czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Maria Misztal: „..., aby żyć” — odcinek 2.


Maria Stanisława Misztal

…, aby żyć

PRZED WOJNĄ

Helen Jackson, a tak naprawdę Helena Zimmermann urodziła się 12 marca 1918 roku w Będzinie, jednym z najważniejszych ośrodków Zagłębia Dąbrowskiego znajdującego się we wschodniej części województwa śląskiego. Do plebiscytu górnośląskiego w 1921 roku miasto należało do tej części Polski, która w wyniku rozbiorów przypadła Rosji. Było to najbardziej „żydowskie” miasto w tym rejonie Rzeczpospolitej. Przedstawiciele narodu wybranego osiedlali się tu już na przełomie XV/XVI wieku. Będzin był dla Żydów ważnym ośrodkiem pod względem kulturalnym i gospodarczym. Wraz z rozwijającymi się od XIX wieku górnictwem, hutnictwem i przemysłem lekkim liczba ludności wyznania mojżeszowego stale rosła. W 1880 żyło tutaj 4 687 Żydów, którzy stanowili 77% mieszkańców miasta. Po wybuchu I wojny światowej nadal stanowili większość. Wielu z nich stało się niemalże milionerami, ale większość zajmowała się handlem, bądź prowadzeniem prywatnych zakładów usługowych.

Do tej drugiej grupy należał ojciec Heleny, Mordechaj Zimmerman. Prowadził on zakład szewski. Była to profesja w której Żydzi wiedli prym. Mężczyzna stale miał pełne ręce roboty, aczkolwiek nie z tego powodu, że produkowano wówczas buty tak kiepskiej jakości. Mordechaj był mężczyzną niezwykle przystojnym. Wysoki, dobrze zbudowany, swą sylwetką przypominał antyczną rzeźbę. Na jego twarzy zawsze gościł uśmiech, a spojrzenie czarnych oczu wręcz hipnotyzowało kobiety. Mimo że posiadał charakterystyczny dla ludów semickich wydatny nos, a na lewym policzku widniała blizna po młodzieńczym trądziku, to nie ujmowało mu to wdzięku, wręcz przeciwnie czyniło go to jeszcze bardziej intrygującym. Dlatego też wiele mieszkanek Będzina przychodziło do zakładu Mordechaja nawet po parę razy w tygodniu ze swoimi kozaczkami, pantofelkami, sandałkami. Oczywiście niektóre buty nawet nie wymagały naprawy, ale mężczyzna widząc jakim cieszył się powodzeniem u płci pięknej, nie chcąc wywoływać u kokietujących go pań uczucia zażenowania i wstydu, zawsze znalazł jakiś feler w dostarczonym obuwiu.

Kobiety, które przychodziły do zakładu atrakcyjnego szewca wkładały swe najlepsze sukienki, często dość wyzywające, licząc, że okaże on męską słabość na widok odkrytych zgrabnych nóg czy wyeksponowanego, kuszącego dekoltu.

Ich starania były daremne. Męska duma Mordechaja była połechtana faktem, iż jest tak pożądany przez wiele kobiet, ale nie widział on świata poza swoją żoną Sarą. Jeśli chodzi o aparycję to nie była ona tylko tłem dla przystojnego męża. Była kobietą wysoką i kształtną, aczkolwiek przy atletycznie zbudowanym mężu mogła wydawać się dość drobna. Miała kruczoczarne włosy, a spojrzenie jej zielonych oczu pełne było serdeczności i dobra. Cera Żydówki była gładka, delikatna, bez najmniejszej skazy, a jej czarne, gęste i długie rzęsy stanowiły dla oczu piękną oprawę. Mordechaj i Sara Zimmermanowie stanowili dobraną parę nie tylko pod względem urody, ale i charakterów. Oboje pogodni, przyjaźnie nastawieni do ludzi bez względu na ich pochodzenie czy wyznawaną religię. Towarzyscy, byli bardzo lubiani wśród mieszkańców Będzina. Co prawda pojęcie antysemityzmu czy pogłoski o żydowskim hochsztaplerstwie i lichwiarstwie były tutaj znane, to jednak goje byli w większości tolerancyjni i lubili sąsiadów będących przedstawicielami narodu wybranego.

