czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna JENDZIO: „Druga żona” — odcinek 14.


Z podniesionym nożem rzuciła się na Namefer. Nomarchini spodziewała się takiej reakcji. Odskoczyła na bok i wzniesiony do ciosu nóż ledwie o włos śmignął jej koło ucha. Ostrze drasnęło ją w ramię, lecz nawet tego nie poczuła. Rozwścieczona Neftah ponownie zaatakowała. Namefer, mimo ciąży dużo sprawniejsza od królewskiej córki, chwyciła za nadgarstek atakującą i pięścią zadała potężny cios w szczękę. Neftah krzyknęła i poleciała na plecy. Nóż wypadł jej z dłoni i posunął się po piasku alejki.

– Neftah, twoje wysiłki nie mają już sensu...

Jej słowa zupełnie nie docierały do księżniczki. Poderwała się z ziemi, pochwyciła nóż i ponownie zaatakowała Namefer. Kobiety szamocząc się upadły w piasek. Nieszczęśliwie Namefer znalazła się na spodzie. Neftah trzymając nóż obiema dłońmi przyciskała go, kierując ostrze w szyję ofiary. Oparła cały swój ciężar, by zakończyć walkę wbiciem broni w gardło Namefer. Żona namiestnika ponownie poczuła oddech boga śmierci na swojej twarzy. Swymi dłońmi trzymała ręce Neftah tuż przy jej nadgarstkach wytężając wszystkie siły, by utrzymać końcówkę ostrza z dala od swej szyi. Czuła jak serce wali jej w piersi, jak krew pulsuje jej w skroniach, jak płuca gwałtownie szukają więcej powietrza. Jej przeciwniczka również stękała z wysiłku, tak bardzo pragnęła ją zabić. Odgięła głowę w bok i szarpnęła dłońmi Neftah w przeciwnym kierunku. Ostrze zaryło się w piach aż po rękojeść. Zbierając wszystkie swe siły i skupiając się, Namefer niczym jaszczurka wygięła swe ciało, uwolniła ręce Neftah i dłońmi odepchnęła ją, zrzucając z siebie. Całkowicie zaskoczona księżniczka upadła na plecy. Nim wstała, Namefer ponownie wyrżnęła pięścią w jej twarz, aż krew pociekła z rozbitego nosa. Pochwyciła nóż i wstała błyskawicznie.

– Neftah…

– Kenemahu!

Mężczyzna, dotychczas zajęty likwidowaniem królewskich żołnierzy, nie zwracał zbytniej uwagi na kochankę. Teraz szybko zorientował się w sytuacji. Dotknął wiszącego na piersi medalionu i wypowiedział jakieś zaklęcie. Dwa demony rozrywające na strzępy ostatniego ze stojących na zewnątrz żołnierzy faraona, zwróciły się ku Namefer. Jednocześnie z pałacu wybiegł Inefres. Po pierwszym ataku demonów pobiegł do komnat żony, gdzie nie zastawszy jej, szukał jej po całym pałacu. Za nim biegł pałacowy mag wykrzykując zaklęcie i gromadząc wokół siebie moc. Cisnął nią w Kenemaha, ogłuszając go i zrywając kontakt mężczyzny z Higsu. Pozbawione kontroli latawce odstąpiły od ataku na Namefer i zaatakowały najbliżej stojące osoby. Jedną z nich była Neftah.

– Kenemahu! – wrzasnęła przerażona księżniczka, gdy palące żarem przezroczyste szpony demona zamknęły się na jej szyi, znacząc ją głębokimi ranami poparzeń.

Półprzytomny mężczyzna z trudem podnosił się z piasku alejki. Inefres doskoczył do żony.

– Co z władcą?

– Bezpieczny ze swą małżonką pod opieką pana Gederiona – pomógł jej wstać. – Biegnij do moich komnat.

