czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Brzemię dziedzictwa” — odcinek 5.


Brze­mię dzie­dzi­c­t­wa

Dzie­w­czy­na krzy­k­nę­ła, da­jąc upust swe­mu gnie­wo­wi, za­klę­ła w du­chu i cię­ż­ko usia­d­ła. Sie­dzia­ła tak dłu­ż­szy czas, dy­go­cząc z ne­r­wów i nie wie­dząc, co po­cząć da­lej. Pod­czas upa­d­ku poła­ma­ła strza­ły w ko­ł­cza­nie, a i łuk był nie­przy­da­t­ny. Mu­sia­ła mieć ja­kąś broń na smo­ka. No­żem nie wie­le mo­g­ła zdzia­łać. Po­no­w­nie dźwi­g­nę­ła się i uty­ka­jąc szu­ka­ła osz­cze­pu. Zna­lazła go opo­dal mie­j­s­ca, gdzie spa­d­ła z ko­nia. Pod­nio­s­ła go i wte­dy po­no­w­nie zo­ba­czy­ła dwa smo­ki po­wra­ca­ją­ce w pe­ł­nym pę­dzie na po­la­nę. By­ły je­sz­cze ba­r­dziej za­krwa­wio­ne niż po­prze­d­nio. Wi­do­cz­nie sta­r­ły się gdzieś w oko­li­cy, by po­no­w­nie się roz­dzie­lić. Be­re­den kie­ro­wał się na nią, zde­cy­do­wa­nie sta­ła się je­go ce­lem. Mo­c­niej ści­s­nę­ła w dło­niach osz­czep po­sta­na­wia­jąc, że tym ra­zem wbi­je go w cia­ło smo­ka. Je­d­nak ata­ku­jący nie do­le­ciał do niej Gey­den po­chwy­cił py­s­kiem ogon bra­ta. Be­re­den ry­k­nął, a im­pet je­go lo­tu za­ła­mał się. Od­wró­cił się, wy­rwał ogon i ba­r­kiem ude­rzył w pierś ata­ku­ją­ce­go. Ude­rzo­ny na mo­ment stra­cił równo­wa­gę, co prze­ciw­nik skwa­p­li­wie wy­ko­rzy­s­tał. Rzu­cił się na opa­da­ją­ce­go, kła­mi zła­pał u na­sa­dy za pra­we skrzy­d­ło i mo­c­no za­ci­s­nął. Roz­legł się nie­przy­je­m­ny, su­chy trzask pę­ka­ją­cych ko­ś­ci i skrzydło zwi­s­ło bez­wła­d­nie. Ga­l­ner spa­dał, ze zdwo­jo­ną si­łą ma­cha­jąc zdro­wym skrzy­d­łem by zła­go­dzić si­łę ude­rze­nia. W od­ru­chu ra­tu­n­ku chciał po­chwy­cić bra­ta zę­ba­mi. Schwy­cił je­go skó­rę i mo­c­no za­ci­s­nął szczę­ki. Be­re­den za­ry­czał i sza­r­p­nął się. Kły roz­o­ra­ły je­go bok na ukos, nie­mal od grzbie­tu do brzu­cha. Gdy­by nie twa­r­da skó­ra, wbi­ły­by się głę­biej i mógł­by na­wet ot­wo­rzyć je­go brzuch. Ura­to­wały go mo­c­ne że­b­ra, któ­re uka­za­ły się w czte­rech cię­ciach roz­ła­żą­cej się na bo­ki skó­ry. Gey­den z du­żej wy­so­ko­ś­ci upadł na bok, aż ko­ś­ci je­go że­ber trza­s­nę­ły. Be­re­den za­a­ta­ko­wał go z gó­ry i po­chwy­cił pra­wą, prze­d­nią ła­pę le­żą­ce­go, mia­ż­dżąc ją w uści­s­ku swoich szczęk. Po tym od­sko­czył od ran­ne­go bra­ta, czy­nią­ce­go bez­o­wo­cne wy­si­ł­ki, by się pod­nieść. Cię­ż­ko ran­ny z roz­pa­czą spo­jrzał na Naya­nę. Be­re­den od­su­nął się od nie­go ki­l­ka kro­ków i na­pa­wał się wi­do­kiem po­ko­na­ne­go. Ob­li­zał pysk z ob­le­pia­ją­cej go krwi.

