czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Myśliwi Północy” odc. 6 — odcinek 6.


odc. 6.

— Jak wa­sze ra­mię? — spy­tał wi­dząc krew kro­p­la­mi spły­wa­ją­cą po dło­ni In­ga­r­da.

— Prze­ży­ję — elf kry­ty­cz­nym spo­jrze­niem ob­rzu­cił ra­nę.

Wo­lno wstał i za­wo­łał na swo­je re­ny w me­lo­dy­j­nie brzmią­cym ję­zy­ku. Tro­chę cza­su upły­nę­ło za­nim zwie­rzę­ta po­wró­ci­ły. Na­to­miast psów Ar­no­ku nie by­ło wi­dać. Elf wy­grze­bał z ju­ków ja­kieś dwie fio­l­ki i ka­wa­łek ba­n­da­ża. Wraz z mę­ż­czy­z­ną tro­chę cza­su spę­dzi­li w mi­l­cze­niu, na opa­t­ry­wa­niu swoich ran

— Po­móż mi — po­wie­dział In­gard, ścią­ga­jąc ano­rak, ko­m­bi­ne­zon z fo­czej skó­ry i re­sz­tę gó­r­ne­go ubra­nia.

Ar­no­ku wziął od el­fa po­da­wa­ne mu fio­l­ki i ba­n­daż.

— Lej tę! — na­sta­wił mu po­kie­re­szo­wa­ne ra­mię.

Kie­dy za­wa­r­tość fio­l­ki zna­la­z­ła się na ra­nie In­gard krzy­k­nął z bó­lu.

— Daj mi dru­gą fio­l­kę — wy­sy­czał przez za­ci­ś­nię­te zę­by.

Me­dy­ka­ment z po­da­nej po­słu­sz­nie fio­l­ki sz­y­bko zni­k­nął w ustach In­ga­r­da.

— Co to jest? — za­py­tał za­cie­ka­wio­ny Ar­no­ku.

Elf skrzy­wił się z ogro­m­nym nie­sma­kiem i rę­ka­wem otarł us­ta.

— Eli­k­sir tę­pi­cie­li. Wzmo­c­ni mnie i da mi szy­b­kość. Uśmie­rzy ból, a nie przy­tę­pi czu­j­no­ś­ci.

— Szy­b­kość? Prze­cież wy el­fy...

— Te be­s­tie są nie­zwy­k­le szy­b­kie, dla­te­go wo­lę mieć pe­w­ność.

Mę­ż­czy­z­na sz­y­bko ob­wią­zał In­ga­r­do­wi ra­mię i po­mógł się po­no­w­nie ubrać.

— Przy­da­ło­by się szy­cie — my­ś­li­wy ki­w­nię­ciem gło­wy wska­zał na opa­t­rzo­ne ra­mię.

— Kie­dy ty­l­ko z nią sko­ń­czę, mój me­dyk za­jmie się tym — elf na pró­bę po­ru­szał ra­mie­niem. — Do­b­rze, że mnie nie ugry­z­ła.

Po je­go sło­wach Ar­no­ku wnio­s­ko­wał, że In­gard mu­si być sza­no­wa­ną oso­bi­s­to­ś­cią. Po­sia­da­nie wła­s­ne­go me­dy­ka nie by­ło ta­nie. Nie wie­dział, jak wy­glą­da spo­łe­cze­ń­s­t­wo el­fów, ale za­kła­dał, że po­do­b­nie jak u lu­dzi jest hie­ra­r­chia.

