czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 3.


Syn watahy odc. 3.

Było jeszcze ciemno, gdy nakarmili psy. Zwierzęta pożarły swe porcje w błyskawicznym tempie, inaczej silniejszy towarzysz wymusiłby na słabszym swoje prawa. Ograbionemu psu pozostawało jedynie wyciem do nieba wyrażenie swego żalu i gniewu. Po szybkim posiłku psy zaprzężono do sań. Sanie szlachcica ciągnęło dwanaście psów, pozostałe dwa należące do niego tobogany – po dziesięć sztuk. Tak duża liczba zwierząt pozwalała na większy ładunek. Myśliwi nie śpieszyli się, tak jak zamkowi kurierzy, którzy siedzieli w niedużych sankach, zaprzężonych w od trzech do pięciu zwierząt z małą porcją jedzenia, mającą starczyć od zamku do zamku.

Girdion był zadowolony – powrócił jego nowy pies przewodnik, wiodąc za sobą drugiego uciekiniera. Na widok swojego pana zwierzęta przypadły do ziemi, jakby kajając się za swoje nieposłuszeństwo. Szczególnie mniej ważny w hierarchii grupy pies korzył się przed swym panem. Ten był jednak tak zadowolony z ich powrotu, że bez zastanowienia rzucił im po dużej porcji ryby. Zjadły ją szybko i zostały zaprzężone na swoje miejsca. Mężczyźni stanęli na płozach, baty świsnęły w powietrzu i wesoło szczekając, zwierzęta ruszyły w drogę.

Trzy dni później Girdion zażył kąpieli w dużej, drewnianej balii w sali kąpielowej w podzamkowej oberży. Moczył się cały wieczór, co należało mu się po miesiącach wytężonej pracy. Jego dwaj słudzy także zmywali z siebie bród w sali ogólnej, przy okazji zabawiając się z chętnie użyczającymi swych wdzięków łaziebnymi. Obsługująca szlachcica dziewczyna była młoda i ponętnych kształtów. Mokra koszula oblepiała jej ciało, czyniąc płótno przezroczystym. Materia dodatkowo podkreślała walory służki. Ponad tę koszulinę dziewka więcej na sobie nie miała. Gdy obrzucił ją taksującym spojrzeniem, nie uciekła spłoszonym wzrokiem, tylko zachęcająco zamrugała oczami. Gdy podeszła z cebrem, by dolać gorącej wody, wyciągnął po nią rękę i wciągnął do balii. Chichotała i wierzgała w rozbawieniu, nogami rozchlapując wodę, ale nie protestowała, gdy jego ręce zawędrowały w miejsca zwykle skrzętnie skrywane pod ubraniem. Wiedziała, że gdy będzie hojna w pieszczotach, on będzie hojny w zapłacie za usługi.

Gdy opuścił łaźnię, woda była już niemal zimna. Nie zostawił jednak gorącej kobiety, zabierając ją do swego łoża.

Wyczerpany nocnymi igraszkami, zasnął. Obudziło go stukanie do drzwi.

– Wejść!

Drzwi ustąpiły ze skrzypnięciem. Talvar i Syrre weszli do środka. Słudzy niepewnie rozejrzeli się po niedużej izbie. Uśmiechnęli się na widok swojego pana. Przebywając na ziemiach północy, Girdion nie miał sposobności na pielęgnację swojego ciała, jednak poprzedniego dnia z wielką przyjemnością pozbył się bujnego zarostu. Gdy ich spojrzenia spoczęły na leżącej obok szlachcica roznegliżowanej kobiecie, ich oczy zabłysły. Spała na brzuchu, okryta zaledwie rąbkiem skóry niedźwiedzia. Rozrzucone nogi dziewki nie ukrywały jej kobiecości.

– Wy chyba też nie odmówiliście sobie przyjemności? – znacząco uśmiechnął się do sług.

Ich wymowne uśmieszki zawierały odpowiedź.

– Ale wieczorem poszły do innych – z żalem powiedział Syrre.

– I dobrze. Inaczej do cna ogołociłyby ci sakiewkę – mruknął Talvar.

– I tak niewiele w niej było.

– Wystarczająco pofiglowałeś. Pół roku harujesz nie po to, by jakaś cycata kurtyzana w jedną noc ogoliła cię, jak balwierz mnicha. Gdyby twoja żona wiedziała, jak się wczoraj zabawiałeś… – krytykował Talvar.

