Problem z bazą danych: odrzucone zapytanie Anna Stryjewska: z cyklu `Księżycowy Ogród` :: czytelnia.mobi = Dobra literatura zawsze pod ręką

czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Anna Stryjewska: z cyklu `Księżycowy ogród` — Sinolica


Sinolica

Dal­eko stąd, w ma­łym, sen­nym mia­s­te­cz­ku u pod­nó­ża Tatr mie­sz­ka­ła so­bie ro­dzi­na — mąż i żo­na. On miał na imię Mi­chał, a ona Ró­ża. By­li młodzi, pię­k­ni i za­ko­cha­ni w so­bie do sza­le­ń­s­t­wa. Mie­sz­ka­li skro­m­nie w przy­tu­l­nym do­mku przy uli­cy Kwia­to­wej i mo­ż­na by rzec, że do przy­sło­wio­we­go szczę­ś­cia nie bra­ko­wa­ło im ni­cze­go. A je­d­nak… Ze wszy­s­t­kich ska­r­bów na świe­cie naj­ba­r­dziej pra­g­nę­li mieć dzie­c­ko. Nic więc dzi­w­ne­go, że kie­dy w ko­ń­cu Ró­ża ob­wie­ś­ci­ła mę­żo­wi, iż zo­sta­ną ro­dzi­ca­mi, wprost osza­le­li z ra­do­ś­ci.

Ki­l­ka mie­się­cy pó­ź­niej,  mro­ź­nym ra­n­kiem ko­bie­ta uro­dzi­ła śli­cz­ne­go, zdro­we­go chło­p­ca, któ­re­mu — po dzia­d­ku — da­no na imię Adam.

Ma­le­ń­ki Adaś cho­wał się zna­ko­mi­cie, ale — jak to zwy­k­le w ba­j­kach by­wa — pe­w­nej no­cy za­cho­ro­wał. Po­czą­t­ko­wo są­dzo­no, że to zwy­k­łe prze­ziębie­nie, ale nie­ste­ty dzie­c­ko z dnia na dzień sta­wa­ło się co­raz sła­b­sze. Ro­dzi­ców oga­r­nę­ło prze­ra­że­nie. Wzy­wa­li naj­le­p­szych le­ka­rzy w mie­ś­cie, lecz ci bez­ra­d­nie roz­kła­da­li rę­ce. Po­zo­sta­wa­ło ty­l­ko cze­kać i nie tra­cić na­dziei.

Mi­ja­ła ko­le­j­na noc stra­chu, nie­pe­w­no­ś­ci i wy­cze­ki­wa­nia. Mi­chał snuł się po do­mu, bo nie mógł zna­leźć so­bie mie­j­s­ca, a Ró­ża czu­wa­ła przy dzie­c­ku. Adaś był bla­dy i prze­ra­ź­li­wie wy­chu­dzo­ny. W pe­w­nej chwi­li dzi­w­nie się uśmie­ch­nął, ot­wo­rzył na chwi­lę ocz­ka i po­pa­t­rzył na ma­t­kę. Wi­dząc to krzy­k­nę­ła z roz­pa­czy i czu­jąc, że śmierć nad­cho­dzi, chwy­ciła dzie­c­ko, przy­ci­s­nę­ła do pie­r­si i wy­bie­g­ła z do­mu jak sza­lo­na. Pę­dzi­ła przed sie­bie na oślep, aż wre­sz­cie ca­ł­ko­wi­cie wy­cze­r­pa­na za­trzy­ma­ła się u stóp ogro­m­nej, stro­mej gó­ry. Opa­r­ła się o ska­łę, przy­tu­liła syn­ka do sie­bie i za­szlo­cha­ła bez­ra­d­nie. Na­g­le po­czu­ła, że czy­jaś lo­do­wa­ta dłoń spo­czę­ła na jej ra­mie­niu, a zi­m­no prze­szy­ło ją na wskroś. Od­wró­ci­ła się gwa­ł­to­w­nie. Ku swo­je­mu za­sko­cze­niu ujrzała dzi­w­ną, ta­je­m­ni­czą ko­bie­tę odzia­ną od stóp do gło­wy w czerń. Twarz mia­ła nie­na­tu­ra­l­nie bla­dą, z któ­rej wy­zie­ra­ła pa­ra ogro­m­nych oczu.

