piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Dziewczyna krzyknęła, dając upust swemu gniewowi, zaklęła w duchu i ciężko usiadła. Siedziała tak dłuższy czas, dygocząc z nerwów i nie wiedząc, co począć dalej. Podczas upadku połamała strzały w kołczanie, a i łuk był nieprzydatny. Musiała mieć jakąś broń na smoka. Nożem nie wiele mogła zdziałać. Ponownie dźwignęła się i utykając szukała oszczepu. Znalazła go opodal miejsca, gdzie spadła z konia. Podniosła go i wtedy ponownie zobaczyła dwa smoki powracające w pełnym pędzie na polanę. Były jeszcze bardziej zakrwawione niż poprzednio. Widocznie starły się gdzieś w okolicy, by ponownie się rozdzielić. Bereden kierował się na nią, zdecydowanie stała się jego celem. Mocniej ścisnęła w dłoniach oszczep postanawiając, że tym razem wbije go w ciało smoka. Jednak atakujący nie doleciał do niej Geyden pochwycił pyskiem ogon brata. Bereden ryknął, a impet jego lotu załamał się. Odwrócił się, wyrwał ogon i barkiem uderzył w pierś atakującego. Uderzony na moment stracił równowagę, co przeciwnik skwapliwie wykorzystał. Rzucił się na opadającego, kłami złapał u nasady za prawe skrzydło i mocno zacisnął. Rozległ się nieprzyjemny, suchy trzask pękających kości i skrzydło zwisło bezwładnie. Galner spadał, ze zdwojoną siłą machając zdrowym skrzydłem by złagodzić siłę uderzenia. W odruchu ratunku chciał pochwycić brata zębami. Schwycił jego skórę i mocno zacisnął szczęki. Bereden zaryczał i szarpnął się. Kły rozorały jego bok na ukos, niemal od grzbietu do brzucha. Gdyby nie twarda skóra, wbiłyby się głębiej i mógłby nawet otworzyć jego brzuch. Uratowały go mocne żebra, które ukazały się w czterech cięciach rozłażącej się na boki skóry. Geyden z dużej wysokości upadł na bok, aż kości jego żeber trzasnęły. Bereden zaatakował go z góry i pochwycił prawą, przednią łapę leżącego, miażdżąc ją w uścisku swoich szczęk. Po tym odskoczył od rannego brata, czyniącego bezowocne wysiłki, by się podnieść. Ciężko ranny z rozpaczą spojrzał na Nayanę. Bereden odsunął się od niego kilka kroków i napawał się widokiem pokonanego. Oblizał pysk z oblepiającej go krwi.
– Widzisz bracie, bogowie byli dla mnie łaskawi.
– Zdaje się, że mówisz o bogach piekieł – stęknął boleśnie Geyden.
– Tym służę. I wynagrodzili mnie hojnie. Mam u swych stóp ciebie, dumnego dziedzica ojcowizny, a za chwilę odbiorę nagrodę pojedynku.
– Ona nie jest nagrodą! – Galner szarpnął się, usiłując się podnieść.
Nic to nie dało, ryknął z bólu. Z trudem, chrapliwie oddychał. Bereden obrzucił Nayanę taksującym spojrzeniem.
– Przygotuj się słodka. Zaraz zobaczysz, czego doświadczają smoczyce w czasie godów.
Słowa zwycięzcy przywróciły jej przytomność umysłu i dodały sił. Trzymając oszczep w dłoni odwróciła się, jednym skokiem przesadziła padło konia, by jego ciałem odgrodzić się od atakującego, choć jakże marną stanowił on osłonę przy rozmiarach drapieżcy. Bereden spokojnie, pewny swego, ruszył w jej stronę. Nastawiła ostrze oszczepu. Wtedy gad zdumiewająco lekkim skokiem rzucił się w jej stronę i jednym machnięciem łapy wytrącił jej broń z dłoni. Wykonała dwa kroki do tyłu, kiedy zewnętrzną stroną przedniej koniczyny uderzył ją w pierś i przewrócił na plecy. Przygniótł ją do ziemi czteropalczastą łapą, tak że jej tułów wystawał spomiędzy gadzich palców. Ze strachu głośno krzyknęła, a łzy popłynęły po jej policzkach. Smok jeszcze mocniej przydusił ją do ziemi, ledwie mogła oddychać. Pochylił łeb i chropowatym jęzorem przejechał po jej twarzy, kalecząc skórę. Jęknęła ze strachu i wzdrygnęła się z przerażenia.
