sobota, 21.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Pan Kandar rzucił się ku obcemu, ale ten przewidział jego ruch. Nie odejmując medalionu od ciała dziewczyny odwrócił się, biorąc jednocześnie zamach. Przedramieniem uderzył w twarz rzucającego się nań szlachcica, który upadł na plecy. Ta chwila dała obcemu czas na dokończenie rytuału. Z ostatnimi słowami zaklęcia ból ustał i Namaris zemdlała. Okrwawiony na twarzy Kandar ponownie wstał, by ratować ukochaną, ale napotkał wyciągnięty w swoją stronę miecz.
— Nie jestem wrogiem — nieznajomy pospieszył z wyjaśnieniem — nie uczynię jej krzywdy. — Spojrzał z boku, ku prowadzącym do ogrodu drzwiom, w których pojawiły się zaciekawione hałasem postacie. — Nie pozwól, by zdejmowała ten medalion. On ją ochroni. Inaczej umrze. Jest słaba, ale jutro dojdzie do siebie. I strzeż jej dobrze.
Po tych słowach pobiegł w kierunku zewnętrznych murów. Podskoczył, sięgając ich szczytu. Podciągając się na rękach, sprawnie wspiął się na ścianę i zniknął po drugiej stronie.
Namaris jęknęła i ręką sięgnęła ku medalionowi. Mimo własnych obaw, pomny usłyszanego przed chwilą ostrzeżenia, pan Kandar pochwycił jej rękę.
— Zostaw, pani — zawiązał rzemień na jej szyi.
Sługom, którzy przybyli, nakazał zanieść ją do swojej sypialni, by wypoczęła.
— Jak długo spałam? — wymamrotała pokonując resztki senności.
— Noc, dzień i noc — odparł pan Kandar, który od rana był w jej komnacie, w zamyśleniu przypatrując się medalionowi i oparzeniom na jej skórze.
Usiłował zrozumieć co zaszło, choć czuł, że nic dobrego. Kim był nieznajomy, który wdarł się do jego ogrodu mimo pilnujących posiadłości straży? A ta kobieta, która rozmawiała z Namaris?
Dziewczyna wolno usiadła na łóżku. Poparzenia ją bolały. Odruchowo sięgnęła do ran, które zostały już obejrzane przez medyka i posmarowane maściami kojącymi.
— Nie dotykaj, pani…
Jej palce natrafiły na medalion. Był chłodny, jak zwykle.
Uważnie obserwował jej reakcje. Nic niezwykłego się nie wydarzyło. Wstał z krzesła i zbliżył się do niej. Chciał dotknąć jej dłoni, ale cofnął palce. Pod wpływem przemyśleń jego afekt osłabł, a obawy brały górę nad porywami serca. Dzień również osłabił obawy przed nieznajomym obrońcą Namaris i wagę jego nakazów.
Na jej twarzy odmalowało się zaskakujące go zdziwienie.
— Nie pamiętasz, pani… naszego…
Jej wzrok zawierał odpowiedź. Nie pamiętała wybuchu namiętności między nimi. Prawdę mówiąc on sam nie pojmował, dlaczego uległ takiemu porywowi mimo obecności tylu gości, w tak widocznym miejscu. Nie potrafił tego wytłumaczyć.
— Co się wydarzyło? — spytała niepewnie.
— Nie umiem powiedzieć. Jakiś mężczyzna… — pominął ich pocałunki — …wypowiadał jakieś słowa. Przyciskał do ciebie ten medalion, a ty krzyczałaś.
— Czy chciał mnie zabić?
Przecząco pokręcił głową.
— Nie, nie sądzę. Kazał cię chronić.
— Jak wyglądał?
Chwilę zastanawiał się, sięgając w pamięci do tamtej chwili. Opisał obcego. Słysząc jego słowa drgnęła i ożywiła się.
— Widziałam już tego człowieka!
Opisała spotkanie przy kapliczce na drodze wiodącej do miasta. Opowiedziała też, co zastali w jednej z wiosek. Był zdumiony.
— Czy powiadomiliście naczelnika policji?
— Mój sługa i opiekun, pan Ungaru to uczynił.
