sobota, 21.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Jej dłoń stawała się coraz bardziej drżąca. Chciała zatrzymać w sobie wszystkie te uczucia, które od tak dawna rozważała. Jednak dusza jej uwięziona była pomiędzy słowami, co raniły ostrzem nienawiści. Jak miała wytłumaczyć się z tej miłości niepewnej, pełnej nieopisanego żaru, którego nawet mocny powiew wiatru nie mógł stłumić. Każde złe słowo, obelga i długie tłumaczenia braku irracjonalności jej poczynań sprawiały, że zamiast zapominać o tej miłości, podsycała w sobie ogień, by pokazać, że jest silna, umie się przeciwstawić a owo czarowne uczucie w niej, jest równie prawdziwe jak i ona sama.
Miłość ta trwała dopóty, dopóki był ktoś, kto jej przeczył. Jednak wrosła w jej umysł tak mocno, że z uzależniającą siłą stawała się zaborcza i obsesyjna. Nie umiała już kochać, jednak nie chciała uwolnić się z tej pułapki własnych uczuć. Nie umiała też żyć, ani życia sobie zabronić. Wpadła w depresyjne odrętwienie, w swoisty letarg, z którego nic już —wydawało się — nie może jej wyciągnąć.
A początek był prosty...
Któregoś dnia w jej życiu zjawiła się Joan. Trochę dziwaczna — artystka jak ona, więc można się było spodziewać — młodsza o 20 lat od Catherine. Dość długo nie zdawała sobie sprawy z uczuć dziewczyny, swoje uczucia uświadamiając sobie dopiero po czasie.
Dla Joan Catherine była jak anioł. Wydawało się, że kiedy patrzy na nią, odpływa w radość niebytu. Nie mogła skupić się na niczym, gdy ta była obok. Patrzyła na jej delikatne dłonie i w oczy, ze wzrokiem jakby nieobecnym. Słuchała słów, szeptów, każdego jej oddechu z ogromną fascynacją i czuła, że zaczyna żyć a krew w jej żyłach krążyła szybciej. Obie oddane Bogu i Bogu poświęcone, szukając siebie zaczynały Boga gubić, oddając Mu nadal całe swe życie i wszystkie drgnienia duszy kołysane niepewnością jakichś nowych pragnień.
Catherine wkradła się w serce Joan prawie niezauważenie dla innych, lecz obie doskonale pamiętały moment pierwszego spotkania. Od tamtego czasu minął rok, zanim mogły je powtórzyć i powoli, z cierpliwością zacząć zbliżać się do siebie.
W zasadzie Joan była osobą bardzo zamkniętą i zalęknioną, jednak Catherine pociągała ją duchowo, choć może nie były to tylko kwestie ducha.
Ciała ich niekiedy jakby wzajemnie się poszukując, błądziły we mgle własnych pragnień — niczym nieukołysanych pożądliwości zmysłów, które ciężko nawet było nazwać czy sprecyzować. Tajemne pragnienia dusz nie dotyczyły więc już tylko bliskości wzajemnej, lecz czegoś więcej, co nie powinno się zrodzić w sercach i umysłach tak Bogiem przepojonych.
A jednak to Catherine dała Joan siłę do walki o lepszy dzień, do miłości. To ona ją wspierała i pozwalała wspierać siebie. To jej czułość i ciepło otworzyły Joan na dotyk i bliskość drugiego człowieka. To Catherine Joan całowała czule i obejmowała ramieniem w pochmurne dni, by w dni pogodne z nią spacerować wśród uśmiechów i ciszy wzajemnego zrozumienia. Po latach, gdy rozumiały się już bez słów, ludzie nadal drwili z tej przyjaźni. Joan wiedziała, że jest to coś więcej i w jakimś tragicznym momencie wyznała Catherine miłość. Ta speszona, podziękowała i... odeszła zatrzaskując za sobą drzwi. Wiele tygodni milczenia i mijania się na ulicy ze spuszczonym wzrokiem zaowocowało kilkoma chwilami dawnej radości i pożaru uczuć. Krótkie to jednak były chwile i Joan straciła Catherine definitywnie.
Catherine wspominała dziś tamto lato i dni, które tak je do siebie zbliżyły. Dni, w których Joan niepostrzeżenie wkradła się w jej serce i umysł z niesłychaną wręcz natarczywością i nieopanowaniem. Dni, w których ważyły się ich losy.
* * *
Dzień zapowiadał się zwyczajnie, jednak szmaragdowe oczy Catherine płonęły bardziej, niż zwykle. Szalała po strunach harfy i spoglądała na swoją młodą przyjaciółkę kątem oka, wygrywając jej ulubiony Canon Pachelbela.
Wiedziała, że dzisiejszy dzień dla nich będzie wyjątkowy.
Po miesiącach tajonych pragnień, dziewczyna wreszcie wyznała jej miłość, której ta była świadoma od dawna. Długo nie mogła się z tego otrząsnąć, ale teraz już cieszyła się tym uczuciem z każdą chwilą bardziej.
Catherine szalała wewnętrznie, bo dziś wreszcie miała dom cały dla siebie i mogła zaprosić przyjaciółkę na obiad. Niby nic, ale podobno wspólne gotowanie zbliża ludzi, a ona potrzebowała tej bliskości bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.
Joan zasłuchana w dźwięk harfy przymknęła oczy.
— Nie śpij... — szepnęła jej do ucha starsza. Wyglądała na jakieś pięćdziesiąt lat, choć była o dziesięć młodsza. Jednak stres i nerwy ostatnich miesięcy oraz srebro coraz mocniej przetykające włosy, dodawały jej posmaku dojrzałego wina.
