czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Brzemię dziedzictwa” — odcinek 4.


Brze­mię dzie­dzi­c­t­wa

– Naya­no – zwró­cił się do niej. – Pa­mię­taj, że co­ko­l­wiek się wy­da­rzy, je­s­tem po two­jej stro­nie.

Dzi­w­ne by­ły je­go sło­wa. My­ś­la­ła, że jest jej przy­ja­cie­lem, a wro­giem smo­ka. Nie mia­ła je­d­nak cza­su, by się nad ni­mi za­sta­na­wiać. Ki­l­ko­ma za­klę­cia­mi uspo­koi­ła ko­nia, by w cza­sie wa­l­ki móc całko­wi­cie na nim po­le­gać, a nie uwa­żać, by nie spaść ze spło­szo­ne­go i prze­ra­żo­ne­go ogie­ra. Na­ło­ży­ła strza­łę na cię­ci­wę, wy­ce­lo­wa­ła i wy­pu­ś­ci­ła ją w smo­ka. By­ła do­b­rym strze­l­cem, a je­d­nak nie tra­fi­ła. Smok z wie­l­ką zwin­no­ś­cią, ja­kiej nie mo­ż­na by­ło się spo­dzie­wać po tak wie­l­kim stwo­rze­niu, usko­czył w bok i strza­ła prze­le­cia­ła obok. Wbi­ła się w tra­wę ki­l­ka­na­ście kro­ków za ga­dem. Nie­wi­dzia­l­ny Za­bó­j­ca z nie­za­do­wo­le­niem po­trzą­s­nął łbem i ry­k­nął wy­zy­wa­ją­co.

– Uwa­żaj, on jest du­żo spry­t­nie­j­szy niż są­dzisz – os­t­rzegł ją sto­ją­cy opo­dal Gey­den.

Mi­mo os­t­rze­że­nia po­pę­dzi­ła ko­nia i na­ta­r­ła na ga­da. W ga­lo­pie po­no­w­nie po­sła­ła strza­łę ku smo­ko­wi. Tak jak pie­r­w­szym ra­zem, gad, ni­czym do­świa­d­czo­ny w bo­jach wo­jo­w­nik, wy­ko­nał unik i mi­mo że była bli­żej, ko­le­j­na za­tru­ta wę­żo­wym zie­lem strza­ła zo­sta­ła stra­co­na. Wy­da­wa­ło się, że smok z niej kpi. Po­ga­nia­jąc ko­nia, dzie­w­czy­na od­rzu­ci­ła łuk, chwy­ci­ła osz­czep i os­t­ro na­ta­r­ła na smo­ka. Zje­cha­ła ze wzgórza i prze­sko­czy­ła stru­gę po­to­ku wi­ją­ce­go się po­mię­dzy kę­pa­mi tra­wy i ka­mie­nia­mi. Cwa­łem wspi­na­ła się po sto­ku ko­le­j­ne­go wznie­sie­nia. Usta­wi­ła włó­cz­nię, opie­ra­jąc ją ko­ń­cem o ty­bi­n­kę sio­d­ła, w spe­cja­l­nym za­głę­bie­niu. Gad nie ucie­kał, ty­l­ko usta­wił się do niej bo­kiem, gdzie łu­s­ki by­ły naj­gę­s­t­sze i na­j­t­wa­r­d­sze, two­rząc pa­n­cerz nie­mal nie do prze­bi­cia. Wszy­s­t­kie grze­bie­nie na je­go grzbie­cie na­je­ży­ły się w ocze­ki­wa­niu na cios. Pod­niósł do gó­ry skrzy­d­ła, by nie mo­g­ła się­g­nąć ich gro­tem włó­cz­ni. Krzy­k­nę­ła, by za­chę­cić ko­nia do je­sz­cze ży­w­sze­go bie­gu. Wy­ce­lo­wa­ła pod pa­ch­wi­nę, w mie­j­s­ce, gdzie pa­n­cerz łu­sek po­kry­wa­ją­cy skó­rę był sła­b­szy. Gdy os­t­rze bro­ni mia­ło za­głę­bić się w cia­ło ga­da smok gwa­ł­to­w­nie przy­ku­c­nął i włó­cz­nia tra­fi­ła na twa­r­dą skó­rę bo­ku. Z chrzę­s­tem ta­r­tych łusek metal prze­su­nął się ku gó­rze nie czy­niąc smo­ko­wi naj­mnie­j­szej krzy­w­dy. Za­sko­czo­na dzie­w­czy­na le­d­wo zdą­ży­ła skrę­cić ko­nia, by z im­pe­tem nie wpadł na ga­da. Zdez­o­rie­n­to­wa­ny ogier sta­nął dę­ba i Naya­na omal nie wy­pa­d­ła z sio­d­ła. Gad wy­ko­nał gwa­ł­to­w­ny skręt cia­łem, ude­rza­jąc od­bie­ga­ją­ce­go w bok ogie­ra ogo­nem. Cios był ba­r­dzo si­l­ny i zwie­rzę stra­ci­ło ró­w­no­wa­gę. Dzie­w­czy­nę wy­rzu­ci­ło, zaś koń kwi­cząc ze stra­chu i bó­lu zwa­lił się ca­łym cię­ża­rem na grzbiet z prze­trą­co­nym krę­go­s­łu­pem. Nie­szczę­s­ne zwie­rzę nie mo­g­ło się pod­nieść i bez­ra­d­nie le­żąc na bo­ku ma­cha­ło no­ga­mi i sza­r­pa­ło łbem w bez­o­wo­cnych pró­bach dźwi­g­nię­cia się.

