piątek, 22.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
— Jak wasze ramię? — spytał widząc krew kroplami spływającą po dłoni Ingarda.
— Przeżyję — elf krytycznym spojrzeniem obrzucił ranę.
Wolno wstał i zawołał na swoje reny w melodyjnie brzmiącym języku. Trochę czasu upłynęło zanim zwierzęta powróciły. Natomiast psów Arnoku nie było widać. Elf wygrzebał z juków jakieś dwie fiolki i kawałek bandaża. Wraz z mężczyzną trochę czasu spędzili w milczeniu, na opatrywaniu swoich ran
— Pomóż mi — powiedział Ingard, ściągając anorak, kombinezon z foczej skóry i resztę górnego ubrania.
Arnoku wziął od elfa podawane mu fiolki i bandaż.
— Lej tę! — nastawił mu pokiereszowane ramię.
Kiedy zawartość fiolki znalazła się na ranie Ingard krzyknął z bólu.
— Daj mi drugą fiolkę — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Medykament z podanej posłusznie fiolki szybko zniknął w ustach Ingarda.
— Co to jest? — zapytał zaciekawiony Arnoku.
Elf skrzywił się z ogromnym niesmakiem i rękawem otarł usta.
— Eliksir tępicieli. Wzmocni mnie i da mi szybkość. Uśmierzy ból, a nie przytępi czujności.
— Szybkość? Przecież wy elfy...
— Te bestie są niezwykle szybkie, dlatego wolę mieć pewność.
Mężczyzna szybko obwiązał Ingardowi ramię i pomógł się ponownie ubrać.
— Przydałoby się szycie — myśliwy kiwnięciem głowy wskazał na opatrzone ramię.
— Kiedy tylko z nią skończę, mój medyk zajmie się tym — elf na próbę poruszał ramieniem. — Dobrze, że mnie nie ugryzła.
Po jego słowach Arnoku wnioskował, że Ingard musi być szanowaną osobistością. Posiadanie własnego medyka nie było tanie. Nie wiedział, jak wygląda społeczeństwo elfów, ale zakładał, że podobnie jak u ludzi jest hierarchia.
Odrzucił pustą fiolkę i ująwszy w dłoń miecz podszedł do drzewa, wśród gałęzi którego zniknęła Lanese. Ręką dał znak, by Arnoku zaszedł ewentualną przeciwniczkę z drugiej strony. Cicho, na tyle, na ile pozwalał im skrzypiący pod stopami śnieg, zbliżali się do potężnego świerka. Skradanie się było zbędne, gdyż Lanese, jeżeli tam była, z pewnością ich widziała. Jednak stare nawyki brały górę. W miarę zbliżania się do drzewa stali się jeszcze bardziej czujni. Spojrzeli na gałęzie, pomiędzy którymi widać było jasne od blasku księżyca i gwiazd niebo. Wampirzycy jednak nie mogli dostrzec. Nie było też żadnych śladów wskazujących na to, by gdzieś odchodziła. Przynajmniej nie na własnych nogach. Pozostało jedynie parę plam krwi na śniegu.
Powoli wracali do obozu.
— Jednak uciekła — stwierdził Arnoku, opuszczając miecz.
Rozglądający się czujnie dookoła elf przecząco pokręcił głową.
— Ona gdzieś tu jest…
Jako istota lepsza od ludzi Ingard wyczuwał będące w pobliżu zło.
— Wolałbym, żeby odeszła — mruknął do siebie Arnoku.
Przechodzili obok kolejnego świerka i uderzony falą złej mocy elf gwałtownie zadarł do góry głowę. Ze zwisającej, nieco bardziej od pozostałych wygiętej w dół gałęzi osypał się śnieg.
— Odejdź od drzewa — cicho zakomenderował Ingard.
Podążając za spojrzeniem elfa, Arnoku podniósł głowę i w tym momencie dostrzegł jakiś ciemny kształt mknący prosto na niego.
— Wynoś się stamtąd!!!