Narodziny Helenki przyjęto z ogromną radością. Małżonkowie długo czekali na potomka. Dziewczynka urodziła się 8 lat po ich ślubie. Stracili nadzieję na powiększenie rodziny, a tu okazało się że Sara jest w stanie błogosławionym. Spełniło się ich wielkie marzenie. Mordechaj wręcz oszalał ze szczęścia. Ten zawsze rozważny, obowiązkowy mężczyzna, nagle zamykał zakład kilka godzin wcześniej (ku rozpaczy wielu mieszkanek miasta), pędził do domu, aby upewnić się, że jego brzemienna małżonka czuje się dobrze. Chodził do różnych lekarzy, doświadczonych matek, chcąc uzyskać jak najwięcej cennych porad na temat tego, jak Sara powinna się odżywiać, ile godzin miała spać, jaką temperaturę powinna mieć woda, w której będzie zażywać kąpieli itd.

Małżeństwo Zimmermanów zasymilowało się i dobrze czuło się w Będzinie, cieszyło się (odwzajemnionym zresztą) respektem wśród pozostałych mieszkańców, mimo to nie zapomniało o dziedzictwie kulturowym i religijnym, nie stali się jak niektórzy Żydzi innowiercami. Wyznawali judaizm, praktykowali obrzędy religijne, w ich domu nie brakowało symboli świadczących o przywiązaniu do wiary przodków. Ściśle przestrzegali zasad Halachy, czyli żydowskiego prawa religijnego, będącego jednocześnie kodeksem postępowania. Nigdy nie zapominali o odmawianiu trzech modlitw: szachrit (rano), minchy (po południu) i maariw (wieczorem). Modląc się, zawsze stali zwróceni twarzami ku Jerozolimie i wypowiadali zapisane jeszcze w Starym Testamencie błogosławieństwo Szema Israel – „Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem Jedynym”.

Pomimo ogromnej radości z powodu przyjścia na świat córeczki Mordechaj zachował się tak, jak nakazywał Talmud i podał jedynie w pierwszą sobotę po narodzinach dziewczynki do publicznej wiadomości jej imię. Zaprosił najbliższą rodzinę i przyjaciół na kidusz, czyli modlitwę odmawianą na początek szabatu oraz lekki posiłek po nabożeństwie szabatowym.

Helenka rosła i rozwijała się, a mając tak urodziwych rodziców była przeuroczym dzieckiem. Czarne, kręcone włosy okalały okrągłą, ale nie pyzatą buzię, brązowe oczy błyszczały, nadając im niemalże bursztynowy odcień, a gdy uśmiechała się ukazując szereg równych i białych ząbków, w policzkach robiły jej się cudowne dołeczki.

Gdy miała kilka lat, było oczywiste, że wyrośnie na równie piękną kobietę, jak jej matka. Niestety, anielski wygląd Helenki nie szedł w parze z jej charakterem. Długo wyczekiwana nie tylko przez Sarę i Mordechaja, ale również dziadków Jakuba i Danutę Zimmermanów, bywała jak większość jedynaków rozkapryszona i niegrzeczna. Mieszkający w pobliskim, odległym o 7 kilometrów Sosnowcu dziadkowie, często gościli u wnuczki i rozpieszczali ją do nieprzyzwoitości. Przyzwyczajona do tego, że zawsze dostawała to, czego chciała i samolubna, nie cieszyła się sympatią wśród rówieśników, nawet tych pochodzących z rodzin żydowskich. Co prawda jej buzia i słodki uśmiech początkowo przyciągały ludzi, jednak wystarczyło z dziewczynką pobyć dłużej, aby poznać jej prawdziwą naturę. Helenka mając kilka lat potrafiła już zachowywać się niezwykle wyrachowanie, wykorzystując swój urok osobisty, dla osiągnięcia własnych celów. Oczywiście głównymi „ofiarami” byli zakochani w niej bez pamięci rodzice i dziadkowie, będący na każde skinienie małej księżniczki. Nic więc dziwnego, że dziecko nie miało przyjaciół wśród rówieśników. Ona jednak nie rozpaczała z tego powodu, ponieważ brak koleżanek wynagradzały jej piękne sukienki, kolorowe buciki, które ojciec robił dla niej w każdej wolnej chwili, lalki i maskotki, których miała bez liku.

