wtorek, 26.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Miałam trzydzieści lat, kiedy przyjechałam do Szwecji. Poszłam od razu do szkoły językowej, zaczęłam pracować, stawiając pewniejsze kroki w obcym kraju z nieobcym mężem.
Zdecydowaliśmy się na dziecko. Jednocześnie stało się jasne to, co wcześniej właściwie było przez nas niezauważalne. Z każdym miesiącem nadaremnych oczekiwań, coraz więcej było wokół nas kobiet w ciąży i rodzin z dziećmi. Programów telewizyjnych, w których ktoś zawsze był przy nadziei, ktoś właśnie urodził, programów o dzieciach. Wózków dziecięcych depczących nam po piętach. Z każdym miesiącem ich widok skutecznie pogłębiał przerażającą wizję nas — bezdzietnych.
Zaczęliśmy się „chować”, najpierw jakby w tajemnicy przed samymi sobą, robiąc zakupy w marketach wieczorową porą, aż w końcu zupełnie otwarcie, wybierając na wakacje hotel dla gości bez dzieci.
Nie łatwo jest spojrzeć prawdzie w oczy, skontaktować się z lekarzem, poprosić o pomoc w tak oczywistej sprawie. Zadzwoniłam do kliniki rok temu, zadzwoniłam dzisiaj. Już wiem, że od momentu otrzymania listu do rozpoczęcia zabiegu trwa to około dwóch miesięcy. Zgadza się dwa, to parę miesięcy, tak jak napisali w liście. „Za parę miesięcy”. Jestem bardzo podekscytowana i nie myślę o niczym innym. Zacznę się dobrze odżywiać i dbać o siebie i nie będę już palić papierosów! Wiem, że szanse na ciążę za pierwszym razem są niewielkie, ale nie potrafię nie marzyć. Już teraz jestem szczęśliwa na samą myśl o zobaczeniu dwóch kresek. Cała moja nadzieja w szklanej probówce. Wiem, będzie płacz i zgrzytanie zębów, ale nie przestanę wierzyć. Chcę mieć dziecko. Chcę jechać za kilka lat do hotelu pełnego rodzin z dziećmi, z Klubami Malucha, z Małpimi Gajami, basenem z brodzikiem.
1.09.2006
Dwie dziewczyny testowały dzisiaj pozytywnie. Obie za drugim podejściem, obie w „mojej” klinice i obie zszokowane, zaskoczone, szczęśliwe. Czyli to się zdarza!
7.09.2006
Poza tym Tina testowała. Negatywnie. Nie zaszła w ciążę. To było jej drugie in vitro. Jest zdruzgotana. Ja w sumie też opadłam z sił. Wiem, że będzie lepiej, ale teraz jest cieniutko.
12.09.2006
Codziennie. Jak za czasów nastoletnich, kiedy czekałam na list od Grzesia z wakacji. Byłyśmy pod namiotami z gitarami nad jeziorem, ja i moje kumpele z ogólniaka. I Grzesiu też tam był, tyle że list od niego nigdy nie doszedł. Nie miał szans, bo Grześ nie wrzucił go do skrzynki (i nie przechodziły dwie dziewczynki). Natomiast ten dojdzie. Nie wiadomo tylko kiedy. Niedługo, wiem, ale nie dzisiaj, nie wczoraj. Może jutro? Czekam każdego dnia, około lunchu zaczynam się zastanawiać nad tym, czy leży w skrzynce. Potem jadę do domu po pracy i myślę o nim. Otwieram skrzynkę, rozwiewa się nadzieja i w jej miejsce pojawia się nowa, młoda z mlekiem pod nosem — nadzieja na jutro.
13.09.2006
I niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Państwowa klinika w Szwecji właściwie niewiele różni się od państwowych instytucji w Polsce, no może panie są trochę sympatyczniejsze, bo muszą. „Do końca roku się odezwą” — powiedziała paniusia. Czyli trzy miesiące, ale mogą to też być dwa tygodnie… Czyli znów wiem, że nic nie wiem. Zapytam na forum dziewczyn, które już zaczęły, ile czasu to trwało. Gdyby nie te fora to niewiele byśmy wiedziały. Ja wciąż podejrzewam, że zacznę za chwilę. Wszystkie poprzednie informacje o czasie oczekiwania okazywały się mocno przesadzone. Na pierwszą wizytę mieliśmy czekać sześć miesięcy, a zostaliśmy wezwani po miesiącu, na wyniki mieliśmy czekać miesiąc —dostaliśmy po dwóch tygodniach i wreszcie na in vitro dwadzieścia dwa miesiące, list informujący o tym, że zbliżamy się do początku kolejki przyszedł po ośmiu. Mam nadzieję, że tym razem też tak będzie, wolałabym natomiast wiedzieć, mogłabym się przygotować fizycznie i psychicznie. A może lepiej z zaskoczenia?
