czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Krzysztof NEUS: „Sekcja legalnych morderców” — odcinek 7.


*

— Kris, ocknij się! Kris! — głos dochodził z daleka i był dziwny.

Przypominał mu dzieciństwo i ulubioną zabawę. Wsadzali wtedy głowę w głęboką studnię i bawili się w radio. Ten głos był podobny. Nie krzyczał, szeptał cicho… i zdaje się, że go wołał.

— Kris… Na Boga, odezwij się — szeptał dalej głos.

Z wysiłkiem otworzył oczy. Czarne kręgi wirowały dalej. Z trudem uniesione powieki nie wprowadziły żadnej zmiany. Po chwili zdołał zatrzymać i skupić wzrok na jednym punkcie. Zrobił to automatycznie, nie wiedzał nawet co to jest. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to dziurka od klucza w zamku. Widocznie zapalili światło w korytarzu, bo wcześniej jej nie zauważył. Uświadomił to sobie z trudnością i zaraz potem głos z wiejskiej studni skojarzył z odpowiednią osobą.

— A… to pan — wystękał.

— Kto cię tak urządził, chłopie?

— A… urządził… no… — powoli zbierał myśli. — McGregor, chyba McGregor… byłem obrócony tyłem… O cholera, moja głowa…

Dostać dwa razy w łeb w ciągu paru godzin, to przynajmniej o jeden raz za dużo. Tętno mógł sobie policzyć bez dotykania ciała. Pokrywało się z uderzeniami kowalskiego młota, który od jakiegoś czasu podjął pracę w jego głowie.

— Leż spokojnie. Na razie masz dość — stwierdził kapitan. — Odpoczywaj, nie wiadomo co nas jeszcze czeka.

— Wiadomo — odpowiedział z trudem Kris. — Będziemy mieli wypadek.

— Jaki wypadek? Co ty bredzisz!

— Nie bredzę, tylko mówię. — Kris powoli przychodził do siebie. — Wypadek, katastrofa…

— Dobra, dobra — przerwał mu kapitan. — Gadaj po kolei, bo nic z tego nie rozumiem. Po co cię wzywali?

— Im wcale nie chodzi o porwanie i okup. Chcą upozorować wypadek. Ci na wieży kontroli lotów myślą, że mamy awarię silników.

— Awarię silników?

— Tak dali mi kartkę i kazali nadawać: awaria silników, układ zasilania, widzę morze… i coś tam jeszcze.

— Nie udało ci się nic wtrącić? No wiesz,… porwanie… czy coś w tym stylu...

— Nie — tym razem przerwał Kris. — Cały czas miałem pistolet nad głową i jak pan widział raz nawet na nią spadł.

— Tak… — zamyślił się kapitan. — Czyli ci na wieży myślą, że mamy awarię silników i schodzimy w dół.

— Mniej więcej tak — potwierdził Kris — Cholera, żeby chociaż ci garimpeiros o tym wiedzieli, to może by który…

  Dopiero teraz z całą jaskrawością uświadomili sobie, że dramat, który się rozegrał był tylko ich własnością. Nie wyszedł na zewnątrz samolotu. Ba! — nie wydostał się nawet poza przeszklone ściany kabiny pilotów. Oprócz porywaczy wiedziały o nim tylko dwie osoby. Trzecia już nigdy nic nie powie.

— A położenie? Czy pytali o położenie, Kris?

— Pytali. Zaraz za pierwszym razem. O położenie i wysokość. McGregor kazał mi milczeć. Potem gadali o tym bez przerwy. Podaj swoje namiary, gdzie jesteś i tak w kółko.

— To znaczy, że nie mają nas na radarach. To dziwne. Na sześciu tysiącach powinni nas przecież widzieć!

— Jeżeli jesteśmy na sześciu tysiącach. Coś mi się zdaje, że schodziliśmy w dół, ale wie pan to mogło być złudzenie, bo gdy się nie ma żadnego punktu porównawczego o te rzeczy zdaje się łatwo.

— A niech to…

— Pod koniec nadawania mignął mi w dole taki inny odcień czerni o wężykowatych kształtach. Zarys rzeki czy co… i to całkiem nisko — dodał Kris.

— Czy oni zgłupieli? Przecież jeżeli zejdziemy zbytnio w dół, możemy się nadziać! Ja wiem?… Wzgórze, drzewo, maszt. Samolot to nie parowóz, który zmiata wszystko po drodze. I to jeszcze ten. Często wystarczy byle muśnięcie. Co oni myślą? — denerwował się dalej kapitan, — że to sportowa awionetka? Temu słoniowi potrzeba wielu sekund i odpowiedniej odległości, aby coś wyminąć!

