czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krystian Piwowarski: „Chińczycy” — odcinek 2.


Krystian Piwowarski

CHIŃCZYCY
(komedia w trzech aktach)

AKT II

Gra telewizor. Lola czyta książkę. Deszcz przestał padać, w okna świeci słońce. Słychać dzwony jasnogórskie, a następnie kazanie nadawane przez megafony. Należy to podać w ten sposób, że z całości kazania, które dociera do widzów jako monotonny kościelny zaśpiew w typowej dla kazań modulacji, można wyłowić jedynie pojedyncze słowa. Powinny brzmieć jak frazesy.

LOLA

(do siebie) Boję się. A czytałam w jednej książce, że to piękna chwila! Na filmach dziewczyny tak się przyjemnie uśmiechają i przewracają oczami. Widać, że podoba im się. Co z tego, kiedy ja osobiście mam lęki! Czego ja się właściwie boję? Nie wiem, czego się boję! To straszne! Jestem na skraju załamania! Wszystkie kumoszki rozdziewiczone! Mam dość conocnych masturbacji! To takie dziecinne! Jak czytanie bajek! Chcę tam poczuć pytonga! A najlepiej dwa! Czy to perwersja? Zobaczmy. (wraca do czytania)

Zawiany Marceli wtacza swój stragan na kółkach. Stragan jest pusty

MARCELI

(śpiewa)

Pipka, cycek, nózka,

ładnaś ty dziewuska…

(mówi, do siebie) W nocy kostucha palce mi wkręcała w maszynkę, w ucho drut dźgała, chciałem uciekać, pies to jebał, alem nie poradził. Koniec blisko. A jeszcze moja Jaguś wołała, oczy za mną wypłakała, do miasta poszłem, bo się chciałem wzbogacić, panem zostać… jak to mówią wieśniacy: „Zawzdy wincy jedzo, które blizej misy siedzo”. (wypija przy barku kieliszeczek wódki)

LOLA

Co dziadek robi?

MARCELI

Rozmawiam.

LOLA

Z eminencją?

MARCELI

Nie miałby stary Marceli z kim rozmawiać, ino z tym cudakiem.

(śmieje się) Sam ze sobą pogwarkuję.

Lola rzuca się Marcelemu na szyję

LOLA

Kocham dziadka!

MARCELI

Ja ciebie, wnusiu. Opowiem ci o Jagusi.

LOLA

Może innym razem? Och, dziadku! Jaka jestem nieszczęśliwa!

MARCELI

A czemu? Choraś?

LOLA

Nie mam pieniędzy. Dziadziuś nie dałby mi trochę?

MARCELI

Dałbym, ale ni mom.

LOLA

Wszystko dziadek sprzedał, stragan pusty.

MARCELI

Muszę oddać Inocyntymu.

LOLA

Chociaż sto złotych. On się nie pozna.

MARCELI

Nie pozna? Wsadzisz grosz w gówno, a wywącha.

LOLA

Nikt nie chce zrozumieć, że jak rośnie ciało, to rosną potrzeby.

MARCELI

Jezus da ci szczęście, wnusiu.

LOLA

Ciekawe jak?

MARCELI

Użal sie nad nim i nad jego zbolało matko, co jej syneczka zbóje umenczyli i zabili, roztwórz serce przed Jezuskiem, a dożyjesz moich lat i na chleb ci starczy, i na bielutko sukieneczke, i na czerwone butki, i na kapelusik modry, z piórkiem.

LOLA

Fuck! Jaki kapelusik?! Co też dziadek plecie? Z dziadka jest jakieś przyrodnicze wynaturzenie! Archaiczny, spróchniały łoś! Już dawno dziadek powinien gnić w piachu, słowo daję! (wybiega)

MARCELI

(do siebie) Z gniazdka na szeroki świat chce wylecieć, a latać wcale nie umie, zaraz by w trawkę spadła, a tam by ją kot, ścierwo, ucapił i zeżarł. (wypija drugi kieliszeczek, śpiewa)

Majster ze mnie dobry,

dłutko malowane

i z babskiego kloca

wystrugom, co chce!

(kładzie się i po chwili zasypia)

Wchodzi Innocenty

INNOCENTY

Jak to? Stary zjechał już do bazy?

(przegląda stragan, budzi Marcelego) Ojciec, gdzie towar?

MARCELI

Sprzedołem.

INNOCENTY

Wszystko? To pięknie! Brawo, ojciec! Wszystko? Tak od razu? Od ręki?

MARCELI

A takie to małe i śmieszne! Jak małpy. Piskają, skakają i zdincia robią. Uciecha patrzeć. (śmieje się)

INNOCENTY

Chwała Bogu, że jest jeszcze dziatwa szkolna na tym świecie.

MARCELI

A mówią, że nie idzie zrozumieć. Jakby świnia kwikała.

INNOCENTY

Taki mają styl. Wulgarny i bełkotliwy. Jak też ich mało kiedy rozumiem.

MARCELI

Stragan chcieli kupić i kapote, alem nie doł. Mówie im: „A w cym bede chodził do roboty? Kapota stara, z dziurami i myszami. Na co wam taka kapota?”.

INNOCENTY

Dobrze ojciec zrobił… Chwileczkę… stragan? Po co dzieciom stragan?

MARCELI

I mie chcieli zabrać, ale jo sie boje smoków i żem sie nie zgodził. Mówie im: „Jo ze smokami sie nie zadaje. Drogi nadłoże, ale smokowi przed ślepia nie wleze. Borem lasem do Kamyka się kulam, a od jaskiniów z dala”.

INNOCENTY

Co ojciec plecie? Jakich smoków?