– Wi­dzisz bra­cie, bo­go­wie by­li dla mnie ła­s­ka­wi.

– Zda­je się, że mó­wisz o bo­gach pie­kieł – stę­k­nął bo­le­ś­nie Gey­den.

– Tym słu­żę. I wy­na­gro­dzi­li mnie ho­j­nie. Mam u swych stóp cie­bie, du­m­ne­go dzie­dzi­ca oj­co­wi­z­ny, a za chwi­lę od­bio­rę na­gro­dę po­je­dy­n­ku.

– Ona nie jest na­gro­dą! – Ga­l­ner sza­r­p­nął się, usi­łu­jąc się pod­nieść.

Nic to nie da­ło, ry­k­nął z bó­lu. Z tru­dem, chra­p­li­wie od­dy­chał. Be­re­den ob­rzu­cił Naya­nę ta­k­su­ją­cym spo­jrze­niem.

– Przy­go­tuj się sło­d­ka. Za­raz zo­ba­czysz, cze­go do­świa­d­cza­ją smo­czy­ce w cza­sie go­dów.

Sło­wa zwy­cię­z­cy przy­wró­ci­ły jej przy­to­m­ność umy­s­łu i do­da­ły sił. Trzy­ma­jąc osz­czep w dło­ni od­wró­ci­ła się, je­d­nym sko­kiem prze­sa­dzi­ła pa­d­ło ko­nia, by je­go cia­łem od­gro­dzić się od ata­ku­ją­ce­go, choć ja­k­że ma­r­ną sta­no­wił on osło­nę przy roz­mia­rach dra­pie­ż­cy. Be­re­den spo­ko­j­nie, pe­w­ny swe­go, ru­szył w jej stro­nę. Na­sta­wi­ła os­t­rze osz­cze­pu. Wte­dy gad zdu­mie­wa­ją­co lek­kim sko­kiem rzu­cił się w jej stro­nę i je­d­nym ma­ch­nię­ciem ła­py wy­trą­cił jej broń z dło­ni. Wy­ko­na­ła dwa kro­ki do ty­łu, kie­dy ze­wnę­t­r­z­ną stro­ną prze­d­niej ko­ni­czy­ny ude­rzył ją w pierś i prze­wró­cił na ple­cy. Przy­gniótł ją do zie­mi czte­ro­pa­l­cza­s­tą ła­pą, tak że jej tu­łów wy­sta­wał spo­mię­dzy ga­dzich pa­l­ców. Ze stra­chu gło­ś­no krzy­k­nę­ła, a łzy po­pły­nę­ły po jej po­li­cz­kach. Smok je­sz­cze mo­c­niej przy­du­sił ją do zie­mi, le­d­wie mo­g­ła od­dy­chać. Po­chy­lił łeb i chro­po­wa­tym ję­zo­rem prze­je­chał po jej twa­rzy, ka­le­cząc skó­rę. Ję­k­nę­ła ze stra­chu i wzdry­g­nę­ła się z prze­ra­że­nia.

– Przy­zwy­czaj się do te­go, su­ko – po­wie­dział, ca­ły czas ze­zu­jąc na bez­si­l­nie sza­r­pią­ce­go się bra­ta.

– Be­re­de­nie! Zo­staw ją!

– Na cie­bie ko­lej przy­jdzie pó­ź­niej, bra­ci­sz­ku.

