czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Ostrze nienawiści” — odcinek 9.


Justyna Jendzio: Ostrze nienawiści - odc. 9.

W pewnym momencie zobaczył, jak bierze garść ziemi i rozwierając palce pozwala, by drobiny przesypywały się między jej palcami. Zrozumiał aluzję — czas szybko uciekał.

— Pojadę do Kandar.

Nie uśmiechnęła się, ale wyczuł ten uśmiech. Pokłoniła się niewidzialnym mocom, do których zanosiła swe modły, po czym weszła do chaty. Wyniosła stamtąd zawiniątko. Gdy je odkryła, oczom kemeidy ukazało się ostrze yenew. Podała mu je.

— Nie wiedziałem, że stać was na tak cenną rzecz — zauważył.

Nie odpowiedziała, wyraźnie urażona sugestią, jakoby na to cenne, wykuwane przez elfy ostrze, zapracowała sprzedając swe wdzięki. Już do końca dnia pozostała milcząca, oddana modłom i medytacji.

Dwa dni później zbliżali się do murów Kandar. Tarion jechał wierzchem, Kaelir szła obok. Kilkaset kroków przed nimi przemykał się Szczur. Tarion nie czuł się w obowiązku posadzenia zwykłej chłopki na grzbiecie swojego konia, ona nie domagała się tego przywileju. Szczura nie zniósłby obok, ze względu na roztaczany przez niego zapach. Był im jednak przydatny w podróży, obserwując drogę przed nimi i ostrzegając przed ewentualnymi niebezpieczeństwami. Nie chciał wiedzieć, kto strzeże ciała Nandri, ale wiedział, że Kaelir rozmawiała z drobniutką, niezwykle bladą dziewczyną, chowającą się na jego widok za drzewami. Przywodziła mu na myśl przedstawienia rusałek z fresków na ścianach ich świątyni.

Spieszyli się. Czarownica zdawała się nie odczuwać zmęczenia, ale od czasu do czasu pociągała łyk z wiszącej u pasa skórzanej manierki. Nie pytał, co zawierała, jednak zdecydowanie przydawała jej sił. Choć nie biegła, krok miała długi i szybki. Żeby za nią nadążyć, niejednokrotnie musiał pokłusować na koniu.

Idąc, milczała przez cała drogę, dlatego dopiero wieczorem, gdy ułożyła się przy ognisku zapytał:

— Jak zawiesiłaś medalion na szyi strzygi, pani?

Tytułował ją jak szlachciankę, czując, że tak będzie najwygodniej i odpowiednio do sytuacji. Choć stanem była mu niższa, jej zachowanie i postawa były pełne godności, wzbudzając jego szacunek.

— Wiele mnie to kosztowało — dotknęła ukrytych w rękawach przedramion, jak gdyby sprawiały jej przykre wspomnienia, które chciała ułagodzić delikatnym dotykiem.

— Zaryzykowałaś życie, by zbliżyć się do demona. Dlaczego nie zgładziłaś go wówczas?

Choć starała się stłumić westchnienie, usłyszał je. Widocznie pamięć tamtych chwil sprawiała jej przykrość. Była też zmęczona drogą i nie miała ochoty na rozmowę. Nie chciała jednak być nieuprzejma. Obróciła się na plecy i spojrzała w gwieździste niebo.

— Tylko mając czyste w intencjach serce mogłam zbliżyć się do strzygi. Gdybym chowała w nim inny zamiar, wyczułaby go i zabiłaby mnie. Moje czary nie są tak silne, by unieruchomić bestię lub całkowicie stępić jej zmysły.

— Powinnaś była spróbować zgładzić potwora.

Jedynym komentarzem były jej zacięte w niezadowoleniu usta i krytyczne pokręcenie głową. Ale milczała. Nie próbowała tłumaczyć, że nie jest wojowniczką. Nie chciała zmieniać jego poglądów. Ten kemeida miał silnie wpojoną konieczność zabijania spotkanego na swej drodze zła i uważał, że wszyscy powinni postępować tak samo. Jej obowiązkiem było poświęcić się. Według niego stchórzyła, bo taka była jej plebejska natura. Wcześniejsze odczucie szlachetności jej serca ustąpiło niezadowoleniu z niewypełnienia obowiązku. Choć w duchu przyznał, że gdyby nie okoliczności, on sam nie zajmowałby się strzygą, zostawiając tę powinność tępicielom.