MARCELI

Przecie nie naszych, co mieszkają w jamach. Przed smokiem na falach się nie ukryjesz. Widział to kto drzewa na wodzie? Albo nawet owies, kukurydze albo i jaki zagonek kapusty, płotek czy tam chlewik marny? I już po tobie. Pisali w gazetach…

INNOCENTY

Niech ojciec przestanie! Na miłość boską, niech ojciec przestanie! Potrzebna mi chwila skupienia, chwila zdyscyplinowanych, uporządkowanych myśli…

(osuwa się na kanapę, zakrywa twarz dłońmi lub coś w tym rodzaju)

Marceli wypija wódkę przy barku, bardzo mu smakuje

INNOCENTY

(po chwili) Kto kupił od ojca towar?

MARCELI

Jo to wim? Japończyki. Albo Chińczyki? Prendzej Chińczyki.

Innocenty

INNOCENTY

(po dłuższej chwili, głosem tragicznym) Czy ojciec wie, co ojciec zrobił? (biega po pokoju, zachowuje się histerycznie)

(do siebie) Co za wstyd przed gildią kupiecką! Ogłoszą mnie zdrajcą. Powiedzą, że ojciec działał jako mój agent. Jestem skończony!

MARCELI

Albo to nie zarobiłem, synku? Za darmo dałem?

INNOCENTY

(lornetkuje przez okno, do siebie) Cechowi bracia tylko czekają, aż mi się noga podwinie. Rozszarpią, rozwłóczą trupa po Alejach…

(odchodzi od okna, do siebie) Codziennie myślę o śmierci, boję się jej, tak bym nie chciał umierać, jedni mówią, że coś tam jest, inni, że nic nie ma, jak nie ma, to dobrze, bo jak nie ma, to i mnie nie ma, gorzej, jak jest, wtedy i ja jestem, pytanie, w jakim jestem kształcie, w jakim, że tak powiem, stanie skupienia, no i w ogóle, gdzie to jest, jak tam wygląda, raj jest mi z grubsza znany, ale piekła nie widziałem…

(bije się w głowę) Boże! Przecież… przecież już jestem trupem! Nie mam się nawet co zabijać, bo już nie żyję. Oczywiście nikt po mnie nie płacze, nie słyszę szlochów, przemówień, nie powiewają sztandary… czy byłem kochany? Czy chociaż podziwiany? Stawiany za wzór męża i ojca, obywatela, rzemieślnika?

(wypija wódkę przy barku, krzyczy do Marcelego) Nigdy więcej nie wolno ojcu sprzedawać Chińczykom!

MARCELI

Przecie dobre klienci.

INNOCENTY

Zabronione! Zakazane!

MARCELI

Tego to mi nie mów. Bierom na pniu.

INNNOCENTY

Przejrzałem ojca na wylot! Ojciec spotkał się na Zawodziu z Chińczykami!

(porywa krucyfiks ze ściany, napiera na Marcelego) Niech ojciec przysięgnie na rany Chrystusa, że nie mówię prawdy!

MARCELI

A idź w cholerę! Jeszcze czego!

INNOCENTY

Przysięgaj, ojciec, bo żyć się odechciewa!

MARCELI

(bije Innocentego) To ścierwo! To pluskwa! Po com jo cie wyruchoł? Głupim był, jagzem zacon ruchać, to skuńcyć zem nie móg, tako miołem siłe w jajcach!

INNOCENTY

Ojciec ma plan! Ojciec chce się zemścić! Niech ojciec zaprzeczy! Ojciec chce, żeby sklep zamknąć!

MARCELI

Jak tak, to jebał pies zarobek. (rzuca utarg na podłogę)

INNOCENTY

(zbierając na czworakach pieniądze) Jeszcze ma ojciec czelność się obrażać! Prawda kole w oczy, co? Ojciec udaje starczą demencję, żeby mnie zmylić. Tyle z ojcem kłopotów… co to? Co to jest?

(ogląda pieniądze strwożony) Przecież to są… to są…

MARCELI

Pies cie jebał Inocynty! Stary jestem, ale honor mam!

INNOCENTY

(do siebie, gorączkowo) Nie wierzę. Nie wierzę. W najstraszniejszym śnie, w gorączce, w konaniu, na mękach…

MARCELI

Jak kobyła łysa się urodzi, to i łysa zdechnie.

(pluje) Tfu!

INNOCENTY

(potrząsając pieniędzmi) Wie ojciec, co to jest?

MARCELI

Głupiś? Co mam nie wiedzieć?

Innocenty wstaje z kolan, ciska pieniędzmi w Marcelego

INNOCENTY

Ma ojciec swoje pieniądze! Gdyby ojciec nie był moim ojcem… Ładować towar i do roboty! Do roboty!

Marceli wjeżdża ze straganem do magazynu. Hałasy za drzwiami. Innocenty pospiesznie zbiera pieniądze z podłogi, chowa za koszulę (to ważne). Astor i Banan wciągają opierającego się PĄCZKA, nieco tłustawego, przystojnego, młodego mężczyznę w typie południowym, w stroju księdza. Pączek niesie walizkę. Banan i Astor trzymają w dłoniach długie pałki

INNOCENTY

(zatyka dłonie za pas, staje w rozkroku, wysuwa brodę, przyjmując postawę kojarzącą się z brutalną dyktaturą, np. Duce) No i co, Pączek? Przekręciłeś mnie na tysiąc apostołów Janów z barankami. Teraz ja tak przekręcę ciebie, że zobaczysz swoją plugawą duszę zatrutą jadem chciwości. Co masz w walizce?

PĄCZEK

Cywilne uranie.

