sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Dwa dni później, gdy kłusowali szerokim, wygodnym traktem w lesie do nosa dziewczyny doleciał mdły zapach śmierci i rozkładu. Gwałtownie zatrzymała konia, Geyden uczynił to samo.
– Padła zwierzyna? – spytała, sugerując prawdopodobne wytłumaczenie.
Geyden złapał dwa oddechy nosem niczym tropiący pies. Jego twarz miała intrygujący wyraz, a oczy błyszczały jak u myśliwego, który pochwycił trop.
– Obawiam się, że nie – powiedział cicho, jakby do siebie.
Jego zachowanie nieco ją dziwiło, ale nie pytała o nic. On miał swoje życie i sprawy, których nie był skłonny ujawniać. Może lepiej, że nie wiedziała.
Popędzili konie do kłusa, kierując się do źródła ohydnego zapachu. Od głównego traktu odbijała boczna droga i tam skierował się Geyden. Za pierwszym zakrętem ujrzeli cztery zniszczone wozy kupieckie. Zostały strzaskane, ich plandeki rozdarte na strzępy, a zawartość porozrzucana. Najgorszy jednak widok przedstawiały szczątki ludzi i mułów. Wokół resztek wozów leżało około dwudziestu zwierząt i piętnaście ludzkich trupów, kupców i sług. Czy taka była rzeczywista liczba ofiar trudno było stwierdzić, gdyż każde ciało zostało rozkawałkowane. Nie można było zorientować się, czy ręka i korpus leżące niedaleko siebie należały do jednego człowieka. Jedynie po ilości odciętych głów można w przybliżeniu było określić liczbę pomordowanych. Szczątki były już spuchnięte i sczerniałe, a dookoła latały dziesiątki much pragnących złożyć swoje jaja na gnijącym mięsie. Bzyczenie owadów irytowało dziewczynę i konia. Muchy obsiadały ją, więc oganiała się przed natrętnymi owadami i przytrzymywała swego wierzchowca, również nerwowo się kręcącego. Ale najgorszy był wszechobecny smród, który zatykał nos i wywoływał skurcze żołądka.
Geyden zeskoczył z konia i oglądał szczątki pomordowanych. Potem analizował ślady widniejące wokół. Nayana z wysokości końskiego grzbietu również im się przyglądała.
– To był smok – stwierdziła.
– Niewidzialny Zabójca – dodał Geyden.
Nayana coraz gorzej znosiła fetor. Dłonią zasłoniła twarz.
– Nie oszczędził nikogo – mężczyzna powiódł ręką wokół.
Pomiędzy drzewami także leżało kilka trupów osób, które próbowały uciec a których gad także nie oszczędził. Wszędzie widać było połamane gałęzie, darń została wydarta, a trawa stratowana. Kilka młodych drzew zostało połamanych cielskiem gada i ich poobdzierane z góry kikuty sterczały niczym białe kości śród zieloności leśnego poszycia, zaścielonego utrąconymi szczątkami konarów. Z ułożenia ciał i wozów domyślili się, że po pierwszym ataku kupcy próbowali zawrócić i uciec, lecz na próżno. Muły, które wpadły w panikę porwały uprzęże i pobiegły na oślep przed siebie wpadając na drzewa i tratując ludzi. Panika tylko ułatwiła smokowi zadanie. Nawet ci, co mieli broń, nie dali rady o wiele potężniejszemu i wprawionemu w bojach przeciwnikowi.
– Ciała zostały ograbione z kosztowności – zauważył Geyden.
Przyznała, że wcześniej nie zwróciła na fakt uwagi. Teraz pogardliwie wykrzywiła usta.
– Wieśniacy… mogli ich chociaż pogrzebać, a nie zostawiać na żer lisom i niedźwiedziom.
– To nie wieśniacy. Oni nie zostawiliby tego wszystkiego – miał na myśli pozostałe dobra wiedzione przez kupców – Trupy nie leżą na głównym trakcie, dlatego jeszcze ich nie odnaleziono. Zginęły tylko sakiewki i kosztowności.
– To kto zabrał złoto? – zaciekawił ją.
– Smok.
Nie był to czas na żarty, dlatego posłała mu spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Nigdy nie słyszałaś opowieści o gromadzonych przez smoki bogactwach?
Nadal myślała, że żartuje. Poczuła nawet pewną irytację.
– Jak byłam mała matka opowiadała mi legendy o mądrych smokach, które posiadały wielką wiedzę, niczym najwięksi mędrcy – odparła sarkastycznie.
