czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krzysztof Pallarz: „Jak po prostu przeżeglowałem Atlantyk” — odcinek 5.


05 kwiecień, wtorek, Rodney Bay.

Wczesne wstawanie, godz. 06:00, szybka poranna toaleta. Markus wstaje niewyspany z powodu mojego chrapania. Ja jestem, znowu, niewyspany z powodu Markusowego psssst psssst! Wspólne śniadanie w snackbarze z podwójną porcją kawy.

Jeszcze przed wypłynięciem sprawdzamy dingi, czyścimy, spuszczamy powietrze oraz umieszczamy je w pomieszczeniu rufowym przy kokpicie.

Skipper stwierdza brak rufowego światła pozycyjnego, żarówka jest przepalona. Zakupuję dwie żarówki, jedna pozostaje na zapas.

Jacht jest gotowy do wypłynięcia, możemy startować.

Godz. 09:15 – wypływamy.

Wszyscy na stanowiskach, skipper przy sterze.

Wypływamy z portu, który stanowi naturalnie ukształtowana i głęboko wcinająca się w ląd zatoka, bez sztucznych falochronów. Zatoka jest połączona z morzem wąskim przesmykiem. Wypływając na otwarty ocean, w pobliskich zatokach mijamy wiele stojących na kotwicy jachtów. Oddychamy wreszcie atlantyckim powietrzem.

W pobliżu wyspy ćwiczymy manewry, głównie zwrot przez rufę i przez sztag.

O godz.10:30 obieramy kurs w kierunku na Martinikę.

Nad wyspami Małych Antyli, zwanymi również Zachodnimi Indiami, uformowały się stada pogodnych białych cumulusów, które w miarę oddalania się od wysp zanikają.

Przy bardzo korzystnym wietrze ze wschodu osiągamy prędkość 10 węzłów. Jacht płynie w lekkim przechyle pod pełnymi żaglami. Wspaniałe uczucie daje widok napiętych żagli, naprężonych lin i uciekającej wody spod kadłuba jachtu. Serce się raduje, wreszcie marzenie staje się rzeczywistością. „Żagle, które uskrzydlają statek, uskrzydlają również ludzi”, przypomina się, pasujący do obecnej chwili cytat z jednej z książek Krzysztofa Baranowskiego. Nastrój załogi osiąga wyżyny. Wszystko to staram się utrwalić na taśmie filmowej.

Od południa siła wiatru się stabilizuje, 4–5°B, później 3–4°B.

Prędkość ustala się w granicach 6–7 węzłów.

Na wysokości Martiniki ostatnia rozmowa telefoniczna z domem.

Przy sterze zmieniamy się kolejno. Wszyscy sprawdzają się jako dobrzy sternicy.

Karl-Heinz dużo żartuje, zdobywa coraz więcej mojej sympatii. York nie jest gorszy, jego dowcipy przyjmowane są również nieźle. Skipper przygotowuje dla wszystkich bagietki z szynką, serem i pomidorami. Markus zajmuje się swoim urządzeniem GPS, ustala pierwszą pozycję.

Od 12:00 zaczyna oficjalnie obowiązywać wachtowy grafik. Wolni od służby koledzy ucinają sobie pierwszą atlantycką, drzemkę. York rozkłada się samotnie w dziobowej kabinie. Jedynym przykryciem jego ogromnej cielesnej powłoki stanowią skąpe slipki. Ogorzałe, opalone i gładko napięte ciało rozprzestrzenia się na dwóch kojach. Prawa dłoń spoczywa na jego lekko porośniętej włosami lewej piersi. Markus przyodziany w lekko żółty podkoszulek i czarne krótkie spodenki, leżąc na boku w naszej kabinie, studiuje intensywnie żeglarską fachową wiedzę. Skipper Christoph ułożony wzdłużnie, ze zgiętym lewym kolankiem i wyprostowaną ręką prostopadle do osi własnego kadłuba, zasnął głębokim dziecięcym snem.

Po drzemce Stefan zabiera się do smażenia kurzych udek, a Karl-Heinz i York na pokładzie z inżynierską precyzją i metodyką kroją pomidory do sałatki obiadowej.

Zaserwowany Stefanowy obiad nie studzi doskonałego nastroju. Zabawa z oceanem rozpoczęła się na dobre.

W oddali spostrzegamy pierwszy duży frachtowiec. Kołysanie jachtu sprawia wiele trudności w pisaniu. U nikogo nie są rozpoznawalne objawy choroby morskiej.

Zbliża się zachód słońca. Na czerwonym tle z postrzępionymi wysokimi lodowymi chmurami, jak w czerwonej pościeli, zasypia słońce w naszą pierwszą atlantycką noc. Nisko nad widnokręgiem pojawia się pas ciemnych, zagęszczonych chmur. Wiatr nie tężeje, pozostaje ciągle przy 4–5°B.

Słońce zachodzi bardzo wcześnie i bardzo szybko. O godz. 20:00 jest już głęboka noc. Za to dłużej mamy możliwość podziwiania gwieździstego nieba.

Pierwsza noc na oceanie. Neptun oszczędził nam wielkich niespodzianek.

Obserwujemy fascynujące zjawisko: poruszony przez płynący jacht plankton, świeci jak robaczki świętojańskie. Dookoła poruszającego się jachtu powstaje lekko świecąca struga, która już w niewielkiej odległości zanika.

Po północy dopada nas przelotny, odświeżający deszcz. Nie robi na nas większego wrażenia. Wypatrujemy księżyca, który pojawia się dopiero około 04:00, w rogalowej formie.

 

Etmal (liczba przepłyniętych tego dnia mil): 155 mil morskich (Mm).

cdn.