INNOCENTY

(do Banana i Astora) Sprawdzić.

Czeladnicy szarpią się z Pączkiem, który nie chce oddać walizki. W konsekwencji walizka otwiera się i wysypują się gadżety kultu religijnego

ASTOR

Ale forsy!

INNOCENTY

(do Pączka) Kogo tym razem okradłeś? Kogo oszukałeś? Czyj niewinny umysł skalałeś?

(do Astora i Banana) Żabka!

BANAN i ASTOR

(razem, do Pączka, bijąc go i kopiąc) Rere kumkum!

PĄCZEK

Rere kumkum.

BANAN i ASTOR

(razem, do Pączka) Skakać i kumkać!

Pączek skacze i kumka z wyciągniętymi ramionami, Astor i Banan „poprawiają” postawę Pączka pałkami (ma się wyraźnie kojarzyć z faszyzmem)

PĄCZEK

Rere kumkum, rere kumkum (itd.)

W tym czasie Astor i Banan razem śpiewają

ASTOR I BANAN

trzeba się gimnastykować,

w lodzie, w ogniu się hartować,

serca, mózgi wentylować,

czyste czaszki prezentować,

jednym rytmem maszerować,

z wrogiem się nie patyczkować,

rozkawałkować!

INNOCENTY

(do Astora i Banana) Dość!

(do Pączka) Pozbieraj! Wszystko to moje. Chyba nie muszę uzasadniać?

PĄCZEK

(zbierając gadżety z podłogi) No, ile byś dał w hurcie, Bociąga?

INNOCENTY

Z pół tysiąca.

PĄCZEK

Ja dałem stówę. Razem z walizką. Sztuczny krokodyl.

INNOCENTY

Niemożliwe. Może czterysta, ale nigdy mniej.

PĄCZEK

Chińska tandeta. Lepsza od twojej…

(wali figurką Matki Boskiej w podłogę, figurka nie rozpada się) … żywica, bracie, i dziesięć razy tańsza.

Zapada cisza, w której lepiej słychać śpiewy pielgrzymów za oknami

INNOCENTY

(wściekły, do Astora i Banana) Do roboty, lenie! Kosze puste! Żeby mi prosto wisiał!

(policzkuje Astora) Od kiedy krzywo przybijasz, łotrze?

ASTOR

Tylko dzisiaj. Ta sztuka, co ją pan szef oglądał.

INNOCENTY

(policzkując Astora ponownie) Nie znoszę kłamstwa! Kłamcy są podli! A ludzie podli mają blisko do zbrodni! Cała ostatnia partia krzywo wisi! Cała partia! Zębami będziesz odrywał!

Astor i Banan pracują, Innocenty klęka przed eminencją

INNOCENTY

Kto to widział, eminencjo, żeby buddyści produkowali pamiątki z Częstochowy? I to poniżej kosztów. Gdzie Rzym, gdzie Szanghaj? Mam ochotę wykrzykiwać brzydkie wyrazy. Eminencjo, trzeba ich zgładzić. Takich zdrajców jak Pączek sam zgładzę, ale Chińczykom nie dam rady.

PĄCZEK

Powiem kawał. W kinie siedzi facet w cholernie wysokim kapeluszu i zasłania. Ludzie mówią, żeby zdjął, facet zdejmuje, a tu się okazuje, że ma taki długi łeb. Żyjesz złudzeniami, Bociąga. (śmieje się)

INNOCENTY

(do Pączka) Oddaj forsę za apostołów.

(liczy na kalkulatorze) Sześć dwieście. Plus roczne odsetki.

Marceli wytacza z magazynu załadowany stragan. Dojrzawszy Pączka, żegna się

MARCELI

Pochwalony.

(ze skargą) Jak nie przyniese zarobku, to Inocynty jeść nie daje.

PĄCZEK

Ten twój syn to skurwysyn, dziadku.

INNOCENTY

(do Marcelego) Ojciec wbije sobie do tego siwego łba, żeby się trzymać od Chińczyków z daleka. Sprzedajemy tylko swoim. Swój swojemu! Jasne? A teraz jazda!

PĄCZEK

Ja znam tych żółtków, Bociąga. Możemy zrobić dil.

Pojawia się Andżela

ANDŻELA

Nie, nie, nie! W tym mieście nie można się rozerwać. Wszędzie ci niestrudzeni pielgrzymi. Czy słońce, czy deszcz, oni idą. Posuwają się. Wędrująca krytyka ludzkich słabości. Stonoga wyrzutów sumienia. Oni mnie drażnią i kłują. Przez nowoczesny świat maszerują wesołe zastępy pederastów, lesbijek, transów i innych ptaków nocy. Jakież to ekscytujące. Przyjemne dla oka i spłaszczonej duszy. A ci pielgrzymi? Pełzną kilometrami, żeby zobaczyć jakiegoś biskupa.

(śpiewa)

Dupa biskupa,

uśmiech trupa,

flak po kaszance,

fusy w szklance,

cnotliwa odaliska,

bezsensowne to zjawiska!

INNOCENTY

Twoja krytyka kleru, kochana Andżelo, jest dziecinna.

ANDŻELA

Możliwe. To z bezsilności. Cóż ja mogę im zrobić? Cóż ktokolwiek może im zrobić? Nawet Bóg jest tu bezsilny.

(o Marcelim) A ten co tu robi? Nie powinien pracować?

Innocenty daje znak, Banan i Astor wypychają Marcelego i stragan za drzwi

ANDŻELA

(dostrzega Pączka, podchodzi) Och, wybacz, ojcze. Nie zauważyłam. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. To przez emocje, niesforne siostry rozsądku. W dodatku spotkała mnie przykrość; mój psychiatra wyrzuca mi, że konsultuję się u innego, że, jakoby, kwestionuję jego kompetencje. A ja przecież jestem na skraju załamania.