 

Gdy przed popołudniem dotarli do głównej bramy, zastali ją otwartą i bez straży. Kaelir wciągnęła w nozdrza wiatr i zamknęła oczy.

— Ona już tu jest — powiedziała.

Nie czekał, stuknął piętami konia i galopował na dziedziniec. Był pusty, cała budowla wyglądała jak opustoszała. Tylko kilka przewróconych sprzętów świadczyło o panice, która musiała tu wybuchnąć. Zeskoczył z konia i z mieczem w dłoni pobiegł do komnat. Były puste, ale panował tu względny porządek. Uciekający słudzy i niewolnicy nie splądrowali ich, więc to, co ich wygnało, musiało budzić ich wielkie przerażenie.

Po schodach wbiegł na pierwsze piętro, prowadzące do komnat mieszkalnych. Tu szeroki korytarz zaścielały trupy zamkowych zbrojnych i kilku sług. Widocznie ucierpieli skupieni przy księciu najwierniejsi ludzie, broniąc swojego pana. Podłoga była lepka od krwi, zdobiące ściany gobeliny, flagi i zamorskie tkaniny potargane, zabryzgane krwią i kawałkami poszarpanych ciał. Podeszwy jego butów lepiły się do zastygającej i gęstniejącej mazi.

Korytarz prowadził do komnat sypialnianych pana zamku. Poznać je można było po dużym, kamiennym herbie wiszącym nad drzwiami zewnętrznej komnaty, w której podejmował kochanki lub zaufanych ludzi trunkami, a czasem kolacją. Sprzęty tej komnaty były zdemolowane, porozbijane, piękne i kosztowne puchary potłuczone. Leżały tu też dwa kolejne ciała. Były koszmarnie rozerwane, wnętrzności wylały się na zewnątrz, wisząc niczym groteskowe wstęgi i rozsiewając wokół nieprzyjemny zapach zawartej w nich treści. Minął to obojętnie, wolno i ostrożnie zbliżając się ku uchylonym drzwiom właściwej sypialni. Ostrożnie stawiał stopy, by nie potrącić żadnego przedmiotu i hałasem nie zwrócić uwagi na swoją obecność. Choć prawdopodobnie bestia wiedziała o ich obecności.

Przed samymi drzwiami przystanął i nasłuchiwał. Panowała absolutna cisza. Wolno wychylił się zza jednego ze skrzydeł drzwi i uważnym spojrzeniem obrzucił komnatę. Tuż za progiem leżał kolejny zbrojny księcia z niemal odgryzioną od korpusu głową. Marmurowa posadzka zabryzgana była krwią, baldachim nad łożem zerwany, zwisał smutnie tylko z jednej kolumny mebla. Na łożu, z rozkrzyżowanymi rękami, rozerwaną klatką piersiową i wyrwaną niemal połową twarzy leżał właściciel zamku. Martwym okiem wpatrywał się gdzieś w kąt sypialni.

Tarion wolno wszedł do komnaty, palcami prawej dłoni mocniej ściskając rękojeść miecza, zaś lewą upewniając się, że za paskiem tkwi ostrze yenew. Pomieszczenie było puste. Podmuch wiatru z otwartego okna powiedział mu, którędy wydostała się strzyga. Uspokojony podszedł do ciała i dotknął je — było zimne. Bestia zaatakowała ostatniej nocy, mimo że nie było pełni. Ale zdarzało się, iż istoty złej przemiany nie potrzebowały pełni, by przybrać swój demoniczny kształt.

Usłyszał kroki i do sypialni weszła Kaelir. Spokojnie podeszła do ciała i obejrzała je nie okazując obrzydzenia. Chwyciła palcami za włosy księcia i obróciła głowę na drugą stronę. Również dotknęła rany na piersi i przejrzała jego odzienie, jakby oglądała runo kupowano na targu owcy.

— Wróci tu — powiedziała, polewając wodę na dłonie ze stojącego na stoliku przy łożu dzbanka i obmywając je z zastygłej krwi.

Potem poprawiła suknię, jakby spodziewała się spotkać tu konkurenta do swojej dłoni.

— Zaczekamy na nią do zmroku. Gdzie tu jest kuchnia? — zaskoczyła go nagłą zmianą tematu. — Ciekawam, jakimi przysmakami delektują swe podniebienie panowie.

 

cdn.