Nie zastanawiając się, wypełniła polecenie. Namiestnik wysłał z nią dwóch strażników. Kenemah podniósł się, ale nie miał już szans na uratowanie swojej kochanki. Demon szybko i zachłannie wypijał z niej życiową energię. Kopiąc nogami i rękoma, usiłując odepchnąć się od demona księżniczka wrzeszczała nieludzkim głosem, dopóki spalone gardło było jeszcze w stanie wydawać jakiekolwiek dźwięki. Po chwili zwisła bezwładnie, a jej zwęglone truchło latawiec rzucił bezceremonialnie na ziemię.

Na ten widok Kenemah zaryczał jak zwierzę i wypowiedziawszy zaklęcie zapanował nad demonami, nakazując im zaatakowanie maga i odnalezienie Namefer. Sam dobył miecza i rzucił się na Inefresa. Obaj mężczyźni starli się w gwałtownej walce.

  Namefer schroniła się w gabinecie męża. Dwaj strażnicy, którzy przybiegli za nią zamknęli drzwi i odsunęli się od nich, mocno ściskając w dłoniach włócznie. Czas dłużył się niemiłosiernie. Namefer z niepokojem przechadzała się po komnacie. Dobiegały ich krzyki, jęki, płacze, szczęk broni i potworne ryki. Namefer drżała o życie Inefresa. Obawiała się najgorszego, że mag został zabity, a wówczas byli bezbronni wobec potęgi upiorów. Strażnicy Namefer stawali się coraz bardziej niespokojni, a momentami w ich oczach błyszczał strach. Zaciskając dłonie i drżąc na każdy gwałtowniejszy dźwięk, gorączkowo biła się z myślami, co czynić dalej. Ale nie miała pomysłu na wyjście z sytuacji. Jeżeli demony raz zostały skierowane na jej ślad, nie odpuszczą, nim nie pozbawią jej życia. Ucieczka nic jej nie da, najrozsądniejszym wyjściem było zostanie w pałacu, gdzie byli ludzie mogący przeciwstawić się demonom… choć po tym, co przed chwilą zobaczyła, zaczynała podawać w wątpliwość słuszność tej decyzji.

Naraz do gabinetu wbiegł przerażony dworzanin. Wyglądał jak opętany, ale było to zrozumiałe, zważywszy na jego prześladowcę. Na jego karku dosłownie wjechał latawiec. Mężczyzna biegł na oślep, przewracając meble, obracając się i wymachując bez ładu rękoma, aż potknął się i przewrócił, a wówczas bestia zatopiła w nim swoje kły, przegryzając mu kark. Ciało zaskwierczało jak przypalone i kurczyło się gwałtownie wysuszane. Po chwili wyglądało jak mumia, gdy demon wyssał z niego absolutnie całą energię. Dwaj żołnierze jednocześnie rzucili się na demona z dobytymi mieczami. Wiedziała, że to nic nie da. Rzuciła się do ucieczki, nie chcąc ginąć w gabinecie męża. Ale w drzwiach drogę zagrodził jej drugi demon. Zatrzymała się i wycofała o dwa kroki. Słyszała rozpaczliwe krzyki walczących z drugą bestią żołnierzy. Ale nad te głosy wybijały się ciche trzaski i syki jakie wydzielała postać demona. Jak z płonącego ogniska.

