czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Janusz Gembalski: „Fatum” — odcinek 3.


Janusz Gembalski

FATUM

ROZDZIAŁ III

Jedną z najważniejszych osób na uczelni był towarzysz Burzyński pracujący w miejscowej komórce partyjnej. Na uczelni był pierwszym sekretarzem spełniającym rolę bezpośredniej wtyki partyjnej i esbeckiej, w tym zawsze niepewnym intelektualnym środowisku.

Od niego właściwie zależało obejmowanie poszczególnych stanowisk kierowniczych i profesorskich i to on musiał zaakceptować swoim podpisem czy ktoś się na dane stanowisko nadaje. Niestety tak się złożyło, że jego znudzona żona zainteresowała się moją osobą. Nie wiem czy naprawdę jej się spodobałem, czy też podniecała ją moja kompletna ignorancja w stosunku do płci pięknej, ale po kilku prymitywnych podchodach i bezskutecznych podrywach postanowiła przejść na dłuższą taktykę podjazdową, która powinna mnie całkowicie uzależnić od jej męża, nad którym ona z kolei sprawowała władzę absolutną. Chyba pod jej wpływem stworzono dla mnie katedrę poezji współczesnej. Miała ona raczej niewielkie znaczenie na wydziale, a ponieważ był to przedmiot nadobowiązkowy, więc starałem się prowadzić zajęcia w formie warsztatów dyskusyjnych, skupiających młodzież rzeczywiście zainteresowaną tym tematem. Na moje zajęcia mógł przyjść każdy zainteresowany i o dziwo najbardziej ceniłem osoby spoza uczelni, które sprowadzała tutaj ich wewnętrzna pasja, a nie chęć podlizywania się. Ponieważ przychodzili tu ludzie w różnym wieku, którym stwarzałem możliwość swobodnej i nie skrępowanej cenzurą wypowiedzi, nikt się nie dziwił, że jedną z najpilniejszych moich słuchaczek była czterdziestoparoletnia pani Janina Burzyńska.

Właśnie dzięki poezji przesrałem całkowicie swoją karierę. Pierwsza wpadka nastąpiła już po dwóch miesiącach. Na moje zajęcia chodził syn jednego z miejscowych prominentów, którego ojciec był na całe moje nieszczęście członkiem Komitetu Centralnego. Zarozumiały gnojek uważał się za polskie objawienie poetyckie i zanudzał wszystkich swoimi wypocinami. Ponieważ nigdy nie chciałem go wysłuchać, poskarżył się rektorowi, od którego po prostu dostałem tak zwany „prikaz”, abym najbliższe zajęcia poświęcił jego młodej twórczości.

Głupi zarozumiały buc tak pysznił się swoim zwycięstwem, że osobiście zajął miejsce za moim stołem sadzając mnie z boku i zaczął prowadzić wykład na temat swojej zaangażowanej poezji. To jego pieprzenie jakoś jeszcze zniosłem, ale najgorsze miało dopiero nastąpić, gdy zaczął cytować swoje wiersze. Do dziś pamiętam jego „wspaniały” poemat pod tytułem „Noc”:

Czarna noc kapitalizmu
kończy się,
wyrzygując na czarny bruk
stada czarnych, niedomytych
prostytutek po nocnej zmianie.
Ranek rzyga czarnym kacem,
rzyga złodziejstwem,
śmierdzi trupem zaciukanego w zaułku pedała.
Dobrze, że to jej koniec,
bo była bezgwiezdna,
śmierdząca i czarna.
Bo taka jest noc zgniłego kapitalizmu.

Naprawdę tego już nie wytrzymałem i wrzasnąłem, że wolałbym zjeść największe i najbardziej śmierdzące gówno, jakie jego partyjny tato w życiu zrobił, niż jeszcze raz wysłuchać takiego wiersza. Na drugi dzień musiałem się wyspowiadać u pana rektora, który zawiesił mnie na czas nieokreślony w czynnościach i kazał wpisać naganę do akt osobowych. Teraz po latach widzę, że żona towarzysza sekretarza musiała być naprawdę bardzo na mnie napalona, jeżeli przez swoje wpływy doprowadziła do tego, że po miesiącu bezczynności pozwolono mi warunkowo prowadzić dalej swoje zajęcia.

Pani Janina podpuszczała mnie po każdym wykładzie do dyskusji, wygrzebując jakieś nie znane mi wiersze. Muszę przyznać, że baba była nie tylko cwana, ale również piekielnie inteligentna. Jak się później okazało, przynoszone przez nią teksty nie mogły być mi znane, gdyż pochodziły ze skonfiskowanego na granicy przez cenzurę zbiorku poezji wydanego w Paryżu.

Chociaż bestia była bardzo seksowną babą, nie zainteresowałem się nią, tylko tym, czyje to są wiersze i skąd ona je zdobyła. Każdorazowo przynosiła przepisany na maszynie bezimienny utwór i po kilku wykładach obiecała mi w wielkiej tajemnicy, że pokaże mi całą książkę, ale jedynie na prywatnym spotkaniu u mnie w domu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że takiego durnego intelektualistę jak ja może jedynie w ten sposób naciągnąć na intymne spotkanie sam na sam.

Umówiła się ze mną na sobotę wieczór. Jej stary wyjechał na jakieś szkolenie do Zakopanego, więc miała dwudniowy luz.