Od­rzu­cił pu­s­tą fio­l­kę i ują­w­szy w dłoń miecz pod­szedł do drze­wa, wśród ga­łę­zi któ­re­go zni­k­nę­ła La­ne­se. Rę­ką dał znak, by Ar­no­ku za­szedł ewe­n­tu­a­l­ną prze­ciw­ni­cz­kę z dru­giej strony. Ci­cho, na ty­le, na ile po­zwa­lał im skrzy­pią­cy pod sto­pa­mi śnieg, zbli­ża­li się do po­tę­ż­ne­go świe­r­ka. Skra­da­nie się by­ło zbę­d­ne, gdyż La­ne­se, je­że­li tam by­ła, z pe­w­no­ś­cią ich wi­działa. Je­d­nak sta­re na­wy­ki bra­ły gó­rę. W mia­rę zbli­ża­nia się do drze­wa sta­li się je­sz­cze ba­r­dziej czu­j­ni. Spo­jrze­li na ga­łę­zie, po­mię­dzy któ­ry­mi wi­dać by­ło ja­s­ne od bla­s­ku księ­ży­ca i gwiazd ni­e­bo. Wa­m­pi­rzy­cy je­d­nak nie mo­g­li do­strzec. Nie by­ło też ża­d­nych śla­dów wska­zu­ją­cych na to, by gdzieś od­cho­dzi­ła. Przy­naj­mniej nie na wła­s­nych no­gach. Po­zo­sta­ło je­dy­nie pa­rę plam krwi na śnie­gu.

Po­wo­li wra­ca­li do obo­zu.

— Je­d­nak ucie­k­ła — stwie­r­dził Ar­no­ku, opu­sz­cza­jąc miecz.

Roz­glą­da­ją­cy się czu­j­nie do­o­ko­ła elf prze­czą­co po­krę­cił gło­wą.

— Ona gdzieś tu jest…

Ja­ko is­to­ta le­p­sza od lu­dzi In­gard wy­czu­wał bę­dą­ce w po­bli­żu zło.

— Wo­la­ł­bym, że­by ode­sz­ła — mru­k­nął do sie­bie Ar­no­ku.

Prze­cho­dzi­li obok ko­le­j­ne­go świe­r­ka i ude­rzo­ny fa­lą złej mo­cy elf gwa­ł­to­w­nie za­darł do gó­ry gło­wę. Ze zwi­sa­ją­cej, nie­co ba­r­dziej od po­zo­sta­łych wy­gię­tej w dół ga­łę­zi osy­pał się śnieg.

— Odejdź od drze­wa — ci­cho za­ko­me­n­de­ro­wał In­gard.

Po­dą­ża­jąc za spo­jrze­niem el­fa, Ar­no­ku pod­niósł gło­wę i w tym mo­me­n­cie do­strzegł ja­kiś cie­m­ny kształt mkną­cy pro­s­to na nie­go.

— Wy­noś się sta­m­tąd!!!

Mę­ż­czy­z­na od­ru­cho­wo za­sło­nił gło­wę rę­ko­ma i to ura­to­wa­ło mu oczy. Za to cia­ło le­we­go przed­ra­mie­nia zo­sta­ło roz­cię­te aż do ko­ś­ci. Si­ła ude­rze­nia od­rzu­ci­ła go o ki­l­ka stóp i padł na ple­cy w pu­szy­s­ty śnieg. Bły­s­ka­wi­cz­nie ze­rwał się na no­gi. La­ne­se nie prze­jmu­jąc się nim, za­wró­ci­ła i ude­rzy­ła pro­s­to na el­fa. Ule­g­ła już ca­ł­ko­wi­tej prze­mia­nie i ni­czym nie przy­po­mi­na­ła pię­k­nej ko­bie­ty ja­ką by­ła wcześniej. Wy­glą­da­ła jak ol­b­rzy­mi, bla­do­sza­ry, bez­wło­sy nie­to­perz. Pysk przy­po­mi­nał skrzy­żo­wa­nie łba wę­ża z py­s­kiem nie­dźwie­dzia, o pło­ną­cych śle­piach i ca­ł­ko­wi­cie przy­le­ga­ją­cych do gło­wy nie­dużych, szpi­cza­s­tych uszach. Bło­nia­s­te skrzy­d­ła roz­pięte by­ły mię­dzy ko­la­na­mi, a do­da­t­ko­wą ko­ś­cią wy­ro­s­łą od ło­k­cia i za­ko­ń­czo­ną dłu­gim szpo­nem.