– Bogowie…

Demon obrócił się ku niej. Choć nie miał twarzy, przez moment dostrzegła błysk jego ślepi, w których czaiło się zło z dna piekieł Hodgorna. Zdało jej się, że latawiec z ciekawością się jej przygląda, choć to niemożliwe. To była tylko bezmyślna, żądna krwi bestia. Namefer czuła bijący od niej żar, od którego piekła ją skóra. Cofnęła się dwa kroki, na co bestia zareagowała głośnym pomrukiem, a trzaski i syki nasiliły się. Postąpił za nią. Odskoczyła w bok, chcąc uniknąć jego palącego uścisku i wbiec w drzwi, ale zagrodził jej drogę. Chwycił ją łapą za ramię, boleśnie parząc. Krzyknęła. Lewą ręką sięgnęła do spinki we włosach. Wyszarpnęła ją i z całej siły wbiła w dłoń potwora. Cofnął ją gwałtownie, a wizg jaki z siebie wydał, przyprawił ją o mdlący ból głowy. Nie spodziewała się, że niezwykle droga błyskotka będzie tak potężną bronią. W złotą szpilkę wplecione były srebrne nici w włosów aniołów. Namefer nie znała pochodzenia cennego przedmiotu, który dostała kiedyś od zmarłego męża. Niezwykle przepiękne wzory sugerowały elficki wyrób, zapewne przywieziony przez kupców dopuszczonych przez elfów do handlu z nimi. Nienawistny metal palił latawca żywym ogniem i przeszywał jego byt niemożliwym do zniesienia bólem. Bestia odskoczyła, wydrapując nienawistny przedmiot drugą łapą. Dało to czas Namefer, by ominąć demona i wybiec przez drzwi na zewnątrz. Pobiegła podcieniami i wbiegła do szerokiego korytarza. Biegła ile sił. Ale gdy już miała dobiec jego końca, potężna siła pchnęła ją na ścianę przed nią. Poleciała bezwładnie i uderzyła ciałem o kamienne bloki. Uderzenie w głowę zamroczyło ją i spłynęła po powierzchni muru niczym szmaciana lalka. Gdy obolała obracała się, by spojrzeć w oczy niebezpieczeństwu, ponownie poczuła palący dotyk łapy upiora na swoim ciele. Tym razem pochwycił ją za gardło i rozwścieczony zbliżył swój demoniczny pysk do jej twarzy. Zamknęła oczy, by nie stracić wzroku od gorąca, które dosłownie mogło ugotować jej gałki oczne. Na ile mogła, odkręciła głowę na bok. Czuła piekący żar i swąd własnej skóry. To był jej koniec. Strach dławił ją za gardło, gdy jęcząc wyszeptała:

– Wszechpotężny Ulse, synu Onorisa, którego blask wypełnił martwy Naor, tchnąc w skalistą bryłę życie…

Demon zabulgotał. Wyraźnie delektował się tą chwilą. Jęknęła głośniej, a słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Nie widziała, ale wyczuła jak rozwiera mordę, by zatopić w niej swe kły. Żar, jaki ją zalał, był nie do zniesienia. Jej włosy skręcały się jak przypalane ogniem. Jęknęła, a właściwie krzyknęła przez zaciśnięte zęby. Bliskość śmierci dodała jej sił.

– …to z twego rozkazu płyną wody rzek, to ty rozkazujesz czterem wiatrom targać gałęziami drzew, ty pilnujesz, by brat twój prowadził swe słoneczne rydwany przez nieboskłon…

Latawiec, smagnięty słowami potężnej modlitwy niczym batem, na moment cofnął pysk. Teraz już niemal krzyczała:

– …na twój rozkaz biją serca wszelkich stworzeń i ty pozwalasz, by brat twój, śmierć, mógł zbierać swoje żniwo. Twe spojrzenie dotknęło mej marnej osoby i prowadzona przez jego światło odnajdę drogę do mostu nad czarną otchłanią piekieł. Pozwól, bym…

Nie zdołała dokończyć, gdyż łapa demona gwałtownie zacisnęła się na jej szyi, niemal miażdżąc jej krtań. Odniosła wrażenie, że wrząca oliwa płynie przez jej gardło. Palił ją również brzuch, płonęły żywym bólem trzewia, a gorąca fala zalewała jej mózg, odbierając świadomość. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydać najmniejszego dźwięku. Coś zgniatało jej myśli, zalewało czarną falą świadomość, zżerało od środka.

