piątek, 27.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
*
Klapa odskoczył tak nagle, że Kris nawet nie usłyszał kroków Stevea nad swoją głową. Prostokątny otwór włazu tym razem nie wpuścił snopu słonecznego światła. Cały skrzył się gwiazdami. Kris musiał się zdrzemnąć, bo była już noc. Przyjemny chłód wpadł do środka, drażniąc nozdrza ostatnio odwykłe od takiego nadmiaru tlenu. Odgłosy z dalekiego brzegu bez przeszkód płynęły po wodzie, docierając w końcu do zaciekawionych słuchaczy. Dżungla dawała nocny koncert. Nawet stary „Kelvin” dostroił się do intymnej atmosfery, bo jakby mniej było słychać jego stuki. Wszyscy zaintrygowani patrzyli w otwór, nie wiedząc co się stało. Nalana tłuszczem twarz Stevea wyjaśniła wszystko:
Wyłazić! Od dzisiaj co noc możecie być na pokładzie.
Trudno było w to uwierzyć. Jak to? Przez całą noc? Grubas odgadł ich myśli.
Szef uważa, że tutaj kręci się już mniej ludzi. A w nocy i tak trudno coś spostrzec.
Kris wyprysnął na pokład pierwszy nie oglądając się na innych. Uszedł kilka kroków, rozprostował kolana i z rozkoszą przeciągnął się kilka razy. Było mu fajnie, nawet zapomniał gdzie jest i co go czeka. Zostawił to sobie na potem. Reszta też już zdążyła ulokować się na pokładzie. Również rozprostowywali kości, przeginali kręgosłupy, wdychali wilgotne powietrze, by za chwilę usiąść na zmurszałych deskach i patrzeć przed siebie. Kris rozłożył się wygodniej, nareszcie było dosyć miejsca. Deski pokładu wydały mu się bajecznie równe i miękkie w porównaniu z ostrymi krawędziami stopni jego reprezentacyjnego fotela. Przez tych kilka dni, od kiedy po wysadzeniu samolotu zamknęli ich tutaj, nic się nie zmieniło. Stateczek dalej gramolił się w górę wielkiej rzeki, ciągnąc za sobą połyskujący ślad kilwateru. Jego sobowtór płynął kilkaset metrów z przodu. Był dobrze widoczny. Świecąca tarcza księżyca dawała wystarczającą ilość światła, a odbite od maleńkich fal promienie tworzyły naokoło pełne tajemniczości tło.
Piękny obrazek odezwał się głos z boku.
Kris niechętnie odwrócił głowę.
Tak, piękny odpowiedział.
Nie chciał o niczym myśleć, a tym bardziej rozmawiać. Delektował się widokiem i to mu wystarczało w zupełności. Głos nie dawał jednak za wygraną.
Po jakiego diabła trzymali nas tak długo pod pokładem? Nie mogli tak od razu aż przyjemnie żyć.
Kris stwierdził, że nie wywinie się od rozmowy. Głos Pedra Mendozy, który teraz usiadł obok znów dotarł do niego:
Zapomniałem ci powiedzieć, że McGregor mówił o jakiś osiedlach ludzkich mieliśmy je mijać.
I dlatego nas zamknęli?
Właśnie. Nie chciał, aby widzieli nas zbyt wielu na pokładzie. To by było podejrzane.
A statki nie są?
Nie. Oficjalnie płyną po kauczuk czy drewno gdzieś w górę rzeki.
A nieoficjalnie?
Brazylijczyk się uśmiechnął.
Po złoto!
Niech ci będzie, że po złoto.
A co?
Pedro, skarcił go Kris przestań pieprzyć. Wdychaj, wdycha bracie. Na gadanie będzie czas tam, pod spodem.
Naliczył dziewięciu. Dziewięciu ludzi z obstawy McGregora. Tylu było na ich barce. Przerwał Brazylijczykowi, bo właśnie się pomylił o jednego człowieka, który w tym momencie wyszedł z maszynowni. Dopiero, gdy tamten wyprostował się na całą długość poznał go bez trudu.
To ten pirotechnik, który odpalał ładunek pokazał go Pedrowi. Ciekawe czy idzie z nim pogadać.
Ciekawe. Tylko co on tu właściwie robi? Bardziej mi pasuje do prerii.
Czemu? zdziwił się Abe.
Bo wygląda jakby całe życie spędził na koniu.
Masz na myśli jego nogi?
A co innego? Każdy ma ręce, głowę, tułów Ale żeby te klepki od rozeschniętej beczki nazywać nogami?