– Przyzwyczaj się do tego, suko – powiedział, cały czas zezując na bezsilnie szarpiącego się brata.
– Beredenie! Zostaw ją!
– Na ciebie kolej przyjdzie później, braciszku.
Powoli zaczął się nad nią przesuwać, chcąc ustawić się w odpowiedniej pozycji by ją posiąść. Szarpała się wiedząc, że w ten sposób gad ją zabije. Uwolniła prawą rękę, którą macała wokół, usiłując znaleźć jakiś kamień, by uderzyć nim w palec smoczej łapy. Namacała jakiś patyk, podniosła go i wtedy los się do niej uśmiechnął. Była to jedna ze strzał, które wystrzeliła nim natarła na smoka. Bereden przykucnął, chcąc się do niej zbliżyć. Nie czekała dłużej. Zamachnęła się i z całą siłą, na jaką ją teraz było stać, wbiła strzałę pomiędzy palce łapy, gdzie skóra była cienka i słabo chroniona rogowymi płytkami. Ostrze grotu łatwo zagłębiło się w ciało a trucizna natychmiast zmieszała się z krwią wnikając do organizmu. Zupełnie zaskoczony gad stęknął boleśnie i uniósł się do góry, jednocześnie podnosząc przed pysk zranioną łapę. Jednym potrząśnięciem kończyny pozbył się płytko wbitej zadry, lecz było już za późno. Krew roznosiła zabójczy wyciąg wężowego ziela po całym ciele. Siły gwałtownie zaczęły go opuszczać, a mięśnie sztywnieć. Z gniewem popatrzył na dziewczynę. Zawarczał i zamierzał ją rozszarpać, gdy gwałtowny skurcz karku szarpnął jego łbem w górę, rozpryskując wokół krwawą ślinę. Ciężko zwalił się na bok, wyciągając sztywno łapy. Uwolniona dziewczyna odturlała się na bok i pochwyciła ułamane drzewce oszczepu z grotem, by w razie potrzeby móc się dalej bronić. Ale nie było takiej potrzeby. Bereden bezwładnie leżał na boku sparaliżowany i trawiony wewnętrznym bólem. Z trudem łapał oddech, ze świstem przechodzący przez jego tchawicę. Drgawki wstrząsały całym jego ciałem, ale spojrzenie miał przytomne. Odrzuciła ułamany oszczep i podeszła do padłego konia. Wyjęła z pochwy wiszący u siodła miecz. Wolno, sycąc wzrok pokonanym przeciwnikiem stanęła tak, by mógł ją widzieć.
– Kim jesteś? – wychrypiał niewyraźnie. – Dlaczego… na mnie polowałaś?
Stękał, czekając na odpowiedź. Milczała. Za nim widziała spojrzenie rannego Geydena.
– Dla… nagrody? – z trudem wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Nie jestem smokowcem – przez moment patrzyła w jego przepełnione bólem ślepia – Zwą mnie Nayana Lonthey, była dziedziczka ziemi Hormu.
W oczach gada pojawiło się zrozumienie. Nayana podeszła do niego i uniosła miecz do góry.
– Za moją siostrę!
Z dużą siłą opuściła miecz na gadzi łeb. Ostrze pod kątem wbiło się w oko, przeszyło mózg i wyszło szczęką, pomiędzy kośćmi. Nie miała wrażenia, że zabija człowieka. Dla niej był bezwzględnym mordercą, potworem, który zamordował jej siostrę. Konający gad sapnął tylko i jego drugie oko zmatowiało. Odeszła parę kroków od trupa i usiadła na ziemi, pochylając głowę i opierając ręce o kolana, tak że dłonie jej zwisały. Była oszołomiona wydarzeniami. Dzisiaj dopełniła obietnicy. Pogrążyła się w myślach. Co dalej?
Ręką potarła czoło i oczy, odganiając ogarniające ją znużenie. Podrażniony szorstkim językiem i ostrą śliną gada policzek był krwiście czerwony i nieprzyjemnie ją szczypał. Leżący na ziemi Geyden uważnie się jej przypatrywał. Po chwili rozpoczął przemianę, by ponownie stać się człowiekiem. Przemiana nie zlikwidowała poniesionych w walce obrażeń i mężczyzna nagi, z połamaną ręką, żebrami i łopatką, cały okrwawiony z trudem usiadł na ziemi.
