Mobilna e‑czytelnia „e media”wtorek, 4.11.2025
sprawdź, czyje dziś imieniny
Mentalną bliskość innego człowieka dawało się odczuć niemalże jak jego fizyczną obecność.
Nikt nie pytał, 
  co się czuło, 
  gdy niemalże mając przed oczami obraz miłej osoby, 
  w pobliżu nie znajdowało się nawet obojętnego ciała. 
  Nikt nie pytał, 
  co się czuło, 
  gdy zdawkowa wymiana zdań na temat warunków atmosferycznych 
  wzbudzała odrazę do tego, 
  kto je wypowiadał z doskonałym akcentem w lokalnym języku. 
Wrażenie, 
  że było się słuchanym i akceptowanym pomimo odrębności 
  doświadczeń, 
  interpretacji, 
  wrażliwości, 
  bez względu na fizycznie dzielącą odległość, 
  było niezmiennie odbierane 
  jako Objęcie czułymi ramionami, 
  jak za plecami oddech kogoś, 
  kto chronił przed wszystkim, 
  co umykało uwadze.
Nikt nie pytał, 
  jak to było, 
  kiedy wokół roztaczała się bezkresna przestrzeń, 
  gdy kręci się wokół własnej osi 
  z rozłożonymi ramionami, 
  głową zadartą do góry 
  i milczeniem rozpiętym struną pomiędzy gardłem a niebem.
Nie raziła mnie jego ciągła nieobecność w chwilach, gdy chciałam, żeby był.
Wiedziałam, kiedy było mu obojętne, co się ze mną działo.
Wiedziałam, kiedy czekał na mnie, gdy podążałam myślą w sobie tylko wiadomym kierunku.
Wiedziałam, kiedy mój powrót nie miał żadnego znaczenia.
Wiedziałam, kiedy miałam nie prosić o nic.
Wiedziałam, kiedy to, czego potrzebowałam, miało być mi dane, zanim zdołałam o tym pomyśleć.
Wiedziałam, co było tylko odruchem jego zwierzęcości, jego próżności, nawet jeżeli starał się to zamaskować z pozoru czułymi lub mądrymi słowami.
Odróżniałam to, co z ogromnym wysiłkiem robił tylko ze względu na mnie nie starając się nawet tego zrozumieć.
Wiedziałam, kiedy czuł, że czynię jakieś wysiłki tylko dla niego, a kiedy zupełnie uchodziło to jego uwadze.
Czułam, kiedy przyjmował to, a kiedy odrzucał.
Znałam jego niepewność i wahanie, 
  znałam pokusy i kształt kobiecych ciał, które przyciągały jego uwagę, 
  znałam jego nieprzewidywalność, nieprawdopodobną inteligencję i błyskotliwość, 
  łagodność i zniecierpliwienie. 
Wiedziałam, kiedy gubił się w banałach egzystencji, kiedy dawał się oszukiwać pozorom, kiedy nadrabiał miną i kłamał.
Jego niezdecydowanie bywało ograniczeniem tylko do momentu, 
  w którym zdawałam sobie sprawę, 
  że tak samo jak on, 
  nie wiedziałam 
  co robić. 
  Był równie jak ja niedoskonały 
  i równie słabo zorientowany w tym, co plótł wtedy los. 
  Szczerze mówiąc, 
  swoją obojętnością jednakowo podważaliśmy istnienie przeznaczenia, 
  czy jakiejkolwiek innej siły osobowej lub nieosobowej, 
  mogącej za naszymi plecami wpływać na bieg zdarzeń. 
  W zamian proponowaliśmy sobie w najlepszym wypadku naszą dobrą wolę, 
  a tak naprawdę 
  nic. 
  Spośród osób, które dane mi było bliżej poznać, 
  wyjątkowo często potrafił być blisko, gdy był w pobliżu, 
  trwać u boku, gdy go nie było, 
  utrzymywać więź porozumienia w sytuacjach, kiedy zamierał przepływ informacji, 
  
