niedziela, 22.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Nayana uspokajająco poklepała swojego wierzchowca. Młode zwierzę było niezwykle zdenerwowane. Kręciło się w miejscu, ryjąc kopytami darń i machając ogonem, oddychało przy tym głośno i głęboko. Sierść konia pokrywał pot, rozdął nozdrza, a szeroko otwarte oczy błyskały białkami. Szarpał głową niespokojnie, gryząc wędzidło i chrapiąc z niezadowolenia. Kobieta musiała wypowiedzieć uspokajające zaklęcie, by opanować zwierzę. Dotknęła też medalionu wiszącego na swojej piersi i wyszeptała parę słów. Talizman przyczepiony do naczółka ogiera na moment zajaśniał, a potem zgasł. Koń automatycznie uspokoił się i tylko ciemniejąca od potu sierść świadczyła o jego niedawnym podekscytowaniu. Wypowiedziane zaklęcie również i ją miało chronić przed niebezpieczeństwem. Choć trochę. A niebezpieczeństwo było duże, bo przeciwnik, któremu ośmieliła się rzucić wyzwanie nie był typowym. Na polanie, na skraju której stała, usadowił się smok i z apetytem zajadał jelenia, którego niedawno schwycił. Szarpał ciało płowca, ostrymi jak brzytwy zębami odrywając duże kawały mięsa, które jakby z nonszalancją podrzucał w górę, zręcznie łapał i łykał nawet bez przeżuwania porcji. Co dwa, trzy kęsy odwracał głowę i z kawałem krwistego mięsa w pysku, z żyłami i skrzepami krwi zwisającej z jego mordy posyłał obserwującej go kobiecie głuche, nienawistne mruknięcie. Potem powracał do rozszarpywania zdobyczy, którą dla ułatwienia przytrzymywał sobie przednią lewą łapą. Między kolczastymi wyrostkami na swoim grzbiecie jeżył błoniaste wachlarze, które miały go powiększyć w oczach przeciwnika. Służyły też zastraszeniu i pokazywały, iż wciąż pozostaje czujny. Nie zamierzał jednak porzucać zabitego jelenia. Był niesamowicie głodny, gdyż od miesiąca nie jadł. A to dlatego, że od miesiąca podążała za nim ta ludzka istota, uparcie nastająca na jego życie. W ogonie miał jeszcze jątrzącą się ranę z tkwiącą w niej zadrą, resztką ułamanej strzały – była to pamiątka po ostatnim spotkaniu ze śledzącą go dziewczyną. Przepłoszyła go, gdy zamierzał porwać krowę około chłopskiej zagrody. Odleciał do pobliskich wzgórz i lasów, gdzie po kilku dniach wreszcie udało mu się upolować coś do jedzenia.
Po uspokajającym zaklęciu wierzchowiec przestał się kręcić, ale nadal się pocił i drżał nerwowo. Był już jednak do opanowania i łatwy do kontroli. A tej Nayana zdecydowanie potrzebowała podczas decydującego starcia ze smokiem.
