Problem z bazą danych: odrzucone zapytanie
czwartek, 5.12.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Daleko stąd, w małym, sennym miasteczku u podnóża Tatr mieszkała sobie rodzina — mąż i żona. On miał na imię Michał, a ona Róża. Byli młodzi, piękni i zakochani w sobie do szaleństwa. Mieszkali skromnie w przytulnym domku przy ulicy Kwiatowej i można by rzec, że do przysłowiowego szczęścia nie brakowało im niczego. A jednak… Ze wszystkich skarbów na świecie najbardziej pragnęli mieć dziecko. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu Róża obwieściła mężowi, iż zostaną rodzicami, wprost oszaleli z radości.
Kilka miesięcy później, mroźnym rankiem kobieta urodziła ślicznego, zdrowego chłopca, któremu — po dziadku — dano na imię Adam.
Maleńki Adaś chował się znakomicie, ale — jak to zwykle w bajkach bywa — pewnej nocy zachorował. Początkowo sądzono, że to zwykłe przeziębienie, ale niestety dziecko z dnia na dzień stawało się coraz słabsze. Rodziców ogarnęło przerażenie. Wzywali najlepszych lekarzy w mieście, lecz ci bezradnie rozkładali ręce. Pozostawało tylko czekać i nie tracić nadziei.
Mijała kolejna noc strachu, niepewności i wyczekiwania. Michał snuł się po domu, bo nie mógł znaleźć sobie miejsca, a Róża czuwała przy dziecku. Adaś był blady i przeraźliwie wychudzony. W pewnej chwili dziwnie się uśmiechnął, otworzył na chwilę oczka i popatrzył na matkę. Widząc to krzyknęła z rozpaczy i czując, że śmierć nadchodzi, chwyciła dziecko, przycisnęła do piersi i wybiegła z domu jak szalona. Pędziła przed siebie na oślep, aż wreszcie całkowicie wyczerpana zatrzymała się u stóp ogromnej, stromej góry. Oparła się o skałę, przytuliła synka do siebie i zaszlochała bezradnie. Nagle poczuła, że czyjaś lodowata dłoń spoczęła na jej ramieniu, a zimno przeszyło ją na wskroś. Odwróciła się gwałtownie. Ku swojemu zaskoczeniu ujrzała dziwną, tajemniczą kobietę odzianą od stóp do głowy w czerń. Twarz miała nienaturalnie bladą, z której wyzierała para ogromnych oczu.
— Kim jesteś i czego chcesz? — zapytała Róża buńczucznie.
— Nazywam się Sinolica, a ta góra należy do mnie! Znajdujesz się na moim terenie i powinnam cię za to ukarać!
— Zrób to! — odparła Róża i obojętnie wzruszyła ramionami. — Na niczym mi nie zależy, bo nie mam już dla kogo żyć…
W jednej chwili wyrzuciła z siebie żal i opowiedziała nieznajomej o nieszczęściu, które ją spotkało.
— Pomogę ci — rzekła po chwili dziwna kobieta. — Znam się trochę na tym, ale… żądam czegoś w zamian — dodała chytrze.
— Zrobię wszystko, co zechcesz! Życie mojego synka jest dla mnie najważniejsze!
Sinolica uśmiechnęła się krzywo, po czym wzięła dziecko na jedną rękę, zaś palcami drugiej wykonała w powietrzu tajemnicze znaki. Po chwili oddała je zaskoczonej matce.
— Możesz wracać do domu. Jeszcze tej nocy twój synek poczuje się lepiej, a rankiem będzie całkiem zdrów!
— Naprawdę? — niedowierzała Róża. — Jestem twoją dłużniczką! Jak mam ci się za to odwdzięczyć?