PĄCZEK

(do Innocentego) Niektóre babki wyglądają odjazdowo, ale jak podejdą bliżej, to człowiek woli jednak oglądać je z dalszej odległości.

ANDŻELA

(do Pączka) Co ojciec powiedział?

(do Innocentego) Co on mówi?

(do Pączka) Wybacz, ojcze, ale ta wasza, pożal się Boże, nowoczesność, te, szyte grubą nicią, próby nadążania za duchem czasów, ten nowoczesny język, skracanie dystansu, to czysta obłuda. Marzycie o starych metodach, ale zapewniam, że one już nie wrócą, społeczeństwo jest wystarczająco oświecone i wie, co się kryje pod tą czarną sukienką…

INNOCENTY

Ależ, Andżelo! Wszystko jest w porządku. To fałszywy ksiądz.

ANDŻELA

Jak to: „w porządku?”… Fałszywy? Co to znaczy? Po co fałszywy? Co tu się dzieje, na miłość boską?! Obcy mężczyzna, do tego przebrany za księdza, w moim własnym domu mówi mi, że z daleka wyglądam lepiej niż z bliska, a ty twierdzisz, że wszystko jest w porządku? Co to za moralna aberracja?

PĄCZEK

Nie kumam. Ale podoba mi się.

ANDŻELA

(do Pączka) Dzikus. Murzyn.

(do Innocentego) Każ mu natychmiast wyjść.

PĄCZEK

Niech pani idzie lepiej do kuchni i zrobi coś do żarcia. I jakaś flaszka by się przydała.

INNOCENTY

(do Andżeli) Może rzeczywiście lepiej, jak wyjdziesz, skarbie?

ANDŻELA

(do Innocentego, z pogardą) Nie został w tobie nawet okruch mężczyzny. Po prostu ektoplazma. Gdzie ja, głupia, miałam oczy? Żyłam złudzeniami. Za dużo czytałam i wyrobiłam sobie fałszywy obraz. A rodzice ostrzegali mnie przed książkami, radzili, żebym szła na fryzjerkę. (Andżela wychodzi)

Zjawiają się Astor i Banan

BANAN

Dziadek Marceli ustawiony, panie szef.

INNOCENTY

(do Astora i Banana, wskazując na Pączka) Rozbierzcie go.

Astor i Banan rozbierają Pączka do majtek. Innocenty przeszukuje garderobę Pączka, znajduje pieniądze w birecie, liczy

INNOCENTY

(do Pączka) To moje. Za apostołów. (chowa pieniądze)

PĄCZEK

Proponuję ci spółkę, Bociąga. Pół na pół. Ja kontakty, logistyka i siedem słów po chińsku, ty sklep, stragany, zaplecze magazynowe i siła robocza.

Wkracza MARCHEWKA, bogaty biznesmen, pali cygaro

INNOCENTY

(wyraźnie przerażony) Pan tutaj? Skąd? Tak nagle?

MARCHEWKA

(wskazując na Pączka) Tłusty. Jezus był chudy. Żebra było mu widać. A temu nie widać.

INNOCENTY

Nie, nie! To ktoś inny. Jutro przyjdzie śliczny blondyneczek, chudy, wątły, istny szkielecik. Cherubinek. Cudo, aniołek z włoskami.

MARCHEWKA

Kto?

INNOCENTY

Cherubinek.

MARCHEWKA

Chyba niedosłyszałem.

INNOCENTY

(niepewnie) Blondynek, aniołek…

MARCHEWKA

A co to za jakiś zjazd pedałów? Co to znowuż za miętka gadka? Ty myślisz, Bociąga, że Marchewka handluje pedkami? Jutro to ja, kurwa twoja mać, a ojciec też nie lepszy, muszę mieć gotowe formy! I żadnych tam blondynków. Obraza mnie spotkała! Ja, twardy Marchewka, jakimiś miętkimi chłopaczkami mam się interesować?

Żartobliwie tarmosi policzki Banana i Astora

O! To są fajne chłopaki. Widać, że twarde chłopaki. Podobają mi się.

(do Innocentego) Co to za chłopaki?

INNOCENTY

Moi czeladnicy.

MARCHEWKA

Twarde chłopaki. Dobre chłopaki.

(na widok finalnych krucyfiksów wybucha śmiechem) Na co mi takie coś? Co to ja, starodawny głupek jestem? Nowoczesność wyje, a ten tu deski zbija. Ciemnota.

INNOCENTY

Nie będzie blondynków. Obiecuję. Nastąpiła pomyłka. Myślę zbyt tradycyjnie, wykorzenię to w sobie, stanowczo, zdecydowanie, bezkompromisowo… ale dlaczego jutro? Przecież umawialiśmy się…

MARCHEWKA

Albo jutro, albo futro. Marchewka dwa razy nie powtarza. I bez zaliczki. Kto szybko płaci, chodzi bez gaci.

INNOCENTY

Niemożliwe, ja…

MARCHEWKA

Nie znam takiego wyrazu. Nie znam także wyrazów: litość i prolongata. Za to znam wyraz: śruba. Jestem bezlitosna śruba. Jako śruba dokręcam. Bo jak ja nie dokręcę, to mnie, kurwy ich macie, a i ojcowie nie lepsi, dokręcą!

