piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
(…)
Wszystko spoczywa:
światło i mrok,
książka i kwiat.
R.M. Rilke: XXII Sonet do Orfeusza
Spytko z Melsztyna zanadto krótko rządził naszą prowincją. Śladów tutaj pobytu jego żadnych. (Antoni Józef Rolle. Zameczki podolskie na kresach multańskich. t.1, Kamieniec nad Smotryczem, Wyd. Kurpisz, Poznań 2004)
O szczegółach rządów Spytka z Melsztyna na Podolu brak konkretnych informacji. (Janusz Kurtyka. Podole pomiędzy Polską i Litwą w XIV i 1. połowie XV wieku. [w:] Kamieniec Podolski. Studia z dziejów miasta i regionu. t. 1, Wyd. Naukowe Akademii Pedagogicznej, Kraków 2001)
Był kwiat zaklęty, co w legendach wszystkich raz tylko zakwita. Był dąb prastary, co obok cieniem rozłożystym go nakrywał. Był dom, o łut codziennego znoju tylko wyższy od zwykłej mogiły, nie wieża poplątanych języków ani nie arka doskonałego przymierza. Ot, dom jak dom.
Kronikarz-ślepiec długo tęsknotą gorzką go opisywał. Dziewczyna, jak często bywa, miała oczy, którymi błękitu wysokiego dosięgała. Domysłem pozostaje, czy kwiat znalazła. Może obok przechodząc, stopą go tylko trąciła, a może wiatr dawno serce jej odmienił? Próżno w legendach prawdy dochodzić.
Potem zaś burze wielkie nadeszły, z tych burz, co to klimat zmieniają. Raz po raz zatapiały dom. Opuścili więc go ci, co w nim mieszkali, unosząc po małym kamieniu swej wielkiej tęsknoty. Byli to aktorzy zawsze świeżego bólu i ciepłych łez trwoniciele. Uchodząc wierzyli, że wszystko, co łączyło ich z ziemią było silniejsze niż jakakolwiek burza na niebie. Nie wiedzieli, że najdotkliwiej nas zdradza to, co nieopatrznie pokochaliśmy. Któż bowiem zwykł słuchać bohaterów przegranych epopei! Tylko młodzi mają rację: Świat chce się bawić, pomimo że pełen jest odejść.
Starzec, słów mitrężca, nie miał żadnego domu. Tułał się ze swymi pieśniami od dębu do dębu, dlatego jego wieżą była ta, co go żadnym pocałunkiem nie obdarzyła. Miał za swoje. Dobrze mu tak, skoro ślepy. Nie zasłużył nawet na gościnę, której mu nie odmawiano. On też nie wiedział, że błądząc szlakami błękitnych nadziei, tylko pomnaża swą bezdomność. Nie zgubi przyczyny swych pieśni. Na cóż mu więc było notować to, co ma być i tak stracone? Po cóż trudzić się dźwiganiem uśmiechu, który go pożegnał, miast wciąż na nowo witać. Zresztą napisane jest gdzieś, że ani ślepi, ani kulawi, ani marzyciele nie wejdą nigdy do arkadii wieczystego wytchnienia.
Po ulewie, która właściwie była potopem, tylko skargi płynęły ponad nieobecną krainą, a wiatr je rozwiewał po świecie, żeby już nikt na powrót w jeden skarb ich nie zebrał. Było też wielu pocieszycieli spalonych i zatopionych dni. Ale w końcu i oni w ziemi legli. Pył pokoleń zatarł ślady ich stóp, co ongiś kwiatów szukały. Mają więc rację umarli: Nikt nie nauczy wiatru szacunku dla pradawnych dębów.
Skoro wszyscy są tylko igraszką przeznaczenia, to nikt nie ma usprawiedliwienia na to, by łzy nierozsądnie z kroplami burzy mieszać. Skoro największy ślepiec, sprawca wszystkich ziemskich nieobecności, któremu nieroztropne zauroczenie mocą i miłością nadało nazwę Boga…
Wtedy głos się nad nim pochyla i łagodnie do ucha rzecze:
— Zbudźcie się, panie. Już dnieje.
cdn.