Gad stał do niej bokiem, ufny w ochronę swojej łuskowatej skóry. Kobieta dotąd nie miała okazji mu się dokładniej przyjrzeć, gdyż zawsze umykał jej, gdy atakowała, ale ostatnio coraz niechętniej ustępował jej pola. Nie był duży, może o połowę większy od jej ogiera, a po wyrostkach na głowie poznała, że był młody, może dziesięcioletni. To bardzo skromny wiek, jak na zwierzę, które potrafiło dożyć dwustu lat. Gad był jeszcze niedoświadczony, a na korzyść usiłującej go zgładzić działał fakt, że ten gatunek nie zionął ogniem. Inaczej mogłoby być z nią krucho. Sprawdziła jeszcze, czy tkwiący przy siodle oszczep, z ostrzem w kształcie zakrzywionego ostrza miecza, którym można było zarówno kłuć jak i ciąć, gładko wychodzi z kabury. Gest ten i chłód metalu rękojeści dodał jej nieco odwagi przed zbliżającą się walką. Dziewczyna ściągnęła cugle wierzchowcowi, przygotowując go do boju. Ogier sapnął, potwierdzając swoją gotowość. Sięgnęła do kołczanu, wybierając strzałę o wąskim, niezwykle ostrym grocie. Na polu bitwy tego typu strzał używano do przebijania tarcz i pancerzy. Była zatem odpowiednia do przebicia twardego pancerza łusek pokrywających ciało gada. Nayana wiedziała, gdzie należy celować, by pocisk poszybował ku najsłabszemu miejscu. Gdy była gotowa, wymierzyła i posłała strzałę prosto pod lewą łapę gada. Łuski w pachwinie były dużo cieńsze i rzadsze, a wewnętrzne organy chroniła jedynie gruba skóra. Grot strzały celnie zagłębił się w wybrane miejsce, ale nie sięgnął najważniejszego organu. W ostatniej chwili smok się poruszył i cofnął lewą łapę, zmieniając tym ustawienie strzały, jednocześnie łamiąc jej drzewce. Ból był dotkliwy. Gad natychmiast porzucił swoją zdobycz i odwrócił się ku wrogowi. Rozwinął skórzaste skrzydła, żeby wydać się olbrzymim, wyciągnął głowę w kierunku kobiety i wściekle zaryczał. Nayana pomimo zaklęcia musiała przytrzymać wodze, by jej koń nie rzucił się do ucieczki. Wyciągnęła rękę, położyła ją na końskim łbie i wyszeptała inne zaklęcie. Poskutkowało. Koń całkowicie się uspokoił i był posłuszny jej woli. Błyskawicznie sięgnęła po kolejną strzałę i wycelowała w oko gada. Smok zerwał się do ataku, gdy zwolniła cięciwę. Ponownie nieprzewidziany przez nią ruch uchronił zwierzę przed pewną śmiercią. Smok pochylił łeb, strzała przebiła ochronę z łusek na czaszce i utkwiła między skórą a kością, nie czyniąc mu żadnej krzywdy, jedynie jeszcze bardziej go rozdrażniając.
Nayana zrezygnowała z łuku. Mogła wypuścić jeszcze kolejną strzałę, ale gdyby nie trafiła, to nie zdążyłaby już sięgnąć po oszczep. Mimo swego ociężałego wyglądu, mylnie sugerującego nieruchliwość, smok pędził na nią z szybkością galopującego konia. Odrzuciła zatem łuk i kołczan i ujęła drzewce broni. Spięła ostrogami swego wierzchowca i zaszarżowała na gada. Ostrzem oszczepu celowała w wewnętrzną stronę lewej pachwiny. Końcówkę drzewca broni osadziła w specjalnym miejscu na siodle, aby siła rozpędzonego konia wbiła ostrze jak najgłębiej. Jeżeli nawet nie sięgnie serca, z pewnością poprzecina ważne arterie i gad się wykrwawi. Rozpędziła ogiera i mocno zapierając się nogami w strzemionach, przygotowała się do zadania ciosu. Wtem smok wykonał unik, odskakując w bok. Ostrze trafiło w próżnię, a kobieta otrzymała wyciągniętym ramieniem skórzastego skrzydła silne uderzenie w klatkę piersiową. Trafienie było tak mocne, że zrzuciło ją z siodła. A więc gad nie był taki niedoświadczony w walce z ludźmi, jak jej się początkowo wydawało. Poleciała do tyłu na plecy, tracąc na moment kontrolę nad sytuacją, ale mimo tego nie wypuściła oszczepu z dłoni. To uratowało jej życie. Po jej upadku ogier kwicząc i wierzgając odbiegł w las, gubiąc przy tym część ekwipunku. Natomiast smok zatrzymał się, wbijając pazury w darń, odwrócił głowę i usiłował dosięgnąć swą prześladowczynię zębami. Nayana, widząc to, wystawiła ostrze w stronę atakującego. Gad, na swoje szczęście, w porę zauważył błysk stali i wycofał łeb. Kobieta wspierając się na lewej dłoni, w pozycji półleżącej, powoli wycofywała się, nieustannie usiłując ukłuć postępującego za nią gada. Była zła na siebie, że dała tak się podejść temu stworzeniu. Teraz znalazła się w nieciekawej sytuacji, a jej życie znów było zagrożone. Żałowała, że nie zatruła grotu broni wyciągiem z wężowego ziela, bo to zabiłoby gada przy najmniejszym zranieniu.
