czwartek, 26.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Daleko za miastem, na ogromnym, sięgającym niemal chmur wysypisku śmieci, leżała sobie stara suknia balowa. Słońce grzało niemiłosiernie. Nad usypanym zwałem odpadów unosił się nieznośny fetor. Miejsce to było odrażające. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy okolicznych wiosek i miasteczek omijali je z daleka.
— Co za życie! — nagle zajęczał żałośnie jakiś głosik. — Jeszcze niedawno bywałam na najlepszych salonach w kraju, byłam obiektem westchnień, pożądania i zazdrości… A teraz? Leżę tu pośród innych odpadów. Nikt już na mnie nie spojrzy. Nawet na ułamek sekundy nie zatrzyma zaciekawionego wzroku. Cóż, w końcu nie ma się czemu dziwić. Przez kilka lat z pięknej sukni zmieniłam się w starą, brudną, dziurawą szmatę, która nie nadaje się nawet do mycia podłogi… Jakie to straszne! Słońce tak pali, że za chwilę stanę się ogromnym płomieniem, a po delikatnej tkaninie nie będzie już nawet śladu… O, ja biedna, nieszczęśliwa! — załkała. Po chwili przestała płakać i zastanowiła się. — Przecież w gruncie rzeczy moje życie było tak ciekawe i fascynujące, że niektórzy mogą mi tylko pozazdrościć! Może jeszcze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wysłuchać mojej opowieści. Tylko kto?… Kto tutaj zagląda? Wokół smród, sterty nieczystości, robaki… Brrr! Jedynie dla wron i szczurów to miejsce wydaje się być rajem. Czasem zajrzy jakiś włóczęga w poszukiwaniu skarbów. Ot, wszystko. O! Właśnie idzie jeden z nich. Nawet ma towarzysza. Ciekawe, czego tym razem szukają…
— Znalazłeś coś? — zapytał jeden z nich.
— Nic. Beznadzieja! Chociaż… Zaraz… Coś się tu świeci!
Pochylił się nad zniszczoną, leżącą bezradnie suknią i brudnymi paluchami dokładnie obmacał znalezisko.
— Pokaż! Może to złoto?
— Nieee… To tylko jakieś paciorki. Guziki czy coś. Materiał też się do niczego nie nadaje — same dziury. Przecież nikt tego nie weźmie!
Odpruł ozdoby i z zaciekawieniem obejrzał kamyczki, a potem schował do przepastnej kieszeni swojej kapoty. Suknia zaś wylądowała pod jego ciężkimi buciorami, które — nie bacząc na nic — wcisnęły ją głębiej w gromadzone latami odpady.
— Chodźmy już stąd! — odezwał się po chwili ten pierwszy. — Może od północnej strony będzie lepiej — tam przynajmniej tak nie grzeje.
Pokręcili się jeszcze chwilę i odeszli, przeklinając głośno.
— Ach! Tak oto zostałam zdeptana i pozbawiona resztek swojej dawnej wspaniałości! — jęknęła znów Suknia. — Nawet się na nich nie poznali! Nie docenili wyjątkowości i ceny moich klejnotów! Co jeszcze czeka mnie w tym koszmarnym miejscu? Gdybym chociaż umiała śpiewać, wyśpiewałabym światu wszystko, co wiem o życiu. A tak?
Tymczasem swawolący po okolicznych pagórkach Wiatr nagle ustał. Okręcił się wokół suchej gałązki drzewa i roześmiał się drwiąco na jej widok.
— Hej! Ty tam! Jakiś problem?
— Ja? To było do mnie? Czy ktoś coś do mnie mówił?
— Pytam, dlaczego płaczesz — zawołał, bawiąc się jednocześnie w zdmuchiwanie pojedynczych listków z korony drzewa. — Co tak leżysz? Może byś ze mną zatańczyła? Okropnie się nudzę! Porozrzucałem już wszystkie śmiecie, połamałem gałęzie i nie mam co robić! A tam w mieście grają! Dzisiaj jest festyn.