Do religii nie przywiązywała wielkiej wagi. Naturalnie, obchodziła wszystkie żydowskie święta takie jak Szabat, Jom Kippur, odmawiała z rodzicami modlitwy, spożywała koszerne mięso. Gdy dorastała, stawała się nastolatką wiedzącą coraz więcej o otaczającym ją świecie i wydawało jej się, że Tora i Talmud propagują jakiś ciemnogród, a judaizm to religia powoli chyląca się ku upadkowi. W ogóle w okresie dojrzewania targało nią wiele emocji, spowodowanych nie tylko zmianami hormonalnymi, ale też złą atmosferą, która tworzyła się wokół narodu żydowskiego. Po wygranych wyborach 30 stycznia 1933 roku kanclerzem Niemiec został Adolf Hitler, który z całego serca nienawidził Żydów, uważał ich za podludzi i nie chciał ich w swoim państwie. Przedstawiciele „narodu wybranego” byli coraz bardziej prześladowani, nakładano na nich obowiązki i ciężary, a odbierano swobody i prawa obywatelskie. Wydane we wrześniu 1935 roku Ustawy Norymberskie już w sposób prawny regulowały represje wymierzone w Żydów.

Pisano tam wprost, że nie mają prawa być obywatelami niemieckimi, że pod żadnym pozorem nie mogą być równi Aryjczykom, którzy w nazistowskiej ideologii byli nadludźmi, narodem powołanym do panowania nad innymi.

Helena mimo swojego rozkapryszenia i manipulowania rodzicami w pewnych kwestiach nie potrafiła im się przeciwstawić, tak było m.in. z jej edukacją. Zgodnie z życzeniem babki i matki, które chciały „nawrócić” zbuntowaną dziewczynę, wpoić jej szacunek dla religii i tradycji przodków uczęszczała na zajęcia do szkoły Be(j)t Jaakow w Sosnowcu. Nazwa tej placówki oznaczała w języku hebrajskim „Dom Jakuba”. Była to religijna szkoła żeńska zajmująca się religijnym wykształceniem dziewcząt. Zakres nauczania obejmował przede wszystkim naukę podstaw języka hebrajskiego, ogólne wiadomości o Pięcioksięgu, naukę psalmów i modlitw przeznaczonych dla kobiet, wykłady o liturgii, świętach, zasadach etyki żydowskiej.

Helenę bardzo nudziły te zajęcia. Z pobłażliwym uśmiechem patrzyła na rówieśniczki, które niemalże z fanatyzmem z pamięci recytowały fragmenty Pięcioksięgu oraz poszczególne psalmy. Zastanawiała się czy robią to z potrzeby serca, czy faktycznie wierzą, że w ich życiu potrzebna jest nadprzyrodzona siła nazywana Bogiem. Często zastanawiała się, po co ludzie modlą się do kogoś nieuchwytnego, na istnienie kogo nie ma namacalnych dowodów? Gdy jakiś czas temu, podczas rodzinnej kolacji podzieliła się z krewnymi takimi spostrzeżeniami ojciec powiedział, że jak jeszcze raz powie coś takiego, to zabroni jej się spotykać z Ewą i Martą. Ewa Rudnicka i Marta Zakrzewska, Polki mieszkające parę ulic od domu Zimmermanów były jedynymi koleżankami Heleny być może dlatego, że obie też były jedynaczkami i podobnie, jak młoda żydówka uważały, że wszystko im się należy. Ponadto jako córki aktywnych socjalistów, a co za tym często szło, ateistów, dzieliły się z Heleną swoimi poglądami na temat religii.

– Religia to zbiór kłamstw. Każda niezależnie od nazwy, od tego czy wychwala Jahwe, Allacha czy jeszcze jakiegoś innego tam boga, to zbiór bajek, które mają tyle samo wspólnego z rzeczywistym światem co baśnie braci Grimm albo mity starożytnych Greków – z pełnym przekonaniem mówiła Marta.