Pokiwał głową. Później dowie się, co policja uczyniła z tą informacją. Oboje zamilkli, każde zatapiając się we własnych myślach i obawiając się głośno wypowiedzieć swoje obawy. Im dłużej myślała, tym sprzeczniejsze targały nią emocje. Ta kobieta… jej szept był jak zapowiedź rozkoszy, spełnienie drzemiących w niej pragnień, z których istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Były kuszące, ale jednocześnie jej rozum ostrzegał ją przed uleganiu ich pokusie. Bo niosły ze sobą zło.
Odruchowo ponownie sięgnęła do medalionu. Nagle wydał się jej ratunkiem, choć wczoraj był jej wstrętny. Jednak dziś czuła się zdecydowanie lepiej dotykając jego wygrawerowanych znaków.
— Odpoczywaj, pani. Muszę udać się do swoich obowiązków — Kandar pożegnał się z nią wyjątkowo chłodno i opuścił komnatę.
Następnego dnia została przeniesiona do domu jej przyjaciółki. Choć nikt nie wspominał słowem o wydarzeniu, wokół niej panowało dziwne milczenie. Siedząc pod baldachimem w ogrodzie willi Amaniris, czuła się jak napiętnowana. Choć służba spełniała jej życzenia, czuła bijący od tych ludzi chłód obaw i niepewności.
Jeszcze tego samego dnia z namiestnikowskiego pałacu przysłano cechowego maga, pana Sarho, który miał porozmawiać z Namaris. Prócz szczegółowej rozmowy mag użył kilku zaklęć i mocy do wybadania przyczyny zasłabnięcia dziewczyny po spotkaniu z obcym na uczcie. Dziwnym wydało się jej, że nie badał jej wykwalifikowany medyk, ale przemilczała swoje wątpliwości. Czuła, że jej osoba wzbudza niezwyczajne zainteresowani, które może okazać się dla niej i jej rodziny nieprzyjemnym w skutkach. Lepiej było nie zadrażniać sytuacji.
Szczególną uwagę maga przykuł medalion na szyi szlachcianki.
— Skąd, pani, masz tę… ozdobę?
Odruchowo sięgnęła ku medalionowi. Mag obrzucił uważnym spojrzeniem dobrze gojące się poparzenia.
— Mam ją od dziecka. To pamiątka po moim ojcu.
— Nie żyje?
Przecząco pokręciła głową.
— Gdy byłam maleńkim dzieckiem wyjechał na północ i nigdy nie wrócił. Matka umarła w połogu — uprzedziła jego następne pytanie.
Pokiwał głową bardziej do swoich myśli niż na jej odpowiedź. Poprawił szeroki, żółty pas okalający mu biodra z długimi końcówkami opadającymi ku ziemi. Ze swoją gładko ogoloną głową bardziej wyglądał jak arcykapłan niż mag.
— Czy kiedykolwiek coś dziwnego przydarzyło się wam, pani, w życiu?
Zastanowiła się chwilę w pamięci szukając jakiegoś niezwykłego wydarzenia, ale nic jej się nie nasuwało.
— Nie, chyba nie.
— Chyba…?
Coś, jakiś przebłysk, zatarte zarysy, krzyki i… jakieś uczucie żądzy, takie jak wczoraj. Jej serce żywiej zabiło, a na twarz wystąpił rumieniec. Zamknęła oczy szybko opanowując uczucia. Obawiała się, że pozwalając im wybuchnąć, pozwoli powtórzyć się sytuacji sprzed dwóch dni.
— Nie… — zaczęła, lecz pan Sarho przerwał jej gestem.
— Nie musisz już pani odpowiadać na to pytanie.
Po tym suchym stwierdzeniu wyszedł pospiesznie, nawet się jej nie pokłoniwszy.