Kris z uśmiechem pokiwał głową. Przeciągnął się do tyłu, łokciami oparł o deski pokładu i czekał aż tamten podejdzie bliżej. Szczur i Hipopotam nie należeli do gawędziarzy, może ten kowboj?
Hej ty! zaczepił go bezceremonialnie podnosząc nogę do wysokości kolan, gdy tamten chciał ich właśnie minąć.
Czego? odburknął mu.
Czemu przezywają cię Pluskwa? zagaił Kris.
Był z gatunku gadatliwych albo głód rozmowy zwyciężył nad wszelkimi układami, bo bez oporów usiadł koło nich.
Ee takie tam. To śmieszna historia. Naprawdę nazywam się Tom Swanson.
Gadaj zachęcił go Kris. Cas szybciej zleci.
Służyłem kiedyś w służbach specjalnych zaczął Tom i zaraz przerwał ujrzawszy powątpiewającą minę Pedra. Noco? Ja też kiedyś byłem młody i tęższy. Myślisz, że tacy się nie nadają?
Nie, nie. Sądziłem tylko, że w służbach specjalnych są sami supermani.
I tu się mylisz.
Zamknij się, Pedro powstrzymał ich dalszą dyskusję Kris. Pozwól człowiekowi mówić.
No więc, na czym to skończyłem? zastanowił się Tom. Aha. Miałem facetowi podrzucić pluskwę. Wiecie co to jest. Taki mikronadajnik, żeby później namierzyć gdzie facet jest. Zaprosiłem go do baru i zaczęliśmy drinkować. Było duszno, więc położyliśmy nasze płaszcze na oparciach foteli. Miałem już trochę w czubie, ale udało mi się w końcu wsunąć mu pluskwę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Potem obiekt, jak to się fachowo mówi, wyszedł, a ja ubrałem się i poleciałem trzy ulice dalej do pewnej damulki. Tylko jednego nie wziąłem pod uwagę. Mieliśmy jednakowe płaszcze. On wziął mój z czterystu sześćdziesięcioma trzema dolarami, a ja jego z pluskwą. Oczywiście o zamianie dowiedziałem się później. Mój szef myśląc, że śledzi tamtego nakrył mnie w małym hoteliku z cizią.
Ostatecznie każdemu się może zdarzyć powiedział bez przekonania Pedro.
Może. Ale to była jego żona!
Prawie równocześnie parsknęli śmiechem. Rzeczywiście, po takim numerze nie mogli go inaczej nazywać. Rozbawiony Kris klepnął Pluskwę po plecach.
A niech cię. Miałeś pecha, brachu.
Na tym zakończyłem karierę w służbach specjalnych. Przy pierwszym potknięciu szef wylał mnie na zbitą mordę. Nie mógł znieść, że przygruchałem sobie jego żonkę. Tom Swanson śmiał się na równi z nimi. Śmiali się jeszcze ze dwie minuty. Pierwszy opamiętał się Pluskwa i kiwnął głową w kierunku Krisa.
A ciebie jak nazywali?
Mecenas.
O, a czemu?
Bo na biwak albo obóz zamiast żarcia zawsze brałem książki.
I dlatego Mecenas?
Moi kumple uważali, że tylko mecenasi dużo czytają.
Aa wydobył z siebie Pluskwa, jakby już wyczerpał cały zapas słów przeznaczonych na dzisiejszą noc.
Kris zastanawiał się, czy go warto spytać i doszedł do przekonania, że właściwie niczym nie ryzykuje. Zresztą, przecież tylko po to go zaczepił.
Daleko jeszcze?
Gdzie? jakby od niechcenia szepnął Pluskwa.
No do złota, ma się rozumieć.
Nie twoja sprawa ton głosu Toma zmienił się gwałtownie.
Z dobrotliwego kumpla znów zmienił się w zarozumiałego faceta myślącego, że jest o dwa poziomy wyżej od reszty towarzystwa.
Jak będziemy na miejscu to się dowiesz prychnął na odchodnym i zniknął w sterówce.
Kris patrzył za nim przez chwilę. Potem splótł ręce na podkurczonych nogach, a głowę oparł o kolana. Gdyby Pedro wspomniał coś teraz o widokach albo pięknie lasu, zapewne zdzieliłby go w łeb. Niespodziewanie Pluskwa mu o czymś przypomniał. A właściwie nie przypomniał to złe określenie rozdrapał na nowo dopiero co jako tako zagojoną ranę. Wspomnienia zawsze wprowadzały go w podły nastrój. Patrzył na falujące miniksiężyce w wodzie i wspominał swoje świętości. Rzadko to ostatnio robił, ale gdy takie momenty nadchodziły, lepiej było nie dotykać go wtedy.
Mecenas Susan Kiedy to było?
cdn.