– Dokładnie tak – poparła koleżankę Ewa – nie na darmo Fryderyk Engels powiedział, że religia to „opium dla mas”. Religia to źródło nieustającego regresu. Ludzie zaczytani w jakieś boskie prawa, kierują się nimi i doprowadzają świat do upadku. W ten sposób religia, wymysł jakichś dziwaków, która ma trzymać świat w ryzach, staje się przyczyną jego klęski. Przecież tyle było wojen na tle religijnym! Całe średniowiecze to mordowanie się w imię Boga. Ten wspaniały, cudowny Bóg nie jest w takim razie miłosiernym i dobrym Stwórcą, a żądnym krwi tyranem – Ewa powtórzyła dziewczynom słowa, które często mówił jej ojciec, Tadeusz Rudnicki, aktywny działacz będzińskiego PPS.

Nic więc dziwnego, że – przebywając w takim towarzystwie – stosunek Heleny do religii, nie był co prawda wrogi, ale dość niechętny, a już z pewnością obojętny. Ponadto nastoletnie socjalistki przesiąknięte propagandowymi hasłami uzmysławiały koleżance, że to Żydzi są twórcami socjalizmu.

– Helka co jesteś taka zdziwiona? – spytała Marta. – Tak jest, to wy jesteście twórcami i wykonawcami tego systemu, najlepszego jaki może być. Lista Żydów, socjalistów jest długa, ale wystarczy wspomnieć trzy nazwiska abyś zrozumiała, ile dobrego dla ludzkości zrobili myśliciele należący do twojego narodu. Przecież ojciec socjalizmu Karol Marks był Żydem. Lenin też ma żydowskie korzenie, no a Trocki – wystarczy spojrzeć na jego twarz.

Po tej rozmowie po raz pierwszy w życiu Helena była naprawdę dumna ze swojego pochodzenia. Tak ważni ludzie, politycy, rewolucjoniści byli Żydami, tak jak ona. Jaki Polak miał takie osiągnięcia? Polscy socjaliści kontynuowali i wyznawali to co stworzyli Żydzi. Zaczytywali się Manifestem komunistycznym, który stał się drogowskazem w ich życiu, jednym słowem czynili to co zapisali Żydzi.

Nic więc dziwnego, że na lekcjach dziewczyna zamiast słuchać nauczycieli i razem z innymi poznawać świętą księgę judaizmu, pod wpływem koleżanek próbowała zapoznać się z literaturą socjalistyczną. Jednak to także nie wzbudziło jej zainteresowania. Helena nie przepadała za literaturą, w ogóle ciężko było jej spokojnie usiedzieć dłuższy czas w miejscu. Lubiła jeździć rowerem, spacerować, pływać w przepływającej przez Będzin Czarnej Przemszy. Mimo, że grono jej przyjaciół ograniczało się do dwóch „początkujących” socjalistek nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie, uważała się za kogoś wybranego, bardziej wtajemniczonego w poznaniu prawdy o świecie. Pomimo wzniosłych ideałów do jakich ją przekonywano, Helenka była osóbką próżną. Lubiła otaczać się pięknymi przedmiotami, nosić dobrze skrojone, modne ubrania, pachnieć ekskluzywnymi perfumami. Niektórzy mieszkańcy Będzina uważali, że to jest wręcz niemoralne, aby małolata, wręcz jeszcze dziecko wyglądała „jak z żurnala”. Być może nie mówiliby tak i nie złorzeczyli młodziutkiej Żydówce gdyby wiedzieli, że za parę lat jej życie będzie wyglądało zupełnie inaczej.

Położenie ludności żydowskiej na terenie Rzeszy w latach 30-tych z miesiąca na miesiąc stawało się ono coraz gorsze. Żydzi nie mieli prawa wykonywać już większości wolnych zawodów takich jak: adwokat, notariusz czy lekarz. Żydowskie sklepy bardzo często bojkotowano, co niejednokrotnie prowadziło do ich zamknięcia. Poziom życia tej społeczności stawał się z dnia na dzień gorszy.

W tym czasie Mordechaj żył w ciągłym lęku. W Będzinie zamieszkiwało sporo śląskich Niemców, którzy po cichu cieszyli się z sytuacji mającej miejsce za zachodnią granicą. Obawiał się, że prędzej czy później też będzie musiał zamknąć swój zakład. Mężczyzna schudł, stał się jakby mniejszy. Uśmiech, który wcześniej nie schodził mu z twarzy znikł na dobre. Patrzył często przed siebie, a jego oczy stały się pozbawione wyrazu. Wydawało się, że w ciągu paru miesięcy postarzał się o kilkanaście lat. Kobiety, które parę lat wcześniej ustawiały się w kolejkach pod jego warsztatem i wymyślały nowe sposoby na uwiedzenie szewca, teraz nie chciały mieć nic wspólnego z tym „żydkiem”.