Geyden z powrotem dosiadł konia. Jego spojrzenie było karcące. Odczuła je jako przytyk do swojej niewiedzy. Przyznawała przed samą sobą, że nie była znawcą smoków, ale też nie była zupełnym laikiem. Bądź co bądź, ostatnim czasem sporo miała z tymi gadami do czynienia. Wierzył w bajki o legendarnych smoczych skarbach?
– Chyba nie chcesz powiedzieć panie, że… – straciła pewność siebie.
– Młoda jesteś Nayano i niewiele widziałaś w swoim życiu – jego głos był chłodny.
Odniosła wrażenie, iż czyniąc ową ironiczną uwagę, uraziła jego uczucia osobiste. Umilkła, nie wiedząc, co powiedzieć. Dziwny był.
Wrócili na trakt. W końcu odważyła się odezwać.
– Trzeba by zawiadomić okoliczne władze o tej masakrze.
– Zrobimy to w najbliższym miasteczku.
Ukradkiem spoglądała na niego, usiłując wybadać, czy jest w nastroju do rozmowy.
– Powiedz mi panie – używała oficjalnej formy, by okazać mu poważanie po swoim nietakcie – czy smoki rzeczywiście gromadzą bogactwa? Jak zwykłe gady…
Jego chłodne spojrzenie sprawiło, że przerwała w pół zdania.
– Chciałaś powiedzieć głupie.
– Nie, niezupełnie – zaprzeczyła szczerze. – Jednak przyznasz panie, że te gady nie są tak inteligentne jak ludzie – wytłumaczyła się.
– Bardzo mało smoków i tylko kilku gatunków dożywa wieku, w którym nabywają zdolność rozumienia i posługiwania się ludzką mową. Wtedy też zdobywają wiedzę. A złoto gromadzą, dlatego że… wierzą, iż ze złota są ciała bogów, ze srebra ich kości, a trzewia ze szlachetnych kamieni.
– To dla tej legendy o bogach?
– A dlaczego ludzie tak cenią sobie metale i kamienie szlachetne? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Smoki uznają, że ludzie nie są godni, by dotykać tego szlachetnego metalu. Dla niego popełniają mordy i niegodziwości, ludzie również. Zatem nie różnią się tak bardzo od nas. I najmędrsi królowie prowadzą wojny, usprawiedliwiając swe czyny wymówkami o szlachetnych pobudkach.
Nie pojmowała. Co wspólnego mieli wielcy władcy ze zwykłymi gadami?
– Twe słowa są zdumiewające panie. Gady, które najpierw są bezwzględnymi drapieżcami stoją na straży starożytnych legend.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią nieco cieplej niż poprzednio.
– Smoki mordują z potrzeby, dla zdobycia pożywienia. Takimi stworzyli je bogowie. Zatem nie ma zła w usprawiedliwionej śmierci.
– Czy Niewidzialny Zabójca jest mędrcem, a mordy popełniane przez niego są usprawiedliwione?
Wiedziała, że ponownie go uraziła, ale nie mogła się powstrzymać. Z nakreślanym przez niego wizerunkiem smoków kłócił się obraz gadów, jakie poznała, szczególnie zabójcy jej siostry.
Zerwał się chłodny wiatr, a w oddali na niebie pojawiły się ciemne chmury. Zbierało się na burzę. Pogonili konie nie chcąc zostać zaskoczonym w lesie przez nawałnicę.
Schronienie znaleźli w jednej z chłopskich stodół. Cztery domy przycupnęły na skraju lasu a ich właściciele pilnowali pańskich stad i uprawiali niewielkie spłachetki ziemi. W chatach nie było miejsca, ale pozwolono im zanocować w stodole. Wprowadzili wierzchowce do jednego z sąsieków opróżnionych ze snopków zboża. Ponieważ oboje dosiadali ogierów, wypowiedzieli odpowiednie zaklęcia uspokajające wierzchowce. Inaczej zwierzęta chcąc ustalić między sobą hierarchię, starłyby się, zaś walka skończyłaby się ciężkimi obrażeniami, a może nawet śmiercią jednego z ogierów. Rozsiodłali, nakarmili i napoili zwierzęta. Końskie rzędy powiesili na poprzecznych belkach umieszczonych pomiędzy słupami nośnymi. Nie obawiali się, że ktoś im je ukradnie. Gdyby ktokolwiek wszedł do stodoły, konie natychmiast by ich ostrzegły.