— Po co to zamartwianie się, kapitanie. To zawodowcy — pocieszył go Kris, — a ci o swoje głowy umieją dbać. Wątpię, by ryzykowali zbyt dużo. Na pewno przedtem dokładnie sprawdzili trasę. Na ślepo nie lecą… a właściwie nie lecimy.

Myśl, która nagle Krisowi wpadła do głowy kazała mu przerwać rozmowę. Dziwne, ale dopiero teraz ją sobie dokładnie uświadomił. A przecież była tak oczywista… Uśmiechnął się do siebie i zaczął na nowo:

— Wie pan, samolot to jednak dziwny środek lokomocji.

— Czemu?

— Bo ma jedną cholerną wadę.

— A jaką?

— W przeciwieństwie do auta czy pociągu… w biegu z niego nie wysiądziesz.

— No — potwierdził kapitan, — a swoją drogą to muszą mieć dobrego nawigatora.

— Czy to taki problem? Pomyśleli i o tym. Mają i to dwóch.

— Skąd wiesz?

— Byli w kabinie. Siedzieli na waszych fotelach i bez przerwy zerkali w mapy.

— A co mieli robić? W tych ciemnościach…

Kapitan spoważniał nagle. Jeżeli zamknęli go tutaj i wyłączyli automatykę, to znaczy, że na pokładzie mają swojego pilota. Ale przecież jeden człowiek nie poradzi sobie z bezpiecznym sprowadzeniem na ziemię tego typu maszyny. Czterdzieści ton żelastwa i ludzi to nie przelewki. A może mają dwóch pilotów i on jest zbędny? Nagle jego czarne myśli przerwał cichy chichot z przeciwka.

— I co cię tak, do cholery, bawi? — nie wytrzymał kapitan.

— Ee... nic. Niech pan będzie dobrej myśli, to nie boli.

— Co nie boli?

— Jak pewnego kapitana pewnej spółki mróweczki i inne robactwo będzie wtryniać na śniadanko — parsknął śmiechem Kris i zaraz pożałował.

Kowal w jego czaszce nagle wytężył pracę.

— Ha, ha, ha, ale dowcip — mrówki jakoś nie przypadły kapitanowi do gustu, choć najczarniejsze myśli jakby na moment go opuściły.

„Może trochę śmiechu to dobra metoda na rozładowanie stresów”— doszedł do wniosku i już w tym klimacie ciągnął dalej — „mój kumpel mawiał zawsze: im wyżej wzlecisz tym dłużej będziesz spadał”.

— To jest dobre, gdy się wisi na spadochronie.

— Jemu i bez spadochronu się przydało.

— Tak? — zainteresował się Kris.

— Tak. Zanim rozbili się o ziemię zdążył przez radio podyktować cały testament.

— Opanowany facet. Widocznie tylko to leżało mu na duszy.

— Co się dziwisz. Człowiek dorabia się przez całe życie, więc w końcu każdemu powinno zależeć, aby to, co po nim pozostaje było podzielone tak jak chce. To logiczne pragnienie.

— Domyśla się pan, co tu jest grane? — zmienił temat Kris.

— Nie, do pioruna! To miało być nie tak!

— A jak?

— Mieliśmy lecieć do Belem. O żadnym porwaniu czy zmianie kursu nie było mowy.

— I do tego porwali ci, z którymi się umawialiście?

— Właśnie.

— Chyba wiem dlaczego.

— No… — zachęcił kapitan.

— Czy na wszystko by się pan zgodził? — zaczął swoje rozważania Kris.

— Na taki numer na pewno nie. Po tym co zaszło i tak licencję pilota mam z głowy. A niech to…

Podłoga znowu ucierpiała. Kapitan musiał się na czymś wyładować, bo złość na samego siebie podchodziła mu pod cebulki włosów. Tym razem wystarczyły trzy uderzenia.

— A niech to — powtórzył znowu.

— Tego się obawiali — ciągnął dalej Kris udając, że niczego nie zauważył. — Dlatego podali tylko parę punktów z ich planu, bo reszta — przynajmniej na początku — była nie do przyjęcia. Teraz, gdy mają nas w ręku, w odpowiednim miejscu i czasie zmienili decyzję… A właściwie to nie… Źle powiedziałem, niczego nie zmieniali. Zrealizowali tylko kolejny punkt swojego planu. Przecież to wszystko było z góry ukartowane. Potrzebowali samolotu i to niezbyt podpadającego. Ten wasz ze spółki był w sam raz. Ciekawe tylko jaki jest następny punkt w ich harmonogramie…

cdn.