– Nayano…
Drgnęła na dźwięk swojego imienia i spojrzała na niego. W jej oczach nie dostrzegł tego ciepła, co rankiem.
– W jukach mego konia… jest niebieski flakonik – syczał z bólu, pochylając się do przodu, by choć trochę poczuć ukojenie od pieczenia połamanych żeber. – Czy… zechciałabyś mi… go podać?
Spełniła jego prośbę. Zawartość buteleczki znacznie złagodziła ból i mężczyzna mógł się ubrać, chociaż przyszło to z trudem. Ruchy miał wolne, był bardzo osłabiony. Nie zamierzała mu pomagać. Coś ją od tego człowieka odpychało. W końcu zaczęła zbierać swoje rzeczy. Odpięła siodło, ściągnęła uzdę z końskiego łba. Zabrała też miecz, połamaną broń zostawiając na polanie. Z juków siodła wyjęła pieniądze. W ręku zważyła sakiewkę. Miała nadzieję, że starczy jej na nowego, odpowiadającego jej potrzebom, konia. Przewiesiła uzdę przez ramię i bez słowa zaczęła oddalać się od miejsca walki.
– Nayano…
Nie zatrzymała się i nie odwróciła.
– Nie jestem taki jak mój brat.
– Jesteś potworem.
– Jestem velangiem. To nie obraza bogów.
– Takim jak brat? – odwróciła się.
Opuścił głowę.
– Bereden był mym starszym, przyrodnim bratem, spłodzonym przez pierwszego męża mej matki. Po jego śmierci matka ponownie wyszła za mąż, za mego ojca, za velanga. Tak jak on mogę przybierać postać smoka. Bereden zawsze zazdrościł mi tej cechy. Nie miał też praw do ziem mego ojca, nie posiadał wiele należnego mu po jego rodzicu majątku, dlatego wyszukano mu odpowiednio uposażoną kandydatkę na żonę. Jednak on kochał inną kobietę. Jego ukochana dowiedziawszy się o jego rychłym ożenku zabiła się. Mój rozgniewany brat zwrócił się ku bogu ciemności. Był tylko zwykłym człowiekiem, a pragnął mieć moc podobną do mojej. W zamian za duszę, Hodgorn, przeklęty bóg uczynił go smokiem. Bereden zemścił się na twojej siostrze za śmierć ukochanej. Resztę już znasz.
Dłuższy czas milczała, przyglądając się siedzącemu na ziemi mężczyźnie.
– Twoja rodzina zabiła mi siostrę. Jesteś jej członkiem i ciebie także powinnam zgładzić, byś nie szukał pomsty za brata.
– Sam miałem go zabić… na życzenie naszej matki, która widziała, że serce Beredena jest ciemne, a jego dusza stracona na zawsze.
– Matka kazała zabić własnego syna?
Geyden z trudem wstał. Rękaw jego koszuli zabarwił się czerwienią krwi.
– Jej syn umarł wraz z twoją siostrą. Ja miałem zgładzić tylko powstałego potwora, by ułagodzić gniew twej rodziny.
Uważniej na niego spojrzała.
– Byłem u twego ojca – odpowiedział na pytanie odbijające się w jej oczach. – Wybłagałem jego łaskę przebaczenia w zamian za śmierć Beredena. Teraz honor mojej rodziny jest oczyszczony.
Pokiwała głową, zgadzając się z tym stwierdzeniem. Zdała sobie sprawę, że pewna część jej życia odchodzi w przeszłość. Co będzie teraz robić?
– Pozwól, że odwiozę cię do domu – zaproponował jakby czytając w jej myślach. – Rodzina wyczekuje twego powrotu.
Ocknęła się.
– Nie jestem jeszcze gotowa, by powrócić do zamku.
Rozumiał ją w pełni.
– Wobec tego niech bogowie prowadzą twe kroki Nayano.
– Może pozwolą się nam jeszcze kiedyś spotkać.
Z lekkim uśmiechem na twarzy skinął głową i zdrową ręką uczynił znak błogosławieństwa. Odwróciła się i z siodłem pod pachą ruszyła przed siebie.
KONIEC