czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 13.


Syn watahy odc. 13.

Mina szlachcica nie pozostawiała wątpliwości, co do odpowiedzi.

– Mylisz się.

– A mnie się wydaje, iż chciałeś zabić swego ojca, by zająć jego miejsce. Zaś teraz myślisz, że tak jak on, bezkarnie będziesz mógł mordować.

– To nie ja zostałem następcą Rovirga.

– Taaak? – z wyraźną ironią udał zdziwienie Girdion. – Dlaczego zatem zniknąłeś z Qevadar?

– Podążyłem za bestią. Tą, która przyszła cię zabić w psiarni. To rodzony brat Ledei, syn Rovirga i jego bezpośredni dziedzic. Gdy poznał, iż wyczułem jego prawdziwą istotę, uciekł, by ostrzeżony przez was tępiciel również nie odkrył jego obecności. Podążyłem za nim, bo był głodny. Daleko za zamkiem urządził na mnie zasadzkę, ale nie dałem się zabić. Do dziś krwawi mi udo. Bydlę zabiło dwóch myśliwych, usiłujących bocznym szlakiem objechać twierdzę i wróciło do zamku. To była zemsta za zabicie jego rodzica w Qevadar. Pozbierałem trzy psy, które daleko nie uciekły i wyrzuciłem ładunek ich futer. Dopiero teraz udało mi się was dojść.

– Jeżeli nie ty, to kto jest wilkołakiem? Synem Rovirga?

Usłyszeli hałas. To ryczały psy, które pobiegły za wilkołakiem.

– On wraca – odezwał się Talvar.

– Kto?

– Unaru.

Dał krok w kierunku Girdiona, ale szlachcic mocniej naciągnął cięciwę, a jego oczy nabrały nieprzyjemnego wyrazu.

– O czym ty mówisz?

– Pięć lat temu Rovirg uszedł na ziemie północy wraz z synem. Szukali ciebie. By lepiej ukryć swoją naturę, rozdzielili się, a Rovirg przybrał postać psa. Tej wiosny Unaru cię odnalazł i przyłączył się do nas.

– Dlaczego Unaru mnie nie zabił?

– To Rovirg jest przywódcą klanu i do niego należy przywilej zgładzenia cię. Unaru musiał podporządkować się hierarchii i wysłał ojcu wiadomość.

– W jaki sposób? Puścił kuriera?

Talvar lekko się uśmiechnął, co szlachcic dostrzegł w blasku księżyca.

– Zapachem. To członek wilczego klanu. Oznaczył kilka sań, wiedząc, że ojciec natrafi na ślad którychś z nich na szlaku. I czekał w Ornod.

– Skąd o tym wiesz?

– Niechciana przynależność do tej rodziny skutkuje rozwinięciem pewnych zmysłów – wymownie wciągnął powietrze do płuc.

– Dlaczego wcześniej mnie nie poinformowałeś?

– Unaru pozostawał w Ornod i nie stanowił zagrożenia, a Rovirg dobrze się zamaskował. Moje zmysły nie są tak wyczulone, jak wilkołaka. Wystarczyło, by wytarzał się w resztkach zabitego zwierzęcia lub moczu innego psa, bym zgubił jego zapach.

– Ten atak w Vergard, to dzieło Rovirga? – zgadywał Girdion.

Talvar twierdząco skinął głową.

– Ten i poprzednie.

– Przy igloo ślady już były inne – kontynuował szlachcic. – To Unaru?

– Wyszedł z Ornod zapolować – przytaknął Talvar. – Robił to od tygodni. Nikogo nie dziwiło, że dla zabicia czasu i utrzymania psów w kondycji brał je na polowanie. Tyle, że polował na ludzi. Do nas podszedł jedynie, dla okazania swej pewności siebie. Jednak nie odważył się odebrać swemu ojcu zwierzyny.

Girdion nadal nie mógł uwierzyć. Przypomniał sobie ślady w miejscu zamordowania Reyko. Tam spotkały się dwie bestie. Talvar odgadł myśli swego pana.

– Miałeś zginąć w Qevadar. Tam Unaru czekał na swego rodzica. Razem mieli cię rozedrzeć. Widziałeś ślady przed zamkiem… Reyko stał się zbędny, więc Rovirg go zabił.

– Dlaczego Unaru… ten drugi wilkołak nie podszedł do swego ojca?

– Obaj mieli postać bestii. Rovirg polował i niższy w hierarchii syn okazałby mu brak szacunku. Ojciec mógłby go za to zabić.

Girdion poczuł, jak z wysiłku zaczyna go piec ramię i drętwieją mu palce naciągające cięciwę. Niedobrze.

– Skoro ścigałeś Rovirga, dlaczego nie zaatakowałeś go w Qevadar?

