czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Stojan Valev: `Czas na zdrady` — Nie powiem mamie


NIE POWIEM MAMIE

— Szesnastoletnie dziewczęta już wszystko wiedzą... — westchnął stary lekarz, obserwując Ralicę, bawiącą się na brzegu morza.

— Bzdury! — sapnął Łuka. — Wiedzą, ale teoretycznie, doktorze!

— Nie masz racji, przyjacielu — pokiwał głową doktor. — Przez całe życie nie pojąłeś duszy kobiety. Dla niej nigdy dwa i dwa nie równa się cztery, jak do tego przywykłeś w banku.

— Gadasz głupstwa — czy nie dlatego, żeś się zestarzał? — mrugnął do niego kpiąco Łuka, główny księgowy.

— Twoja córka już jest kobietą... — rzekł z uporem doktor.

— Gadaj zdrów! — odwrócił się Łuka i znów napotkał spojrzenie tej samotnej kobiety. Obejrzał się na doktora i rzucił ironicznie: — Zdaje mi się, że odczytałem pragnienie tej oto pani — pokazał mu ją dyskretnie palcem — żebyśmy się dziś wieczorem spotkali i zabawili. Oboje właśnie tego potrzebujemy.

— Skoro tak, przyjacielu, to idę nurkować — doktor podniósł się i powoli poszedł w stronę morza.

Łuka, leżąc, obserwował szerokie plecy doktora, który wszedł do morza pewnym krokiem, wyciągnął obie ręce wysoko w górę, jakby pomodlił się do Słońca, i zanurkował...

Łuka zmrużył oczy i zaczął z lękiem szukać córki — udało mu się ją dostrzec. Ralica pły­wała coraz dalej od brzegu...

Łuka zdecydowanie wstał i ruszył w stronę nieznajomej kobiety. Stanął przy niej i jego spojrzenie prześliznęło się po jej ciele — przepysznym ciele trzydziestki. Jego cień padał tuż przy jej ręce.

Nie podniosła wzroku na stojącego przy niej mężczyznę, lecz wyciągnęła rękę i pogła­skała jego cień.

Łuka pokiwał głową i usiadł przy niej.

Zawarli znajomość, umówili się na spotkanie o dziesiątej wieczorem przed hotelem. Wszystko jest tak proste, niczym dwa dodać dwa — wiadomo, jaki będzie wynik — westchnął szczęśliwy Łuka.

Gdy postanowił wrócić na swoje miejsce pod parasolem, po raz ostatni spojrzał pożądli­wie na wspaniałe ciało kobiety i ujrzał, jak jej palce głaszczą jego cień, rysujący się obok niej na piasku... Dziwne — powiedział do siebie, idąc po gorącym piasku — ale każdy ma swoje szczególne cechy. Ważniejsze jest to, że dwa i dwa zawsze wynosi cztery — uśmiechnął się, siadając i patrząc, jak stary lekarz wychodzi z morza i otrząsa się z wody.

Gdy doktor siadł przy nim, Łuka leżał z przymkniętymi oczami i wyobrażał sobie, co oczekuje go wieczorem.

— Nie śpij, leniuchu! — doktor zaczepnie trącił go mokrą nogą.

— Zdrzemnąłem się... — Łuka udał, że dopiero co się obudził, przetarł oczy i rzucił chytrze: — Myślałem, żeś się utopił...

— Pora na południowy aperitif, drogi mój przyjacielu... — uśmiechnął się krzywo doktor, a Łuka podążył za nim wciąż z tym samym chytrym uśmiechem, zadowolony, szczęśliwy, drżący w oczekiwaniu.

Obaj mężczyźni popijali z kieliszków, zasiadłszy w cieniu na tarasie, wiszącym nad brze­giem morza.

— A Ralica gdzie się znowu szwenda? — fuknął z niezadowoleniem Łuka i rozejrzał się trwożnie.

— Wróci, nie bój się... — uśmiechnął się doktor i przygładził posiwiały wąs.

— Oj, ona już naprawdę przesadza... — skrzywił się Łuka, a doktor pokręcił głową na znak całkowitej dezaprobaty.

Obydwaj mężczyźni kończyli już obiad, gdy Ralica przybiegła zdyszana i siadła na wol­nym krześle.

— Co tam jecie, staruszkowie? — spytała i zajrzała do talerza najpierw Łuce, potem dokto­rowi. Skubnęła coś z talerza ojca, a ten się skrzywił.

— Gdzie łazisz? — głos Łuki zabrzmiał surowo i gniewnie.