Mężczyzna odruchowo zasłonił głowę rękoma i to uratowało mu oczy. Za to ciało lewego przedramienia zostało rozcięte aż do kości. Siła uderzenia odrzuciła go o kilka stóp i padł na plecy w puszysty śnieg. Błyskawicznie zerwał się na nogi. Lanese nie przejmując się nim, zawróciła i uderzyła prosto na elfa. Uległa już całkowitej przemianie i niczym nie przypominała pięknej kobiety jaką była wcześniej. Wyglądała jak olbrzymi, bladoszary, bezwłosy nietoperz. Pysk przypominał skrzyżowanie łba węża z pyskiem niedźwiedzia, o płonących ślepiach i całkowicie przylegających do głowy niedużych, szpiczastych uszach. Błoniaste skrzydła rozpięte były między kolanami, a dodatkową kością wyrosłą od łokcia i zakończoną długim szponem.
Arnoku wzdrygnął się na jej widok. Wampirzyca zaciekle atakowała elfa, który bronił się przed jej szponami, parując ciosy mieczem. Był bardzo szybki, zdolny obronić się przed furią przeciwniczki. Parę razy zaatakował, ale ona zręcznie unikała jego ataków. Miała nad rannym elfem przewagę. Z każdą chwilą Ingard wyraźnie słabł. Lanese, mimo rany zadanej przez Arnoku, czuła się w pełni sił. Światło księżyca leczyło jej ciało i dawało moc życia. Myśliwy wstał i z tyłu zaszedł upiorzycę. Usłyszała go i odwróciła się, by zadać mu śmierć. Dostrzegł przed sobą jej płonące ślepia i to dało mu dodatkowe siły. Udało mu się odparować mieczem cios pazurów, które zadzwoniły na stali. To dało czas elfowi, który skwapliwie wykorzystał okazję. Zamachnął się i mieczem rzucił w przeciwniczkę. Srebrne ostrze zagłębiło się w jej plecach, pomiędzy łopatkami, aż po rękojeść i wyszło z przodu pomiędzy zdeformowanymi przemianą piersiami. Jęknęła zupełnie jak człowiek, z niedowierzaniem wpatrując się w okrwawiony jej własną krwią nienawistny metal wystający z jej ciała. Wyprostowała się, ruszyła do przodu dwa kroki i padła na kolana. Jęk przeszedł we wrzask bólu i rozpaczy, gdyż zabezpieczony elfickimi zaklęciami miecz palił ją coraz bardziej. Usiłowała jeszcze wstać i wypchnąć z siebie ostrze, ale tylko kaleczyła nim słabnące palce. Moc metalu i magii elfów sprawiła, że znajdujący się w niej demon został zgładzony i ponownie zaczęła ulegać przemianie, powracając do swej prawdziwej postaci. Stała się kobietą. Naga przewróciła się na bok i podpierając się na łokciu z wysiłkiem uniosła głowę i popatrzyła na Ingarda.
— Ja umieram… — zdawała się być zdziwiona tym, co się stało, jakby nie pamiętała czasu złej przemiany.
— Tak, Lanese.
Krew z rany strugami spływała po jej ciele i barwiła śnieg na czerwono. Arnoku, nie wypuszczając z dłoni miecza, ze zdumieniem spostrzegł błyszczące w oczach elfa łzy. Nie rozumiał.
Lanese stęknęła z wysiłku. Uporczywie przypatrywała się swojemu pogromcy, prawą ręką dotykając odbierającego jej życie ostrza. Zdecydowanie nie pojmowała, co się dzieje. Naraz w jej oczach zabłysło coś na kształt zrozumienia.
— Ty jesteś… Ingard… syn Reniona…
— Tak, to ja, Lanese.
Zaszlochała, na moment odwracając wzrok i z coraz większym wysiłkiem łapiąc oddech.
— Dlaczego…? Dlaczego bogowie… tak nas ukarali…?
— Nie wiem Lanese.
Krew rzuciła się jej ustami. Elf zdjął swój anorak i okrył jej nagość. Nie czuła jednak zimna. Osłabiona usiłowała podeprzeć się drugą ręką. Srebro już jej nie paliło. Bestia w niej ostatecznie została unicestwiona. Ale musiała umrzeć, by zlikwidować przekleństwo. Z ogromnym wysiłkiem popatrzyła na elfa.
— Dobij… na pamięć tego, co… było… Dobij — wyszeptała prośbę, łykając własną krew.