I wtedy rozległ się niesamowity, pełen boleści ryk, który nie mógł pochodzić z ludzkiego gardła. Trzymający ją latawiec widocznie czegoś się przestraszył, gdyż na moment odsunął się od niej, nie zdejmując swej łapy z jej szyi. Coraz słabiej docierało do niej, co się wokół niej działo. Ból jakby zelżał i nie był tak dokuczliwy jak jeszcze kilka chwil temu. Wszystko docierało do niej jak przez ścianę wody. Jakby była w pomieszczeniu obok tego, w którym rozgrywał się dramat. Strach gdzieś uleciał, zastąpiła go błogość rezygnacji. Śmierć otulała ją swym kojącym skrzydłem.

Otworzyła oczy. Żar demona nie palił ją już w twarz, za jego rozmytą sylwetką dostrzegła lśnienie, które wydobywało się z… nieprzeniknionej ciemności. Ciemność zamknięta była w ramie potężnych wrót, bynajmniej należących do pałacu jej małżonka. Poczuła chęć, by podążyć w tamtym kierunku.

Wstała. Latawiec jej nie trzymał, nie próbował jej zatrzymać. Była lekka, zdawało się jej, że jak podskoczy, będzie w stanie dolecieć do pałacowego sufitu. Już miała dać krok w kierunku wrót, gdy jakaś siła powstrzymała ją. Nie był to jednak dotyk demona.

– Namefer…

Spojrzała w bok. Dostrzegła sylwetkę mężczyzny.

– Faozis…?

Latawiec na przemian ryczał i krzyczał wizgliwie, trudnym do zniesienia głosem.

– Zostań tu… – nie wiedziała, czy to był głos mężczyzny, czy powiew wiatru.

Demon odrzucił ją w bok i skoczył na mężczyznę. Nie widziała, czy rozszarpał Faozisa, czy zdołał się on obronić. Coś chwyciło ją i pociągnęło w dół. Ciemność ogarnęła jej umysł.

 

– Namefer…? – szepnął wiatr.

– Faozisie…? – zdobywając się na najwyższy wysiłek, poruszyła spierzchniętymi wargami.

Chciała otworzyć oczy, ale jej powieki były jakby przygniecione przez głazy. Dopiero teraz dotarło do niej, że odczuwa ból w całym ciele. Palący, przeszywający mózg. Skrzywiła się i jęknęła, tak przynajmniej jej się wydawało.

– Namefer…? – tym razem wyraźniej dotarło do niej.

– Faozisie… – wyszeptała z najwyższym wysiłkiem.

Otworzyła oczy. W pierwszej chwili nic nie widziała poza jasnością. W końcu zamajaczyła w niej jakaś sylwetka.

– Faozisie… – chciała się uśmiechnąć, ale twarz zapiekła ją niemiłosiernie.

– Namefer…? – szept był jakby słabszy, a sylwetka Faozisa rozmyła się, wtapiając się w jasność.

Stęknęła, chcąc podnieść głowę. Nie mogła. Ból i niemoc ją pokonały.

– Namefer – tym, razem usłyszała wyraźnie.

Z trudem, pokonując ból, obróciła głowę na bok. Znowu dostrzegła rozmazaną sylwetkę, a obok inne. Walcząc z własną słabością skupiła wzrok. Obraz powoli nabierał ostrości. Poznała Inefresa i kilku dworzan domu jej męża.

– Namefer, najdroższa – Inefres przyklęknął przy jej łożu i ujął jej obandażowaną dłoń – nie musisz się już obawiać, wszystko będzie dobrze…

– Gdzie… Faozis…?

– Faozis…?

– Uratował mnie…

Mimo bólu i słabości dostrzegła zdziwienie w oczach małżonka. Odwrócił głowę i powiódł wzrokiem po obecnych. Dworzanie także mieli zdziwione miny.

Inefres odwrócił się do niej i czule pogłaskał po głowie. Powstrzymała syknięcie bólu.

– Faozis nie żyje. Zmarł w czasie, gdy nastąpił atak.