— Bawię się. A masz coś przeciwko?! — uśmiechnęła się Ralica i stuknęła go paluszkiem w nos.

— Zależy, jak to robisz — pokręcił ponuro głową Łuka i odsunął się na krześle do tyłu, dalej od jej rąk.

— Tak jak umiem! — obruszyła się Ralica, a na jej ustach błysnął promienny uśmiech. — W najfajniejszy możliwy sposób! Czy mam rację, doktorze?

— Panienka w twoim wieku zawsze ma rację — doktor rozłożył ręce, a Ralica wycisnęła na obydwu jego policzkach po całusie.

— A mnie już nie pocałujesz? — spytał niby surowo, ale na wpół z uśmiechem Łuka.

— Nie! Jesteś niedobry! — odpowiedziała Ralica i niby to odwróciła się plecami, ale nagle ujęła w obie ręce głowę ojca i pocałowała go. Dziewczyna coś przegryzła, coś tam wymam­rotała i znów gdzieś popędziła.

Łuka i doktor poszli do swoich pokojów przespać się po obiedzie.

Późnym popołudniem obaj mężczyźni kroczyli po wysypanej piaskiem alejce. Szli na­przeciw zachodzącemu słońcu.

— Kobieta, przyjacielu, jest jak woda... — rzekł rozmarzony doktor. — Nigdy nie możesz utrzymać jej w garści. Im mocniej ściskasz, tym szybciej wypływa...

— I jaki z tego wniosek? Że kobiety mogą robić z nami, co tylko chcą, tak?! — Łuka znów zaprotestował i szturchnął przyjaciela w ramię. — Ty, który miałeś tyle kobiet — pielęgniarki, lekarki, a pewnie i sporo wdzięcznych pacjentek, czorcie...

— E, tam — bronił się doktor — nie tyle, ile ty miałeś księgowych i kasjerek.

— Pst! — przerwał mu Łuka i szepnął konspiracyjnie: — Moja żona, najbardziej naiwna istota na ziemi, uważa, że nigdy dotąd jej nie zdradzałem!

— To tylko ty wyobrażasz sobie, że tak myśli... — doktor pokręcił ironicznie głową i znów energicznie ruszył przed siebie, a Łuka rozbawiony szedł za nim.

— Skoro kobieta, jak mówisz, jest jak woda, to czym my jesteśmy, drogi mój przyjacielu? — spytał chytrze, niby to z głupia frant Łuka.

— Im szybciej to zrozumiesz, tym wcześniej osiągniesz szczęście! — odpowiedział doktor filozoficznie.

— Baju, baju! — roześmiał się Łuka. — Zestarzał się i zgłupiał...

Punktualnie za pięć dziesiąta Łuka wymknął się z pokoju i podejrzliwie się rozejrzał. Na korytarzu, jak się zresztą tego spodziewał, było zupełnie pusto. Najpierw zaczął iść na pal­cach, ale poczuł, jak bardzo jest z tym śmieszny i ruszył normalnym krokiem. A jednak nie­przerwanie rzucał okiem to na lewo, to na prawo. Zatrzymał się przed windą i akurat, gdy zamierzał wcisnąć guzik, zrezygnował. Gwałtownie pobiegł w stronę schodów, bez przerwy się rozglądając. Był absolutnie pewny, że kobieta będzie na niego czekała, ale jednak jego serce lękliwie biło — a co będzie, gdy się rozmyśli? A co będzie, gdy się wystraszy? Jakoś tak za szybko się zgodziła... Łuka pospieszył się i przeleciał jak wicher przez foyer hotelu.

Wyskoczył za drzwi i dostrzegł ją — oczekiwała go! Uśmiechnęli się do siebie, zmieszani, i z pewnym pośpiechem udali się w stronę morza.

Łuka co chwilę się odwracał i ze strachem spoglądał za siebie. Nikt za nimi nie szedł, nikt ich nie śledził i mężczyzna odetchnął z ulgą. Nie miał kto tego robić, ale zawsze — któż to wie...

Wszystko odbyło się jak w bajce — kochali się na piasku.

Kiedy oboje w pośpiechu zaczęli się ubierać, jednocześnie odczuli, że czynią to gorącz­kowo, niczym złodzieje, i roześmiali się dźwięcznie.

Poszli obok siebie, spacerowali powoli wzdłuż brzegu morza, trzymając się za ręce.

Oboje zatrzymali się przed wejściem do hotelu i Łuka instynktownie odsunął się od niej.

— Wejdziemy do baru? — zaproponowała kobieta niespodziewanie.