— To do mnie? Czy ktoś zwracał się do mnie? — zdziwiła się jeszcze raz Suknia.
— Grzeczność nakazuje odpowiadać, a ty co? Leżysz tylko i mruczysz coś pod nosem!
— Przepraszam, ale nie sądziłam, że zwracasz się do mnie. Powiedziałeś, że chciałbyś ze mną zatańczyć? Nie przesłyszałam się?
— A co w tym dziwnego? — krzyknął Wiatr. — Na pewno nie raz tańczyłaś na salonach! Wystarczy na ciebie spojrzeć!
— Naprawdę? Nie wierzę. Jestem przecież taka brzydka, podarta i brudna. Kiedyś byłam zachwycająca, ale to było kiedyś… Dzisiaj jest, jak jest… — powiedziała żałośnie.
— Przestań użalać się nad sobą! Nie lubię tego. Spójrz lepiej na siebie, nadal jesteś zachwycająca! Mnie się podobasz! Chętnie zabiorę cię stąd i pokażę kawałek świata, którego na pewno jeszcze nie widziałaś! Jak cię zwą?
— Regina — odparła skromnie i gdyby nie to, że nie umiała się czerwienić, pewnie spłonęłaby rumieńcem. Już dawno nie słyszała tylu miłych słów. — Jeżeli twoja propozycja jest nadal aktualna, chętnie z tobą zatańczę, a kiedy się zmęczymy, opowiem ci ciekawą historię. Chcesz?
— Jasne! Umowa stoi. Teraz chodź ze mną. Nie możesz przecież zostać — nic dobrego cię tutaj nie czeka.
Dmuchnął i poderwał Reginę nad ziemię. Krzyknęła z zachwytu. Wkrótce oboje zawirowali w powietrzu i pofrunęli do miasta w poszukiwaniu przygód. Kiedy się już zmęczyli, usiedli na małym, pierzastym obłoczku, który przesuwał się leniwie po lazurowym niebie.
— Ach! — westchnęła Suknia. — Jak cudownie! Jeszcze nigdy nie czułam się tak wspaniale! Nie wiedziałam, że świat z góry wygląda tak fascynująco! Nie miałam pojęcia, że jesteś tak wspaniałym tancerzem.
— Naprawdę? — zdziwił się Wiatr. — A twoje dawne życie? Sądziłem, że było znacznie ciekawsze!
— Było… Owszem… Ale teraz wiem, że to nie eleganckie salony są potrzebne do szczęścia! Nie wierzysz? A chcesz posłuchać?
— Chętnie — odparł i ziewnął tak szeroko i głośno, że wystraszył latające wokół nich ptaki.
Kiedy już ułożył się na mięciutkim skrawku chmurki, ona również usadowiła się wygodnie. Opuściła w dół swój długi tren i patrząc z zachwytem, jak sunie za nimi w powietrzu, zaczęła snuć opowieść.
Była sobie kiedyś suknia, która pragnęła tańczyć. Jeszcze zanim pierwszy raz ujrzała słońce, gdy wisiała na manekinie w ciemnej izbie, marzyła, że pewnego dnia zobaczy świat, o którym dotąd tylko śniła. Jej marzenie miało się wkrótce ziścić. Stało się to dzięki pewnemu człowiekowi. Nie był on zwykłym krawcem, lecz artystą. Proste szycie nie dawało mu już satysfakcji, dlatego postanowił stworzyć coś wyjątkowego, co będzie miało, jak mawiał, „duszę i rozum”.
Całymi wieczorami coś kroił, przyszywał, przycinał, odpruwał i znów zszywał. Z mistrzowską wręcz precyzją dopasowywał wymiary do nieznanej modelki, którą widział tylko oczyma wyobraźni. Kręcił przy tym głową niezadowolony, mruczał coś pod nosem, a potem siadał w fotelu i przyglądał mi się krytycznie. Niekiedy zwracał się do mnie czule, jak prawdziwy ojciec:
— Będziesz się nazywała Regina. Chcesz? Jak pewna urocza dama, którą kiedyś bardzo, bardzo kochałem. Jak podoba ci się ten dekolt? Nie uważasz, że jest zbyt głęboki? A te falbany w spódnicy nie są zbyt gęsto przymarszczone?