Małżeństwo Zimmermanów dotąd lubiane i szanowane przez sąsiadów było coraz częściej szykanowane i prześladowane. Pewnego dnia doszło do tego że na kamienicy w której mieszkali przy ulicy Wierzbowej ktoś napisał czarną farbą „Żydzi wynoście się precz z miasta”. Było to niezwykle bolesne i upokarzające, że w mieście w którym oboje się wychowali, stali się nagle ofiarami ideologii i fanatycznego antysemityzmu, który z roku na rok, po przejęciu pełni władzy przez Adolfa Hitlera stawał się coraz niebezpieczniejszy.

Helena miała 17 lat. Na początku nie zauważała ona, że dzieje się coś złego. Naturalnie widziała, że od jej rodziców odsuwają się polscy znajomi, że ojciec ma coraz mniej klientów, a matka już tak chętnie nie plotkuje z kobietami na targu, ale uważała, że to jej rodzice i inni Żydzi mieszkający w Będzinie sami są sobie winni, ponieważ cały czas tkwią w swej tradycji, zacofanej religii i przyzwyczajeniach i nie chcą dostosować się do otaczającej ich rzeczywistości, przez co, siłą rzeczy musieli być prędzej czy później izolowani.

Jeszcze w maju 1935 r. towarzyszyła Ewie i Marcie w lokalnych uroczystościach żałobnych, które odbywały się po śmierci Józefa Piłsudskiego. Jej osobiście ta śmierć nie poruszyła jakoś szczególnie, ale patrząc na zapłakane twarze koleżanek i na reakcje wielu innych ludzi wiedziała, że odszedł ktoś bez kogo młode, odrodzone państwo zacznie się sypać. Helena nie interesowała się polityką, ale znała większość poglądów Naczelnika, w tym te, które odnosiły się do Żydów. W przeciwieństwie do swego głównego rywala politycznego, Romana Dmowskiego, który był antysemitą i zaciekłym nacjonalistą, Piłsudski uważał społeczność żydowską za nieodłączny element polskiej rzeczywistości. Mimo, że nie wyznawała żarliwie wiary, i że „nosiła się” bardziej na styl zachodnioeuropejski, Helena przyznawała się do swojej narodowości. Zawsze mówiła otwarcie, że jest Żydówką, jeśli ktoś ją o to pytał, ale nie afiszowała się ze swoim pochodzeniem. Chodziła do żydowskiej szkoły dla dziewcząt, ale spowodowane to było przede wszystkim namowami matki i babki, niż jej własnymi aspiracjami.

Po śmierci Józefa Piłsudskiego Ewa i Marta zmieniły swój stosunek do żydowskiej koleżanki, tak jakby ze śmiercią „ojca polskiego socjalizmu”, umarły również jego poglądy, idee i myśli. Młode Polki znalazły nową doktrynę, myśl, której zaczęły hołdować. Niesamowite było to, że w tak krótkim czasie ich zapatrywanie na niektóre kwestie zmieniło się tak radykalnie. Po kilku latach znajomości z Heleną, gdy w ogóle nie przeszkadzała im jej narodowość, ponieważ oceniały ludzi według poglądów politycznych jakie wyznawali, stały się dręczycielkami dziewczyny.

Na początku Helena nie wiedziała, co się dzieje. Nie interesowała się polityką zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną. Oczywiście zauważyła, że nie tylko jej rodzinie, ale także i innym żydowskim przedsiębiorcom, handlarzom czy fabrykantom powodzi się gorzej, jednak myślała, że to pokłosie Wielkiego Kryzysu, który miał miejsce na przełomie lat 20 i 30-tych. O tym kryzysie i jego następstwach słyszała wszędzie: w szkole, na ulicy, w sklepie, parku. Tak więc nie wzbudziło w niej jakiegoś wielkiego lęku to, że ojciec zarabia coraz mniej, że szybciej przychodzi do domu bo w zakładzie nie ma nic do roboty. Uważała, że każdy taki krach ma swój koniec i po kilku chudszych miesiącach wszystko wróci do normy.