Ar­no­ku wzdry­g­nął się na jej wi­dok. Wa­m­pi­rzy­ca za­cie­k­le ata­ko­wa­ła el­fa, któ­ry bro­nił się przed jej szpo­na­mi, pa­ru­jąc cio­sy mie­czem. Był ba­r­dzo szy­b­ki, zdo­l­ny obro­nić się przed fu­rią prze­ciw­ni­cz­ki. Pa­rę ra­zy za­a­ta­ko­wał, ale ona zrę­cz­nie uni­ka­ła je­go ata­ków. Mia­ła nad ran­nym el­fem prze­wa­gę. Z ka­ż­dą chwi­lą In­gard wy­ra­ź­nie słabł. La­ne­se, mi­mo ra­ny za­da­nej przez Ar­no­ku, czu­ła się w pe­ł­ni sił. Świ­a­tło księżyca le­czy­ło jej cia­ło i da­wa­ło moc ży­cia. My­ś­li­wy wstał i z ty­łu za­szedł upio­rzy­cę. Usły­sza­ła go i od­wró­ci­ła się, by za­dać mu śmierć. Do­strzegł przed so­bą jej pło­ną­ce śle­pia i to dało mu do­da­t­ko­we si­ły. Uda­ło mu się od­pa­ro­wać mie­czem cios pa­zu­rów, któ­re za­dz­wo­ni­ły na sta­li. To da­ło czas el­fo­wi, któ­ry skwa­p­li­wie wy­ko­rzy­s­tał oka­z­ję. Za­ma­ch­nął się i mie­czem rzu­cił w prze­ciw­ni­cz­kę. Sre­b­r­ne os­t­rze za­głę­bi­ło się w jej ple­cach, po­mię­dzy ło­pa­t­ka­mi, aż po rę­ko­jeść i wy­szło z przo­du po­mię­dzy zde­fo­r­mo­wa­ny­mi prze­mia­ną pie­r­sia­mi. Ję­k­nę­ła zu­pe­ł­nie jak czło­wiek, z nie­do­wie­rza­niem wpa­t­ru­jąc się w okrwa­wio­ny jej wła­s­ną krwią nie­na­wi­s­t­ny metal wy­sta­ją­cy z jej cia­ła. Wy­pro­s­to­wa­ła się, ru­szy­ła do przo­du dwa kro­ki i pa­d­ła na ko­la­na. Jęk prze­szedł we wrzask bó­lu i roz­pa­czy, gdyż za­be­z­pie­czo­ny el­fi­c­ki­mi za­klę­cia­mi miecz pa­lił ją co­raz ba­r­dziej. Usi­ło­wa­ła je­sz­cze wstać i wy­pchnąć z sie­bie os­t­rze, ale ty­l­ko ka­le­czy­ła nim sła­b­ną­ce pa­l­ce. Moc me­ta­lu i ma­gi­i el­fów spra­wi­ła, że zna­jdu­ją­cy się w niej de­mon zo­stał zgła­dzo­ny i po­no­w­nie za­czę­ła ule­gać prze­mia­nie, po­wra­ca­jąc do swej pra­w­dzi­wej po­sta­ci. Sta­ła się ko­bie­tą. Na­ga prze­wró­ci­ła się na bok i pod­pie­ra­jąc się na łok­ciu z wy­si­ł­kiem unio­s­ła gło­wę i po­pa­t­rzy­ła na In­ga­r­da.

— Ja umie­ram… — zda­wa­ła się być zdzi­wio­na tym, co się sta­ło, jak­by nie pa­mię­ta­ła cza­su złej prze­mia­ny.

— Tak, La­ne­se.

Krew z ra­ny stru­ga­mi spły­wa­ła po jej cie­le i ba­r­wi­ła śnieg na cz­e­rw­ono. Ar­no­ku, nie wy­pu­sz­cza­jąc z dło­ni mie­cza, ze zdu­mie­niem spo­strzegł bły­sz­czą­ce w oczach el­fa łzy. Nie ro­zu­miał.

La­ne­se stę­k­nę­ła z wy­si­ł­ku. Upo­r­czy­wie przy­pa­t­ry­wa­ła się swo­je­mu po­gro­m­cy, pra­wą rę­ką do­ty­ka­jąc od­bie­ra­ją­ce­go jej ży­cie os­t­rza. Zde­cy­do­wa­nie nie po­jmo­wa­ła, co się dzie­je. Na­raz w jej oczach za­bły­s­ło coś na kształt zro­zu­mie­nia.