Wcale tak nie uważałam, bowiem bardzo mi się ten dekolt podobał i falbanki… i imię, które otrzymałam. Z godziny na godzinę stawałam się piękniejsza. W ciągu dnia przeglądałam się w lustrze, które wisiało na przeciwległej ścianie. Było oprawione w bogato zdobioną, złotą ramę i wprost zieleniało z zazdrości na mój widok. Czasem drwiło sobie ze mnie i zniekształcało obraz. Nie dziwiłam się zatem, gdy widziałam siebie poskręcaną, wydłużoną lub zbyt krótką. Na szczęście miałam swój rozum i od razu poznałam się na jego złośliwościach.
Krawiec miał na imię Józef i mieszkał skromnie na obrzeżach Lublina. Jego wyroby cieszyły się ogromnym uznaniem, toteż zamówienia spływały nieustannie, a pośród jego stałej klienteli były najbogatsze arystokratki w mieście i okolicy. Nic nie było w stanie przebić kunsztu, oryginalności i smaku jego dzieł. Nawet ubiory sprowadzane ze stolicy mody — Paryża, ustępowały tym, które wyszły spod igły skromnego krawca. Gdyby chciał, byłby bogaty, ale jemu wystarczało to, co już miał. Przyjemność sprawiała mu praca, którą sumiennie i z zamiłowaniem wykonywał. Doskwierała mu jedynie samotność. Nie miał nikogo. Nic więc dziwnego, że od czasu do czasu rozmawiał ze mną.
Kiedyś, gdy wypił za dużo miodu, opowiedział mi o swej siostrze, która przed laty uciekła z akrobatą z cyrkowej trupy. Miał żal do siebie, że sprzeciwił się ich małżeństwu, gdyż stało się to przyczyną jego nieszczęścia. Nigdy bowiem nie odnalazł siostry, którą kochał ponad miarę, a której zastępował rodziców. Martwił się, że spotkało ją coś złego i nie mógł sobie wybaczyć tej niefortunnej decyzji. Właśnie jego siostra miała na imię Regina.
Mijały lata. Józef starzał się, a jego smutek nabierał coraz większych rozmiarów. Pewnego dnia postanowił, że uszyje suknię, która zadziwi świat. Miał nadzieję, że poświęcając czas takiemu wyzwaniu pozbędzie się przykrych myśli. Stało się inaczej…
Wśród wielu jego klientek była hrabina Suchocka i jej młoda córka o imieniu Malwina. Owo dziewczę miało właśnie zadebiutować w tzw. towarzystwie. Zapobiegliwa mama dołożyła wszelkich starań, by córka w tym dniu wyglądała olśniewająco. Jednak to nie młoda hrabianka zaprzątnęła głowę starego krawca, ale jej urocza służąca, o znajomo brzmiącym imieniu — Józefina. Od początku wydała mu się bliska i dlatego bez wyraźnych powodów obdarzył dziewczynę skrzętnie skrywanym uczuciem. Nie było to uczucie jakim chłopiec darzy wybrankę swego serca, ale ojcowska czułość i opiekuńczość. Józefina była nieśmiała, skromna, pilna i uważna. Rzadko podnosiła wzrok, jedynie przytakiwała grzecznie, ale nie sposób było nie zauważyć jej delikatności, urody i wdzięku. Krawiec współczuł jej, widząc jak dźwiga ciężkie pakunki z materiałem, jak ze spokojem i pokorą znosi pogardliwy ton swojej niezbyt urodziwej, młodej pani. Za każdym razem, gdy wpadała do pracowni sama próbował z nią rozmawiać, ale ona wciąż gdzieś się spieszyła.
— Chciałabyś kiedyś pójść na bal? — zagadnął dziewczynę, gdy pewnego ranka przyszła zapłacić za zamówienie.
— Jaaa? Bardzo… Tylko że… To niemożliwe… — odparła i czerwieniąc się, spuściła oczy.
Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.