Naya­na ró­w­nież od­nio­s­ła ra­ny. Gdy cię­ż­ko upa­d­ła na bok, bez­wła­d­nie po­to­czy­ła się po sto­ku, ła­miąc przy tym łuk. Je­den z os­t­rych ka­mie­ni le­żą­cych obok stru­mie­nia roz­ciął jej udo. Gru­ba ku­r­ta uchro­ni­ła re­sz­tę jej cia­ła. Stę­k­nę­ła z bó­lu, ale na­tych­miast usi­ło­wa­ła się pod­nieść, by móc sta­wić czo­ło ga­do­wi. Kie­dy spo­jrza­ła na wzgó­rze do­strze­g­ła, że smok po­wo­li scho­dzi ku niej.

– Be­re­de­nie!

Le­żąc na brzu­chu, ob­ró­ci­ła na bok gło­wę. Gey­den ze­sko­czył ze swo­je­go wie­rz­cho­w­ca i biegł ku dzie­w­czy­nie. Smok za­trzy­mał się.

– No pro­szę – usły­sza­ła do­no­ś­ny, wa­r­ko­t­li­wy głos, nie­na­le­żą­cy do Gey­de­na.

Dzie­w­czy­na dźwi­g­nę­ła się na ko­la­na i ro­ze­j­rza­ła wo­kół. Prócz Gey­de­na, smo­ka i niej sa­mej ni­ko­go wię­cej nie by­ło.

– Czy mój szla­che­t­ny brat oka­zu­je się być ta­kim tchó­rzem, że do wa­l­ki prze­ciw­ko mnie wy­sy­ła ko­bie­tę, swo­ją na­ło­ż­ni­cę?

Z je­sz­cze wię­k­szym zdu­mie­niem stwie­r­dzi­ła, że głos na­le­żał do smo­ka.

– Ni­ko­go prze­ciw­ko to­bie nie wy­sy­ła­łem.

Smok pie­r­w­szy zbli­żył się do Naya­ny i gło­ś­no wcią­g­nął w no­z­d­rza po­wie­t­rze.

– Ta su­ka je­sz­cze to­bą pa­ch­nie bra­cie. Pod ja­ką po­sta­cią ją wzią­łeś? – smok spy­tał iro­ni­cz­nie. – W tej mie­r­nej lu­dz­kiej po­wło­ce czy pod pra­w­dzi­wą po­sta­cią, rzeczy­wi­s­te­go wład­cy i spa­d­ko­bie­r­cy swo­je­go ro­du?

– To jest mo­ja pra­w­dzi­wa po­stać!

Smok ro­ze­śmiał się. Je­go śmiech ba­r­dziej przy­po­mi­nał kró­t­kie ry­k­nię­cia niż czy­s­ty dźwięk ra­do­ś­ci. Roz­dzia­wił przy tym pa­sz­czę, uka­zu­jąc dwa rzę­dy im­po­nu­ją­cych kłów.

