sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Świtało już, gdy Namaris poczuła się senna. Przeżycia ostatnich dni powoli wyczerpywały jej siły. Jej ojciec siedział ze skrzyżowanymi nogami i zdawał się drzemać. W istocie odmawiał modlitwę i skupiał swoje myśli na czekającym go zadaniu. Ungaru też pozostawał czujny, magowi leciała głowa.
Nagle Elreden otworzył oczy i spojrzał gdzieś na bok. Namaris podążyła za jego spojrzeniem. Na tle jaśniejącego, barwionego różowymi smugami świtu nieba dostrzegła nieruchomą, kobiecą sylwetkę. Znała już ten kształt i znała odczucia, które niósł ze sobą.
— Namarisss… — wiatr przyniósł szept do uszu dziewczyny.
Był odurzający, niczym aromat ciężkich perfum z pracowni balsamisty przy małej świątyni w jej oazie.
— Namarissss…
Odetchnęła pełną piersią, chłonąc głos niczym pieszczoty dłoni kochanka.
— Pamiętaj, kim jesteś córko — chłodno upomniał ją ojciec.
Ścisnęła medalion, który nagle zrobił się ciepły i skupiła się na słowach Elredena.
— Namarissss…
Postać szybko zbliżała się ku nim, jakby płynęła na niewidzialnej łodzi. Wkrótce dostrzec mogli biel sukni i niezwykłą bladość skóry kobiety. Zbliżała się prosto do dziewczyny, zdając się nie zauważać pozostałych osób. Namaris wstała i cofała się małymi kroczkami, a narastające w niej nieznane pragnienie walczyło ze strachem przed złem, którego wcieleniem była ta kobieta.
— Moja córko…
— Nie jestem twą córką, demonie — wykrzyknęła Namaris.
Jakaś dziwna zmiana zaszła w Lairan. Jej puste oczy nabrały żywości, skóra zdrowszej barwy, choć nadal pozostawała niezwykle blada. Zdawała się odzyskiwać życie i ludzką naturę.
— Jesteś mą córką Namaris — wyciągnęła do dziewczyny ramiona — a twoim przeznaczeniem jest stać u mego boku.
— Nie zostanę demonem jak ty, przeklęta!
— To twoje przeznaczenie.
Elreden stał jak urzeczony. Od dnia porodu nie widział swej żony w takiej postaci. Na moment powróciły wspomnienia, które szybko odegnał, karcąc się w myślach.
Namaris wyciągnęła w kierunku swej matki medalion.
— To jest moje przeznaczenie.
Lairan zwróciła wykrzywioną gniewem twarz w stronę Elredena.
— Coś ty z nią uczynił!? Oddaj mi ją, należy do mnie! Ja dałam jej życie!
— I niech tak zostanie. Nie podąży ścieżką śmierci.
— Śmierci? — Lairan uśmiechnęła się tak słodko, jakby usłyszała piękny komplement, a nie słowa potępienia. — To życie wieczne.
— Pozór życia, który dla jego zachowania zmusza cię do mordowania niewinnych.
Lairan chciała coś jeszcze powiedzieć, ale gwałtownie jej przerwał:
— Dość gadania!
Mówiąc to cisnął w nią glinianym naczynkiem z nieznaną pozostałym zawartością. Jego atak był tak szybki, a ona skupiona na bliskości córki, której nigdy nie przytuliła, że nie zdążyła odpowiednio szybko zareagować. Naczynie rozbiło się u jej stóp i mieszanina ziół i srebrnego proszku spowiła jej sylwetkę. Kobieta uskoczyła z nieludzkim wrzaskiem. Choć miała ludzką postać, sus w tył jaki wykonała, zdecydowanie nie był ludzki. Wyskoczyła w górę na wysokość pięciu ludzi, opadając kilkanaście kroków dalej. Zwykły człowiek połamałby sobie nogi i z pewnością nie utrzymałby równowagi, natomiast Lairan wylądowała miękko niczym kot, na lekko ugięte nogi, by po chwili wyprostować się wolno i przyjąć godną postawę dumnej szlachcianki.