Dopiero nagła zmiana zachowania jej polskich koleżanek uzmysłowiła jej, że dzieje się coś złego. Dziewczyny, które wcześniej namawiały ją do uczestnictwa w zebraniach socjalistycznych młodzieżówek, dostarczały książki i broszury propagandowe, zapraszały do własnych domów na kawę czy herbatę, odwróciły się od niej. Początkowo ignorowały Helenkę, gdy widziały ją na ulicy, skręcały w najbliższy zaułek czy alejkę, przestały ją odwiedzać i zapraszać na wiece. Żydówka nie potrafiła zrozumieć takiego postępowania, z czasem jednak przestała się tym przejmować, ciesząc się słońcem, upalnym latem. Nie potrzebowała do szczęścia innych ludzi, zawsze wolała otaczać się pięknymi rzeczami i modnymi ubraniami niż rówieśnikami. Poza tym jej więź z Ewą i Martą też nie była na tyle głęboka, żeby utrata kontaktu z nimi była dla niej czymś szczególnie dotkliwym.

O ile postępowanie Polek nie robiło na Helenie większego wrażenia, to przejawy agresji i nienawiści, których zaczęła bezpośrednio doświadczać, powodowały u niej poczucie lęku i coraz częściej spędzały jej sen z powiek.

Po raz pierwszy boleśnie odczuła na własnej skórze jak już mocno rozprzestrzeniła się fala antysemityzmu w październiku 1935 r. podczas najważniejszego święta żydowskiego Jom Kippur. Aczkolwiek podejście nastolatki do wiary i tradycji religijnych było dość sceptyczne, to w ten dzień również ona zachowywała się „jak należy” i świętowała z pozostałymi członkami społeczności żydowskiej Będzina. Jom Kippur, Dzień Przebłagania, zwany też Dniem Pojednania lub Dniem Odpuszczenia  jest najważniejszym i największym świętem judaizmu. Tego dnia obowiązuje zakaz pracy, pozostałe zakazane czynności to: jedzenie i picie, mycie się, noszenie skórzanego obuwia, namaszczanie się, stosunki seksualne. Dzieci, ciężarne kobiety i chorzy są wyłączeni z zakazów. Jom Kippur łączy wszystkich Żydów bez względu na to jak głęboka jest ich wiara, wszyscy zbierają się w synagogach na wspólnej modlitwie.

To właśnie w ten wyjątkowy dzień, w jesienny dżdżysty wieczór przedstawiciele nieżydowskiej społeczności Będzina upokorzyli wyznawców judaizmu. Wychodząca z bożnicy rodzina Zimmermanów, a także wielu ich rodaków było świadkiem jak mieszkańcy miasta, ich sąsiedzi, znajomi, współpracownicy maszerowali z transparentami na których widniały hasła takie, jak: „Swoje święta obchodźcie u siebie”, „Palić synagogi, budować kościoły”, „Żyd nawet jak się modli to kłamie”, a dla ludzi starszych, doświadczonych przez los ten publiczny przejaw wrogości był czymś niewyobrażalnym. W najważniejszy dla nich dzień w roku, zhańbiono ich wiarę i tradycję. Będzinianie nie ograniczyli się tylko do marszu. Młodsi, inspirowani przez starszych, zaczęli obrzucać Żydów jajkami i zgniłymi pomidorami. Gdy jeden z pomidorów wylądował na twarzy Heleny, a lepka, cuchnąca maź spływała jej po policzku, szyi i dekolcie, dopiero wtedy zrozumiała, o czym ze strachem szeptali po kątach jej rodzice i dziadkowie, myśląc, że dziewczyna nic nie słyszy. Owszem, słowo antysemityzm nie było jej obce, nawet w szkole wiele lekcji poświęconych było bolesnej historii Żydów, ale nie sądziła, że we współczesnym świecie, tak uczonym i cywilizowanym, możliwe jest takie postępowanie. Takie zdarzenie, w najważniejszy dla wszystkich wyznawców judaizmu dzień, w obecności rabina i najdostojniejszych Żydów mieszkających w mieście, zwiastowało coś złowrogiego i niszczącego. Helena zacisnęła mocno zęby, żeby się nie rozpłakać. Nie chciała dać oprawcom tej satysfakcji. Jej hardość spotęgowało jeszcze to, iż wśród masy ludzi z transparentami zobaczyła swoje byłe koleżanki, Ewę i Martę.