INNOCENTY

Jak ja… na jutro… z kogo… o Boże! To straszne! Straszne! Całe życie staje mi przed oczami…

(jak w transie) Jestem dziecko, siedzę w ławie kościelnej. Ewentualnie przy straganie ojca. Tertium non datur. Nie bawię się, nie onanizuję, nie gram z chłopcami w klipę. Jestem młodzieńcem i robię to samo. To znaczy nic nie robię, nie bawię się z dziewczętami, nie gram w karty, nie onanizuję się. Jestem mężczyzną i znowu to samo… Nie zabierajcie trawie rosy, kwieciu słońca, ptakom skrzydeł, a mnie straganu! Co po trawie bez rosy, kwieciu bez słońca, ptakach bez skrzydeł, co po mnie bez straganu? Co po mnie beze mnie?

MARCHEWKA

Albo rybka, albo pipka.

INNOCENTY

Innocenty Bociąga zawsze wybiera rybę. Można mu podsuwać co bądź, a on tylko rybę.

MARCHEWKA

A ja tłusto i słodko. Pierdzi się wybornie.

PĄCZEK

Podzielam pańskie zdanie, panie Śruba.

INNOCENTY

(do Marchewki) Z żalem stwierdzam, że pańskie ultimatum jest, że tak powiem, nożem wbitym w rybę.

MARCHEWKA

Kompletnie nie kapuję. Coś się pan tak przypiął tej ryby?

Pączek puka się znacząco w głowę

INNOCENTY

Jestem stuprocentowym chrześcijaninem. Żądam, aby ten fakt uszanowano.

MARCHEWKA

A bądź pan sobie. Chińczycy w natarciu, a pan porusza zagadnienia kulinarne. Mamy wojnę!

INNOCENTY

Ja właśnie na wojnę (prezentuje lornetkę i mapnik).

PĄCZEK

(do Marchewki) Mydli oczy. Uważaj pan.

MARCHEWKA

Nie będziemy się, kurwa, rozczulać. Ani nad sobą, ani tym bardziej nad wrogiem.

PĄCZEK

(do Marchewki) O! Toś pan dobrze powiedział, panie Śruba. Jestem Pączek.

(śpiewa)

Raz, dwa, trzy, tanio kupuję,

cztery, pięć, chytrze fałszuję,

sześć i siedem, korzystnie sprzedaję,

osiem, dziewięć, twardo windykuję!

MARCHEWKA

(do Innocentego) Co to za pajac? Pański krewny?

INNOCENTY

Złodziej przyłapany na gorącym uczynku. W dodatku pederasta. Jak nie udaje księdza, to tak się stroi, że by pan nie uwierzył. Jak kobieta.

PĄCZEK

(do Innocentego) Kto jest pedałem? Ja jestem pedałem? Czy mężczyzna ceniący fryzury, eleganckie garnitury, zadbane paznokcie, jędrne pośladki, bidet w łazience i tak dalej, od razu musi być pederastą?

(do Marchewki) Panie Śruba, nie słuchaj pan Bociągi. Brzytwy się chyta. Powiedz pan, co dostarczyć. Jutro masz pan towar na stole.

INNOCENTY

(do Pączka) Jak śmiesz zawracać głowę panu Marchewce? Nie wiesz, kim jest pan Marchewka?

PĄCZEK

Coś niecoś słyszałem. Same dobre rzeczy.

MARCHEWKA

Pętak. Wszyscy dobrze wiedzą, kim jestem. A nie jakieś „coś niecoś”.

INNOCENTY

(do Marchewki) Jutro formy będą gotowe. Przysięgam na życie mojej rodziny. Nie ma dla mnie nic droższego.

MARCHEWKA

Albo jesteś trup. Wybieraj.

INNOCENTY

Rozkazuj, wielki Marchewko. Zrobię wszystko. Nie muszę wybierać, gdyż nie stoi przede mną dylemat. Ja nienawidzę dylematów… Chcesz, oddam ci moją córkę.

MARCHEWKA

Ładna?

INNOCENTY

Piękna. I bardzo młoda. Jeszcze dziewica.

MARCHEWKA

Za dziewicę to ja dziękuję.

PĄCZEK

(do Marchewki) Mogę dostarczyć piękne, młode i z doświadczeniem.

Innocenty policzkuje Pączka

INNOCENTY

Nie słuchaj go, wielki Marchewko. On jest agentem Chińczyków.

MARCHEWKA

Agent Chińczyków? Nienawidzę agentów Chińczyków! (wyciąga rewolwer, mierzy do Pączka, rozmyśla się)

Albo nie, ty go zlikwidujesz, Bociąga.

INNOCENTY

(do Marchewki, przyjmując wojskową postawę) Dziękuję za zaufanie. Nigdy pana nie zawiodę.

Marchewka opuszcza pomieszczenie.

Innocenty wali znienacka Pączka młotkiem w głowę. Pączek pada.

INNOCENTY

(do Banan i Astora) Zapamiętajcie: tak kończą zdrajcy.

BANAN

(ugniatając ciało butem) Zbujałeś wory na amen, Pączek.

ASTOR

(kopiąc ciało) Zmiksował się.

(do Innocentego) Co z nim zrobimy, panie szef?

Innocenty przygląda się czeladnikom taksująco, z różnych kątów i stron.

BANAN

O! Pan szef znowu patrzy jakbym ja był… cukierek.

ASTOR

Niech pan tak nie patrzy, panie szef. My jesteśmy twardzi.

BANAN i ASTOR

(śpiewają)

Dupska nasze są jak skała twarde,

spojrzenia jasne, a dusze harde.

Nie znamy strachu ani litości,

Rozłupiemy czaszki, połamiemy kości.

INNOCENTY

Co mi po waszych dupach, kiedy Chińczycy w natarciu? Nie czas na idealizm, na marzenia. Oczekuję konkretnych rozwiązań.