– Za­tem ta dzie­w­ka nie za­zna­ła pra­w­dzi­wej przy­je­m­no­ś­ci. Ale nie martw się bra­cie,

jak sko­ń­czę z to­bą to po­ka­żę jej, co to pra­w­dzi­wa roz­kosz.

Gey­den za­czął od­da­lać się od dzie­w­czy­ny, chcąc obejść smo­ka od ty­łu. W ten spo­sób zmu­szał go do od­wró­ce­nia się od ran­nej.

– Zmierz się ze mną! – ki­w­nął wy­zy­wa­ją­co gło­wą w stro­nę ga­da.

– Ależ, naj­ba­r­dziej na świe­cie pra­g­nę cię zgła­dzić bra­ci­sz­ku!

Obo­la­ła Naya­na nie mo­g­ła się ru­szyć. Co­raz ba­r­dziej zszo­ko­wa­na przy­słu­chi­wa­ła się pro­wa­dzo­nej roz­mo­wie. Gey­den za­czął się roz­bie­rać, ca­ły czas uwa­ż­nie ob­se­r­wu­jąc wo­lno po­dą­ża­jące­go w je­go kie­ru­n­ku ga­da. Naya­na już ca­ł­ko­wi­cie nie po­jmo­wa­ła, co się dzie­je. Gdy mę­ż­czy­z­na był na­gi wy­po­wie­dział za­klę­cie i je­go cia­ło za­czę­ło ule­gać prze­mia­nie. Wi­działa jak szy­ja Gey­de­na wy­dłu­ża się, a twarz na­bie­ra gro­te­s­ko­we­go, de­mo­ni­cz­ne­go wy­ra­zu. Wy­glą­da­ło to jak­by coś wy­py­cha­ło je­go cza­sz­kę na ze­wnątrz. Bia­ł­ka oczu zni­k­ły i za­stą­pi­ła je pe­r­ło­wa zie­leń ga­dzich śle­pi. Na ple­cach po­ja­wi­ły się wy­ro­s­t­ki ko­s­t­ne i skrzy­d­ła. Naj­pierw by­ły ma­łe, mo­c­no zło­żo­ne, po­tem wy­dłu­ża­ły się, aż Gey­den mógł je swo­bo­d­nie roz­pro­s­to­wać. Z po­kry­wa­ją­cych się łu­s­ką pa­l­ców rąk i nóg wy­strze­liły szpo­ny. Na ko­ń­cu do­strze­g­ła dłu­gi ogon, któ­re­go ko­ń­có­w­ka drga­ła ni­czym u po­d­ra­ż­nio­ne­go ko­ta.

Naya­na z ot­wa­r­ty­mi usta­mi, drżą­ca z ne­r­wów przy­pa­t­ry­wa­ła się sce­nie. By­ła ca­ł­ko­wi­cie bez­ra­d­na. Wszy­s­t­ko roz­gry­wa­ło się bez jej udzia­łu, mo­g­ła się je­dy­nie przy­pa­t­ry­wać. Na­wet nie czuła jak ki­l­ka łez spły­nę­ło jej po po­li­cz­ku. Ku­r­czo­wo za­ci­s­ka­ła pię­ś­ci na tra­wie, a jej us­ta drga­ły, sa­ma nie wie­dzia­ła, ze zde­ne­r­wo­wa­nia czy ze stra­chu. Ni­gdy nie przy­pu­sz­cza­ła­by, że kie­dyś bę­dzie świa­d­kiem cze­goś ta­kie­go. Już po­ję­ła, co się sta­ło. Oba smo­ki by­ły ve­la­n­ga­mi, czy­li is­to­ta­mi mo­gą­cy­mi przy­brać po­sta­cie za­r­ó­wno zwie­rzę­ce, jak i lu­dz­kie. Ka­ż­dy ve­lang miał przy­naj­mniej je­d­ną po­stać zwie­rzę­cą. Te­raz już po­jmo­wa­ła skąd ten spryt i prze­bie­g­łość w Nie­wi­dzia­l­nym Za­bó­j­cy. I dla­cze­go Gey­den był ta­ki ta­je­m­ni­czy. Zu­pe­ł­nie nie wie­dzia­ła, co ro­bić. Ból roz­cię­tej i po­tłu­czo­nej no­gi pa­ra­li­żo­wał ją. Nie byłaby w sta­nie uciec. Zdję­ła ku­r­tę, od­da­r­ła ka­wa­łek rę­ka­wa ko­szu­li i prze­wią­za­ła ra­nę, by za­ta­mo­wać krwa­wie­nie. I tak wy­ma­ga­ła bę­dzie szy­cia. Na­ło­ży­ła ku­r­tę, gdyż nie­je­d­no­kro­t­nie twa­r­dy pa­n­cerz łusek oca­lił jej ży­cie. Osta­t­nim ra­zem ró­w­nież.

