sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Zatapiała się w świecie muzyki i poezji. Uwielbiała wieczory w towarzystwie cichych dźwięków Chopina, z tomikiem Słowackiego w jednej i filiżanką aromatycznej kawy w drugiej ręce.
Staraliśmy się wtedy nie mieć do niej żadnych spraw. Nawet tych najważniejszych na świecie.
Fryderyk przybył do nas wraz z urodzinami mamy. Kudłate, popiskujące stworzenie toczyło się za nią, zostawiając co parę kroków mokre kałuże. Stworzenie rosło, ujadało i szarpało ostrymi zębami wszystko, co znalazło się w ich zasięgu. Trudno było o brzydszego psa. Gdy wyrósł, wyglądał jak owłosiony serdelek, ale mama kochała Fryderyka ponad wszystko, zyskując wierną psią wzajemność. Byliśmy o niego zazdrośni. Odkąd pojawił się Fredzio, mama dzieliła czas i siebie bardzo niesprawiedliwie. Nie wiem, jak tam Słowacki, ale Chopin powinien odczuwać satysfakcję, jego imię wszak było w nieustannym użyciu. I to we wszystkich odmianach.
Trzeba przyznać, że żadne z nas nie miało tak dużego wpływu na podejmowane decyzje czy planowanie choćby wolnych od pracy dni, jak Fryderyk.
– Fredzio nie może zostać sam w domu przez cały dzień!
– O, nie! Wykluczone! Fryderyk źle znosi jazdę samochodem!
– Pociągiem?! Fryderyk?! Z obcymi ludźmi?! Jeszcze się jakiej choroby nabawi!
Nietrudno się domyśleć, że mama zrezygnowała z własnych przyjemności, rodziny i przyjaciół, poświęcając wszystko psu.
Fryderyk stał się więc kością w gardle i solą w oku pozostałych domowników. Żadne z nas nie życzyło mu najlepiej. Skoro przed laty Biełka mogła wylecieć rakietą w kosmos, to dlaczego nie Fredzio?
Wydarzyło się jednak coś, co zburzyło spokój mamy. Babcia zachorowała. Należało wybrać się do niej i otoczyć opieką przez kilka najbliższych dni. Na drugim krańcu Polski. Przyznam, że przez chwilę zastanawiałam się, czy w tej rundzie nie wygra znowu pies, mama jednak zachowała resztkę zdrowego rozsądku. Spakowała walizkę, dała nam tysiąc przykazań i wskazówek dotyczących Fryderyka, wprowadziła zamieszanie godne trzęsienia ziemi i opuściła mieszkanie. Opuszczała je zresztą jeszcze ze trzy razy zanim osiągnęła pewność, że powiedziała wszystko.
Po jej wyjściu tata zapalił papierosa. Ja wypiłam duszkiem dwie szklanki wody z wiśniowym sokiem, a brat włączył głośno muzykę, bo się zrobiło nadspodziewanie cicho. Potem uporządkowaliśmy mieszkanie. Potem zjedliśmy kolację. Potem zorientowaliśmy się, że nie ma Fryderyka.
Czułam, jak cierpnie mi na grzbiecie skóra. Tata zbladł, brat wstrzymał oddech, i myślałam, że już nigdy nie zaczerpnie nowego powietrza.
Wybiegliśmy na podwórko. Wróciliśmy po latarki. Wołanie nie przyniosło żadnego skutku. Obeszliśmy wszystkie okoliczne bloki, zaglądaliśmy do piwnic. Przepadł. Jak kamień w wodę.
Po powrocie do domu nikt nie śmiał się odezwać. Patrzyliśmy tępo na siebie. Omijaliśmy wzrokiem telefon w obawie, że wywołamy wilka z lasu w postaci stu tysięcy pytań mamy o Fredzia. Nie zadzwoniła. Rankiem napisaliśmy ogłoszenia i porozwieszaliśmy je na wszystkich słupach i płotach w okolicy. Nic. Po czterech dniach postanowiliśmy nabyć nowego psa.
Matka była smukła i majestatyczna. Szczenię miało być podobne. Właścicielka zapewniała, że będzie spokojny i powściągliwy. Nazwaliśmy go Juliusz.
Pompowaliśmy w Juliusza mleko przez niezliczoną ilość smoczków, które regularnie zżerał. Gotowaliśmy kaszki i papki, nie chciał jednak rosnąć szybciej, niż chciała natura.
W sobotę zadzwonił telefon. Mama wesołym głosem oświadczyła, że babcia czuje się dobrze, w związku z czym dziś jeszcze możemy spodziewać się jej powrotu. Tata wyraził radość i czym prędzej odłożył słuchawkę, by nie narażać się na kłopotliwe pytania.
Spojrzałam na Juliusza. Siedział na swoim posłaniu i przyglądał się kolorowej piłce leżącej w kącie. W niczym nie przypominał zwariowanego Fryderyka. Wszyscy jednak uznaliśmy, że tak będzie lepiej.
Tuż przed godziną zero zamknęliśmy Juliusza w łazience i wyszliśmy na dworzec. Postanowiliśmy zasypywać mamę pytaniami o zdrowie babci, o podróż, o cokolwiek, byleby ona nie pytała o Fryderyka.
W domu mama zażyczyła sobie herbaty i z lubością zagłębiła się w swoim fotelu.
– Ach, zapomniałam wam powiedzieć coś, co na pewno was ucieszy! – Klasnęła nagle w dłonie. – Fryderyk…
Skurczyliśmy się w sobie. Brat zacisnął pięści, a tata szczęki.
– Fryderyk – kontynuowała mama – tak spodobał się babci, że go zostawiłam. Nie będzie taka samotna.
– Fryderyk? – wyjąkał tata. – Skąd tam się wziął Fryderyk?!
– Jak to? Myślałam, że widzieliście, jak wybiegł za mną. Zorientowałam się w połowie drogi na dworzec. To co miałam zrobić? Nie miałam już czasu, żeby odprowadzić go do domu, więc zabrałam ze sobą.
Ach, więc to tłumaczyło brak zainteresowania pupilem!
– Chcę wam powiedzieć jeszcze coś. Pewnie dziwicie się, że go tak zostawiłam, bez żalu. Trochę za nim tęsknię, to prawda. Ale kiedy tak siedziałam nad łóżkiem chorej babci uświadomiłam sobie, co naprawdę najważniejsze jest w życiu. To wy. Czas spędzony z wami. I ja. Mój czas spędzony tak, jak lubię. Z innym Fryderykiem i… Co to?
Spojrzeliśmy po sobie.
– Co tak chrobocze w łazience?
– Nic. To inny Juliusz – mruknął tata i poszedł uwolnić Juliusza.