Po­wo­li za­czął się nad nią prze­su­wać, chcąc usta­wić się w od­po­wie­d­niej po­zy­cji by ją po­siąść. Sza­r­pa­ła się wie­dząc, że w ten spo­sób gad ją za­bi­je. Uwo­l­ni­ła pra­wą rękę, któ­rą ma­ca­ła wo­kół, usi­łu­jąc zna­leźć ja­kiś ka­mień, by ude­rzyć nim w pa­lec smo­czej ła­py. Na­ma­ca­ła ja­kiś pa­tyk, pod­nio­s­ła go i wte­dy los się do niej uśmie­ch­nął. By­ła to je­d­na ze strzał, któ­re wy­strze­li­ła nim na­ta­r­ła na smo­ka. Be­re­den przy­ku­c­nął, chcąc się do niej zbli­żyć. Nie cze­ka­ła dłu­żej. Za­ma­ch­nę­ła się i z ca­łą si­łą, na ja­ką ją te­raz by­ło stać, wbiła strza­łę po­mię­dzy pa­l­ce ła­py, gdzie skó­ra by­ła cie­n­ka i sła­bo chro­nio­na ro­go­wy­mi pły­t­ka­mi. Os­t­rze gro­tu ła­t­wo za­głę­bi­ło się w cia­ło a tru­ci­z­na na­tych­miast zmie­sza­ła się z krwią wni­ka­jąc do or­ga­ni­z­mu. Zu­pe­ł­nie za­sko­czo­ny gad stę­k­nął bo­le­ś­nie i uniósł się do gó­ry, je­d­no­cze­ś­nie pod­no­sząc przed pysk zra­nio­ną ła­pę. Je­d­nym po­trzą­ś­nię­ciem ko­ń­czy­ny po­zbył się płyt­ko wbi­tej za­dry, lecz by­ło już za pó­ź­no. Krew roz­no­si­ła za­bó­j­czy wy­ciąg wę­żo­we­go zie­la po ca­łym cie­le. Si­ły gwa­ł­to­w­nie za­czę­ły go opu­sz­czać, a mię­ś­nie szty­w­nieć. Z gnie­wem po­pa­t­rzył na dzie­w­czy­nę. Za­wa­r­czał i za­mie­rzał ją roz­sza­r­pać, gdy gwa­ł­to­w­ny skurcz ka­r­ku sza­r­p­nął je­go łbem w gó­rę, roz­pry­s­ku­jąc wo­kół krwa­wą śli­nę. Cię­ż­ko zwa­lił się na bok, wy­cią­ga­jąc szty­w­no ła­py. Uwo­l­nio­na dzie­w­czy­na od­tu­r­la­ła się na bok i po­chwy­ci­ła uła­ma­ne drze­w­ce osz­cze­pu z gro­tem, by w ra­zie po­trze­by móc się da­lej bro­nić. Ale nie by­ło ta­kiej po­trze­by. Be­re­den bez­wła­d­nie le­żał na bo­ku spa­ra­liżowa­ny i tra­wio­ny we­wnę­t­r­z­nym bó­lem. Z tru­dem ła­pał od­dech, ze świ­s­tem prze­cho­dzą­cy przez je­go tcha­wi­cę. Drga­w­ki wstrzą­sa­ły ca­łym je­go cia­łem, ale spo­jrze­nie miał przy­to­m­ne. Od­rzu­ci­ła uła­ma­ny osz­czep i po­deszła do pa­d­łe­go ko­nia. Wy­ję­ła z po­ch­wy wi­szą­cy u sio­d­ła miecz. Wo­lno, sy­cąc wzrok po­ko­na­nym prze­ciw­ni­kiem sta­nę­ła tak, by mógł ją wi­dzieć.

– Kim je­s­teś? – wy­chry­piał nie­wy­ra­ź­nie. – Dla­cze­go… na mnie po­lo­wa­łaś?

Stę­kał, cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Mi­l­cza­ła. Za nim wi­działa spo­jrze­nie ran­ne­go Gey­de­na.

– Dla… na­gro­dy? – z tru­dem wy­sy­czał przez za­ci­ś­nię­te zę­by.

– Nie je­s­tem smo­ko­w­cem – przez mo­ment pa­t­rzy­ła w je­go prze­pe­ł­nio­ne bó­lem śle­pia – Zwą mnie Naya­na Lo­n­t­hey, by­ła dzie­dzi­cz­ka zie­mi Ho­r­mu.

W oczach ga­da po­ja­wi­ło się zro­zu­mie­nie. Naya­na po­de­szła do nie­go i unio­s­ła miecz do gó­ry.

– Za mo­ją sio­s­t­rę!