— Ty je­s­teś… In­gard… syn Re­nio­na…

— Tak, to ja, La­ne­se.

Za­szlo­cha­ła, na mo­ment od­wra­ca­jąc wzrok i z co­raz wię­k­szym wy­si­ł­kiem ła­piąc od­dech.

— Dla­cze­go…? Dla­cze­go bo­go­wie… tak nas uka­ra­li…?

— Nie wiem La­ne­se.

Krew rzu­ci­ła się jej usta­mi. Elf zdjął swój ano­rak i okrył jej na­gość. Nie czu­ła je­d­nak zi­m­na. Osła­bio­na usi­ło­wa­ła po­de­przeć się dru­gą rę­ką. Sre­b­ro już jej nie pa­li­ło. Be­s­tia w niej osta­te­cz­nie zosta­ła uni­ce­s­t­wio­na. Ale mu­sia­ła umrzeć, by zli­k­wi­do­wać prze­kle­ń­s­t­wo. Z ogro­m­nym wy­si­ł­kiem po­pa­t­rzy­ła na el­fa.

— Do­bij… na pa­mięć te­go, co… by­ło… Do­bij — wy­sze­p­ta­ła pro­ś­bę, ły­ka­jąc wła­s­ną krew.

Po po­li­cz­kach In­ga­r­da spły­nę­ły cię­ż­kie łzy, choć twarz za­cho­wał spo­ko­j­ną. Bez sło­wa pod­szedł do ple­ców ko­bie­ty, ujął w obie dło­nie rę­ko­jeść mie­cza i wy­sza­r­p­nął go je­d­nym zde­cy­do­wa­nym ru­chem. Stęk­nę­ła i pa­da­jąc w śnieg sz­er­oko ot­wo­rzy­ła oczy. Elf klę­k­nął obok i ujął ko­na­ją­cą w ra­mio­na. Nie pa­t­rzy­ła na nie­go. Za­cho­dzą­ce mgłą nie­bie­s­kie oczy skie­ro­wa­ła na cie­m­ne ni­e­bo.

— Przeb…

Gło­wa po­le­cia­ła jej na bok i ko­bie­ta sko­na­ła. In­gard przy­tu­lił się do zma­r­łej, je­go ra­mio­na drża­ły w ci­chym szlo­chu. Zdez­o­rie­n­to­wa­ny Ar­no­ku stał, nie od­zy­wa­jąc się w ogó­le. Po­tem od­wró­cił się i sza­nu­jąc uczu­cia In­ga­r­da, zo­sta­wił go sa­me­go.

 

Do­pie­ro, gdy opa­d­ły emo­cje Ar­no­ku po­czuł po­two­r­ny ból w le­wym przed­ra­mie­niu. Z tru­dem oczy­ś­cił i opa­t­rzył ra­nę, na­kła­da­jąc na nią ma­ś­ci ko­ją­ce. Za­wsze za­bie­rał ze so­bą nie­co me­dy­ka­me­n­tów, z doświa­d­cze­nia wie­dząc, że ró­ż­ne rzeczy mo­gą się przy­da­rzyć pod­czas ki­l­ku­mie­się­cz­ne­go po­lo­wa­nia, a na cy­ru­li­ka na pół­no­c­nych prze­strze­niach nie by­ło co li­czyć. Za­raz po tym wy­ru­szył na po­szu­ki­wa­nie psów. Bez zwierząt stra­ci to­war i ma­ją­tek, a sam po­wrót na po­łu­dnie mo­że oka­zać się nie­mo­ż­li­wy. Tym ba­r­dziej, że czas na­g­lił. W po­wie­t­rzu czuć już by­ło nad­cią­ga­ją­cą wio­s­nę, nie­dł­ugo mo­rza i je­zio­ra uwo­l­nią się z oko­wów lo­du, a wte­dy wy­go­d­ne szla­ki ha­n­d­lo­we prze­sta­ną is­t­nieć.

My­ś­li­wy zdo­łał po­zbie­rać wła­s­ne psy. Nie ucie­k­ły dal­eko, ale zmi­t­rę­żył po­ło­wę no­cy, usi­łu­jąc je od­na­leźć. Je­dno ze zwie­rząt po­wró­ci­ło sa­me. Przy oka­z­ji Ar­no­ku na­tknął się na za­przęg La­ne­se. Dwa psy zde­ch­ły, po­zo­sta­łe dwa za­brał ze so­bą.