— Wracaj do domu! — rzekła lodowatym głosem Sinolica. — Ciesz się swoim szczęściem i chwytaj każdą chwilę, bo za tydzień będę tu, w tym miejscu na ciebie czekała… Pójdziesz ze mną. Tylko pamiętaj: nikt nie może się dowiedzieć o naszym spotkaniu! Nikt! W przeciwnym razie twój synek umrze! Pamiętaj! Za siedem dni o tej samej porze!
— Na jak długo? — spytała Róża lekko zaniepokojona.
— Na zawsze!
— Wrócę! — odparła Róża, zamierając z przerażenia. Jednocześnie ogarnęło ją tak wielkie szczęście, że nie myśląc dłużej o obietnicy, pobiegła do domu powiedzieć mężowi o niezwykłym uzdrowieniu dziecka.
Stało się dokładnie tak, jak zapowiedziała Sinolica. Jeszcze tej nocy Adaś otworzył oczka, uśmiechnął się blado, a rankiem po chorobie nie został nawet najmniejszy ślad. Radość znów zagościła w ich domu, ale z dnia na dzień Róża markotniała. Dopiero teraz zaczęła zdawać sobie sprawę, że wkrótce będzie musiała opuścić swoich ukochanych i bez słowa wyjaśnienia zniknąć z ich życia. Tydzień mijał szybko i nieubłaganie nadchodził czas spłacenia długu. W umówionym dniu Róża udała się we wskazane miejsce, gdzie już czekała na nią Sinolica.
— Wiedziałam, że dotrzymasz słowa! — rzekła na powitanie. — A teraz chodź ze mną!
Siedziba czarownicy znajdowała się w skalnej grocie, na szczycie jednego z wierzchołków góry. Było tam przeraźliwie zimno, ciemno i ponuro. Od tej pory dzień Róży był podobny do nocy. Żyła niemal w całkowitej ciemności, bo jej pani nienawidziła słońca. Jedyne światło dawały płomienie ogniska pod ogromnym kotłem, w którym nieustannie bulgotała jakaś ciecz o przedziwnym aromacie. Czasem, kiedy Sinolicej nie było w pobliżu, Róża podchodziła bliżej, by ogrzać sobie chociaż zmarznięte dłonie.
Wnętrze jaskini zamieszkiwały nietoperze, tłuste pająki i zaskrońce. Na początku kobieta umierała z przerażenia na ich widok, ale z upływem czasu zaprzyjaźniła się z mieszkańcami groty i nawet nauczyła się z nimi rozmawiać. Również jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności i w niedługim czasie niemal z zamkniętymi oczami przemierzała ciemne, tajemnicze korytarze.
Praca Róży polegała na zbieraniu ziół, które jej pani wykorzystywała do swoich eksperymentów. Nie było to łatwe zajęcie. Rośliny trzeba było zbierać przed wschodem słońca, zwykle na starych cmentarzach, gdzie żadna ludzka istota nie zaglądała od lat, oraz zrywać je w odpowiedni sposób. W przeciwnym razie traciły swą moc. Kierowała się wskazówkami udzielonymi przez Sinolicą, których musiała bezwzględnie przestrzegać, gdyż każda pomyłka mogła ją drogo kosztować.
Tak minęło pięć długich lat. Nie było dnia ani godziny, żeby nie rozmyślała o swojej rodzinie. Tak bardzo tęskniła, że tylko wiara, iż wydarzy się jakiś cud pozwalała Róży przetrwać te straszne chwile. Pewnego razu postanowiła udać się do swej pani i ubłagać ją o jedno, krótkie spotkanie z bliskimi.
— Pozwolę ci ich zobaczyć! — ku zaskoczeniu Róży odparła Sinolica po chwili namysłu, ale jej głos nie wróżył nic dobrego.
Roześmiała się złowieszczo, wymówiła tajemnicze zaklęcie i obsypała Różę od głowy do stóp złotym proszkiem.
— Zobaczysz ich, ale oni nigdy nie domyślą się, że to ty! — dodała triumfalnie.
Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.