18.09.2006
Za oknami przecudowna jesień. Poza tym czwartek, czyli jutro piątek i weekend wolny. W piątek będziemy jeść raki. Trochę po czasie, bo to już wrzesień (teoretycznie raki je się w Szwecji w sierpniu), ale postanowiliśmy ze Stefanem zrobić sobie wykwintną piątkową kolację. W sobotę powłóczymy się po mieście i ogródkach piwnych, póki pogoda pozwala na siedzenie na zewnątrz. To takie relaksujące i oboje to uwielbiamy. Siedzenie i obserwowanie ludzi, tego zgiełku wokół, bez pośpiechu przełykając zimne piwko mmmmmmmm.
21.09.2006
Zmęczona po całym tygodniu, czekam aż kochany wróci z pracy i pojedziemy tam, gdzie raki sprzedają :-). Pogoda cudowna, więc może w niedzielę wyskoczymy na grzyby. Poza tym już niedługo, w tygodniu czterdziestym (cudownie mistycznie brzmi to po polsku), jadę na tydzień na plażę, drineczki, kolacyjki w wytrawnym towarzystwie mojej mamy i siostry. Zabieramy mamę na tydzień do Turcji. Będę miała dzięki temu okazję na parę godzin pobytu (między samolotami) w moim ukochanym Wrocławiu. Muszę zaliczyć księgarnie. Koniecznie.
22.09.2006
Dzień wolny. Spałam prawie dwanaście godzin, obudził mnie listonosz wrzucający listy do skrzynki. Wyskoczyłam jak oparzona z nadzieją, a właściwie przeczuciem, że dostałam list z kliniki. Nie dostałam.
Usiadłam na sofie, zastanawiając się, co ja teraz będę robić. Ja naprawdę nie mogę mieć za dużo czasu, bo ogarnia mnie ta obezwładniająca beznadzieja. Depresja jest podobno dziedziczna, a w mojej rodzinie obie siostry mojego ojca utonęły w jej ramionach. Jedna (po wyjeździe do Włoch w latach osiemdziesiątych) załapała depresję emigranta, poza tym nie mogła, po ciąży pozamacicznej, mieć dzieci. Wyskoczyła przez okno, połamała się okrutnie, ale przeżyła. Miała również jakieś przygody z narkotykami, ale nikt nie wie dokładnie, leczyła się w klinikach. Nie mam z nią kontaktu, podobno mieszka w Toskanii z jakimś malarzem. Mam tylko nadzieję, że jest szczęśliwa.
Ciocia Basia natomiast, za dnia prężna, pełna energii kierowniczka delikatesów w centrum Wrocławia, „po godzinach” płacząca w domu z papierochem w ustach i lekami antydepresyjnymi na małym spodeczku. Po tym jak ją wujek zostawił, dwie próby samobójcze, mój kuzyn odratował ją w obu przypadkach. Poza tym miała raka piersi, który ją powoli pożerał.
Ja generalnie mam tendencje, ale mam też dużo siły, chociaż bywało różnie. Kiedy mieszkałam w Polsce, robiłam mammografię raz w roku, na wszelki wypadek. W Szwecji kobiety otrzymują wezwanie na robienie cytologii i badania piersi raz na trzy lata. Cytologię miałam robioną niedawno, badanie piersi nie. No i coś tam sobie wczoraj wymacałam, zresztą pobolewało mnie od paru tygodni. Muszę się za to wziąć po urlopie. Poza tym szczepionkę przeciwko różyczce (przed in vitro) robiłam w lipcu, a trzeba odczekać po niej trzy miesiące, zanim się ponowi starania o dziecko.
Także to może i dobrze, że listonosz nie miał dla mnie listu:-). Mam jeszcze parę spraw do załatwienia…
28.09.2006
Generalnie mam przeczucie i poczucie, że się uda, jednak „ale” też się pojawia. Nie poddam się za szybko, przynajmniej tak na razie myślę. Chciałabym zrobić trzy dane przez króla i prezydenta Perssona darmowe in vitro, potem może ze trzy płatne. Jednak nie mam pojęcia, jak będę się czuła psychicznie i fizycznie. Czy poradzimy sobie finansowo? Ta cała stymulacja hormonalna jest dużą ingerencją w organizm. Jest jeszcze adopcja, o której myślę coraz częściej. Rozmawiałam ze Stefanem i oboje jesteśmy zgodni — to piękna idea i szansa dla każdej ze stron. Być może zaadoptujemy, nawet gdy będziemy mieli dziecko (dzieci) biologiczne.
Jak na razie jesteśmy „rodzicami” dwóch chłopców. Płacimy każdego miesiąca niewielką sumę, dzięki której rodzina dziecka otrzymuje pomoc finansową i mały ma szanse na pójście do szkoły. Germaine mieszka w Afryce (nawet nie jestem w stanie napisać poprawnie nazwy tego państewka, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia) i ma sześć lat, natomiast Jesus mieszka w Salvadorze i ma pięć lat. W zeszłym tygodniu dostaliśmy list od Jesusa (brzmi nieźle, prawda?) z rysunkiem tablicy i otwartego okna na niej, z pięknym słońcem i błękitem nieba. Odjazd! Jesus jest cudowny! Wszystko się ułoży.
29.09.2006
CDN