Z du­żą si­łą opu­ś­ci­ła miecz na ga­dzi łeb. Os­t­rze pod ką­tem wbi­ło się w oko, prze­szy­ło mózg i wy­szło szczę­ką, po­mię­dzy ko­ś­ć­mi. Nie mia­ła wra­że­nia, że za­bi­ja człowie­ka. Dla niej był bez­wzglę­d­nym mo­r­de­r­cą, po­two­rem, któ­ry za­mo­r­do­wał jej sio­s­t­rę. Ko­na­ją­cy gad sa­p­nął ty­l­ko i je­go dru­gie oko zma­to­wia­ło. Ode­sz­ła pa­rę kro­ków od tru­pa i usia­d­ła na zie­mi, po­chy­la­jąc głowę i opie­ra­jąc rę­ce o ko­la­na, tak że dło­nie jej zwi­sa­ły. By­ła oszo­ło­mio­na wy­da­rze­nia­mi. Dzi­siaj do­pe­ł­ni­ła obie­t­ni­cy. Po­grą­ży­ła się w my­ś­lach. Co da­lej?

Rę­ką po­ta­r­ła czo­ło i oczy, od­ga­nia­jąc oga­r­nia­ją­ce ją znu­że­nie. Po­d­ra­ż­nio­ny szo­r­s­t­kim ję­zy­kiem i os­t­rą śli­ną ga­da po­li­czek był krwi­ś­cie cze­r­wo­ny i nie­przy­je­m­nie ją szczy­pał. Le­żą­cy na zie­mi Gey­den uwa­ż­nie się jej przy­pa­t­ry­wał. Po chwi­li roz­po­czął prze­mia­nę, by po­no­w­nie stać się czło­wie­kiem. Prze­mia­na nie zli­k­wi­do­wa­ła po­nie­sio­nych w wa­l­ce ob­ra­żeń i mę­ż­czy­z­na na­gi, z po­ła­ma­ną rę­ką, że­b­ra­mi i ło­pa­t­ką, ca­ły okrwa­wio­ny z tru­dem usiadł na zie­mi.

– Naya­no…

Drgnę­ła na dźwięk swo­je­go imie­nia i spo­jrza­ła na nie­go. W jej oczach nie do­strzegł te­go cie­p­ła, co ra­n­kiem.

– W ju­kach me­go ko­nia… jest nie­bie­s­ki fla­ko­nik – sy­czał z bó­lu, po­chy­la­jąc się do przo­du, by choć tro­chę po­czuć uko­je­nie od pie­cze­nia po­ła­ma­nych że­ber. – Czy… ze­chcia­ła­byś mi… go po­dać?

Spe­ł­ni­ła je­go pro­ś­bę. Za­wa­r­tość bu­te­le­cz­ki zna­cz­nie zła­go­dzi­ła ból i mę­ż­czy­z­na mógł się ubrać, cho­ciaż przy­szło to z tru­dem. Ru­chy miał wo­l­ne, był ba­r­dzo osłabio­ny. Nie za­mie­rza­ła mu po­ma­gać. Coś ją od te­go czło­wie­ka od­py­cha­ło. W ko­ń­cu za­czę­ła zbie­rać swo­je rzeczy. Od­pię­ła sio­d­ło, ścią­g­nę­ła uz­dę z ko­ń­s­kie­go łba. Za­bra­ła też miecz, po­ła­maną broń zo­sta­wia­jąc na po­la­nie. Z ju­ków sio­d­ła wy­ję­ła pie­nią­dze. W rę­ku zwa­ży­ła sa­kie­w­kę. Mia­ła na­dzie­ję, że sta­r­czy jej na no­we­go, od­po­wia­da­ją­ce­go jej po­trze­bom, ko­nia. Prze­wie­si­ła uz­dę przez ra­mię i bez sło­wa za­czę­ła od­da­lać się od mie­j­s­ca wa­l­ki.

– Naya­no…

Nie za­trzy­ma­ła się i nie od­wró­ci­ła.

– Nie je­s­tem ta­ki jak mój brat.

– Je­s­teś po­two­rem.

– Je­s­tem ve­la­n­giem. To nie ob­ra­za bo­gów.

– Ta­kim jak brat? – od­wró­ci­ła się.

Opu­ś­cił gło­wę.