Elreden biegł w jej kierunku z obnażonym mieczem, wiedząc, że w ludzkiej postaci jest najsłabsza i najszybciej zużywa siły, jakie zyskała po pożywieniu się swymi ofiarami. Po takim skoku musiała chwilę się skupić i zebrać siły. On od dawna szkolił się do tej walki, wysyłając wielu jej braci krwi do piekieł boga ciemności Hodgorna. Jako jeden z najstarszych sirlionów na Naorze, była silniejsza. Dlatego tyle lat mu się wymykała.
Dobiegł do Lairan w momencie, gdy jej skóra zmieniła kolor na marmurowo blady. Rozpoczęła przemianę w demona i krzyczała rozłoszczona, nie wiedząc, co się dzieje. Nie wiedziała, że proszek, którym rzucił w nią, blokuje proces jej przemiany w sirliona. W dodatku drobinki srebra, które przywarły do odsłoniętych części skóry, paliły ją żywym ogniem bólu. Szamocząc się sama ze sobą, zużywała wiele sił. Z wściekłością spojrzała na nadbiegającego Elredena i to uratowało ją przed śmiercią. Zasłoniła się ręką, ocalając czaszkę przed rozłupaniem. Ale cios odrąbał jej lewą rękę. Upadła, drgawkami nerwów otwierając i zaciskając dłoń i brudząc ziemię ciemną posoką. Elreden dobył tkwiącego za paskiem ostrza yenew i zamachnął się. Miał doskonałą okazję, lecz jej instynkt przetrwania ponownie ocalił ją. Zbierając się w sobie w ułamku chwili ponownie odskoczyła do tyłu, lecz tym razem jej sus nie był już taki imponujący. Lądując w piachu i kamieniach pustkowia — przewróciła się. Jej suknia się rozdarła, białe wilcze futro unurzało się w kurzu i piachu. Nie była już tak piękna i pełna godności jak przed chwilą. Jej lewe ramię było groteskowym, krwawiącym kikutem, bryzgającym krwią na jej zmiętą suknię. Oczy straciły ludzki wyraz, były nienaturalnie duże, żółte, o gadzich źrenicach. Mlecznego koloru błona mrugająca od dołu obmywała je co chwila z pyłu. Spojrzała nimi na Namaris i zawyła tak żałośnie, jak skopany szczeniak.
— Nie słuchaj jej! — Elreden krzyknął do córki.
Ungaru stojący obok swej pani nieco z przodu odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.
— Na bogów! Namaris!
Oczy dziewczyny również się zmieniły. Były co prawda jeszcze ludzkie, ale powiększyły się, a tęczówki zmieniły kolor na żółty.
— Elreden! Magu! — zawołał na pana Sarho, ale ten był zajęty uspokajaniem koni, które wyczuły demona i szarpały uwiązami, chcąc je zerwać i odbiec w dal. Widocznym było, że najchętniej wskoczyłby na grzbiet jednego z nich i uciekł jak najdalej od tego miejsca. Jak tylko demon pojawił się w pobliżu, wycofał się do tyłu szepcząc zaklęcia odpędzające zło i gorączkowo rozmyślając nad możliwością ucieczki. Liczył, że gdy sirlion odnajdzie swoją córkę, nie będzie zawracał sobie głowy jego osobą.
Elreden jednym spojrzeniem zorientował się w sytuacji. Nie było czasu. Demon jeszcze nie przybrał swojej ostatecznej postaci i nie był w pełni silny. I nie będzie po otrzymanych ciosach do czasu następnej pełni Lunaris. Z ostrzem yenew rzucił się na demona. Tym razem Lairan nie zasłoniła się ręką, wiedząc, że każde zetknięcie z elfim ostrzem spowoduje jej natychmiastowy zgon. Zwinnie wywinęła się, ominęła atakującego ją i pobiegła w kierunku Namaris. Dziewczyna stała jak skamieniała, zmienionymi oczami wpatrując się w nadbiegającą. Mimo zmiany w jej spojrzeniu dostrzec można było ekscytację i coś jak upojenie doznawanymi odczuciami. Elreden wiedział, że tylko cienka granica dzieli ją od przemiany w demona. Nie znał siły swej córki, ale widział, że w miarę upływu lat uśpione pragnienie ludzkiej krwi będzie narastało, szczególnie gdy ta, która wydała ją na świat, nie zostanie zgładzona.