— Kim je­s­teś i cze­go chcesz? — za­py­ta­ła Ró­ża bu­ń­czu­cz­nie.

— Na­zy­wam się Si­no­li­ca, a ta gó­ra na­le­ży do mnie! Zna­jdu­jesz się na moim te­re­nie i po­win­nam cię za to uka­rać!

— Zrób to! — od­pa­r­ła Ró­ża i obo­ję­t­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. — Na ni­czym mi nie za­le­ży, bo nie mam już dla ko­go żyć…

W je­d­nej chwi­li wy­rzu­ci­ła z sie­bie żal i opo­wie­dzia­ła nie­zna­jo­mej o nie­szczę­ś­ciu, któ­re ją spo­tka­ło.

— Po­mo­gę ci — rze­k­ła po chwi­li dzi­w­na ko­bie­ta. — Znam się tro­chę na tym, ale… żą­dam cze­goś w za­mian — do­da­ła chy­t­rze.

— Zro­bię wszy­s­t­ko, co ze­chcesz! Ży­cie mo­je­go syn­ka jest dla mnie naj­wa­ż­nie­j­sze!

Si­no­li­ca uśmie­ch­nę­ła się krz­ywo, po czym wzię­ła dzie­c­ko na je­d­ną rę­kę, zaś pa­l­ca­mi dru­giej wy­ko­na­ła w po­wie­t­rzu ta­je­m­ni­cze zna­ki. Po chwi­li od­da­ła je za­sko­czo­nej ma­t­ce.

— Mo­żesz wra­cać do do­mu. Je­sz­cze tej no­cy twój sy­nek po­czu­je się le­piej, a ra­n­kiem bę­dzie ca­ł­kiem zdrów!

— Na­pra­w­dę? — nie­do­wie­rza­ła Ró­ża. — Je­s­tem two­ją dłu­ż­ni­cz­ką! Jak mam ci się za to od­wdzię­czyć?

— Wra­caj do do­mu! — rze­k­ła lo­do­wa­tym gło­sem Si­no­li­ca. — Ciesz się swoim szczę­ś­ciem i chwy­taj ka­ż­dą chwi­lę, bo za ty­dzień bę­dę tu, w tym mie­j­s­cu na cie­bie cze­ka­ła… Pó­jdziesz ze mną. Ty­l­ko pa­mię­taj: nikt nie mo­że się do­wie­dzieć o na­szym spo­tka­niu! Nikt! W prze­ciw­nym ra­zie twój sy­nek umrze! Pa­mię­taj! Za sie­dem dni o tej sa­mej po­rze!

— Na jak dł­ugo? — spy­ta­ła Ró­ża le­kko za­nie­po­ko­jo­na.

— Na za­wsze!

— Wró­cę! — od­pa­r­ła Ró­ża, za­mie­ra­jąc z prze­ra­że­nia. Je­d­no­cze­ś­nie oga­r­nę­ło ją tak wie­l­kie szczę­ś­cie, że nie my­ś­ląc dłu­żej o obie­t­ni­cy, po­bie­g­ła do do­mu po­wie­dzieć mę­żo­wi o nie­zwy­k­łym uzdro­wie­niu dzie­c­ka.

Sta­ło się do­kła­d­nie tak, jak za­po­wie­dzia­ła Si­no­li­ca. Je­sz­cze tej no­cy Adaś ot­wo­rzył ocz­ka, uśmie­ch­nął się bla­do, a ra­n­kiem po cho­ro­bie nie zo­stał na­wet naj­mnie­j­szy ślad. Ra­dość znów za­go­ś­ci­ła w ich do­mu, ale z dnia na dzień Ró­ża ma­r­ko­t­nia­ła. Do­pie­ro te­raz za­czę­ła zda­wać so­bie spra­wę, że wkró­t­ce bę­dzie mu­sia­ła opu­ś­cić swoich uko­cha­nych i bez sło­wa wy­jaśnie­nia zni­k­nąć z ich ży­cia. Ty­dzień mi­jał sz­y­bko i nie­u­bła­ga­nie nad­cho­dził czas spła­ce­nia dłu­gu. W umó­wio­nym dniu Ró­ża uda­ła się we wska­za­ne mie­j­s­ce, gdzie już cze­ka­ła na nią Si­no­li­ca.