Smok zaryzykował. Nagle rzucił się do przodu, wyciągając przed siebie prawą łapę uzbrojoną w długie pazury. Chciał ją, niczym kot mysz, dołem wyłowić zza ochrony broni i rozedrzeć na strzępy. Cofnął przy tym łeb, by przeciwniczka nie sięgnęła go oszczepem. Ale to sprawiło, że uniósł nieco do góry klatkę piersiową, odsłaniając słabsze miejsca. Dziewczyna szybko wykorzystała błąd smoka. Z wielką wprawą machnęła ostrzem, które rozcięło skórę przy prawej pachwinie i uszkodziło ścięgna, poważnie obezwładniając kończynę gada. Nayana natychmiast też wycofała się, wstała i ujmując oszczep w obie dłonie, czekała w gotowości do obrony. Smok ryczał z bólu, a łapa zwisała mu bezwładnie. Szybko tracił dużo krwi i kobieta była już pewna swego. Zaczęła się cofać, by dojść do leżących na skraju polany strzał i łuku, które wcześniej odrzuciła. Smok powoli kuśtykał za nią, jednak trzymając się w przyzwoitej odległości. Nagle dziewczyna zahaczyła prawą piętą o żebro wystające ze szczątków jelenia. Kość trzasnęła pod jej ciężarem, a ona sama runęła do tyłu. W tym samym momencie gad skoczył ku niej. Nie zdążyła nastawić ostrza broni, więc przetoczyła się na bok, by uniknąć pochwycenia przez mordercze szczęki. Szczęściem, kulejący smok nie był już tak zwrotny i nie zdołał jej pochwycić. Nayana widząc, co się zapowiada, zerwała się na równe nogi i rzuciła ku broni leżącej na skraju lasu. Przebiegła zaledwie dwa kroki, gdy otrzymała potężny cios smoczego ogona. Dobrze, że miała na sobie grubą kurtę ze smoczej, grubej niczym pancerz skóry, z rękawami do łokci, inaczej jej prawe ramię zostałoby zmiażdżone. Uderzenie odrzuciło ją na kilkanaście stóp i wytrąciło z ręki oszczep. Była bezbronna. Ciężko upadła w wysoką trawę polany, która na moment skryła ją przed oczami gada. Nie mogła poruszyć ręką, czując przejmujący ból. Miała wybity bark. Dźwignęła się, ale gad już był przy niej. To były jej ostatnie chwile. Zamknęła oczy pewna swej śmieci. Nie chciała oglądać paszczy smoka zamykającej się na jej głowie, nie mogła też sobie przypomnieć słów żadnej modlitwy.
Wtedy usłyszała świst lecącej strzały, głuche chlapnięcie wbijającego się w ciało pocisku i bolesne stęknięcie zwierzęcia. Otworzyła powieki. Stojący nad nią smok miał zadartą głowę i chwiał się na drżących nogach. W jego lewym oku tkwiła zagłębiona do połowy strzała, a ciemna posoka zalewała jego pysk. Pocisk sięgnął mózgu i zwierzę zdychało. W końcu łapy odmówiły posłuszeństwa. Pierwszy poddał się zad a za nim cała reszta i smok obalił się na bok. Łeb ciężko, z plaśnięciem uderzył o ziemię parę stóp obok rannej. Szczęki rozwarły się i rozwidlony jęzor niekontrolowanie wysunął się na trawę. Jeszcze dwa agonalne ruchy łap drących darń, skurcz bijącego o ziemię ogona, wzdrygnięcia błoniastych skrzydeł i ostatni oddech opuścił płuca gada.
Wyczerpana Nayana opuściła głowę i leżała na wznak oddychając szybko. Była bardzo zmęczona i obolała. Zastanawiała się, kto był strzelcem i jej wybawcą, ale nie miała siły, by to sprawdzić. Z pewnością nie był jej wrogiem – inaczej pozwoliłby jej zginąć w paszczy smoka. Po chwili usłyszała szelest gniecionej stopami trawy. Nad nią pochylał się mężczyzna. Na tle jasnego nieba nie widziała jego twarzy jedynie ciemny zarys sylwetki.
– Widzę, że żyjesz pani – usłyszała niski, ale przyjemnie brzmiący głos.