Jego przyjaciel groźnie na niego popatrzył.

– Czego chcecie? – przerwał ich sprzeczkę Girdion.

– Dzisiejszej nocy wilkołak dostał się na zamek – oznajmił Syrre. – Zabił dwóch żołnierzy księcia.

Girdion uniósł się na łokciu.

– Wilkołak? Tu? Na zamku? Jak się tu dostał?

W niewiedzy wzruszyli ramionami.

– Tego nikt nie wie. Strażnicy na murach nic nie dostrzegli, mimo że nadworny tępiciel coś wyczuł. W obozie myśliwych poza murami, również niczego nie zauważono. Ich psy nie szczekały, jedynie zwierzęta wewnątrz zamku były poruszone.

Girdion zamyślił się na moment.

– Pakujemy się i jak najszybciej wyjeżdżamy – zadecydował.

Słudzy niepewnie po sobie popatrzyli. Syrre pierwszy zdecydował się odezwać.

– Panie. Psy są pomęczone. Należy im się choć dzień wypoczynku.

– Odpoczną w zamku Ornod.

W Ornod przebywał jego trzeci sługa, pilnując cennego towaru, jakim były skóry północnych niedźwiedzi upolowanych jesienią, nim zapadły w sen zimowy. Mieli też skóry i kły włochatych słoni, jak i długowłosych nosorożców, które wędrowały na południe, by w bardziej sprzyjających warunkach przeczekać zimowy czas. O tej porze ich futra były gęste, o długim włosie, najbardziej cenione przez kupców. Po zapełnieniu sań ich skórami, kłami i pazurami, wysłał jednego z poganiaczy do Ornod, gdzie przeczekały resztę sezonu łowieckiego. Oni w tym czasie polowali na piżmowe woły, foki, morsy, jenoty, północne lisy, wilki, tygrysy, szablozęby, rysie i śpiące w swych żeremiach bobry. Posiadali przynajmniej po jednej skórze każdego z tych zwierząt. Jednak najcenniejsza była skóra smoka margan, nie dającego się ani oswoić, ani dosiąść. Za to z jego skóry wytwarzano najwspanialszą zbroję, praktycznie nie do przebicia. By upolować gada, należało znać jego słabe miejsca i mieć wiele szczęścia. Tego roku to szczęście uśmiechnęło się do Girdiona.

Słudzy nie kwestionowali polecenia swego pana. Posłusznie skinęli głowami i chcieli wyjść, gdy Girdion spojrzał na leżącą obok kobietę. Uczuł delikatne mrowienie w podbrzuszu.

– Damy jeszcze czas psom. Wyruszymy przed południem – zmienił powzięte postanowienie – przecież za dnia bestia nie zaatakuje.

Nie miało to sensu. Wyruszając tak późno, niewiele drogi przebędą tego dnia. Jednak nie protestowali. Gdy wyszli, Girdion delikatnie dotknął nagich ud kobiety. Mruknęła coś, wybudzając się ze snu. Przewróciła się na bok, chcąc ponownie zasnąć, ale nie pozwolił jej, pieszcząc ją coraz intensywniej. Po chwili jej ciało zaczęło odpowiadać na jego dotyk. Mruczała z zadowolenia, gdy jego usta przesuwały się po jej karku i ramieniu, a prawa ręka zawędrowała na jędrną pierś. Wypięła pośladki, ułatwiając mu wejście. Z trudem powstrzymywanym zniecierpliwieniem posiadł ją. Z początku poruszał się wolno, delektując się każdym ruchem. Jej ciepło, zapach skóry, chłód kosmyków włosów muskających jego twarz i jęki rozkoszy tak niesamowicie go podniecały, że musiał się kontrolować, by spełnienie nie nadeszło zbyt szybko. Odgięła do tyłu głowę, by mógł całować ją po uchu i policzku. Sama wyciągnęła rękę i dłonią zabłądziła między uda, pieszcząc się. Poruszała się w jego rytm, delikatnie przyspieszając, co mężczyznę rozpalało coraz bardziej. Jęczała przy tym i sapała z rozkoszy, a dźwięki te były muzyką dla jego uszu. W pewnej chwili wyjęła rękę spomiędzy ud i chwyciła go za pośladek, zmuszając, by wszedł w nią głębiej. Jednocześnie tak zakręciła tyłeczkiem, że nie był w stanie dłużej panować nad wzbierającą falą rozkoszy. Poczuł jak lędźwie płoną mu żarem, a słodycz spełnienia przelewa się po jego żyłach. Stłumił okrzyk i z jego gardła wyrwało się pełne zadowolenia stęknięcie. Zwolnił i chciał się wycofać, ale przytrzymała go ręką. Ona też była na skraju. Nie mógł jej odmówić i podążył za jej ruchami. Jej pupa wirowała i uderzała o jego biodra coraz szybciej i szybciej. Tak ustawiała się, by jego męskość uciskała odpowiednie miejsca jej wnętrza. W końcu poczuł, jak jej ciałem wstrząsa skurcz. Napięła mięśnie pośladków i ścisnęła uda. Jej palce niemal wbiły się w jego ciało. Krzyknęła i zamarła na chwilę. Kolejne skurcze wstrząsnęły jej ciałem, ale były słabsze od pierwszego. Po chwili zaczęła się rozluźniać. Przy tym stękała i sapała, niczym zmęczona długim biegiem. Dłuższy moment leżała, uspokajając oddech. W końcu odkręciła się na plecy, wyciągnęła ręce ponad głowę i z zadowoleniem spojrzała na niego. Pocałował ją, pieszcząc jej piersi. Potem wstał i obmył się w misce z zimną wodą.