— Wie­dzia­łam, że do­trzy­masz sło­wa! — rze­k­ła na po­wi­ta­nie. — A te­raz chodź ze mną!

Sie­dzi­ba cza­ro­w­ni­cy zna­jdo­wa­ła się w ska­l­nej gro­cie, na szczy­cie je­d­ne­go z wie­rz­cho­ł­ków gó­ry. By­ło tam prze­ra­ź­li­wie zi­m­no, ci­e­mno i po­nu­ro. Od tej po­ry dzień Ró­ży był po­do­b­ny do no­cy. Ży­ła nie­mal w ca­ł­ko­wi­tej cie­m­no­ś­ci, bo jej pa­ni nie­na­wi­dzi­ła sło­ń­ca. Je­dy­ne świ­a­tło da­wa­ły pło­mie­nie og­ni­s­ka pod ogro­m­nym ko­t­łem, w któ­rym nie­u­stan­nie bu­l­go­ta­ła ja­kaś ciecz o prze­dzi­w­nym aro­ma­cie. Cza­sem, kie­dy Si­no­li­cej nie by­ło w po­bli­żu, Ró­ża pod­cho­dzi­ła bli­żej, by ogrzać so­bie cho­ciaż zmar­znię­te dło­nie.

Wnę­t­rze ja­s­ki­ni za­mie­sz­ki­wa­ły nie­to­pe­rze, tłu­s­te pa­ją­ki i za­skro­ń­ce. Na po­czą­t­ku ko­bie­ta umie­ra­ła z prze­ra­że­nia na ich wi­dok, ale z upły­wem cza­su za­przy­ja­ź­ni­ła się z mie­sz­ka­ń­ca­mi gro­ty i na­wet nau­czy­ła się z ni­mi roz­ma­wiać. Ró­w­nież jej wzrok przy­zwy­czaił się do cie­m­no­ś­ci i w nie­dłu­gim cza­sie nie­mal z za­mknię­ty­mi ocza­mi prze­mie­rza­ła cie­m­ne, ta­je­m­ni­cze ko­ry­ta­rze.

Pra­ca Ró­ży po­le­ga­ła na zbie­ra­niu ziół, któ­re jej pa­ni wy­ko­rzy­s­ty­wa­ła do swoich eks­pe­ry­me­n­tów. Nie by­ło to ła­t­we za­ję­cie. Ro­ś­li­ny trze­ba by­ło zbie­rać przed wscho­dem sło­ń­ca, zwy­k­le na sta­rych cme­n­ta­rzach, gdzie ża­d­na lu­dz­ka is­to­ta nie za­glą­da­ła od lat, oraz zry­wać je w od­po­wie­d­ni spo­sób. W prze­ciw­nym ra­zie tra­ci­ły swą moc. Kie­ro­wa­ła się wska­zówka­mi udzie­lo­ny­mi przez Si­no­li­cą, któ­rych mu­sia­ła bez­wzglę­d­nie prze­strze­gać, gdyż ka­ż­da po­my­ł­ka mo­g­ła ją dro­go ko­sz­to­wać.

Tak mi­nę­ło pięć dłu­gich lat. Nie by­ło dnia ani go­dzi­ny, że­by nie roz­my­ś­la­ła o swo­jej ro­dzi­nie. Tak ba­r­dzo tę­s­k­ni­ła, że ty­l­ko wia­ra, iż wy­da­rzy się ja­kiś cud po­zwa­la­ła Ró­ży prze­trwać te stra­sz­ne chwi­le. Pe­w­ne­go ra­zu po­sta­no­wi­ła udać się do swej pa­ni i ubła­gać ją o je­dno, kró­t­kie spo­tka­nie z bli­s­ki­mi.

— Po­zwo­lę ci ich zo­ba­czyć! — ku za­sko­cze­niu Ró­ży od­pa­r­ła Si­no­li­ca po chwi­li na­my­s­łu, ale jej głos nie wró­żył nic do­b­re­go.

Ro­ze­śmia­ła się zło­wie­sz­czo, wy­mó­wi­ła ta­je­m­ni­cze za­klę­cie i ob­sy­pa­ła Ró­żę od gło­wy do stóp zło­tym pro­sz­kiem.

— Zo­ba­czysz ich, ale oni ni­gdy nie do­my­ś­lą się, że to ty! — do­da­ła triu­m­fa­l­nie.

Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.