Zbierając resztki sił, z trudem obróciła się i podniosła na zdrowej ręce. Gdy chwiejąc się, stanęła na nogach, przedstawiała sobą żałosny widok. Włosy miała potargane, na twarzy zadrapania, rękawy lnianej koszuli, wystające spod kurty, porozdzierane. Lewe ramię rwało bólem i bezwładnie zwisało. Stojący przed nią, około trzydziestoletni mężczyzna, był przystojny, o długich, ciemnych włosach, ubrany w długą skórzaną tunikę zdobioną tłoczeniami i haftem, przepasaną nabijanym srebrem szerokim pasem podtrzymującym miecz. Na piersi miał zawieszony srebrny medalion z symbolem smoka. Z pewnością był szlachcicem lub człowiekiem bardzo zamożnym. Mogła to poznać po jakości i zdobieniach łuku, który trzymał w ręce. Broń wykonano z cisowego drzewa, ze zdobnym majdanem z białej jak śnieg smoczej kości, w której wyrzeźbiono przedstawienia roślin i jeleni. Łęczysko opleciono srebrnym drutem, a zakończenia wykonano w stylu majdanu. Mężczyzna prowadził rasowego ogiera ciemnogniadej maści, za którego rząd można by było kupić jedną dużą wieś. Być może był tutejszym możnowładcą, który akurat polował w tych stronach. Nie dostrzegała jednak jego towarzyszy czy sług idących w nagonce.
Czuła się coraz słabsza – być może uzyskała inne obrażenia i których nawet nie wiedziała. Starała się jednak zachowywać godnie.
– Wdzięczna wam panie jestem za ocalenie – zaczęła, postękując z bólu.
– Polowałem na tego smoka.
– Nie wyglądasz panie na smokowca – zauważyła.
– Bo nim nie jestem.
Nie chciał mówić nic więcej, a ona nie pytała. Mężczyzna podszedł do smoka, dobył zatkniętego za pasem długiego noża i wprawnie wyciął gadowi język.
– To chyba jest nieco warte w pobliskim miasteczku – zauważył.
– Nagroda jest twoja panie.
Nie protestował. Schował język do worka, który przytroczył do swojego siodła. Dziewczyna zachwiała się na nogach, ból się nasilał, słabość ogarniała jej członki.
– Źle się czujesz pani?
– Potrzebuję cyrulika… – upadła na trawę.
Wsadził ją na swojego wierzchowca.
– Zabiorę cię do miasteczka, a później odnajdę twego konia.
Nie miała już nawet siły mówić. Podziękowała mu tylko skinieniem głowy i chwyciła się mocniej siodła, by nie spaść po drodze.
Byli na poddaszu w gospodzie w wynajętej izbie. Mimo że była osłabiona, musiał trzymać ją, gdy cyrulik nastawiał jej bark – inaczej kopniakiem wybiłaby mu zęby. Krzyknęła tylko, gdy kość wskakiwała na swe miejsce i mocno się szarpnęła. Wybawca Nayany rzucił cyrulikowi monetę i ten szybko zniknął za drzwiami. Tak się bał dziewczyny, że nie nałożył maści kojących i nie obejrzał innych jej zadrapań.
– Jeden z wiejskich chłopców odnalazł twego konia pani – odezwał się gdy zostali sami – domyślił się, że należy do bogatego przybysza w mieście i przyprowadził go do burmistrza, a ten do mnie.
– Znasz tutejszego burmistrza panie?
– Nie. Powiedziałem jedynie karczmarzowi, że szukam konia i dobrze zapłacę za jego odnalezienie.
Nayana domyśliła się, że koń dobiegł do jakiejś wiejskiej zagrody, gdzie chłopi dla nagrody postanowili oddać cennego wierzchowca. Zatrzymując go, naraziliby się na oskarżenie o kradzież, za co groziły bardzo surowe kary. A posiadania takiego zwierzęcia nie dałoby się ukryć przed zawistnymi sąsiadami.
– Czy prócz rzędu coś jeszcze było? – spytała.
– Jeśli pytasz o pieniądze i sakwy z rzeczami, to nie. Z polany wziąłem jedynie twój łuk i oszczep.
Westchnęła, z niezadowoleniem marszcząc nos i wbijając oczy w sufit.
– Wobec tego będziesz musiał poczekać panie aż upoluję kolejnego smoka, nim zwrócę wam pieniądze.