  okazywać zainteresowanie tym, co go nudziło, 
  mieć wzgląd na to, w czego istnienie nie wierzył. 
  Co najdziwniejsze, 
  starał się czasem wyrazić w sposób zrozumiały to, 
  co było nie do uchwycenia z zewnątrz, 
  nie do nazwania od wewnątrz, 
  a wciąż pulsowało i wirowało w kruchym naczyniu jego ciała.
Czasami moje marzenie o nim splatało się z jego intencją w stosunku do mojej osoby tak mocno, że tworzyły ogromny łuk tęczy ponad światem.
Cokolwiek nie udało się nam, 
  nie wyszło, jak tego chcieliśmy; 
  jeżeli którekolwiek z nas pomyliło się w jakimś momencie, 
  popsuło coś nieumyślnie, 
  zmieniło zdanie i nie miało ochoty o tym powiedzieć, 
  straciło odwagę by przyznać się do swojej słabości, czy zniechęcenia, 
  albo działało na oślep, 
  upokorzyło; 
  jeżeli raniliśmy siebie wielokrotnie 
  myślą, 
  zapomnieniem, 
  słowem, 
  milczeniem, 
  uczynkiem 
  i zaniedbaniem; 
  to naprawdę nic złego się nie stało 
  i z pewnością nie zasługuje to na potępienie. 
  Nie podlega też wybaczeniu, 
  bo przecież krzywdziliśmy i niszczyliśmy nie dla samej destrukcji, 
  ale łudząc się, 
  że coś zbudujemy, 
  naprawimy, 
  czegoś unikniemy 
  lub coś pozostanie w tajemnicy. 
  Przypisywanie sobie prawa do nieomylności i jedynej racji byłoby dość nieludzkie. 
  Jakkolwiek podłe nie wydawałyby się nasze czyny, 
  jakkolwiek kalekie nie byłyby konstrukcje, które wspólnie ułożyliśmy, 
  to zasługujemy 
  na uczciwą zmianę, 
  na spokojne zapomnienie, 
  na uwolnienie się z ograniczeń, 
  jeżeli wplątaliśmy się w takowe lub wbrew sobie zostaliśmy w nie uwikłani.
Po wielu latach nadal nie potrafiłam określić, 
  ani co on rozumiał ze mnie, 
  ani co o mnie myślał, 
  ani kim właściwie dla niego byłam.
Jeżeli nawet wydawaliśmy się sobie bardzo odlegli 
  i doprawdy niewiele wiedzieliśmy o sobie, 
  to i tak nie mieliśmy nic do stracenia. 
  Przeczuwaliśmy chyba istnienie łuku tęczy, 
  która nas łączyła ponad wszystkim, co nas dzieliło. 
  Jeżeli nie posiadaliśmy niczego w nadmiarze, 
  każde z osobna, 
  ani niczego szczególnego, co mogłoby olśnić i oślepić, 
  to nie znaczyło, 
  że chcieliśmy 
  zabrać coś na własność, 
  zawładnąć czymś, 
  kogokolwiek pozbawiać czegoś.
  Nawet gdyby w grę wchodziła tylko 
  jakaś żałosna odrobina szczęścia, 
  rozpaczliwa namiastka radości z życia po porannym Pocałunku. 
  Być może nie mieliśmy pewności co do tego, 
  czy mimowolnie nie zaczęliśmy lepić 
  z szarej gliny codzienności, 
  z przejrzystych patyków pustki, 
  jakiejś kruchutkiej konstrukcji, 
  która mogłaby nas cieszyć, bawić, zajmować... 
Gdyby tęcza nie oddalała nas od możliwości przyjęcia takiej interpretacji 
  
  mamiąc 
  doskonałością barwnej kompozycji. 
Jeżeli choć raz w życiu 
  dane było 
  przez chwilę doświadczyć 
  zrozumienia innej osoby dla spraw błahych i istotnych, 
  współzależności w dobrym, bezgranicznego oddania w złym, 
  jednakowej lotności myśli, przeplotów skojarzeń i absurdalności kaprysów, 
  
  to poruszały one aż do stanu niewyrażalnego wzruszenia, 
  zapadały w świadomość 
  i znikały w zmierzchu coraz słabszej pamięci o zdarzeniach minionych. 
  
  Równowagę tęczy można było odczuć jedynie wzajemnością w relacji z innym 
  człowiekiem. 
  Nic więcej nie dało się z nią zrobić, 
  jak tylko dzielić z kimś; 
  a potem rozwiewała się pozostawiając po sobie zapach mokrej trawy w ogrodzie 
  po burzy. 
  Na co dzień nie odczuwało się jej braku 
  nad głową, 
  miastem, 
  lasem, 
  sadem, 
  jeziorem, 
  na horyzoncie; 
  podobnie nie bolał stan braku równowagi. 
  Bardzo łatwo można było przyzwyczaić się do jej nieobecności i czerpać 
  radość z niezależności. 
  Ani nie liczyć się z nikim i z niczym. 
  Bowiem równie unikalny i ulotny smak 
  miał samotny spacer ulicami miasta o świcie 
  z myślą o tym, że 
  ani już nie chciałam, 
  ani nie potrafiłam dzielić bylejakości i chaosu własnego życia 
  z nikim. 
Dlaczego więc nie wybrać 
  zwiewności powietrza? 
  Leniwej wody? 
Rozlegle płaskiego krajobrazu?
Osaczania wyobraźni pięknem jesiennego lasu?
A jeżeli już raz taki wybór się uczyni, 
  dlaczego nie powtórzyć go wspólnie z innym człowiekiem?
W tamtym czasie bardzo trudno było to dostrzec, 
  jeden wspólny łuk tęczy kołysał się ponad nami, 
  czy dwa osobne.