Nayana wygodnie umościła się w sianie i przykryła pledem. Mimo późnej wiosny noce były jeszcze chłodne. Nie rozmawiali. Dziewczynie wydawało się, że od ostatniej nieuprzejmej uwagi o smokach jego podejście do niej nabrało dystansu. Może chciał jej powiedzieć, by bardziej szanowała przeciwnika, z jakim się ścierała. Przykład swojego lekceważenia miała podczas ostatniej walki, podczas której o mało nie zginęła. Mężczyzna był strasznie tajemniczy, ciągle czegoś nie dopowiadał, cały czas ją badał. Irytował ją, ale jednocześnie pociągał, co niechętnie sama przed sobą przyznawała. Postanowiła, że jak tylko ubije smoka odłączy się od niego.
Wiatr zerwał się z dużą gwałtownością i gwizdał w otworach między belkami stodoły jakby anonsował swoją przyjaciółkę burzę. Rozkołysane korony drzew szumiały ponuro, a dobiegające z oddali odgłosy grzmotów stawały się coraz głośniejsze. Z obór dobiegało pobekiwanie zaniepokojonych owiec i ryki bydła. Ludzie biegali zapierając drągami wrota budynków gospodarczych i zaganiając resztki zmarudzonych zwierząt do zagród lub obór. Ich krzyki mieszały się z ujadaniem psów, podnieconych żywiołem i panującym we wsi zamętem. Wreszcie osada była gotowa na stawienie oporu nawałnicy.
Zapadła ciemność rozświetlana co pewien czas białym blaskiem błyskawic. Pioruny uderzały w odległe wzgórza. Co któryś rozbłysk słychać było jakby łomot toczących się głazów ciężko uderzających o skalną ścianę i odbijających się od niej. Oznaczało to, że któreś z drzew zostało rozdarte piorunem i stawało w ogniu.
Nayana nie bała się burz, ale też i za nimi nie przepadała. Mocniej naciągnęła na szyję pled i podkuliła nogi jak małe dziecko. Wtedy poczuła jak leżący obok Geyden wkłada rękę pod jej przykrycie, kładzie dłoń na jej lewym biodrze i delikatnie obraca na plecy ku sobie. Poczuła zalewającą jej ciało falę podniecenia. Nie protestowała, gdy cały wsunął się pod jej pled i wprawnymi palcami odpinał wszystkie klamry jej ubrania. W końcu oboje byli dorosłymi, niezależnymi ludźmi i mieli swoje potrzeby.
Odgłosy gwałtownej ulewy skryły odgłosy kochanków.
Na dworze już świtało, ale w stodole panowała jeszcze ciemność, gdy usłyszeli płynące z zewnątrz krzyki i hałas. Burza ustała i panowała przyjemna świeżość poranka. Promienie światła wynurzającego się zza wzgórz młodego, jeszcze czerwonego słońca, licznymi otworami wpadały do wewnątrz, a drobiny kurzu leniwie tańczyły w ich złocistych ramionach. Oboje gwałtownie zerwali się ze swego posłania i sięgnęli po broń. Geyden zamarł na moment, nasłuchując odgłosów zamieszania przy jednym z gospodarstw. Jakieś kobiety lamentowały, mężczyźni złorzeczyli wyklinając los i brak opieki ze strony pana tych ziem. Oboje błyskawicznie się ubrali i zsunęli z siana. Mając w pogotowiu broń wyszli na dwór, by rozeznać się w sytuacji. Przed jedną z chat stał wóz zaprzężony w lichego konia. Do kłonicy pojazdu uwiązany był rasowy koń w dobrej roboty rzędzie. Biedne zwierzę drżało z bólu, a z szerokich ran na łbie, szyi i zadzie ciekła jasnoczerwona krew. Na wyłożonym sianem wozie leżało trzech mężczyzn. Jeden był smokowcem, dwóch pozostałych prostymi chłopami. Tylko jeden z nich żył. Jęczał głośno, gdyż rozszarpana do kości noga paliła go żywym ogniem. Stracił dużo krwi, która przesiąkła pomiędzy deskami dna wozu i pokapywała teraz na trawę. Może i wyżyje, ale nogę z pewnością straci.
Na widok nadchodzących od strony stodoły, zgromadzeni wokół wozu wieśniacy umilkli i rozstąpili się. Tylko jedna z kobiet, która padła z rozpaczy w błoto, szlochała głośno po śmierci męża.
– Cóż się stało? – spytał Geyden, obrzucając spojrzeniem wszystko uważnie.