Łuka zawahał się, ale mimo wszystko się zgodził.

W jednym z rogów Łuka znalazł stolik na dwie osoby.

— Czuję się, jakbym miała eksplodować... — szepnęła mu niespodziewanie kobieta do ucha.

— Dlaczego? — zapytał zdziwiony Łuka. — Boisz się?

— Och, nie! — uśmiechnęła się, pochyliła głowę i znów szeptem wyznała mu: — Ze szczę­ścia... — i czule pogłaskała go po ręce.

Łuka ze zdziwieniem wpatrywał się w nią, ale poczuł czyjąś obecność obok siebie i wystra­szo­ny podniósł wzrok — zobaczył kelnera, dyskretnie przestępującego z nogi na nogę.

Łuka spytał kobietę:

— Czego się napijesz?

— Wszystko jedno... — powiedziała i ścisnęła pod stołem jego rękę.

— Dwa razy whisky — skinął głową Łuka.

Kelner rozpłynął się w kolorowym półmroku.

Łuka powoli wyciągnął jej rękę spod stołu, podniósł ją do swoich warg i powiedział:

— Wszystko jest takie proste — wyciągasz rękę i trafiasz na czyjeś usta...

— Gdybyż tak było... — westchnęła kobieta i pokiwała głową.

Łuka był zaskoczony, ale nie udało mu się wypowiedzieć swojego pytania, gdyż kelner postawił przed nimi butelkę szampana i dwa kieliszki.

— Czy to ty zamówiłeś? — spytała zdziwiona kobieta.

— Nie — odrzekł Łuka. — Ja zamówiłem whisky! To jakaś pomyłka!

Kelner pokiwał głową:

— Ja się nigdy nie mylę, proszę pana! Przesyłają to państwu z tamtego stolika — państwa przyjaciele albo znajomi! — i wskazał ręką kilka stolików dalej.

Łuka i kobieta błyskawicznie odwrócili się w stronę, w którą pokazywał kelner.

— Ooo, Ralica! — zawołał zdumiony Łuka.

— Kto to? — spytała wystraszona kobieta i skuliła się na swoim krześle.

— Moja córka... — jęknął Łuka.

— A ten pan z nią? Kto to?! — kobieta dotknęła jego ręki.

— Jej chłopak... Przypuszczam... — szepnął skrępowany Łuka. Gwałtownie się odwrócił i dwa stoliki dalej ujrzał swojego przyjaciela — doktora, który też obserwował go z uśmiechem i nawet zaczepnie wzniósł swój kieliszek. Łuka spuścił wzrok i nie widział, że kobieta wzięła swój kieliszek i uniosła go, chociaż był pusty, w geście pozdrowienia w stronę doktora.

Łuka podniósł się z krzesła, zachwiał stołem, omal go nie przewrócił i wymamrotał:

— Idziemy.

Kobieta ani drgnęła.

— No, już! — rozkazał grubiańsko Łuka.

— O co chodzi? — spytała zdziwiona kobieta.

— Idziemy! — zasyczał rozwścieczony Łuka.

— To idź... — kobieta pokazała mu wyjście.

— A ty... zostaniesz? — zdziwił się Łuka.

— Naturalnie... — odpowiedziała kobieta spokojnie.

— Z kim zostajesz?! — wyszeptał wściekle i rozejrzał się.

— A co cię to obchodzi?! — odpowiedziała nieoczekiwanie ostro i roześmiała się.

Łuka spędził bezsenną noc, a wczesnym rankiem usiadł sam pod parasolem, doktor nigdy nie wstawał przed dziewiątą. Łuka wyciągnął się na brzuchu i przymknął oczy. Był skom­promitowany, Ralica widziała go z kobietą i co ma teraz począć?!

Lodowate krople wody, spadające na jego plecy, sprawiły, że ścierpł i gwałtownie uniósł głowę.

— Jak tam, Casanova? — Ralica jednym skokiem rzuciła się przy nim na piasek.

— Śledzisz mnie?! — obruszył się Łuka, starannie wycierając się z wody.

— Przeceniasz się — stwierdziła dziewczyna. — Po prostu zrobiliśmy ci prezent, a ty zaraz zwiałeś. Głupio tak!

— Hm... — wymamrotał Łuka i ocknął się: — Co to znaczy „my”?

— Ja i mój nowy chłopak... — odpowiedziała Ralica rozmarzonym tonem.

— Skoro jest „nowy” — Łuka zaakcentował słowo „nowy” — można przypuszczać, że był jeszcze stary?