Po policzkach Ingarda spłynęły ciężkie łzy, choć twarz zachował spokojną. Bez słowa podszedł do pleców kobiety, ujął w obie dłonie rękojeść miecza i wyszarpnął go jednym zdecydowanym ruchem. Stęknęła i padając w śnieg szeroko otworzyła oczy. Elf klęknął obok i ujął konającą w ramiona. Nie patrzyła na niego. Zachodzące mgłą niebieskie oczy skierowała na ciemne niebo.
— Przeb…
Głowa poleciała jej na bok i kobieta skonała. Ingard przytulił się do zmarłej, jego ramiona drżały w cichym szlochu. Zdezorientowany Arnoku stał, nie odzywając się w ogóle. Potem odwrócił się i szanując uczucia Ingarda, zostawił go samego.
Dopiero, gdy opadły emocje Arnoku poczuł potworny ból w lewym przedramieniu. Z trudem oczyścił i opatrzył ranę, nakładając na nią maści kojące. Zawsze zabierał ze sobą nieco medykamentów, z doświadczenia wiedząc, że różne rzeczy mogą się przydarzyć podczas kilkumiesięcznego polowania, a na cyrulika na północnych przestrzeniach nie było co liczyć. Zaraz po tym wyruszył na poszukiwanie psów. Bez zwierząt straci towar i majątek, a sam powrót na południe może okazać się niemożliwy. Tym bardziej, że czas naglił. W powietrzu czuć już było nadciągającą wiosnę, niedługo morza i jeziora uwolnią się z okowów lodu, a wtedy wygodne szlaki handlowe przestaną istnieć.
Myśliwy zdołał pozbierać własne psy. Nie uciekły daleko, ale zmitrężył połowę nocy, usiłując je odnaleźć. Jedno ze zwierząt powróciło same. Przy okazji Arnoku natknął się na zaprzęg Lanese. Dwa psy zdechły, pozostałe dwa zabrał ze sobą.
Właśnie kończył zmienianie opatrunku na ranie, kiedy Ingard powrócił do obozu. Był zmęczony, ale udało mu się pogrzebać kobietę. Mężczyzna o nic nie pytał, jedynie ukradkiem spoglądał na elfa. Wydało mu się, że ten jakby się postarzał. Ingard zauważył te spojrzenia.
— Zapewne oczekujecie wyjaśnień panie Arnoku.
— To nie moja sprawa.
Mimo doskonałego opanowania Ingard ciężko usiadł na saniach i na moment pogrążył się w zadumie. W jego oczach pojawił się nieprzenikniony smutek, choć po policzkach nie spłynęła już ani jedna łza. Mimo to zacisnął szczęki, usiłując zapanować nad słabością smutku.
— Przykro mi Ingardzie, że tak się stało – dodał Arnoku, czując, że kiedyś między Lanese a Ingardem istniało coś więcej niż nienawiść wampirzycy do tępiciela.
Elf tylko pokiwał głową i wstał z sań. Ponownie był opanowany, jak elf.
— Trzeba wypocząć przed jutrzejszą drogą, a czasu do świtu niewiele nam zostało.
Arnoku niepewnie popatrzył w kierunku miejsca, gdzie spoczywała Lanese.
— Czy… — zawahał się, nie chcąc być nietaktownym. — Czy możemy spać bezpiecznie? Nie jestem tępicielem.
— Ten miecz załatwił sprawę lepiej niż kołek — elf wskazał na swoją broń.
Uspokojony mężczyzna pokiwał głową. Elf jednym spojrzeniem obrzucił nasiąkający krwią i limfą opatrunek na ramieniu myśliwego. Z juków własnych sań wygrzebał małe zawiniątko i podał je rannemu. Myśliwy zajrzał do środka i zobaczył kilka kulek, które wydzielały przyjemny, miodowy zapach.
— To elfickie zioła. Uśmierzą ból i gorączkę. Nie dopuszczą do zaognienia rany.
Arnoku nałożył kurtę na ciało i skinieniem głowy podziękował za podarunek.
— Niech bogowie ześlą wam spokojny sen – mężczyzna pożegnał się, wchodząc do namiotu.
Kiedy obudził się rankiem, elfa już nie było. Jedynie widniejący w oddali, pomiędzy drzewami, kopiec ziemi zmieszanej ze śniegiem i bolące rany przypominały mu o wydarzeniach poprzedniego wieczoru.
KONIEC