– Smok zaatakował książęce stado. Prócz nas pilnował go smokowiec. Dostojny książę najął go usłyszawszy, że gad kręci się po okolicy – chłop, który przywiózł ofiary wskazał na wóz – nie daliśmy rady. Gdybym nie schował się w lesie, w wykrocie zwalonego drzewa, też bym tu leżał. Smok wyrżnął połowę stada, nażarł się i odleciał. Wtedy pozbierałem ich i przywiozłem.
Płacz kobiety nasilił się. Dwie inne, także zapłakane podniosły ją z ziemi. Ranny mężczyzna coraz rzadziej i ciszej pojękiwał, jego ciało zaczęło popadać w odrętwienie i ból stał się niemal nieodczuwalny. Z poszarpanych tętnic cały czas cienką stróżką wypływała świeża krew. Teraz zaczął szczękać zębami, gdyż chłód śmierci okrywał go swym całunem. Naraz dostrzegł Geydena i wlepił w niego swe oczy. Błyszczały nadciągającą agonią w trupiobladej twarzy. Chciał coś powiedzieć, lecz jego usta tylko poruszyły się bezgłośnie, głowa poleciała na bok i skonał.
Geyden gniewnie zacisnął usta.
– Powiadomcie swojego pana – polecił krótko i zawrócił ku stodole.
Bez słowa udała się za nim. Mężczyzna szybko i wprawnie siodłał swojego konia.
– Czy to Niewidzialny Zabójca?
Milczenie i zaciekły wyraz twarzy potwierdził przypuszczenie Nayany.
– Ci wieśniacy… nie mają nic cennego. Dlaczego zabił? – ona też szybko siodłała swojego konia.
– Rzucił nam wyzwanie.
– Wyzwanie? – nie pojmowała o czym mówi.
– Wie, że podążamy jego śladem, już nas zna. Znudziło mu się nasze towarzystwo, więc chce nas zgładzić.
– Mówisz o nim jak o człowieku… – zauważyła. – To gad… to chyba nie ten z tych rozumnych…
– Wierz mi, że nie jest to zwyczajna, głupia bestia, która ma dużo szczęścia w starciach ze smokowcami. To przeciwnik, którego należy doceniać.
Wskoczył na swojego konia. Dziewczyna szybko dopięła popręg i dosiadła kasztana. Wyjechali na zewnątrz.
– Jak daleko są te pola? – Geyden spytał chłopów.
– O ćwierć dnia drogi stąd, panie – woźnica wskazał mu kierunek.
Stuknął piętami ogiera i nie oglądając się za siebie, popędził na spotkanie z gadem.
Byli na miejscu, gdy promienie słońca nabrały już intensywności i przypiekały jadących. Gdyby nie lekki wiatr mogłoby być nieprzyjemnie gorąco. Widok, jaki zobaczyli, zaszokował ich. Na rozległym, pofałdowanym pastwisku leżało z pięćdziesiąt padłych krów, cieląt i młodych byczków. Wszystkie zostały rozszarpane na kawałki, trawa i ziemia była czerwona od krwi, rozlanych wnętrzności i porozbryzgiwanych okrawków mięsa. Mdły zapach posoki mieszał się z ostrą, kwaśną treścią rozprutych trzewi i kału. Trupy walały się na sporej przestrzeni. Pomiędzy nimi lub po lesie biegały rozpierzchnięte i spanikowane ocalałe sztuki. Ludzie księcia starali się wyłapać uratowane zwierzęta. Kilka z nich udało się zagonić w zagłębienie ziemne pod lasem, tworzące coś w rodzaju naturalnej zagrody. Tam chłopi pętali im nogi, by zwierzęta ponownie nie uciekły. Były tak przestraszone, że byle drobiazg mógł ponownie wywołać u nich napad paniki. Resztę rannego bydła dobijano, a przybywający już na miejsce rzeźnicy mieli uratować nadające się do zasolenia części.
Geyden z kamienną twarzą przyglądał się pozostałościom masakry.
– Miał świetną zabawę – zauważył z gorzką ironią, zeskakując na ziemię.
Nadal wyrażał się o gadzie jak o człowieku. Odprowadził konia do płynącego w pobliżu pastwiska strumienia, gdzie wierzchowce mogły ugasić pragnienie.
– Zabija jak wściekły wilk – powiedziała cały czas, patrząc na okolicę.
– Bo jego serce jest jak serce wściekłego wilka.
Nayana spojrzała na mężczyznę. Widać było, że z trudem panuje nad swoim wzburzeniem. Zaciskał zęby tak, że drgały mięśnie przy jego żuchwie.
