czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Yanina: „Bez związku z niczym” — Tworzenie i destrukcja


Tworzenie i destrukcja

Naszkicował mój portret wspomnieniem mojego głosu,
jako wschodnioeuropejski akcent,
w którym zawarte były osobliwe nutki nieznanych melodii,
tajemniczość, niepewność i pasja.
Tak napisał po latach.
Wielu tworzyło takie konstrukcje w wyobraźni.
Mało kto tak pieczołowicie je pielęgnował.
Mało kto był świadom potęgi niewiadomego.
Z trudnością radziliśmy sobie z czasem teraźniejszym.
Dążyliśmy zwykle do poznania wszystkiego, co dawało się odkryć,
a więc znikomej części osoby:
jej wyglądu,
historii życia,
powiązań,
możliwości,
pozycji społecznej,
statusu materialnego,
słabostek
i przymiotów.
Potem ustanawialiśmy odległość kontaktów
i mniej lub bardziej dbaliśmy o ich podtrzymanie,
o to by nie wyślizgnęły się z ram, w które zostały oprawione.
Miały tak trwać niezmienne,
jak barwne plamy zaznaczone na płótnach raz tylko,
lecz pewną ręką.
Podobnie uczyniliśmy ze światem, który nas otaczał.
Chcieliśmy tylko,
żeby był stabilny,
żeby nie działo się nic złego,
żeby nasze dzieci były szczęśliwe i bezpieczne,
a rodzice doczekali spokojnej starości.
Chcieliśmy tylko,
by grunt pod stopami był twardy i nie kołysał się przy każdym kroku.
I żeby od czasu do czasu spotkać się w ogrodzie pod jabłonią,
i pijąc powoli wino natrząsać się z nieskończoności,
żeby życie toczyło się w nas i dookoła nas.
Nie byliśmy przygotowani na to, że wszystko miało zmieniać się tak niespodziewanie i zdradziecko przeciwko nam.
To nie tak miało być.
Potęga niewiadomego przytłaczała nas zamiast unosić w przestworza.
Coraz bardziej ograniczaliśmy obszar stabilności,
aż został tylko
stół,
krzesło,
chleb
i nóż,
a i tak podlegały one upływowi czasu.
Budowaliśmy powoli nasze życia
na okrawkach marzeń,
na miłych wspomnieniach znikających w oddali zapomnienia;
łataliśmy, gdy się rozpadało;
ocalaliśmy ruiny, gdy było niszczone;
z dużym wysiłkiem wiązaliśmy koniec z końcem;
gdy nic nie zostawało, uklepywaliśmy ziemię i zaczynaliśmy od nowa.
Może mniej doskonali, bo bardziej zmęczeni,
mniej pewni siebie,
mniej hardzi.
Nie dość bywaliśmy szczęśliwi i radośni przez lata,
nie dość nacieszyliśmy się powodzeniem i pomyślnością,
by lekko odtrącić resztki pozorów,
iluzję,
że to jeszcze trwało.

Pewnego dnia przyszedł obcy i powiedział:
— Dlaczego to wszystko tak zniszczyliście?

Przecież można było
działać ostrożniej,
mniej zachłannie,
delikatniej,
sprytniej,
dyskretniej.
Po cóż rozpowiadać światu
o swojej radości,
klęsce,
czy nijakości.
Trzeba było myśleć asertywnie,
robić zręczniejsze uniki,
nie wkładać palców między drzwi,
nie dawać ponosić się emocjom,
ubierać się z większym smakiem
i bywać z lepszym towarzystwie.
Wtedy nie trzeba byłoby
tracić czasu
na jakieś tam męczące wymyślanie rozwiązań awaryjnych,
poszukiwania alternatyw,
ustanawianie priorytetów rezygnacji.
Wystarczyło po prostu bez najmniejszego nawet wysiłku
używać, cieszyć się, sycić się,
a wszystko po prostu byłoby dane.