Wychodząc z izby, położył obok kobiety kilka monet jako zapłatę. Zadowolona podziękowała mu uśmiechem i skinieniem głowy. Gdy zszedł na dół, jego poranny posiłek już czekał na niego na ławie. Kawał duszonego mięsiwa z kaszą zjadł z wielkim apetytem. Kończył posiłek, gdy do oberży wszedł mężczyzna, ubrany zdecydowanie inaczej niż znajdujący się wewnątrz budynku myśliwi. Przede wszystkim jego ubranie było czyste, nie nosiło śladów takiego zużycia, jak odzienie łowców. Poza tym było zdobne dużą ilością srebra. Cechowy wisior zawieszony na grubym rzemieniu, wskazywał na jego zajęcie – mężczyzna był tępicielem. Nad lewym ramieniem mężczyzny wystawała rękojeść sporych rozmiarów miecza schowanego w ozdobnej pochwie. Przez lewe ramię przewiesił nieduży łuk kompozytowy, wytwarzany i używany przez ludy stepów. Za pasem zatknął trzy noże i uwiązał do niego kołczan ze strzałami. Za tępicielem do oberży weszło dwóch żołnierzy tutejszego księcia. Zatem pracował on dla pana tego zamku.

Po wejściu do środka rozejrzał się po obecnych, po czym szybko podszedł do stolika szlachcica.

– Czy dostojny Girdion? – spytał, spoglądając na jedzącego mężczyznę.

Szlachcic twierdząco skinął głową.

– Pragnę pomówić z wami, panie.

Wypowiedział to tonem spokojnym, lecz sugerującym, że nie przyjmie sprzeciwu. Szlachcic nie zamierzał się też sprzeciwiać jego woli. Wszelkie stawianie oporu, mogłoby się skończyć wtrąceniem do podziemi ciężkiego zamkowego więzienia. Nie miał nic na sumieniu, więc wyczekująco podniósł na mężczyznę wzrok.

– Podobno znaleźliście ciała dwóch myśliwych, rzekomo zamordowanych przez niedźwiedzia?

– Tak to wyglądało – potwierdził Girdion i podniósł piwo do ust.

Napój był cienki i kiepski, jednak po tak długim pobycie na ziemiach północy, smakował wyśmienicie.

– Czy nie było przy nich jeszcze jednego myśliwego?

– Nie…

– Ani drugich sań? Dodatkowych psów...?

– Nic.

– Jesteś pewien, panie? – dopytywał się tępiciel.

Girdion twierdząco skinął głową.

– Czy ich psy były żywe? Pogryzione?

– Były wygłodzone i przestraszone, ale żywe. Nie miały obrażeń.

– Co się z nimi stało?

– Dwa są w moim zaprzęgu, pozostałe wzięli inni myśliwi: pan Reyko, niejaki Gaster Bezuchy i o ile dobrze pamiętam Haddav z Reisandu.

– Są tu?

– Nie wiem. Przyłączyli się do nas w drodze do zamku i jakiś czas jechali z nami, ale nie opowiadali mi się ze swoich planów. Po ataku wilkołaka część ruszyła jeszcze tej nocy, inni o świcie. Nawet nie wiem, czy tamci jechali do Vergard.

cdn.