środa, 27.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Wychłostany pogardą, nienawiścią, odrzuceniem, bezlitośnie wyszydzony, żył teraz w Polsce.
Zmęczony, szedł ulicą ze zwieszonymi ramionami i opuszczoną głową. Jego ciało emanowało przygnębieniem i frustracją. Od czasu do czasu podnosił głowę i nerwowo spoglądał w kierunku, z którego dochodziły strzępy złowrogich okrzyków i ukradkiem uchwycone obraźliwe gesty. Tym razem miał szczęście — nikt nie pobił go za to, że był czarny, za to, że reprezentował coś obcego, nieznanego, niezrozumiałego…
Jego codzienność była ciągłym zmaganiem. Był tak zmęczony, że nie mógł skupić się na nauce. W jego umyśle panowała ciemność. Z trudem podnosił powieki. Świadomość, każdego kolejnego dnia, gubiła się gdzieś w walce o przetrwanie. — Nawet chyba Bóg już mnie opuścił — myślał. Powietrze wypełniło się nagle zapachem zła, z trudem łapał oddech, próbując rozpaczliwie zebrać myśli. Sparaliżowany strachem nie rozumiał, co dzieje się z jego ciałem. Myśli wirowały mu w głowie i po chwili tracił kontakt z rzeczywistością, nie wiedział zupełnie, gdzie się znajduje.
Ale przecież nie jest tak źle! Przecież ma tu przyjaciół. Musi jedynie rozróżnić tych, którzy są mu życzliwi, od tych, których trzeba za wszelką cenę unikać. Ci drudzy w znacznym stopniu przyczynili się do jego cierpienia. Nie potrafili oprzeć się ciągłej chęci, niemal instynktowi, prześladowania. Dyskryminacja innych w ich przypadku była wpisana w tradycję. Ich złowrogie, nasycone rasizmem skandowane okrzyki dusiły go boleśnie, pozbawiając reszty równowagi umysłu. Tortury zdawały się nie mieć końca. Chociaż starał się nie reagować i zachowywać spokój, jedynymi rzeczami, które się zmieniały, były styl i forma obelg. Okrutne komentarze bolały coraz bardziej.
Rozumiał już, co znaczy „Murzyn” i „czarnuch”. Nienawistne dla niego okrzyki zdawały się w innych wywoływać radosne wybuchy śmiechu, podsycane jeszcze obrazem jego przerażenia i bezsilności. Niektórzy z prześladowców nigdy wcześniej nie widzieli czarnego. Im bardziej okrutny był język, tym większą zdawała się być ich satysfakcja. Niedorzeczność...
Ci, którzy epatowali nienawiścią do „czarnuchów” to zazwyczaj osoby niewykształcone, ograniczone, pławiące się w błędnych przekonaniach, niemal wyzute z ludzkiej natury. Nienawiść i chęć odrzucenia były wymalowane na ich twarzach. Gapili się na niego jak głodne zwierzęta, gotowe pożreć swoją ofiarę. Niektórzy nazywali go „małpą” lub „Kunta Kinte”, wierząc, że te polskie określenia odniosą pożądany skutek i zranią go jeszcze bardziej. Inni, z klasy średniej, używali powszechniejszego i mniej radykalnego przydomka „Murzyn” i tłumaczyli, że w języku polskim nie istnieje żadne lepsze słowo na określenie Afrykańczyka.
Miał już tego dość! Z czasem jego pozorna obojętność na słowną agresję zaczęła jeszcze bardziej irytować prześladowców. Ich nienawiść z dnia na dzień zdawała się pogłębiać, bo jego postawa uderzała w ich dumę. Jak śmiał nie reagować na ich obelgi?! Agresja coraz bardziej wzrastała. Nawet plugawy język nie wystarczał, by wyrazić ich nieuzasadnioną nienawiść. Ich zachowanie można było porównać z zachowaniem zwierząt. Reakcją prześladowców na „nieznane” i „niezrozumiałe” była wściekłość i furia, jakby nie mieli sumienia i kierowali się wyłącznie zwierzęcym instynktem. Natomiast jego poczucie wartości kuliło się jak zranione zwierzę. Stał się bezsilną ofiarą w obcym świecie, oszołomioną i zagubioną.
Tak żył pośród wrogów: mężczyzn i kobiet.
Kobiety. Co ciekawe, niektóre z nich zdawały się dostrzegać w nim atrakcyjnego mężczyznę. Często słyszał, że „czarne jest piękne”. Ale tak naprawdę to jednak kobieca mentalność niewiele różniła się od męskiej. Ci „twardzi, czarni faceci” po prostu świetnie nadawali się do wykorzystania! Podteksty zbudowane na obiegowych opiniach dotyczących sprawności seksualnej osoby czarnoskórej nie należały i nadal nie należą do rzadkości. A w ślad za tym idą przecież oczekiwania. Co prawda trudno w tym momencie mówić o rasizmie, ale nie można jednak z drugiej strony pominąć mimowolnych urazów, będących ich efektem, a powodowanych przez — niejednokrotnie — urocze kobiety…
Bezsilna ofiara ugięła się pod przemożnym ciężarem okrutnej zmowy…
Ugięła się? Historia pokazała jednak, że stało się odwrotnie. Tak naprawdę to rasista sam będąc synem, wnukiem, siostrzeńcem, bratankiem rasisty, będąc nieugiętym rasistą z pokolenia na pokolenie, zagubił się w swych własnych intrygach niczym gracz w szachy, który — oczekując posunięcia przeciwnika — nie docenił go i ostatecznie sam popełnił kardynalny błąd.