Pan Sarho spiesznie wracał do pałacu. Musiał natychmiast powiadomić namiestnika. Rzecz przecież tyczyła jego syna i groziła wybuchem okropnego skandalu. A to mogło odbić się przykrym piętnem na imieniu całej rodziny. Zdawał sobie sprawę, że jego los zależy od powodzenia jego chlebodawcy. Jeżeli pan Sahurem straci stanowisko, on również może stracić dobrą posadę. Nie wiadomym było, czy jego następca zechce korzystać z jego usług. Poza tym nomarcha był dobrym człowiekiem i mag darzył go prawdziwym szacunkiem, ceniąc go nie tylko jako pracodawcę. By skrócić sobie drogę, zboczył z głównej ulicy i wkroczył do dzielnicy kupców. Tu uliczki były dużo ciaśniejsze i kręte. Wiele domostw nie posiadało ogrodów, tylko ciasne boczne lub wewnętrzne podwórza. Niektóre, na wzór domów biedoty, ciasno przylegały do siebie, a ich drzwi wychodziły bezpośrednio na ulicę. Jedynie domostwa bogatszych kupców posiadały przestronniejsze ogrody, były otynkowane, pomalowane na jaskrawe kolory lub pokryte emaliowanymi płytkami. Prawdziwym luksusem był niewolnik stojący przy zewnętrznej furcie okalającego je muru, pilnujący, by nikt niepowołany nie zawracał ich panu głowy.
Mag wszedł w węższą uliczkę. Spokojnie omijał grupki dzieciarni bawiącej się wesoło patykami, udając zbrojnych żołnierzy faraona i dziewczynki trzymające w swych ramionach szmaciane lale. By nie zabrudzić swych śnieżnobiałych szat z cienko tkanego, plisowanego lnu, unosił je do góry, przeskakując nad grudkami końskiego i oślego kału zalegającego na piasku uliczki.
Skręcił w kolejną. Nie bał się, że zabłądzi. Doskonale znał miasto. Wychodząc zza rogu kolejnego domostwa z suszonej na słońcu cegły mułowej, poczuł jak jakaś silna dłoń pochwyciła go za ramię i wciągnęła w zaułek. Jednocześnie chłodne ostrze sztyletu przywarło do jego szyi, a mocne ciało nieznajomego przycisnęło go do muru.
— Nie próbuj zbierać mocy, wyczuję to i będzie to ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobisz. Umiem też blokować zaklęcia — ostrzegł go zniżony głos przy uchu, zabarwiony obcym akcentem.
Mag domyślił się, że nie ma do czynienia ze zwykłym rabusiem.
— Czego chcesz?
— Nie zrobisz tego, co zamierzałeś.
Domyślił się, iż grożący mu mężczyzna mówi o dziewczynie.
— To mój obowiązek.
Ostrze sztyletu mocniej przywarło do jego szyi.
— Ja nie proszę… — głos nieznajomego miał nieprzyjemną barwę.
Mag nie miał wątpliwości, że jeżeli się sprzeciwi, to ostrze zagłębi się w jego szyi.
— Zdajesz sobie panie sprawę, czego żądasz? — pan Sarho zmuszony był trzymać wysoko głowę, tak że nie dostrzegał twarzy mówiącego.
— Doskonale.
— Ta dziewczyna jest śmiertelnie niebezpieczna — powiedział cicho, ale z naciskiem, ryzykując gniew mężczyzny..
— Jest pod całkowitą kontrolą, nigdy nikogo nie skrzywdziła.
— Jeszcze...
Zaryzykował tym stwierdzeniem. Nieznajomy milczał dłuższą chwilę.
— Panuję nad jej naturą.
Sarho przełknął ślinę. Każde jego słowo było ryzykiem, ale zdawał też sobie sprawę, że nie może ot tak spełnić żądania nieznajomego.
— Wiem, że nie używasz ciemnych mocy, by wysługiwać się takimi istotami jak ona…
— Zamilcz! — syknął nieznajomy.
— Ten medalion nie powstrzyma jej, ona już się obudziła. Kwestią krótkiego czasu jest jej całkowite przebudzenie.
Nacisk sztyletu zelżał, ale nie odjęto go od jego szyi.
— Ten czas mi wystarczy. A obecnie nie ona jest zagrożeniem. W okolicy jest inny sirlion. To on wymordował mieszkańców wioski, a teraz jest w Buher. Strzeż swego pana i jego najbliższych przed nim. I nie próbuj skrzywdzić dziewczyny. Czuwam nad nią.
Po tych słowach nieznajomy zabrał nóż od jego szyi i zniknął w uliczkach, nim mag zdążył mu się przyjrzeć.
cdn.