ASTOR

Spoko, panie szef. Żółtko kupi plombe.

BANAN

Ziomale z Rakowa schartują i strepują.

INNOCENTY

(zamyślony) Ja na chwilę wychodzę. Postanowione. Pączka do magazynu. O nie! W moim domu nie będą siedzieć. Nigdy!

BANAN

A tego blondyna to mam szefowi przyprowadzić?

INNOCENTY

Słyszeliście. Marchewka preferuje inną twarz. A ja nie będę w tych warunkach forsował swojej wizji estetycznej.

(do siebie) Ostatecznie zgadzam się z Marchewką; pora, bym odrzucił słabość i samego siebie wziął w twardą pięść, bo zaczynam chodzić na boki.

(do Banana) Zrób minę.

BANAN

Jaką minę?

INNOCENTY

Na przykład, jak się cieszysz.

BANAN

Z czego?

INNOCENTY

Z byle czego. Jak ja się cieszę to wyglądam tak. (demonstruje idiotycznie radosną minę)

(dalej, do Banana) A teraz ty pokaż, jak wyglądasz, kiedy się cieszysz.

Banan nie zmienia tępego wyrazu twarzy

INNOCENTY

Pokazałeś?

BANAN

Tak.

INNOCENTY

(do Astora) A ty?

Astor podobnie

INNOCENTY

(do siebie) Może to i lepiej? Dlaczego Jezus miałby się śmiać? On najlepiej wie, że nie ma powodu (wychodzi).

Banan i Astor wloką ciało Pączka do magazynu, wracają.

ASTOR

Wczoraj opalała się w ogrodzie. Bez majtek.

BANAN

I myje się.

ASTOR

Skąd wiesz?

BANAN

I perfumuje. Umyje, wygoli i zastosuje żel.

ASTOR

Musi być gładka.

BANAN

Nasze nie piorą majtek.

ASTOR

Nie myją się za często.

Zjawia się Lola

LOLA

Gdzie szef? (częstuje Astora i Banan papierosami, sama też pali)

BANAN

Nie wiem.

ASTOR

Szefowi trochę odbiło, Lola.

LOLA

(do Astora) Bądź łaskaw nie oceniać, mój chłopcze. Nie masz odpowiednich kwalifikacji.

ASTOR

Na chuj mi kwalifikacje? Starczy popatrzeć.

LOLA

Nie używaj w mojej obecności, Astor.

ASTOR

A co?

LOLA

Jestem kobietą.

ASTOR

To co?

LOLA

W ten sposób mnie obrażasz.

ASTOR

Czemu?

BANAN

Kurwa, jaki muł.

LOLA

Macie browca? Napiłabym się.

BANAN

Nie ma.

(do Astora) Zapierdalaj do sklepu.

ASTOR

Sam idź, kurwa.

Banan uderza Astora, popycha, kopie w tyłek itp., (brutalne przywołanie do porządku). Astor wychodzi

LOLA

Silny jesteś, Banan.

(śpiewa)

Jakem Lola Bociąga,

twa siła mnie pociąga

nowoczesny dzikusie.

Uda pot oblewa,

coś gniecie w dołku,

na myśl o twoim kołku,

jasna cholera!

(mówi) A nasza tajemnica?

BANAN

Pal gumy, niunia.

LOLA

Moja propozycja jest następująca: kitrasz towar, ale połowa fafuchy dla mnie.

BANAN

Za co?

LOLA

Za to, że jestem. Wystarczający powód. Jeśli to cię nie zadawala i chciałbyś poznać konkrety, to za pomysły. Za inspiracje, innowacje, śmiałe projekty. Za to wszystko, bez czego interes nie ma przyszłości, ogólnie mówiąc.

BANAN

Chciwa larwa jesteś.

LOLA

Pragmatyczna konformistka. Życie wymaga, żebym szybko wydoroślała. Długo deprecjonujesz Centego? On mówi, że jak ktoś okrada naszą rodzinę, to zagraża naszej materialnej egzystencji, naszej wspaniałej przyszłości in statu nascendi. Biorę to sobie do serca. Dlatego, sterydzie, jesteś moim antagonistą. Pojąłeś cokolwiek z moich uczonych słów?

W trakcie przemowy Loli Banan reaguje na „uczone słowa” bólem i gniewem, jego ciało ulega rozmaitym skrzywieniom i deformacjom, w całej scenie mówi do siebie, jakby prowadził rozrachunek ze swoim życiem, Lola zaledwie wtrąca swoje kwestie.

BANAN

(dynamicznie) Patrzę w telewizor jak w akwarium!

LOLA

Zaufaj mi, Banan…

BANAN

Wypierdalam z domu na dwór, a tam same cipska i krzaczory!

LOLA

… życie jest kwestią priorytetów i organizacji …

BANAN

Na klatkach, w parku, w piwnicy! Nie ma na hotel! I na stojaka! Na stojaka!

(wali pięścią w ścianę lub coś w tym rodzaju) Latem komar w dupę ugryzie, zimą mróz! A towar niepiosenkowy, śmierdzący!

LOLA

To już sprawa estetyki i mydła, doprawdy.

BANAN

Nie ma ruchów! Taka dola, kurwa wasza mać!

LOLA

Rób, co ci powiem, a opłyniesz w dostatki.

BANAN

Stara się przypierdala! Stary znowu najebany, a dziadek się posrał!

LOLA

Choć jesteś bohaterem filmów i powieści…

BANAN

Nie trybię! Polska gola! Polska gola! (wali się po głowie)

LOLA

… a twój język stał się rynkowym przebojem, to kasę bierze kto inny.