Wła­ś­nie ko­ń­czył zmie­nia­nie opa­t­ru­n­ku na ra­nie, kie­dy In­gard po­wró­cił do obo­zu. Był zmę­czo­ny, ale uda­ło mu się po­grze­bać ko­bie­tę. Mę­ż­czy­z­na o nic nie py­tał, je­dy­nie ukra­d­kiem spo­g­lą­dał na el­fa. Wy­dało mu się, że ten jak­by się po­sta­rzał. In­gard za­u­wa­żył te spo­jrze­nia.

— Za­pe­w­ne ocze­ku­je­cie wy­ja­ś­nień pa­nie Ar­no­ku.

— To nie mo­ja spra­wa.

Mi­mo do­s­ko­na­łe­go opa­no­wa­nia In­gard cię­ż­ko usiadł na sa­niach i na mo­ment po­grą­żył się w za­du­mie. W je­go oczach po­ja­wił się nie­prze­ni­k­nio­ny smu­tek, choć po po­li­cz­kach nie spły­nę­ła już ani je­d­na łza. Mi­mo to za­ci­s­nął szczę­ki, usi­łu­jąc za­pa­no­wać nad sła­bo­ś­cią smu­t­ku.

— Przy­k­ro mi In­ga­r­dzie, że tak się sta­ło – do­dał Ar­no­ku, czu­jąc, że kie­dyś mię­dzy La­ne­se a In­ga­r­dem is­t­nia­ło coś wię­cej niż nie­na­wiść wa­m­pi­rzy­cy do tę­pi­cie­la.

Elf ty­l­ko po­ki­wał gło­wą i wstał z sań. Po­no­w­nie był opa­no­wa­ny, jak elf.

— Trze­ba wy­po­cząć przed ju­t­rze­j­szą dro­gą, a cza­su do świ­tu nie­wie­le nam zo­sta­ło.

Ar­no­ku nie­pe­w­nie po­pa­t­rzył w kie­ru­n­ku mie­j­s­ca, gdzie spo­czy­wa­ła La­ne­se.

— Czy… — za­wa­hał się, nie chcąc być nie­ta­k­to­w­nym. — Czy mo­że­my spać bez­pie­cz­nie? Nie je­s­tem tę­pi­cie­lem.

— Ten miecz za­ła­t­wił spra­wę le­piej niż ko­łek — elf wska­zał na swo­ją broń.

Uspo­ko­jo­ny mę­ż­czy­z­na po­ki­wał gło­wą. Elf je­d­nym spo­jrze­niem ob­rzu­cił na­sią­ka­ją­cy krwią i li­m­fą opa­t­ru­nek na ra­mie­niu my­ś­li­we­go. Z ju­ków wła­s­nych sań wy­grze­bał ma­łe za­wi­nią­t­ko i po­dał je ran­ne­mu. Myśli­wy za­jrzał do śro­d­ka i zo­ba­czył ki­l­ka ku­lek, któ­re wy­dzie­la­ły przy­je­m­ny, mio­do­wy za­pach.

— To el­fi­c­kie zio­ła. Uśmie­rzą ból i go­rą­cz­kę. Nie do­pu­sz­czą do za­o­g­nie­nia ra­ny.

Ar­no­ku na­ło­żył ku­r­tę na cia­ło i ski­nie­niem gło­wy po­dzię­ko­wał za po­da­ru­nek.

— Niech bo­go­wie ze­ślą wam spo­ko­j­ny sen – mę­ż­czy­z­na po­że­g­nał się, wcho­dząc do na­mio­tu.

Kie­dy obu­dził się ra­n­kiem, el­fa już nie by­ło. Je­dy­nie wi­d­nie­ją­cy w od­da­li, po­mię­dzy drze­wa­mi, ko­piec zie­mi zmie­sza­nej ze śnie­giem i bo­lą­ce ra­ny przy­po­mi­na­ły mu o wy­da­rze­niach po­prze­d­nie­go wie­czo­ru.

 

KONIEC