sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Wypadałoby oddać się kobiecie.[1]
Wypadałoby rzekł, choć to nie oddawało istoty rzeczy; w owym bowiem momencie raczej pragnął był; oddać się w zastępstwie: ofiarować i mieć wzajemnie ofiarowane, cokolwiek to nie miało być; promień światła? przeszywający na wylot odległą przestrzeń, jak uderzał twardo w ciemną otchłań Ziemi?; kobiety? ale które? wzrok ślizgał się po ich pięknie jak po szkle witraża, na którego gładkości oparcia nie znajdował dotyk.
Wyobraźnią pośpiesznie przeszukiwał przestrzeń,
czas przemierzał pamięcią wstecz,
a marzeniami wybiegał naprzód;
błądził myślami pośród tych, które mijał przechodząc obok;
profil jej odgadywał,
wielokrotnie szkicował sylwetkę nie mogąc odzwierciedlenia jej odnaleźć w zasięgu
wzroku. Znalazł ją,
choć niczym nie różniła się od reszty zagonionych kobiet z początku trzeciego
tysiąclecia,
ani w niczym nie przypominała tej,
z którą do tej pory zwykł toczyć w głowie wieczorne rozmowy.
Sam nie wiedział,
jak w końcu ją rozpoznał pomiędzy tymi, których znał obecność,
ani skąd wzięło się w nim przekonanie, że to jest właśnie ona.
Gdy zapragnął by była blisko na odległość wyciągniętej ręki,
pojawiła się idąc jemu naprzeciw.
Patrzył na nią i myślał:
Przecież w tym wszystkim nie może chodzić tylko o jakąś kobietę.
Jeżeli dla kaprysu wzywa się kogoś,
przywołuje do siebie jedynie po to, by sprawdzić,
jaką potęgę
lub jaką pustkę
za sobą wlecze,
to potem już nie można tego cofnąć,
ani odwołać,
ani w ostatniej chwili rozminąć się spojrzeniem.
Wstąpiło się już bowiem w niezmierzoną tajemnicę jego istnienia,
jemu samemu obcą,
nienazwaną
i nieodwracalnie naruszyło się jej powłokę.
Należałoby zwrócić to, co się bezmyślnie zabrało,
nawet jeżeli został z tego tylko popiół sunący bezgłośnie po gładkim szkle
witraża,
pchany krystalicznie przejrzystym oddechem.
[1] Merlin, korespondencja prywatna.