BANAN

(śpiewa w stylu hip-hopowym)

Ginę w zajebistym tłumie

Nikt mie ni chuja nie rozumie

Zapierdalam chodnikiem

Widze naobkoło politykie

Kłamcy mie w dupe wyruchali

Przyszłość jasną mi wskazali

To ja was zajebie, madafakat

Żeście wydymali młodego Polaka.

(rozjuszony rusza na Lolę)

LOLA

Ani się waż, skazańcu! Chcesz, zostanę twoim doradcą finansowym!

BANAN

Ty kurwo! (Banan porywa opierającą się Lolę i wybiega)

Innocenty wnosi do warsztatu-salonu cynową wannę, po niej worki z gipsem, bandaże, zwój drutu, drobne narzędzia w rodzaju nożyce, noże, taśma miernicza, calówka, łycha do mieszania itp. na końcu ciastka. Przy każdym wejściu śpiewa, kolejno:

INNOCENTY

„Hopsa, hopsa, kto chce dropsa? Ty chcesz dropsa? To zrób hopsa!”, „Zjedz ciasteczko, kochaneczko, ciastko słodkie, mówię tobie”, „Po zielonej łące, tralala, skakały zające, tralala!”.

Zjawia się Astor z piwem

INNOCENTY

A to co? Piwo?

ASTOR

Lola mi kazała, panie szef. Jak mi córka szefa każe, to ja robię. Pani Andżela mi każe, to też zrobię. Nie powiem, że nie zrobię, bo córka i żona… sam nic nie zrobię.

INNOCENTY

Ależ bardzo dobrze, kochaneczku. Doskonale. Składa się wprost znakomicie. Ja przyniosłem ciasteczka. Lubisz ciasteczka?

ASTOR

Lubię. A po co wanna, panie szef?

INNOCENTY

Zagipsujemy Pączka, bardzo ładnie zagipsujemy, starannie, zawieziemy na Michalinę i chlup do wody. A tam głęboko, że hoho! A błota na dnie na chłopa wysoko… (porywa Astora do radosnego tańca)

(śpiewa)

Małe pieski dwa chciały przejść przez rzeczkę,

nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę.

Kładka była zła, skąpały się pieski dwa.

Sibą, sibą, tralalalala!

W czasie, kiedy Innocenty i Astor tańczą, zjawiają się Lola i Banan. Lola wygląda na sponiewieraną, ale zadowoloną. Nawet nieco rozmarzoną. Innocenty porywa do tańca Lolę

LOLA

(do Innocentego) A tobie co się stało?

INNOCENTY

Dlaczego?

LOLA

Jesteś wesoły.

INNOCENTY

(śpiewa)

Stada tłustych dorszy i ławice śledzi

czas wypływać w morze i zarzucać sieci.

(mówi do Banana i Astora) W niebie jest wieczne życie. Wiecie o tym?

ASTOR

Wiemy, panie szef.

INNOCENTY

(do Banana i Astora) A co jest tu? Na tej ziemi jałowej?

ASTOR

Jest wszystko, panie szef.

INNOCENTY

(do Banana i Astora) Bzdury! Przede wszystkim ciężka praca. Właściwie nie wiadomo, dlaczego. Wstajesz o świcie, tyrasz, kładziesz się nocą. Jak do trumny. Czy ty żyjesz? Nie, jesteś martwy. Ciułanie groszy. Zamartwianie się o przyszłość. Politycy i gangsterzy i tak wszystko zabiorą, a nowoczesność wyprzedzi. Rak. Zawał. Schizofrenia. Strach przed śmiercią. Boicie się śmierci?

BANAN

Nie. Kupi trepa.

ASTOR

I ziomale z Rakowa, panie szef.

INNOCENTY

Głupiście. Głupi i młodzi. Ignoranci.

LOLA

To nie dla mnie. Ja potrzebuję forsy już teraz. Co mi po wiecznym życiu, jak wykituję? W dodatku, statystycznie rzecz biorąc, po siedemdziesiątce? Jaki facet wtedy na mnie spojrzy? Gdybym jeszcze umarła młodo…

INNOCENTY

(śpiewa)

Jeśli młodo umieramy, hopsasa!

szczęścia w niebie zażywamy, uhaha!

LOLA

(do Innocentego, zaglądając mu w oczy) Kiedy knujesz, masz takie słodkie oczy.

(do Astora) Wiesz coś?

INNOCENTY

(do Loli) On nic nie wie. Nikt nic nie wie. Tylko ja wiem.

(do wszystkich) Punkt pierwszy: wygniotę Chińczyków. Punkt drugi: ogłoszę monopol w mieście i na odpustach. Punkt trzeci: zarządzę dyktaturę nowoczesności…

(do Loli, dając jej pieniądze) Idź się zabawić.

LOLA

To dla mnie? Dwie stówy? Och, tatku! Jesteś cudowny! (rzuca się Innocentemu na szyję)

INNOCENTY

(do Loli) I pozbądź się wreszcie cnoty, bo nikt na ciebie nie spojrzy.

(do wszystkich) Każdy z nas musi ponieść osobistą ofiarę.

(do Banana i Astora, dając im pieniędze) Macie i wy. Zasłużyliście. Chcę, żebyście się cieszyli razem ze mną.

Lola wybiega, Innocenty zamyka za nią drzwi na klucz. Klucz chowa do kieszeni

ASTOR

Jakaś okazja, panie szef?

INNOCENTY

Koniec ze spleśniałą tradycją produkcyjną. Nadszedł czas Jezusów w skali naturalnej. Figury oddane jak żywe. Można będzie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Poczujemy JEGO bliskość, bo ON będzie, że tak powiem, objętościowy, będzie namacalną bryłą.