Janina przyszła odpieprzona w najlepsze peweksowskie ciuchy i wyperfumowana tak, że chyba jeszcze na drugi dzień śmierdziała po niej cała klatka schodowa. Ponieważ nie znała mojego gustu, więc w „Baltonie” kupiła litr żytniówki i napoleona. Pomimo tego, że w przeszłości chodziłem do zasadniczej, pracowałem w kopalni oraz miałem mnóstwo starych znajomości wśród mętów społecznych poznanych w kryminale, jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do alkoholu, tak więc nie miałem odpowiedniej wprawy i kondycji w piciu. Gdy pani Janina kręcąc tyłkiem w obcisłej mini i bluzce z dekoltem, z którego wyskakiwały cycki, wtoczyła się do mieszkania, momentalnie zaczęła się rządzić jak szara gęś. Urzędowanie zaczęła od przygotowania w kuchni herbaty i z powodu braku kieliszków wyjęła z szafki szklanki na gorzałę, a potem w pokoju, strącając sterty książek z kanapy i ze stolika, zrobiła miejsce na ucztę. Widocznie musiała być zdesperowana do granic swej seksualnej chuci, gdyż kiedy dowiedziała się, że nie piję, nalała po pół szklanki wódki i dała mi propozycję nie do odrzucenia:

– Jeżeli chce pan dostać do ręki tę książeczkę, to musimy najpierw wypić brudzia.

Podając mi szklankę zaznaczyła, że do dna. Wypiłem ze wstrętem duszkiem, gdyż nie dałbym rady pomieścić tego na raz w ustach, a ten napalony babsztyl pokazując mi z daleka książeczkę wypalił:

– To teraz na drugą nóżkę, a potem buzi z języczkiem.

Gdyby nie książka, to na pewno nikt by mnie nie zmusił do wypicia drugiej szklanki, która zaczęła mi się cofać z powrotem. Momentalnie zakręciło mi się w głowie, a jak Janina przyssała mi się do ust wpychając głęboko ozór w gardło, to przewróciłem się wraz z nią na kanapę. Książkę miałem w ręce, więc powoli wygrzebałem się do pozycji stojącej i podpierając o blat stolika usadowiłem w fotelu.

Janina usiadła naprzeciw mnie na kanapie podciągając spódnicę na tyle wysoko, abym mógł zwrócić uwagę na to, iż jest bez majtek. Wtopiłem wzrok w książkę, zwłaszcza po tym, kiedy zobaczyłem, że to wydawnictwo paryskiej Kultury. Trochę otrzeźwiałem, gdyż znów zapachniało mi to kryminałem. Wiedząc kim jest jej mąż, zastanawiałem się czy to nie jest jakaś polityczna podpucha.

Janina też chyba musiała poczuć te dwie szklanki wódki, ale na nią ta porcja podziałała wręcz jak środek pobudzający. Była wściekła i nienasycona. Nagle poderwała się z kanapy tak szybko, jakby miała w dupie sprężynę i rzuciła się przewracając mnie wraz z fotelem na ziemię. Fiknąłem kozła przez oparcie i walnąłem potylicą o podłogę tracąc na chwilę przytomność. Kiedy się ocknąłem, nie mogłem zaczerpnąć tchu. Miała zakasaną spódnicę, kroczem siedziała mi na nosie i ustach, a ja czułem, że się duszę. Zacząłem się wiercić, tym bardziej że zdałem sobie sprawę, iż ta diablica rozrywa mi rozporek i wyjmuje na wierzch genitalia. Wreszcie jakoś udało mi się podciągnąć ręce na wysokość głowy, złapać ją za pośladki i zsunąć tyłek z mojej twarzy krzycząc:

– Ty stara kurwo! Zabierz ze mnie to swoje śmierdzące cipsko!!!

To wreszcie podziałało na nią jak wiadro zimnej wody. Uważała się za damę i chyba uraziło ją nie to, że zgodnie ze stanem faktycznym nazwałem ją kurwą, ale to że starą, no i chyba dolałem oliwy do ognia tym śmierdzącym cipskiem. W jednym momencie skoczyła na równe nogi, opuściła spódniczkę, rozerwała bluzkę na biuście, nałożyła jednego buta i wybiegając z mieszkania wrzeszczała, jakby ją ktoś zarzynał. Naturalnie mijając trzy piętra spowodowała natychmiastową reakcję wszystkich sąsiadek wyglądających na korytarz z kolejno mijanych drzwi.

Po piętnastu minutach zjawiła się u mnie milicja. Nawet żaden nie spróbował nacisnąć klamki i chociaż drzwi nie były zamknięte, wyważyli je kopnięciem, z hukiem wpadając do mieszkania, którego jeszcze nie zdążyłem uładzić. Nikt nie zadał mi jakiegokolwiek pytania, tylko od razu zaczęli mnie okładać pałami, na pół przytomnego wrzucili do suki i zawieźli na komisariat. Tutaj znowu bili gdzie popadnie, a zwłaszcza jeden z nich, mały rudy skurwysyn wyżywał się waląc mnie raz po głowie, raz po nerach.

W tym dniu nie nadawałem się już do niczego, a tym bardziej do przesłuchania, więc po prostu wrzucili mnie jak worek kartofli do celi.

Nikt nie chciał się podjąć mojej obrony, więc przydzielono mi obrońcę z urzędu, który nawet nie zamienił ze mną pięciu zdań przed rozprawą. Prokurator oskarżył mnie o napad na bezbronną kobietę, o gwałt, a na dodatek o kolportaż nielegalnej literatury z Zachodu.

W domu nie wiadomo skąd, znaleźli kilka książek drukowanych w Londynie i Paryżu, podarte majtki pani Janiny i antyustrojowe ulotki drukowane na powielaczu. Przypuszczam, że te „doskonałe” materiały zostały mi podrzucone przez samego prokuratora albo SB. Miałem już kryminalne doświadczenie, więc z pokorą wysłuchałem wyroku wydanego na podstawie spreparowanych dowodów, który ostatecznie opiewał na osiem lat, chociaż początkowo prokurator żądał piętnastu.

cdn.