły protesty nielicznych dziewcząt, które nie chciały śmierci niewinnego, nienarodzonego dziecka. Ale większość uznała, że nie można okazywać litości i dziecku, spłodzonemu w pohańbieniu i przy zbezczeszczeniu świętego miejsca. Wyrok miano wykonać po kolejnej pełni Luenosa. Jednak nim nastała pełnia, kapłanki przeciwne wyrokowi uwolniły nieszczęsną i dopomogły jej w ucieczce. Wygnano je za to ze świątyni. Schroniły się w książęcym pałacu. Córka księcia była jedną z tych świętych dziewic, które sprzeciwiły się zabójstwu Nekalesh. Rozgniewane kapłanki ze świątyni użyły magii, by ukarać Nekalesh. Wypuściły za nią demona, by zgładził ją i jej potomstwo. Miał ścigać kolejne pokolenia dziewcząt, w żyłach których płynęła krew Nekalesh, ale zabijać mógł tylko te, które utraciły swoją niewinność. Dziewice były bezpieczne, choć demon krążył wokół nich od momentu ukończenia przez nie lat dziewiętnastu, czyli wieku, w którym Nekalesh złamała śluby czystości.

Za uwolnienie stwora ciemności Mirge odwróciła się od swych służek i nie wysłuchiwała już ich modlitw. Plony w okolicy nie udawały się, karawany omijały miasto, które powoli popadało w ruinę. Mieszkańcy obwiniali za to Kheri’Nehev. Najwyższa kapłanka Tibayarv ogłosiła, że to wina tych, które nie pozwoliły ukarać Nekalesh. Ogłosiła, że bogini domaga się ich życia. Rozgniewany tłum ruszył na pałac. Ukrywające się dziewczęta schroniły się w pałacowej kaplicy, gdzie błagały Potężną o łaskę. Ich modlitwy zostały wysłuchane. Gdy tłum szturmował bramę, pojawił się anioł i jednym pchnięciem zwalił wierzeje na tłum. Zginęło kilkanaście osób. Tłum odstąpił. Miasto podzieliło się na zwolenników księcia i kapłanek świątyni. Potężna nadal nie zwracała swej łaski mieszkańcom. Wobec widma bankructwa i głodu, część sarmedirczyków zwróciła się ku ciemnej magii. Kilka mrocznych bestii zostało wypuszczonych i mordowało mieszkańców. Ci gnębieni niedostatkiem i chorobami powoli zaczęli opuszczać miasto, aż całkowicie się wyludniło. Miasto zyskało złą sławę i kupcy omijali je z daleka, więc w końcu i świątynia upadła. Kapłanki powróciły do swoich domów i tylko niewielka ich część kultywowała dawne tradycje.

Jansemi już widziała wcześniej te malowidła. Przypomniała sobie rozmowy jej matki z ciotką. Wówczas były dla niej niezrozumiałe, teraz pojmowała wszystko.

Ponownie dotknęła bransoletek.

– Rytuał się nie udał – powiedziała do siebie, ale Tensarev usłyszał ją.

– Jaki rytuał?

– Ofiarowano mnie i Unkuri jako dziewicze służki Potężnej Mirge. Miałyśmy swą służbą zdjąć klątwę i być bezpieczne przed demonem.

– Przecież Unkuri zginęła – przypomniał jej.

– Nie zabił jej demon.

– Racja – usłyszała głos kobiecy.

Z innego przejścia między komnatami wyszła na oko trzydziestoletnia kobieta w szatach jak z fresków. Na jej nadgarstkach zauważyli dwie bransoletki, bardzo podobne do tych, jakie nosiła Jansemi. Jej włosy były częściowo luźno rozpuszczone, częściowo misternie splecione i ozdobione wiankiem z polnych kwiatów.

– Witaj Kheri’Nehev – nieznajoma delikatnie pokłoniła się córce Banruna. – Jestem Rimava, twa siostra w ślubach.

Jansemi pojęła wagę jej słów. Poprzez dawny rytuał z dzieciństwa stała się świętą służką bogini i będą ją obowiązywały reguły zakonu.

– Twą siostrę zabiły Kheri’Nehev Inshi, siostry starego zgromadzenia, zwane też Opłakującymi – nieznajoma odpowiedziała na uwagę Tensareva. – Upozorowały tak, by wyglądało to na atak wilków.

– Nie rozumiem…

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, ale jej oczy nie wyrażały wesołości.

– To prosta sztuczka. Użyły łap wilków, by zostawić ślady i wilczych szczęk, by poranić ciało małej Unkuri. Nie chciały zdradzić swej obecności, by twoi współplemieńcy ich nie wytropili i nie zabili. Ta, która rzekomo ją znalazła, w rzeczywistości była jej katem.

Jansemi pobladła. Czuła, jak ogarnia ją gniew za śmierć jej ukochanej kuzynki. Kobieta podeszła do niej i pogłaskała ją po głowie. Zamknęła przy tym oczy i wymówiła kilka niezrozumiałych dla Jansemi słów. Po chwili twarz Rimavy lekko się wypogodziła.