BANAN

A z czego będziemy ich robić? Wyjdzie dużo materiału.

INNOCENTY

(nieprzytomnie, natchniony) Z czego? Z trocin. Wypchamy ich trocinami. Albo watą. Trawą, gąbką, gazetami, szmatami. Wszystko jedno.

(podsuwa obu ciasteczka) A teraz zjedzcie kokosowe ciasteczka. Sam je upiekłem. Dałem dużo cukru. Poza tym ubite białko, wiórki kokosowe, aromat. Czasem, gdy jest mi smutno, zjem mleczną czekoladę. Całą. Myślałem, czy nie upiec ciasteczek kakaowych, kakao to magnez, a magnez jest zdrowy, ale się rozmyśliłem, wy i tak wyglądacie zdrowo, no i bałem się, że jak za dużo kakao, to ciasteczka zrobią się gorzkie, a jak coś jest gorzkie, to człowiek zaczyna wybrzydzać i nie zje… no, spróbujcie i powiedzcie, czy smakują.

Astor i Banan jedzą z apetytem

INNOCENTY

Smakują? Byłem pewien. Słodkie i bezbolesne. Ogólny bilans waszego życia jest zdecydowanie ujemny. Chyba zgodzicie się ze mną?

ASTOR

Słyszałem coś takiego, panie szef. Takie jeden facet w pinglach mówił.

INNOCENTY

Jesteście zdegenerowanym elementem. Żyjąc, wydalibyście na świat kolejnych degeneratów. Trzeba przerwać ten przegniły łańcuch, inaczej wy i wasze dzieci, pozbawieni pieniędzy, inteligencji, zmysłu estetycznego oraz wyższych potrzeb duchowych, unicestwicie wszelki sens transakcji handlowych.

W trakcie przemowy Innocentego Astor i Banan konają w konwulsjach. Innocenty zabiera pieniądze, które im dał. W trakcie nuci:

INNOCENTY

Zjedz ciasteczko,

kochaneczko,

ciastko słodkie,

mówię tobie!

INNOCENTY

(spowiada się eminencji) W imię ojca i syna i ducha świętego, amen. Ostatni raz byłem u spowiedzi dzisiaj rano. Obraziłem Cię w ten sposób, że zabiłem Pączka, Astora i Banana. Podkreślam: bez przyjemności. Zmusiła mnie sytuacja i poczucie odpowiedzialności… ich przyszłość rysowała się bardzo czarno. Sami by się pozabijali, albo ktoś inny… Żałuję swojego postępku, w końcu przywiązałem się, szczególnie do Banana. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Więcej grzechów nie pamiętam. Proszę cię, eminencjo, o stosowną pokutę, uwzględniwszy jednakże fakt, iż wszystko, co robię, ma ogólniejszy cel, niezrozumiały dla przeciętnych ludzi…

Dobijanie się do drzwi, głos Andżeli. W trakcie rozmowy z Andżelą Innocenty wciąga ciała Banana i Astora do magazynu, wnosi tam wannę, gips, narzędzia, usuwa ciasteczka, pije wódkę itd.

ANDŻELA

(z offu) Innocenty, jesteś tam?

INNOCENTY

Pracuję. Nie przeszkadzaj.

ANDŻELA

(z offu) Przytłaczasz mnie swoją przyziemnością. Nie masz w sobie tajemnicy, jesteś kwadratowy. W sensie emocjonalnym i psychicznym. Prowadzisz kwadratowe życie. A ja jestem nieregularnym wielobokiem wpisanym w trzy płaszczyzny: duchową, fizyczną i astralną.

INNOCENTY

Porozmawiamy o tym później.

ANDŻELA

(z offu) O czym tu rozmawiać? Właściwie co ty robisz? Nigdy się przede mną nie zamykałeś.

INNOCENTY

Przeprowadzam eksperyment.

ANDŻELA

(z offu) Kłamiesz. Nigdy nie eksperymentowałeś. Jesteś za nudny. Ile razy prosiłam, żebyś zrobił ze mną jakiś eksperyment? A ty odwracałeś się plecami i zasypiałeś. Leżałam w ciemnościach z otwartymi oczami i tęskniłam. Twoje chrapanie gwałciło bezlitośnie moją samotną duszę. Musiałam gwizdać. Człowiek nie żyje samym chlebem, a już zwłaszcza kobieta o pewnych horyzontach. Tak, Innocenty, lekceważyłeś moje potrzeby.

INNOCENTY

To eksperyment innego rodzaju.

ANDŻELA

Banan i Astor robią go z tobą?

INNOCENTY

Jestem sam, moja droga. Teraz nie mogę cię wpuścić, ale obiecuję, że jeśli eksperyment się powiedzie, nasze życie ulegnie zmianie.

ANDŻELA

(z offu) Stanie się interesujące?

INNOCENTY

Przede wszystkim stanie się wolne od kompromisów.

ANDŻELA

(z offu) Bezkompromisowe życie na pewno jest bardziej interesujące.

INNOCENTY

Na pewno. Poza tym będziesz mogła pojechać nawet na koniec świata.

ANDŻELA

(z offu) Tak bardzo cię kocham, Innocenty. Niezwykła jest siła miłości.

(śpiewa z offu)

Ślepa jest miłość,

Jak ślepy jest kret!

Nie kochać to zginąć,

a reszta jest bzdet!

Oddalające się krok Andżeli. Innocenty zamyka się w magazynie. Gasną światła. Spod drzwi magazynu sączy się nikłe światło i dobiega lekkie stukanie, skrobanie, odgłosy lejącej się wody, mieszania itp.