piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
W prezencie urodzinowym dostałam misia. Jest miękki i puszysty. Cichutko mruczy, gdy nacisnę na twardy guziczek, który niełatwo znaleźć w gęstym puchu. Miś jest duży. Z trudem mieści się w moich ramionach. Pachnie nowością. Pachnie fabryką cudownych, pluszowych zabawek.
Jest biały. Tak powiedziała ciocia, która mi go podarowała.
— Twój miś jest biały. Biały jak śnieg, jak mleko, skarbie. Jak ten obrus na stole.
Przesunęłam palcami po misiu, po obrusie. Biały. To takie tajemnicze jak zielony, żółty, niebieski. Nigdy do końca nie dowiem się, jaki jest mój miś.
Zawsze budzę się o siódmej. Wiem, bo wtedy trzaskają drzwi wejściowe. Tata wychodzi do pracy. A potem mama wędruje do kuchni. „Szur-szur” — szurają kapcie mamy i taniec rozpoczynają kubki i talerze, woda, jak wielki wodospad, płynie do czajnika. Dzwonek. To piekarnik zakończył swoją pracę, teraz wypluje gorące, pachnące bułeczki. A za chwilę… O, właśnie…
— Majka, śniadanie na stole!
Idę ostrożnie. Odkąd potknęłam się o kapcie taty, przestałam się spieszyć.
— O, płatki czekoladowe! — ucieszyłam się.
— Zgadłaś.
— Nie zgadłam. Poczułam zapach.
I twarożek ze szczypiorkiem. Biały jak mój miś. Szkoda, że nie kudłaty. Gdyby wszystko białe było kudłate, a zielone pachniało szczypiorkiem, nauczyłabym się rozpoznawać kolory. Poczułam ciepłe muśnięcie od strony okna.
— Jak słonecznie dzisiaj! Mamusiu, czy będę mogła posiedzieć dziś na ławce?
— Może pójdziemy na spacer. Znowu będzie ci przykro, że dzieci się z tobą nie bawią.
— Ale posłucham, o czym rozmawiają, jak się śmieją. Może tak się zdarzy, że ktoś do mnie podejdzie, coś powie. Może tak się zdarzy, choć wiem, że nikomu nie jestem potrzebna.
Mama westchnęła.
Około południa mama wyprowadziła mnie na podwórko. Już z daleka przywitał mnie gwar dzieci. Usiadłam na ławce i wystawiłam twarz do słońca.
Słyszałam dźwięk piłki odbijanej o trawnik, szybki tupot nóg, skrzypienie huśtawki. Nagle poczułam cień na twarzy. Ktoś mi się przyglądał. Ktoś dorosły, a przynajmniej duży.
— Tak? — zapytałam.
— Och! — usłyszałam kobiecy głos. — Myślałam, że śpisz. Widzę, że nie jesteś zajęta zabawą. Mam do ciebie prośbę. Muszę załatwić ważną sprawę. Zajmie mi to jakąś godzinkę. Czy mogłabyś w tym czasie zaopiekować się moją córeczką? Jesteś już duża i wyglądasz na rozsądną dziewczynkę. Ile masz lat?
— Dziesięć, ale…
— Dziesięć. A Matylda cztery. Nie chcę jej zabierać. Na pewno będzie kolejka.
— Proszę pani, ja nie wiem, czy sobie poradzę.
— Och, na pewno! Poczytasz jej trochę. Ona tak lubi bajeczki.
— Proszę pani, jestem niewidoma. Nie będę mogła jej poczytać. Nie zauważę nawet, jeśli ode mnie odejdzie.
— Ach, no tak… Tak mi przykro. Ale wiesz? Matylda nie odejdzie. Nie możesz tego zobaczyć, ale ona ma nogę w gipsie i przez cały czas siedzi w wózku. No to co? Pozwolisz, że ją przy tobie zostawię? Postaram się wrócić jak najszybciej.
Usłyszałam jej pośpieszne kroki niknące w podwórkowym gwarze. Wyciągnęłam przed siebie rękę.
— Matylda? — powiedziałam cicho. — Matylda? Gdzie jesteś?
— A kuku! — odpowiedziało roześmiane dziecko.
Wstałam z ławki i nachyliłam się w kierunku głosu.
— Mogę cię obejrzeć? — zapytałam. Matylda chyba pokiwała głową, bo wózek trzykrotnie zaskrzypiał intensywnie. Wyciągnęłam obie dłonie i delikatnie spacerowałam palcami od czubka głowy pokrytej jedwabistymi włoskami aż po zaokrągloną bródkę.
— Łaskoczesz mnie — zachichotała Matylda. — A ja mogę cię obejrzeć?
— No pewnie — odpowiedziałam przygotowana na dłuższe wzrokowe oględziny. Ale dziewczynka chwyciła mnie za bluzkę i przyciągnęła do siebie. Następnie małymi łapkami naśladowała moje ruchy.
— I co zobaczyłaś? — zapytałam.
— Oczy, nos i buzię — wymieniła jednym tchem.
— Zamknij oczy, to zobaczysz więcej.
Małe łapki ponownie przylgnęły do mojej głowy.
— I co widzisz teraz? — zapytałam rozbawiona.
Matylda aż sapała z przejęcia.
— Masz brązowe włosy — powiedziała.
— Skąd wiesz, że brązowe? Tego nie możesz zobaczyć z zamkniętymi oczami.
— Mogę! Jakbyś miała białe, nie byłyby takie gorące. A ty masz brązowe i dlatego słoneczko je nagrzało. Wiem, bo moje włosy są zawsze cieplejsze, niż mamusi.
Matylda odkryła coś, o czym nie pomyślałam.
— No dobrze. I co jeszcze widzisz?
— Że nie jesteś babcią, bo nie masz pogniecionych policzków. I jesteś zdrowa, bo nie masz gorącego czoła. I nie jesteś krasnoludkiem.
— Co takiego?!
— Nie jesteś krasnoludkiem.
— No, nie jestem. A po czym to poznałaś?
— Krasnoludki mają nosy jak kartofle. A ty nie. Opowiedz mi o krasnoludkach.
Zaczęłam opowiadać bajkę o królewnie Śnieżce, ale Matylda gwałtownie zaprotestowała.
— Tych od Śnieżki już znam. Opowiedz o innych.
I opowiadałam zmyślone historie o krasnoludkach, potem o wielkoludach, kosmitach i syrenach. Nawet nie zauważyłam, kiedy na podwórku zrobiło się zupełnie cicho.
— Ojej! — usłyszałam nagle głos.— Ale masz słuchaczy! Chyba opowiadasz bardzo ciekawe bajki. Całe podwórko cię słucha.
Odtąd często siadałam na ławce, którą dzieci nazwały Klubem Majki. Mama Matyldy nagrała opowieści na dyktafon i powstała płyta „Bajki z Klubu Majki.”
A ja nigdy już nie powiedziałam mojej mamie, że nie jestem nikomu potrzebna.