– Be­re­den był mym sta­r­szym, przy­ro­d­nim bra­tem, spło­dzo­nym przez pie­r­w­sze­go mę­ża mej ma­t­ki. Po je­go śmie­r­ci ma­t­ka po­no­w­nie wy­szła za mąż, za me­go oj­ca, za ve­la­n­ga. Tak jak on mo­gę przy­bie­rać po­stać smo­ka. Be­re­den za­wsze za­z­d­ro­ś­cił mi tej ce­chy. Nie miał też praw do ziem me­go oj­ca, nie po­sia­dał wie­le na­le­ż­ne­go mu po je­go ro­dzi­cu ma­ją­t­ku, dla­te­go wy­szu­ka­no mu od­po­wie­d­nio upo­sa­żo­ną ka­n­dy­da­t­kę na żo­nę. Je­d­nak on ko­chał in­ną ko­bie­tę. Je­go uko­cha­na do­wie­dzia­w­szy się o je­go ry­ch­łym oże­n­ku za­bi­ła się. Mój roz­gnie­wa­ny brat zwró­cił się ku bo­gu cie­m­no­ś­ci. Był ty­l­ko zwy­k­łym czło­wie­kiem, a pra­g­nął mieć moc po­do­b­ną do mo­jej. W za­mian za du­szę, Ho­d­gorn, prze­klę­ty bóg uczy­nił go smo­kiem. Be­re­den ze­mścił się na two­jej sio­s­t­rze za śmierć uko­cha­nej. Re­sz­tę już znasz.

Dłu­ż­szy czas mi­l­cza­ła, przy­glą­da­jąc się sie­dzą­ce­mu na zie­mi mę­ż­czy­ź­nie.

– Two­ja ro­dzi­na za­bi­ła mi sio­s­t­rę. Je­s­teś jej czło­n­kiem i cie­bie ta­k­że po­win­nam zgła­dzić, byś nie szu­kał po­msty za bra­ta.

– Sam mia­łem go za­bić… na ży­cze­nie na­szej ma­t­ki, któ­ra wi­działa, że se­r­ce Be­re­de­na jest cie­m­ne, a je­go du­sza stra­co­na na za­wsze.

– Ma­t­ka ka­za­ła za­bić wła­s­ne­go sy­na?

Gey­den z tru­dem wstał. Rę­kaw je­go ko­szu­li za­ba­r­wił się cze­r­wie­nią krwi.

– Jej syn umarł wraz z two­ją sio­s­t­rą. Ja mia­łem zgła­dzić ty­l­ko po­wsta­łe­go po­two­ra, by uła­go­dzić gniew twej ro­dzi­ny.

Uwa­ż­niej na nie­go spo­jrza­ła.

– By­łem u twe­go oj­ca – od­po­wie­dział na py­ta­nie od­bi­ja­ją­ce się w jej oczach. – Wy­bła­ga­łem je­go ła­s­kę prze­ba­cze­nia w za­mian za śmierć Be­re­de­na. Te­raz ho­nor mo­jej ro­dzi­ny jest oczy­sz­czo­ny.

Po­ki­wa­ła gło­wą, zga­dza­jąc się z tym stwie­r­dze­niem. Zda­ła so­bie spra­wę, że pe­w­na część jej ży­cia od­cho­dzi w prze­szłość. Co bę­dzie te­raz ro­bić?

– Po­zwól, że od­wio­zę cię do do­mu – za­pro­po­no­wał jak­by czy­ta­jąc w jej my­ś­lach. – Ro­dzi­na wy­cze­ku­je twe­go po­wro­tu.

Oc­k­nę­ła się.

– Nie je­s­tem je­sz­cze go­to­wa, by po­wró­cić do za­mku.

Ro­zu­miał ją w pe­ł­ni.

– Wo­bec te­go niech bo­go­wie pro­wa­dzą twe kro­ki Naya­no.

– Mo­że po­zwo­lą się nam je­sz­cze kie­dyś spo­tkać.

Z lek­kim uśmie­chem na twa­rzy ski­nął gło­wą i zdro­wą rę­ką uczy­nił znak bło­go­sła­wie­ń­s­t­wa. Od­wró­ci­ła się i z sio­d­łem pod pa­chą ru­szy­ła przed sie­bie.

KONIEC