– To… niemożliwe…

Inefres chciał coś jeszcze powiedzieć, ale podszedł do niego mag pałacowy.

– Panie. Nie możesz teraz męczyć dostojnej. Musi wypoczywać.

Położył dłoń na czole Namefer i kobieta usnęła.

 

Miesiąc później siedziała na krawędzi urwiska, przyglądając się jak Czerwony Brzask krążył nad okolicą wypatrując zwierzyny. Kilka tygodni temu też tak obserwowała swojego smoka. Ale wówczas zastanawiała się nad tym, kto zamordował jej męża. Dziś też nie miała jasnej odpowiedzi. Wiedziała, że to w wyniku spisku księżniczki Neftah zginął.., ale czy to ręka Kenemaha zadała śmiertelny cios? A może wynajęty zabójca nadal żył? Zapewne nie dowie się tego nigdy. Jednak najważniejsze, że jego zleceniodawcy już nie żyli. Neftah zabiła jej własna broń, Kenemaha zgładził jej mąż. Z pomocą odebranego mu Higsu udało się zlikwidować wszystkie demony. Królewscy magowie i tropiciele ruszyli na poszukiwanie tego, kto stworzył demony. Bo, że nie były tworami samoistnymi – mistrz Gederion nie miał wątpliwości. Czarna magia była zakazana. Tylko w niezwykłych przypadkach wolno było jej używać i to magom z najwyższego kręgu wtajemniczenia. Użyta do ataku na królewską rodzinę, była najcięższym przestępstwem.

Zamknęła oczy, kolejny raz dziękując duchowi Faozisa za opiekę i ocalenie. Uwolniony z cielesnej powłoki, nie przekroczywszy bramy Inudusa prowadzącej do zaświatów, Faozis połączył swe siły z mocą Naoru, którą zgładził atakujące ją demony. Inaczej by zginęła. Do teraz bolały ją rany na szyi, piersi, twarzy, rękach. Nomarchowski medyk powiedział, że w niektórych miejscach pozostaną blizny, lecz nie przejmowała się urodą. Bardzo bała się o dziecko. Demon wyssał nie tylko jej siły, ale również rozwijającego się w niej maleństwa. Mag pałacu Inefresa, pan Tesemer, powiedział, że to dzięki jego sile przeżyła. Do czasu porodu nie mógł jednak określić, jaki wpływ na dziecko miał ten atak. Codziennie modliła się do bogów, by urodziło się zdrowe zarówno fizycznie jak i umysłowo, by ciemność nie naznaczyła go piętnem przyciągającym do niego zło, by nie zanieczyściła jego duszy.

Odruchowo pogłaskała się po coraz bardziej uwypuklającym się już brzuchu. Mgliście pamiętała wydarzenia dnia ataku, ale pamiętała rozmytą sylwetkę Faozisa oddalającą się do ciemnej bramy prowadzącej przed sąd bogów. Kiedyś i ona podąży tą bramą.

– Wasza dostojność? – usłyszała pełen zaniepokojenia głos pana Karmahu, jej nowego opiekuna.

Był młodym uczniem Faozisa, jeszcze niedoświadczonym, ale zdolnym i bardzo oddanym nomarsze. Choć nie potrzebowała opieki, Inefres uparł się, by jej strzegł. Nie sprzeciwiała się bardzo, widząc niepokój męża o jej zdrowie i bezpieczeństwo.

– Wszystko w porządku – odpowiedziała – to tylko wspomnienia.

– Nie powinnaś pani długo przebywać w tym upale. Twój stan…

Przerwała mu gestem. Brakowało mu taktu i powściągliwości swojego mistrza, ale z czasem i tego się nauczy.

– Pozostaniemy tu, aż Czerwony Brzask się nasyci, a ja uznam, że czas już wracać.

Pokłonił się i wycofał o kilka kroków, a ona powróciła do obserwacji pustyni.

KONIEC