Dwa ga­dy sta­ły na­prze­ciw­ko sie­bie i ry­cza­ły po­trzą­sa­jąc łba­mi. Ich ocie­ka­ją­ce śli­ną kły bły­sz­cza­ły bie­lą w świe­t­le dnia. Wo­lno za­czę­ły krą­żyć wo­kół sie­bie, oce­nia­jąc si­ły prze­ciw­ni­ka. Roz­kła­da­ły skrzy­d­ła i kła­pa­ły zę­ba­mi, da­jąc upust wzbie­ra­ją­cej w nich agre­s­ji. Gey­den, ja­ko smok, był je­sz­cze pię­k­nie­j­szy od swe­go bra­ta.

Na­g­le, bez os­t­rze­że­nia Be­re­den sko­czył na Gey­de­na, usi­łu­jąc szczę­ką się­g­nąć krta­ni ry­wa­la. Gey­den uchy­lił się, uniósł nie­co na ty­l­ne ła­py, a prze­d­nią sma­g­nął Be­re­de­na w pysk. Ran­ny za­ry­czał bo­le­ś­nie, ale na­tych­miast opu­ś­cił łeb, kła­mi wpi­ja­jąc się w pierś bra­ta, w oko­li­cach le­wej ła­py. Szczę­ki po­ko­na­ły opór twa­r­dych łu­sek i Be­re­den roz­ciął mu skó­rę, za­da­jąc głę­bo­ką ra­nę. Po­cią­g­nął łeb w dół, chcąc po­głę­bić ra­nę, ale w tym mo­me­n­cie Gey­den po­no­w­nie ma­ch­nął ła­pą w kie­ru­n­ku prze­ciw­nym do usta­wie­nia łu­sek. Je­go szpo­ny we­szły pod ich pa­n­cerz i na szyi Be­re­de­na po­ja­wi­ło się głę­bo­kie roz­cię­cie. Część ro­go­wych pły­tek od­pa­d­ła jak u os­k­ro­ba­nej tę­pym no­żem ry­by. Cze­r­wo­na po­so­ka za­la­ła je­go krtań i ście­k­ła aż na mo­s­tek, ska­pu­jąc na­stę­p­nie na tra­wę. Nie mógł bro­nić się ła­pa­mi, a je­go szy­ja wy­sta­wio­na by­ła na ko­le­j­ne cię­cia szpo­nów. Be­re­den ode­rwał łeb od pie­r­si bra­ta z wście­k­łym po­mru­kiem i od­sko­czył na bok. Oba smo­ki, po­no­w­nie mie­rząc siły i oce­nia­jąc stra­ty, ry­cza­ły, po­mru­ki­wa­ły i wy­da­wa­ły ca­łe se­rie świ­s­tów, bu­l­go­tów i sa­p­nięć. Ma­cha­ły przy tym ogo­na­mi, któ­re z cha­ra­k­te­ry­s­ty­cz­nym chrzę­s­tem łu­sek i hu­cze­niem cię­ły po­wie­t­rze.