Zapewne ktoś kiedyś postawił sobie za zadanie
odtworzyć obraz naszej epoki z rzetelną dbałością o fakty i szczegóły,
i wszystko to,
co nas tak mało obchodziło,
ale co stanowiło otoczenie naszego życia.
Nie dbaliśmy o 
prostactwo i beztroskę polityków,
zapaść gospodarczą kraju i świata,
wskaźniki ekonomiczne,
gąszcz złodziejskich przepisów prawnych umożliwiających pewnej grupie ludzi dostatnie życie kosztem innych.
Ani wymyśliliśmy,
ani poparliśmy,
ani rozwijaliśmy
prostą prawdę, że zawsze byli bogaci i biedni.
My byliśmy tylko tymi,
którzy musieli płacić podatki,
musieli zdobyć w jakiś sposób środki do życia,
zapewnić bliskim pozory bezpieczeństwa,
zbudować zachęcające perspektywy przyszłości
i którzy próbowali się przy tym nie nudzić,
być może
daremnie.
Byliśmy tymi,
którzy chcieli kochać i być kochanymi.
Nie my kształtowaliśmy losy świata,
nie my wyciągaliśmy rękę po władzę z próżności,
nie sięgaliśmy do cudzych kieszeni
i nie zaglądaliśmy przez zasłony do obcych domów.
Ale taki był świat, w którym żyliśmy.
Tak naprawdę nic nie zmieniło się od tysiącleci.
Różniliśmy od innych pokoleń
krojem stroju i tkaninami, z których je wytwarzano,
brakiem wyrazistego stylu w architekturze,
sposobem zabijania wolnego czasu,
rock’n’rollem
i tym, że wszędzie dużo się działo niekoniecznie z sensem.
Zapewne inna była pozycja zawodowa kobiet w naszych czasach;
czy doprawdy nie dało się opisać epoki bez jej określania?
Być może cokolwiek inaczej kształtowała się rola mężczyzn w rodzinie,
jeżeli kiedykolwiek mieli na ten temat jakiekolwiek własne zdanie,
w co, jak zwykle,
należało głęboko powątpiewać,
ale o czym
standardowo
nie należało wspominać.
Jak zawsze toczyły się gorące dyskusje
na temat moralności, religii, sprawiedliwości, wolności, prawa do aborcji, prawa do eutanazji, prawa do klonowania,
co zwykle stanowiło niezłą rozrywkę dla miernot.
Nie wszystkie elementy większości masy społeczeństwa stać było na wino i zagrychę,
jeszcze mniejsza część wiedziała, że kobieta to nie był sprzęt z branży artykułów gospodarstwa domowego,
a jedynie nieliczne jednostki stać było na wydobycie z własnego gardła czegoś,
co mogło choć trochę przypominać śpiew,
a i to na ogół dopiero pod wpływem doznań mocniejszych niż dobre towarzystwo przy szklance piwa.
Nasza epoka wydawała się więc być zupełnie przeciętna.
Nasz czas opisany został inaczej.
Scharakteryzowano go z perspektywy
procesu jednoczenia się Europy,
dramatycznej walki z terroryzmem,
globalizacji,
rozwoju technologii cyfrowego przetwarzania i transferu danych,
a na tym tle zaznaczono cienką linią
bieg życia i dokonania kilkuset powszechnie znanych osób,
o których słuch jeszcze nie zaginął.

Nie należy pozwalać się oszukiwać,
nie ma nic ze mnie w studiach nad naszą epoką.
Zostało po mnie
kilka chwil na zdjęciach w zakurzonym albumie,
jakiś uśmiech,
kolejna głupia mina,
paczka listów przewiązanych wstążką,
gdzieś na strychu lub w piwnicy kilka niepotrzebnych nikomu przedmiotów, które bardzo lubiłam,
znoszone ubrania, które dawno wyszły z mody.
Nic nikomu do tych rzeczy,
ani były przeznaczone dla innych ludzi,
ani dla nich zachowane;
ani dla innych ludzi,
ani dla wpasowania w mozaikę obrazu epoki, z którą się nie utożsamiałam,
więc nie należy mnie w niej umieszczać.
Na co dzień zajmowało mnie to,
co i później było przedmiotem zainteresowania nieznanych mi ludzi,
więc wiele się nie różniliśmy.
Należy unikać budować dystansu, tam gdzie go nie było.
Jednakże żeby zrozumieć,
jak to było wznosić toast w Sylwestra 1999
i jak było przy powtarzaniu tego po roku,
trzeba było wtedy być.
Czy sypał wtedy śnieg?
Czy rozpościerało się gwiaździste niebo?
Do jakiej muzyki tańczyliśmy?
Jakimi barwami fajerwerki rozpryskiwały się nad głową?
Trzeba było wtedy po prostu tam być.
Nikt też nie miał wiedzieć,
co z tamtych nocy było dla mnie ważne,
a o czym zupełnie zapomniałam już o świcie następnego dnia.

Był dumny z obywatelstwa kraju, w którym się urodził.
Cieszyłam się świadomością bycia nikim z nikąd.
Żył w uporządkowanym i stabilnym otoczeniu,
które do czasu do czasu świadomie planowało i wdrażało jakąś zmianę.
Wokół mnie,
jak w kalejdoskopie,
kotłowały się
uwarunkowania społeczno-gospodarcze, polityka, finanse, okazje i zagrożenia, postęp i zacofanie,
wchłaniane lub odrzucane przez współistniejące struktury zewnętrzne.
Nie miał potrzeby uczyć się języków obcych.
Na przemian porywał mnie zachwyt nad brzmieniem niektórych słów i fraz w innym języku
i osaczała bezsilność wobec braku umiejętności wyrażenia ironii innymi niż te,
co we krwi,
słowami.
Na ogół prowadził precyzyjnie zorganizowane życie.
Stale otaczała mnie potęga niewiadomego i wlokłam ją ze sobą w każdy zakątek Ziemi.
Jak wszyscy od stuleci oboje lubiliśmy włóczyć się
bez celu
uliczkami Paryża.