— Oczywiście, tatuśku! — zaśmiała się Ralica i zanurzyła ręce w piasku. — Jak ty zmądrza­łeś!

Łuka patrzył na nią zaskoczony.

Niespodziewanie Ralica pogłaskała go po łysym ciemieniu i szepnęła mu do ucha:

— Nie powiem mamie. Bądź spokojny.

Łuka rozdziawił usta ze zdumienia. Mimo tu udało mu się kiwnąć bezsilnie głową.

— Tak dobrze was rozumiem. Od razu wiedziałam, że połknąłeś haczyk — uśmiechnęła się dziewczyna i pogroziła mu palcem.

— Ależ ty... wszystko wiesz! — powiedział skołowany Łuka i wyrwało mu się nieoczeki­wane wyznanie, które zabrzmiało jak koktajl szlochu i pytania: — Jak mam z tobą rozma­wiać... mój Boże?!

— Oczywiście, że wiem! Będziemy rozmawiać jak przyjaciele! — rzekła Ralica, podniosła się i w podskokach pobiegła w stronę morza. Kiedy dziewczyna minęła samotną panią, która już zajęła swoje stałe miejsce, przesłała jej w powietrzu całusa. Kobieta nie tylko odpowie­działa jej, ale machnęła przyjaźnie ręką.

— I co, przyjacielu, chyba mam rację? — zapytał lekarz, siadając ze stękaniem obok Łuki. — Takie dziewczęta jak Ralica więcej wiedzą, człowieku, niż my obaj...

Łuka kiwnął głową na znak zgody i odwrócił się.

— Teraz rozumiesz, że z kobietami nigdy dwa razy dwa nie równa się cztery? — lekarz ujął go pod brodę, niczym krnąbrnego ucznia.

— Może... — wyrwało się z ust Łuki.

— Wciąż taka piękna... — niespodziewanie powiedział doktor rozmarzonym tonem.

— Kto?! O czym mówisz?! — oprzytomniał Łuka i uniósł się, oparty na łokciach.

— O niej. O twojej wczorajszej przyjaciółce — doktor wskazał samotną panią.

— No, niezła... — skinął głową speszony, zmieszany Łuka.

— W ciągu jednej nocy zdobyłeś ją i straciłeś — westchnął doktor. — Takie jest życie, mon ami!

— Dlaczego myślisz, że ją straciłem? — spytał Łuka jadowicie i zaczepnie.

— Sama mi mówiła. Wczoraj wieczorem. W moim pokoju — odpowiedział doktor i poma­chał kobiecie ręką, zapraszając ją do siebie.

Łuka odwrócił się i zobaczył, jak kobieta podnosi się z piasku i rusza w ich stronę.

— Byłeś z nią wczoraj?! — zawołał rozżalony Łuka.

— Pierwszy raz byłem z nią pięć lat temu. Ale wtedy tak się złożyło, że się rozstaliśmy... — westchnął doktor. — Teraz nie wiem, jak długo będziemy razem. W każdym razie — tak długo, jak ona zdecyduje. Kobieta jest jak woda...

— Cześć! — kobieta uśmiechała się, stojąc przed obydwoma mężczyznami.

Jednocześnie wszyscy troje zadrżeli od kropel wody, padających na nich. Kobieta odwró­ciła się, a obydwaj mężczyźni jednocześnie usiedli.

Ralica wylała garść wody i teraz już się oddaliła, stała po kolana w morzu. Zawołała do nich:

— Hej, chodźcie, tu jest pięknie!

— Ralica! — powiedział z nadmierną surowością Łuka, może i po to, żeby wybrnąć z nie­zręcznej sytuacji.

— Prześliczna! — westchnął doktor z zachwytem.

— Przy takim ojcu... — rzuciła kobieta i siadła na piasku.

Łuka zmieszany zapatrzył się w nią, napotkał jej wzrok i nic nie zrozumiał. Wtedy prze­niósł spojrzenie na doktora, który filuternie mrugnął do niego i pokazał mu brzeg morza.

Łuka odwrócił się i zobaczył Ralicę — całowała się z jakimś chłopcem. Z tym samym, z którym była wczorajszego wieczora w barze!... Czyżby robiła to umyślnie, żeby się z nim drażnić? Żeby go prowokować? Żeby pokazać, że ma go w garści?

Kiedy Łuka, zmieszany i wściekły, oderwał oczy od córki i jej chłopca, zobaczył, że dok­tor i kobieta też się całują...

 

przekład Bogumiła Benda