— Zatrzymaj ją! — krzyknął do maga biegnąc za sirlionem.
Jednak pan Sarho tylko przerażony spojrzał przez ramię.
— Zatrzymaj ją, inaczej miast jej, tobie flaki wypruję!
Sarho puścił wodze konia, który natychmiast, z kwikiem i wierzgając wściekle, odbiegł w dal. Mag zebrał moc i cisnął nią w demona. Nie wiadomo czy strach, czy jego umiejętności sprawiły, że cios był potężny. Niewidzialna siła uderzyła w Lairan i odrzuciła ją daleko w żwir.
Mag ponownie zajął się końmi, a Elreden dobiegł do Ungaru.
— Broń jej za wszelką cenę — wręczył mężczyźnie jedno z ostrzy. — Jak tylko będziesz miał okazję, dźgnij demona.
— A co, gdy…? — Engarczyk pytająco spojrzał na Namaris.
— Nic nie rób, ale nie daj się zabić. Póki nie skosztuje ludzkiej krwi, będzie można ją ocalić.
Ungaru ze zrozumieniem pokiwał głową, choć w jego spojrzeniu dało się wyczytać, iż nie bardzo wie jak to uczynić.
Elreden podszedł do swej córki. Oddychała szybko, a wokół medalionu na jej piersiach utworzył się czerwony rumień poparzenia. Przyłożył jej do czoła dłoń i wypowiedział zaklęcie. Jęknęła i upadła na kolana, a jej twarz na powrót nabrała czysto ludzkiego wyrazu. Jej ramionami wstrząsnął szloch. Nie miał czasu pocieszać córki, musiał wreszcie zgładzić demona.
Lairan zawyła w momencie, gdy Elreden zaklęciem powstrzymał przemianę Namaris. Nie mogła go powstrzymać, gdyż cios jaki otrzymała spowodował, że przez dłuższą chwilę nie była w stanie się podnieść. Tarzała się bezradnie niczym glista na zbyt twardym gruncie, by się w nim zakopać. Bolały ją popękane i przebijające skórę połamane żebra. W końcu niemoc ustąpiła i dźwignęła się na czworaka. Wcześniejsze zaklęcie i działanie proszku ustąpiły, więc wstając zamieniła się w prawdziwego sirliona. To co ujrzeli, dalekie było od bladego i mrocznie tajemniczego piękna damy w białej sukni z białą futrzaną etolą. Teraz mieli przed oczyma potwora o sylwetce chudego, bezwłosego charta pustynnego z rozdętą klatką piersiową, pod skórą której groteskowo znaczyły się te żebra, które ocalały przed pogruchotaniem ciosem maga. Na grzbiecie wystawał rząd wyrostków kolczystych, a psie łapy zakończone były zdeformowanymi ludzkimi stopami i dłońmi. Osadzony na krótkiej grubej szyi łeb, miał wydłużony pysk. Górną szczękę wieńczyły dwa otwory nosowe przypominające te, jakie widziała u skazańca, któremu obcięto uszy i nos. Jednak żuchwa składała się z pięciu chropowatych, poczerniałych kłów, ułożonych równolegle do górnej kości, okrytych cienką skórą spinającą je w całość. W czasie ataku ta skórka ściągała się maksymalnie pod gardło, by kły mogły się swobodnie rozewrzeć i wbić w brzuch ofiary. Całości obrazu dopełniały cztery błoniaste skrzydła: dwa większe wyrastające z ramion i dwa nieco mniejsze wyrastające z dołu żeber przy kręgosłupie. Dawało to demonowi dużą siłę i zwrotność w locie, umiejętność przydatną podczas porywania ludzi z wiosek za dnia, jako że sirliony były jednymi z nielicznych demonów, które nie obawiały się światła Selenaris. Jednak, tak jak pozostałe dzieci zła, zdecydowanie wolały żerować nocą, gdyż światło słoneczne szybko odbierało im energię i zmuszało do przyjęcia prawdziwej postaci.