Na­raz Gey­den gwa­ł­to­w­nie się od­wró­cił, ude­rza­jąc prze­ciw­ni­ka ogo­nem w prze­d­nie ła­py. Nie­spo­dzie­wa­ny raz pod­ciął prze­ciw­ni­ka. Be­re­den za­ma­chał skrzy­d­ła­mi, chcąc za­cho­wać ró­w­no­wa­gę. Po­no­w­ne ude­rze­nie ogo­nem w kla­t­kę pie­r­sio­wą i za­a­ta­ko­wa­ny prze­wró­cił się na bok, od­sła­nia­jąc de­li­ka­t­ne czę­ś­ci cia­ła. Ga­l­ner wy­ko­rzy­s­tał na­da­rza­ją­cą się oka­z­ję, zę­ba­mi się­ga­jąc brzu­cha. Wpił się w skó­rę le­żą­ce­go smo­ka, usi­łu­jąc ją ro­ze­rwać. Gdy­by mu się uda­ło, wa­l­ka zo­sta­ła­by za­ko­ń­czo­na. Naya­nie zszo­ko­wa­nej sta­r­ciem po­tę­ż­nych dra­pie­ż­ni­ków wy­da­ło się, że do­strze­ga prze­ra­że­nie w ga­dzich oczach Be­re­de­na. Roz­pa­cz­li­wie, ni­czym wie­l­ki roz­wście­czo­ny kot, ma­chał ła­pa­mi, chcąc za­dać swe­mu bra­tu jak naj­wię­cej ran. Je­d­nak le­żą­cy na grzbie­cie i po­zba­wio­ny so­li­d­ne­go opa­r­cia nie miał swo­jej zwy­k­łej si­ły i je­go szpo­ny je­dy­nie ośli­z­gi­wa­ły się z chro­bo­tem po twa­r­dej łu­s­ce prze­ciw­ni­ka. W ak­cie de­spe­ra­cji zgiął grzbiet i uno­sząc szy­ję pró­bo­wał się­g­nąć ku szyi bra­ta. Gdy­by uda­ło mu się po­chwy­cić go za krtań, z ła­t­wo­ś­cią by go za­du­sił. Gey­den od­sko­czył. Be­re­den prze­to­czył się na bok i bły­s­ka­wi­cz­nie wstał. Dał dwa kro­ki nad­zwy­czaj lek­kie­go, jak na je­go roz­mia­ry kłu­sa, roz­wi­nął skrzy­d­ła, od­bił się mo­c­no od zie­mi i wzbił się w po­wie­t­rze. Gey­den ru­szył za nim. Je­go pysk ca­ły był okrwa­wio­ny. Oba smo­ki sz­y­bko roz­wi­nę­ły ca­łą prę­d­kość, na ja­ką je by­ło stać. Be­re­den od­da­lił się od bra­ta, do­by­wa­jąc całego za­pa­su sił. Ści­ga­ją­cy nie chciał dać mu umknąć, dla­te­go ta­k­że wy­tę­żał wszy­s­t­kie swo­je mię­ś­nie. Ga­dy sz­y­bko zni­k­nę­ły dzie­w­czy­nie z oczu.

Po­wo­li wsta­ła. Z bo­ku do­cho­dzi­ły ją bo­le­s­ne stę­k­nię­cia zdy­cha­ją­ce­go wie­rz­cho­w­ca. Za­ci­s­ka­jąc z bó­lu zę­by i uty­ka­jąc, wo­lno po­de­szła do ko­nia. Zwie­rzę pa­t­rzy­ło na nią pe­ł­ny­mi prze­raże­nia oczy­ma. Od­dy­cha­ło sz­y­bko i mo­c­no się po­ci­ło, co by­ło ozna­ką od­nie­sio­nych ura­zów, któ­re przy­pie­czę­to­wa­ły je­go los. Cią­g­le, in­sty­n­k­to­w­nie usi­ło­wa­ło się pod­nieść, ale je­go ru­chy by­ły sła­be. Sycząc z bó­lu, przy­klę­k­ła przy zwie­rzę­ciu i z ju­ków wy­ję­ła nóż o dłu­gim os­t­rzu. Na mo­ment za­mknę­ła oczy, czu­jąc gniew na sie­bie, za to, co bę­dzie mu­sia­ła uczy­nić. Za­kry­wa­jąc oko ogie­ra, je­d­nym, wpra­w­nym ru­chem głę­bo­ko prze­cię­ła je­go krtań. Try­s­nę­ła ja­s­na krew. Ra­zem z nią ży­cie sz­y­bko opu­ś­ci­ło ko­nia.

cdn.