Jak zdecydowana większość pozostałych Żydów ominęła rozochocony tłum milcząc i wraz z rodzicami i dziadkami udała się do domu. Po drodze nie spotkali już ludzi krzyczących i skandujących obraźliwe hasła, jednakże wszyscy milczeli. Dopiero po powrocie do domu tłumione emocje dały o sobie znać. Sara wybuchła płaczem, poczęła jej wtórować teściowa Danuta. Mordechaj podszedł do barku i nalał sobie pełny kieliszek mocnego wina, a jego ojciec Jakub chodził po pokoju od ściany do ściany z rękoma założonymi na piersiach w taki sposób jakby bronił się przed ciosem. Jego oczy były puste, przypominały dwie, bezdenne, czarne dziury. Helena nie wiedziała jak ma się zachować, czy lamentować jak matka i babka, czy tak jak dziadek dreptać bez sensu po pokoju, czy zacząć krzyczeć domagając się jakichkolwiek wyjaśnień. Po chwilowym natłoku myśli doszła do siebie i zrozumiała, że ktoś musi się zachować w domu racjonalnie. Poszła do łazienki, zmyła z siebie resztę pomidora, przebrała się i wróciła do salonu. Z komody wzięła menorę, która przechodziła z pokolenia na pokolenie, ustawiła ją na stole i zaprosiła rodzinę do wspólnej modlitwy. Nie wynikało to z potrzeby serca, ale wiedziała, że to jedyny sposób, aby wyrwać rodzinę z rozpaczy. Istotnie, gdy tylko ustawiła świecznik i podała dziadkowi tałes i jagnięcy zwój Tory, aby pokierował małym, rodzinnym nabożeństwem, wszyscy stanęli przy stole i poczęli wznosić do Boga gorąco i żarliwie prośby, by dał im wystarczająco dużo siły na przetrwanie tych ciężkich czasów. Na koniec podobnie jak w czasie nabożeństw odprawianych w synagodze, Jakub odmówił modlitwę Kadisz szalem, wysławiającą Imię Boże, będącą jednocześnie prośbą do Stwórcy o przyjęcie wszystkich zaniesionych modłów.

Po tym zapadła krępująca cisza, Helena zastanawiała się co dalej robić, aby jej najbliżsi nie popadli w histerię, z drugiej strony chciała wyjaśnień dlaczego tak się dzieje, z jakiego powodu Żydzi stali się obiektem zbiorowej nienawiści. Do tej pory Sara i Mordechaj starali się uchronić córkę przed agresją, zależało im żeby myślała, że problemy finansowe są przejściowe, a coraz częściej pojawiające się na murach, ścianach domów, sklepów i warsztatów obrażające Żydów napisy, są dziełem młodzieży, która pragnie w taki sposób zaimponować swoim rówieśnikom. Jednak po tym co się stało w czasie Jom Kippur, już nie mogli ukrywać przed ukochaną jedynaczką prawdy.

Tej nocy w domu Zimmermanów nikt nie spał, a Helena dowiedziała się wiele o antysemityzmie, o bolesnym brzemieniu jakim dźwigają Żydzi . Ojciec powiedział jej, że błogosławieństwo Żydów, czyli bycie „Narodem wybranym” jest jednocześnie ich przekleństwem. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielu ludzi myśli utartymi stereotypami, które ukształtowały się jeszcze w średniowieczu np.: że to Żydzi wydali na śmierć Jezusa, że używają krwi chrześcijańskich dzieci do wyrabiania macy. Do tych teorii doszły jeszcze inne, kształtujące się później, głównie na przełomie XIX i XX wieku. W polskiej literaturze również konstruowano takie poglądy na temat społeczności żydowskiej. W noweli Marii Konopnickiej Mendel Gdański, opublikowanej po raz pierwszy w 1890 r. pojawiły się takie stwierdzenia jak: „Żyd to maszyna do liczenia pieniędzy”, czy „Was Żydów lęgnie się jak szarańczy, a to zawsze żywioł cudzy”.

cdn.