– Bogini była dla nas łaskawa, jesteś czysta.

Jansemi nie do końca pojmowała.

– Dlaczego zabiły małą dziewczynkę?

– Nasze siostry Inshi są wierne regułom sprzed trzystu lat. Uważają, że wyroku Starszych Sióstr nie da się cofnąć. Gdyby Nekalesh została wówczas zgładzona, ciebie by nie było. Nie byłoby żadnej jej potomkini. Nie trzeba by było wypuszczać demona, który teraz zabija nie tylko córki Nekalesh, ale i niewinnych ludzi. Gdy zginie wasz cały ród, odejdzie i demon, a one odzyskają łaskę Potężnej, zaś świątynia swój dawny blask i potęgę.

– Ale dlaczego…?

– Demon nie mógł zabić dziewiczej Unkuri, więc same ją zgładziły.

Jansemi poczuła, jak jej żołądek się ściska.

– Gdyby zostawiły was dwie, zawsze istniało ryzyko, że któraś z was urodzi przed dziewiętnastą wiosną życia. Wówczas linia rodowa przedłużyłaby się i obiecany powrót potęgi świątyni ponownie oddaliłby się w czasie. Dlatego zostawiły tylko ciebie, by demon mógł dopełnić zemsty i zakończyć klątwę.

– Zatem mam umrzeć…

Rimava skinęła głową.

– Ty nie jesteś Inshi – domyśliła się Jansemi.

Kobieta potwierdziła skinieniem głowy.

– Jestem Kheri’Nehev Irui, kapłanka Łaski. Jesteśmy potomkiniami tych, które pomogły Nekalesh i jak nasze matki uważamy, że każdemu należy się przebaczenie, a dzieci nie mogą płacić za błędy rodziców.

Jansemi wpatrywała się w nieznajomą nie wiedząc, co powiedzieć.

Nagle Tensarev wprawnym i szybkim gestem dobył łuku i nałożył strzałę na cięciwę. Wycelował w kolejną postać, która wyszła z innego przejścia. Po chwili skierował grot w inną stronę, za moment jeszcze w inną. Jeszcze dwanaście kobiet pojawiło się na dziedzińcu. Jansemi sama odruchowo sięgnęła do tkwiącego za paskiem noża.

Rimava uspokajająco podniosła dłoń.

– To moje siostry Irui. Wszystkie czekałyśmy tu na ciebie, córko Valair. Musimy dokończyć rytuał i odesłać demona do jego pana Hodgorna.

Jansemi skinęła głową. Dopiero teraz zauważyła, że nie ma z nią Sahiat i Kanshuri, ale nie przejęła się tym. Poczuła ekscytację, że uwolni się od przekleństwa i zakończy kilkusetletnią gehennę jej rodu. Poszła za kobietami.

Szły labiryntem dziedzińców, przejść, korytarzy i krętych schodów. Mimo iż miała doskonałą orientację i wybornie odnajdywała się w jednolitym krajobrazie stepów, teraz straciła poczucie kierunku. Uświadomiła też sobie, jak ogromna była ta świątynia, co wskazywało na dawną potęgę miasta.

Doszły do kolejnej, rozległej sali. Jej sklepienie było częściowo zawalone i widać było przez nie błękitne niebo, z majestatycznie sunącymi po nim obłokami. Pośrodku było osiem potężnych, żłobionych kolumn, które stanowiły podstawę dla ogromnej kopuły znajdującej się w środkowej części dachu. Snop światła wpadał przez znajdujący się w jej szczycie okulus i oświetlał stary pień sosny górskiej rosnącej tu na okrągłym klombie. Drzewo było stare, powykręcane i na poły uschnięte. W jednym miejscu zostało rozszczepione starością i ciężka gałąź zwisała, trzymając się tylko na kilku pasmach drewna. Nikt jednak nie śmiał obciąć martwej gałęzi, gdyż drzewo musiało rosnąć tak, jak je kształtowała natura i czas. Ledwie na kilku gałęziach rosły długie zielone igły – znak, że drzewo jeszcze żyło, ale był to już jego ostatni czas. Symbolizowało boginię Mirge, patronkę natury i życia. Nie było tu żadnego ołtarza, na którym składano by ofiary. Modlono się właśnie pod tym drzewem.

– To najświętsze miejsce w świątyni – objaśniła jej Rimava. – Mówią, że to drzewo wyrosło z nasion drzewa, które tu rosło przed nim. Pierwsze z nich swą ręką zasadziła sama Potężna, a gdy urosło, odpoczęła pod nim. Mówią, że jej łaskawe spojrzenie sprawiło, że na te stepy przywędrowały zwierzęta i przyleciały ptaki, a rzeki wyznaczyły swój bieg korytami. Tu czuć największą łaskę małżonki naszego stworzyciela. Tu błagać ją będziemy o łaskę dla ciebie i twego rodu.

cdn.