środa, 30.10.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Catherine miotała się chwilę po domu, ale niezrażona i pełna nadziei poszła spać. Długo zastanawiała się jednak, czemu nie wiedziała o wyjeździe przyjaciółki, a i cel podróży napawał ją pewną obawą. Położyła się jednak i usnęła dość szybko. W tym czasie Joan pisała list. Ciężko jej było poukładać słowa, zdania, sens. Jednak ogólny efekt nie wydawał się najgorszy. Włożyła list w amarantową kopertę (obie uwielbiały ten kolor) wrzuciła go do siateczki i dorzuciła kilka cynamonowych ciastek w kształcie serca. Zadzwoniła do koleżanki i poprosiła o spotkanie w celu przekazania drobiazgu dla Catherine. Umówiły się na rano. Gdy oddawała list w jej ręce, miała łzy w oczach i prosiła, by przekazać, że nie wie czy wróci, ale bardzo jej zależy. Koleżanka poszła do harfistki dopiero popołudniu. Zdziwiona kobieta nie wiedziała, co ma powiedzieć.
— Niech się nie wygłupia i przyjdzie na górę — rzuciła.
— Obawiam się, że dziś wyjechała. Powiedziała, że nie wie czy wróci, ale że ma Panią w sercu i zależy jej.
— Co też znowu wymyśliła? — w oczach starszej widać było niepokój, a w głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie. — Dokąd pojechała?
— Z tego co wiem nad morze do sióstr.
— Do sióstr? Przecież ona nie ma rodzeństwa! Co jej do głowy strzeliło?! — warczała zdenerwowana.
— Nie wiem. Mówię tylko, co wiem. Do widzenia.
Gdy usiadła, aby otworzyć list, przeraziła się nie na żarty.
„Piszę ten list, jak do nieistniejącego przyjaciela. Kłębi się we mnie tak wiele uczuć, tak wiele myśli, że zagubiłam się gdzieś po drodze. Serce tłucze się jak oszalałe, nie znajdując miejsca. To chyba najtrudniejszy egzamin w moim życiu, bo taki zdawany w pokorze i na kolanach, w głębokiej samotności przed Panem...”
— Co ona planuje — szeptała w myślach. — Chyba mnie nie zostawi teraz, ot tak. Jest jeszcze taka młoda. A jej rodzice?
Doczytała zachłannie do końcu, nie rozumiejąc nic. A może po prostu starała się nie zrozumieć, bo treść zbytnio ją przerażała. Chciała coś napisać, zareagować, ale nie wiedziała, co. Pierwszy raz odkąd się poznały, czuła się całkowicie bezsilna.
— Mam nadzieję, że wróci... że nie pośpieszy się z tą decyzją — mamrotała pod nosem.
Tymczasem Joan właśnie rozpakowała walizkę i spokojnym krokiem szła do kaplicy. Nawet nie myślała o przyjaciółce i treści listu, musiała się zmierzyć ze sobą i swoim powołaniem. Przez uchylone okno słyszała szum morza.
— Jutro je zobaczysz — usłyszała głos za sobą i natychmiast się odwróciła.
— Co takiego?
— Morze. Nie tylko morze zresztą... Dziś wycisz się i odpocznij.
— Dobrze.
Z kaplicy wyszła ostatnia, gdy już światła na korytarzu pogasły. Wiedziała, że nie wolno przebywać tu po ciszy nocnej, ale nie mogła wyjść tak po prostu. Po policzkach płynęły łzy. Modliła się gorąco za wszystkich, najgorliwiej za swoją przyjaciółkę.
— Czy ona zrozumie? — zastanawiała się.
Po kilku dniach wysłała jej wiadomość, że wraca, że za wcześnie, aby zostać i że potrzebuje ciepłej herbaty, bo tu zabrakło wody. Catherine odpisała natychmiast, że nie tylko herbata się dla niej znajdzie i że brakuje jej dziewczyny. Pisała o koncercie i prosiła, aby w miarę możliwości dojechała i była tam razem z nią. Zgodziła się, napisała, że ma dogodne połączenie i postara się zdążyć.
Wróciła zziębnięta i mokra, szła piechotą z dworca w największą burzę. Herbaty nie dostała, ale zdążyła na próbę i koncert. Podczas próby kolega zrobił zdjęcie jej i Catherine, po czym nazwał je „rozwodówką” — jak miało okazać się później, nie pomylił się. Siedziała zasłuchana, zerkając ukradkiem na Catherine. Wyszła zanim tłum zdążył się rozejść, z żalem, że postanowiła wrócić. Chciała porozmawiać z przyjaciółką o swoich wątpliwościach, ale przyjaźń powoli gasła niepewna ciągłych rozstań i powrotów.
* * *
Po długim wahaniu i kilku dniach milczenia, postanowiła porozmawiać z Catherine o swoich wątpliwościach i tęsknocie. Zaprosiła ją na spacer na następny dzień. Widać, że działo się coś niedobrego, przyjaciółka opierała się w obawie przed powagą rozmowy. Zdawała sobie sprawę, że traci Joan nieodwracalnie. Zgodziła się mimo wszystko i umówiła, że wybiorą się spacerem na pocztę, a później wrócą parkiem. Dziewczyna odeszła drżąca oczekując jutra, które miało okazać się jednym z piękniejszych. Wszystko, co piękne, przemija jednak jak smutek. Dla nich były to ostatnie iskry w ognisku, które nagle zaczęło gasnąć. Nie wiadomo skąd pojawiła się zazdrość i chęć monopolu na cudze życie. Obie tęskniły do siebie niezauważalnie pogrążając się w przepaści domysłów i rosnącego dystansu. Noc minęła wyjątkowo szybko i wkrótce mogły cieszyć się sobą jeszcze raz. Szły strącając listki z drzew, roześmiane, a jednak zamyślone. Droga na pocztę nie była długa, ale powrót zajął im około dwóch godzin. Rozmawiały, śmiały się i poważniały na przemian. Milczały i rozprawiały jak najęte. Cathrine zaprosia dziewczynę do domu. Przy wspólnej herbacie Joan puściła towarzyszce pewną balladę o miłości, po której Catherine, jakby w odpowiedzi na niezadane pytanie, wyrwało się:
— Przecież jestem, nie odtrącam. Rozczulaczu mój... najukochańszy.
Joan podeszła wtedy, stanęła za plecami Catherine i położyła dłonie na jej ramionach. Przyjaciółka wtuliła policzek w jej ramię, a Joan bez słowa pocałowała jej włosy i wsunęła dłonie pod bluzkę przyjaciółki po czym zaczęła masować jej kark i ramiona. Ta dziwna i nieopanowana czułość zrodziła w ich sercach nieopisane pragnienia, jednak bały się zniszczyć przyjaźń. Joan opowiadała o planach na przyszłość, powołaniu, przyjaźni i tysiącu innych rzeczy. Starsza nieco obawiała się i jej serce drżało w dziwnej niepewności.
Ostatecznie jednak rozstały się w radości, choć Catherine obawiała się o decyzję Joan, ale usiłowała też zrozumieć, co nią powodowało. Kilka dni później miała jednak nadejść burza, która zmieniła wszystko.
cdn.