Wskazał na worek leżący pod ścianą z grubo ciosanych belek.
– Za to chyba dostaniesz coś niecoś.
– Już mówiłam panie, to nie moje pieniądze.
– Ja ich nie potrzebuję.
Niemal w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna otworzył. Do środka weszli włodarze miasta, z którymi pięć dni wcześniej rozmawiała, gdy dowiedziała się, że za ściganego przez nią gada jest wyznaczona nagroda. Na początku wyśmiali ją. Nie dość, że nie była smokowcem to jeszcze kobietą. Gdy jednak zdecydowanie ponowiła pytanie o nagrodę i machnęła swoim oszczepem potwierdzili pogłoski o wysokiej nagrodzie.
Chudy, przygarbiony, ubrany w ciemne szaty stary rajca, zbliżył się do łoża dziewczyny. Nieprzyjemny zapach brudu i potu dotarł do nozdrzy dziewczyny aż skrzywiła się.
– Podobno zgładziliście gada, pani – odezwał się chropowatym, nieprzyjemnym dla ucha głosem.
Prawą ręką wskazała na worek. Chudzielec podszedł do pakunku i włożył rękę do środka. Wyciągnął poczerniały i wijący się w jego ręku, niczym żywy, język gada z zakrzepłymi soplami krwi na uciętym końcu. Jeden z towarzyszących mu mężczyzn wzdrygnął się z obrzydzenia. Chudzielec dłuższy czas przyglądał się kawałkowi mięsa, po czym ponownie wsadził je do wora. Ubrudzoną rękę wytarł w szaty. Dobrze, że były czarne i dobrze maskowały brud, gdyż rajca zdawał się niewielką wagę przywiązywać do czystości i higieny.
– Gdzie jest ścierwo?
– Na polanie, o ćwierć dnia marszu na wschód – odparł za nią mężczyzna.
Rajca z zadowoleniem pokiwał głową. Sięgnął pod fałdę płaszcza i bezceremonialnie rzucił na jej łoże pękatą sakiewkę z brzęczącymi monetami. Zważyła ją w ręku.
– Umówiona zapłata – powiedział rajca, odwracając się ku wyjściu, jakby z pogardą dla kobiety parającej się męskim zawodem.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Nayana wyciągnęła sakiewkę w kierunku mężczyzny. Ten odmownie machnął ręką, siadając na niskim zydelku. Nie nalegała.
– Pozwól zatem, że ponownie wam panie podziękuję…
– Dlaczego pani ścigałaś tego smoka?
– Mam swoje powody panie – nie chciała wyjawiać, dlaczego poluje na smoki.
– Zatem może chociaż wyjawisz mi swe imię?
– Nayana. Szlachetnie urodzona.
Nie chciała więcej powiedzieć.
– Jestem Geyden, pan ziemi Horu i Lor-Irnes.
Zmarszczyła brwi i uważnie na niego popatrzyła. Te ziemie leżały niedaleko jej rodzinnych ziem, ale były dużo rozleglejsze. Nigdy nie miała okazji poznać ich pana.
– Hor i Lor-Irnes leżą daleko stąd… – zadała niewypowiedziane bezpośrednio pytanie o to, co tutaj robi.
– Owszem – potwierdził, ale podobnie jak ona nie zamierzał nic więcej wyjaśniać.
Ich spojrzenia spotkały się. Odniosła wrażenie, że wie o niej więcej niż chciałby przyznać. Czyżby to za pomocą tego mężczyzny ojciec zamierzał ściągnąć nieposłuszną córkę do domu? Nie, to było niedorzeczne.
Milczała, w końcu był kimś obcym i niewypadało być natrętną ze swoimi pytaniami. Spostrzegła, że rozściela koce na podłodze ich izby. Teraz posłała mu pytające spojrzenie.
– To była ostatnia wolna izba – wyjaśnił. – Nie mają nawet dodatkowego siennika.
– Ja powinnam spać na podłodze. Jestem przyzwyczajona do spania na ziemi.
– Jesteś poturbowana. Następnym razem jednak nie omieszkam skorzystać z propozycji.
By okazać, że dyskusja jest zakończona ułożył się na kocach, przykrył niedźwiedzim futrem i odwrócił do niej tyłem. Nie pozostało jej nic innego jak przykryć się drugą skórą i zasnąć.
cdn.