Dziewczyna gwałtownie poruszyła się i otworzyła oczy. Czuła na karku ciepłe tchnienie powietrza i zastanawiała się jak ma się powstrzymać przed pocałunkiem. Od początku ich znajomości coś je do siebie ciągnęło, a jednak nigdy nie odważyły się wyznać sobie pragnień.
— Nie śpię. Słuchałam jak pięknie grasz — w kącikach oczu pojawiły się perliste łzy — wiesz jak lubię ten kanon.
— Wiem i właśnie dlatego... — urwała nagle, aby nie powiedzieć za dużo.
Ostatni dźwięk brzmiał jeszcze w prawie pustej sali, gdy zeskoczyła z krzesełka i cicho podeszła do rozanielonej Joan.
— Pora na obiad. Ugotowałam Ci coś specjalnego, ale musisz mi pomóc z zupą i sałatką.
Uśmiechnęła się z przekąsem w oczekiwaniu na protesty, ale nic takiego się nie wydarzyło. Myślały już jedynie o pójściu do domu.
Droga nie była długa, jednak cały czas przekomarzały się i śmiały beztrosko jak dzieci. Pozwoliły sobie nawet na łaskotki, gdy przekroczył już próg Filharmonii. Żar z nieba był niemiłosierny, więc przemknęły jak najszybciej, by móc ochłonąć. Miały też nadzieję na szybki obiad przed następną próbą, ale nie wiedziały, że niespodziewany obrót wypadków odłoży obiad o dwie godziny.
Gdy dotarły do domu, dziewczyna usiadła nieśmiało w przedpokoju i zdjęła buty. Bywała tu dość często, ostatnio prawie codziennie, jednak zawsze ktoś im towarzyszył. Dziś miały zostać same i nieco obawiała się, że palnie jakąś głupotę.
Catherine spojrzała na nią z rozbawieniem zastanawiając się co też tak ją zatroskało. Ruchem dłoni zaprosiła młodą do kuchni, gdzie miały dokończyć wspólnie przygotowywanie posiłku.
Nagle zadzwonił telefon, Catherine zerwała się jak oparzona i pobiegła odebrać. Miała zjawić się jak najszybciej w sali prób. Obiad musiał poczekać, ale zostawiła Joan z kluczami do domu i kazała jej przyjść jak skończy.
— O 13 wstawisz na gaz fasolkę i ziemniaki. Pamiętaj, żeby nie był za duży, wrócimy dopiero za pół godziny. W zasadzie wszystko już gotowe. Podkręć też piecyk, to zjemy cieplutkie i pójdziemy na spacer.
— Wiesz, że ja się do gotowania nie nadają — odparła.
— To nie ma znaczenia, z Tobą wszystko będzie dobrze smakowało. Przyjdź do mnie, jak się będzie gotowało, zawsze będzie mi raźniej — uśmiechnęła się, a dziewczyna spuściła wzrok i zrumieniła. Chwilę jeszcze snuła się po korytarzu i kuchni, po czym wstawiła obiad i wyszła.
— Nie powinnam zostawiać niczego na gazie, ale skoro chciała, chyba wie co robi — myślała, ale szybko te myśli ustąpiły pod naporem kolejnej troski.
Oto przy zamykaniu drzwi coś zgrzytnęło. Zaniepokoiła się, więc usiłowała otworzyć i jeszcze raz je zamknąć. Zamek ani drgnął, klucz uwiązł w środku. Szamotała się przez chwilę z drzwiami, po czym nie na żarty wystraszona ruszyła pędem w kierunku znajdującej się w podziemiach Filharmonii sali prób.
Biegła co sił w nogach, nie mogąc złapać oddechu. Do sali wpadła tylnymi drzwiami. Wzrokiem zachłannie wyszukała znajomą i podbiegła do niej ze łzami w oczach. Harfistka spojrzała z niedowierzaniem, że ta przerywa próbę i spokojnie spytała, co się stało.
Nie mogła sobie wyobrazić zaciętych drzwi, ani niczego innego w tej chwili, zmarszczyła brwi i opowiedziała o zajściu dyrygentowi. Ten uśmiechnął się kącikiem ust i wysłał z Joan skrzypka do pomocy. Szamotali się z zamkiem dość długo i już mieli się poddać, gdy nagle zasuwa puściła. Chrzęst klucza wywołał uśmiech dziewczyny, choć łzy nadal ciekły po policzkach. Muzyk uśmiechnął się i wręczył klucz młodej kobiecie, nieco zdziwiony, że to ona jest gościem, ale o nic nie zapytał. Zamek był już nie do użytku. Postanowiła skorzystać z drugiego i udać się do Catherine zgodnie z obietnicą.
Siedziała na ławeczce w sali prób, przysłuchując się strojeniu instrumentów i łykała drobne łzy. Przyjaciółka zapewniała ją, że nic się nie stało, a zamek jest stary, ale nie mogła uwierzyć. Było jej wstyd, że coś popsuła i w duchu obwiniała siebie.
— Nie smuć się już — powiedziała starsza — przecież już wszystko w porządku. Każdemu mogło się zdarzyć. Zaraz pójdziemy na obiad i porozmawiamy. Nie smuć się.
— Przepraszam — wyszeptała jeszcze raz dziewczyna.
Catherine uśmiechnęła się do niej głęboko i przeczesała palcami jej krótkie włosy.
— Co ja z Tobą mam. Zapomnij już o tym.
cdn.