– Ten konający chłop… – odważyła się zapytać. – On cię znał panie.
Drgnął, gdy wypowiedziała te słowa, ale nie spoglądał na nią.
– Mogę dać ci me szlacheckie słowo, że nigdy wcześniej nie widziałem tego człowieka.
– Jednak twój widok poruszył go panie.
– Ludzie będący na granicy dwóch światów widzą różne rzeczy – odparł chłodno.
Nie wierzyła jego słowom.
– Chcę się tylko upewnić, w jakiej jestem sytuacji – otwarcie poinformowała go o swoich wątpliwościach. – Chcę wiedzieć, czy mogę wam ufać.
Chyba nie spodziewał się takiej reakcji dziewczyny. Przez ostatnie dni była mu niemal uległa, zawstydzona swoją niewiedzą i pragnąca dowiedzieć się czegoś więcej o gadach. Teraz znowu była sobą, kobietą silną, niezależną wojowniczką. Wymownym milczeniem zbył jej pytanie.
Gdy konie zaspokajały pragnienie, Geyden rozglądał się po okolicy. Jego twarz, jak poprzedniego dnia, stała się twarzą łowcy wietrzącego zwierzynę.
– Jest tam – wskazał na południe.
– Skąd to wiesz panie?
– Ścigam go już od tak dawna, że zdążyłem go poznać.
By uniknąć dalszych pytań, ruszył we wskazanym kierunku.
Musieli przejechać przez las nim dotarli do innego, rozległego pastwiska. Było bardzo podobne do poprzedniego. Rozległe, pofałdowane wzniesieniami z rzadko rosnącymi drzewami, pod którymi w upalne dni chowali się pasterze. Na najwyższym pagórku znajdował się smok i ze spokojem zajadał krowę porwaną z miejsca masakry. Potężnymi szczękami bez trudu miażdżył gnaty ofiary, które pękały przy wtórze głuchych chrupnięć, niczym suche gałązki. Nayana jak urzeczona wpatrywała się w gada. Był to dokładnie ten sam smok, który zamordował jej siostrę. Przy każdym ruchu jego ciemnozielone, przechodzące w czerwień łuski grzbietu mieniły się w słońcu. Na kręgosłupie miał jasne, kostne wyrostki, które mogły się unosić i opadać zgodnie z wolą ich właściciela. Nieduża, w porównaniu z rozmiarami ciała, głowa osadzona na długiej, zgrabnej szyi, miała ozdoby wokół otworów usznych wyglądające jak czerwone wachlarze. Dobrze umięśnione przednie i tylne łapy zaopatrzone w długie, jasnoszare pazury zapewniały mu szybkość na ziemi i śmiercionośną broń w starciach z każdym przeciwnikiem. Długi i dobrze umięśniony ogon posiadał cienkie i giętkie zakończenie, którego używał niczym bicza. Był jednym z piękniejszych smoków, jakie dziewczyna widziała w swoim życiu. Od czasu, gdy widziała go w dniu śmierci siostry nic się nie zmienił. W innych okolicznościach może i zachwyciłaby się nim, lecz teraz wzbudzał w niej jedynie potężny gniew. Przez dwa lata nie udało się jej zbliżyć do gada, zawsze widziała go tylko z daleka. Nigdy nie miała dogodnej okazji do pewnego strzału, umykał jej jak cień, którego nie można było złapać w dłonie.
Osadzili konie na skraju lasu, by spokojnie się rozejrzeć i przygotować strategię działania. Na widok jezdnych, smok przełykając ostatni kęs, obrócił łeb w ich stronę i nieprzyjemnie zmrużył ślepia. Był na tyle blisko, że dziewczyna dostrzegła półprzezroczystą, trzecią powiekę, osłaniającą jego oczy. Znaczyło to, że gad szykuje się do starcia. Smok wolno obrócił się przodem do nich, wyciągnął nieco ku dołowi łeb i zaryczał. Nayana poczuła wzbierającą w niej falę gniewu. Wyjęła z przytroczonych do siodła sakw niewielki, gliniany słoiczek z gęstą, płynną zawartością. Był to roztwór wężowego ziela, którego nie ukradli jej wieśniacy. Umoczyła w nim sztylet i groty wszystkich strzał, które miała w kołczanie. Geyden z niepokojem przyglądał się jej czynnościom.
– Pozwól, że ja podejmę walkę – powiedział, ujmując w dłoń przewieszony przez pierś łuk.
– Zbyt długo go ścigam, by teraz zrezygnować.
Wiedział, że jej nie przekona.
cdn.