Przemiana nie zaleczyła ran Lairan i jej ohydnej postaci brakowało przedniej kończyny, a szare kości żeber sterczały z klatki piersiowej. Każdy oddech powodował, że powietrze z bulgotaniem w otoczeniu krwistych bąbelków wydostawało się przez rany. Skóra na łapach i grubym karku była mocno poparzona, odsłaniając nadpalone, żywe mięso. Jego smród dolatywał aż do nozdrzy Ungaru i Namaris, wzbudzając mdłości.
Lairan wydawała z siebie wibrujący nieprzyjemnie w uszach dźwięk, wyrażający jej wściekłość. Szybkim spojrzeniem obrzuciła obecnych. Musiała zregenerować siły. Sama przemiana jej nie wzmocniła. Spojrzenie demona padło na szarpiącego się z końmi maga. Pan Sarho odczepił z uwięzi jedną z klaczy, odciągnął ją na bok i nieporadnie usiłował wskoczyć na jej grzbiet. Zwierzę jednak kręciło się, wspinało na zadnie nogi lub wierzgało. Nawet wypowiedziane przez maga uspokajające zaklęcie nie na wiele się zdało, gdyż rozkojarzony obecnością demona i szarpaniem się z wierzchowcami mag nie zdołał skupić myśli i zebrać wokół siebie mocy. Moc samych słów była zbyt słaba, by stłumić naturalny instynkt zwierzęcia, uniemożliwiając tym samym magowi ucieczkę.
Omijając Elredena, Lairan popędziła ku magowi. Mężczyzna rzucił w nią yenew, ale wywinęła się sprytnie i ostrze przeleciało jej pod brzuchem, wbijając się w piach. Miał jeszcze dwa, później poszuka tego niecelnie ciśniętego.
Sarho wyczuł na sobie spojrzenie demona. Obrócił się i puścił wodze. Cofnął się dwa kroki i szybko skupił wokół siebie moc. Nim demon dobiegł do niego, cisnął w niego magią ataku. Tym razem przygotowany na to sirlion uchylił się, a moc tylko prześlizgnęła się po jego boku. Lairan ryknęła z bólu i gniewu, i trzema susami dopadła pana Sarho. Prawą ręką pochwyciła go za gardło i rozpostarłszy skrzydła wzbiła się w górę, unosząc rosłego mężczyznę jakby był piórkiem. Będąc poza zasięgiem rzutu ostrzem yenew zatrzymała się i chwilę wpatrywała w przerażone oczy maga. Nie mógł wypowiedzieć żadnego zaklęcia, jedynie trzymając swymi dłońmi nadgarstek demona bezsilnie charczał, wyginając swe ciało i rozpaczliwie kopiąc nogami w powietrzu. Był jedynie magiem cechowym, prawdopodobnie nie najwyższych umiejętności nawet w osiągniętym kręgu wtajemniczenia, dlatego nie potrafił rzucić zaklęcia myślą. To przypieczętowało jego los. Sirlion zsunął dolną wargę, rozdzielił tworzące dolną szczękę kły i zgiął rękę w łokciu. Z impetem nadział brzuch maga na dolna szczękę. Ciemne żyły na jego karku i szyi nabrzmiały, żebra rozdęły się jeszcze bardziej, skrzydła dolne drgały nerwowo, a ogon śmigał jak u rozwścieczonego lwa. Pan Sarho krzyczał w bólu i przerażeniu, gdy demon wysysał z niego wszelkie płyny ciała. Wyglądało to tak, jakby mag chudł gwałtownie, przy czym jego skóra ciemniała. W końcu jego serce nie miało już co pompować i stanęło. Ściśnięte płuca nie były w stanie wciągnąć powietrza. Żył jeszcze chwilę, ale przestał krzyczeć i tylko drgał już konwulsyjnie. Nim wysechł całkowicie, demon przytrzymał go chwytnymi pazurami tylnej łapy, a wolną ręką wyrwał mu płuca i nerki. Gdy sirlion odrzucił ofiarę, była już tylko wysuszonym na wiór truchłem. Jej szczątki upadły na ziemię niczym kawałek spróchniałej deski. Przy uderzeniu górne kończyny oderwały się jak gałęzie z uschniętego drzewa.
cdn.