– Wiedziałem, że zawiadomiłeś tępiciela. Pan Sardiv okazał się świetny w swym fachu. Ktoś jednak musiał zapolować na Unaru.

Odgłosy walki bestii z psami nasiliły się. Talvar nerwowo spoglądał to na swego pana, to w miejsce, z którego dobiegały go hałasy. Choć fakty układały się teraz w logiczną całość, Girdion nadal nie mógł uwierzyć. Zresztą nie wiedział, czy wierzyć temu mężczyźnie.

– On zaraz tu będzie – Talvar z niepokojem spoglądał między drzewa.

– Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz zabić brata, by zająć jego miejsce?

Talvar nie zdążył mu już odpowiedzieć. Zza drzew w rykiem wściekłości wypadł na nich potężny wilkołak, zdzierając z siebie ostatnie dwa psy. Jednym ciosem odrzucił Girdiona na bok i skoczył ku Talvarowi. Uderzenie było tak silne, że szlachcicowi pękły dwa żebra. Girdion był zaskoczony. Jednak instynkt obronny zadziałał. Nie wypuścił łuku i strzały. Błyskawicznie wycelował i wypuścił strzałę. Pocisk zagłębił się w ramię bestii, przebijając je na wylot. Ryk wściekłości oznajmił szlachcicowi ogrom bólu. Jednak grot nie tkwił w ciele, więc bestia zawróciła i pędząc ku Girdionowi ułamała i wyszarpnęła drzewce. Mężczyzna sięgnął po kolejną strzałę, lecz nie zdążył już jej nałożyć. Uderzenie łapy potwora wyszarpnęło łuk z jego rąk, łamiąc broń w drobne kawałki. Druga łapa uderzyła go w pierś. Uderzenie wyrwało mężczyźnie oddech z płuc i odrzuciło kilka kroków w śnieg. Natychmiast usiłował się podnieść, ale ból połamanych żeber przeszył go, niczym ostrze sztyletu. Nie mógł nawet jęknąć, bo nie mógł złapać oddechu. Zdobył się na wysiłek i otwierając usta w niemym krzyku, dźwignął się na łokciach. Zaraz jednak kolejny ból przeszył jego ciało. Wilkołak przydepnął go lewą stopą i wbił długie niczym sztylety pazury prawej łapy w jego ramię. Przeszły na wylot, przyszpilając go do śniegu. Teraz nawet gdyby chciał, nie był w stanie zaczerpnąć powietrza. Ostatnim wysiłkiem uniósł głowę. Nie będzie umierał z zamkniętymi oczami. Przed sobą zobaczył ociekające śliną i krwią kły bestii. Paskudny oddech owionął mu twarz, wzbudzając mdłości. Kątem oka dostrzegł, jak wilkołak zadarł lewą łapę, szykując się do zadania śmiertelnego ciosu. Wiedział, że to koniec.

Tymczasem cios nie nastąpił. Z boku dostrzegł jakiś pędzący z wielką szybkością kształt. Coś z impetem uderzyło w wilkołaka, odrywając go od niedoszłej ofiary. Odlatując na bok, bestia wyszarpnęła pazury z ran w ramieniu. Girdion miał wrażenie, że ktoś przypala go rozpalonym żelazem. Ten ból był tak silny, że przygłuszył ból połamanych żeber. Uwolniony od ciężaru wilkołaka, wciągnął powietrze do płuc, a potem krzyknął. Nie przyniosło ulgi. Przetoczył się na bok i wolno uniósł na klęczki. Jedną rękę miał bezwładną, drugą usiłował wesprzeć się na tyle, by wyprostować tułów, ale poranione połamane żebra nie pozwalały na napięcie mięśni. Wreszcie udało mu się. Uniósł głowę i zobaczył dwie bestie zażarcie walczące ze sobą. Darły się pazurami i gryzły, wyrywając całe kawały mięsa. Usiadł w śniegu. Mógł tylko biernie się przyglądać zajadłej walce wilkołaków. Nie wiedział, który jest który. Zresztą którymkolwiek Talvar by nie był, on też był przeklęty i trzeba było go zabić.

Wilkołaki przetaczały się po śniegu, jak żywy kłąb wściekłości. Krew bryzgała dookoła, zostawiając szerokie pasmo zabarwionego śniegu. Jeden z wilkołaków wskoczył drugiemu na plecy i zatopił swe kły w jego barku. Przy wtórze skowytu chrupnął miażdżony obojczyk. Ugryziony zawył i lewą łapą sięgnął do łba przeciwnika. Chwycił go za skórę na tyle czaszki i pociągnął. Rozległ się nieprzyjemny trzask. Skóra z łba została niemal całkowicie ściągnięta, aż po same szczęki. Oskalpowany łeb ukazał białe kości czerepu, okryte krwawymi strzępami mięśni, napiętymi ścięgnami i ozdobione dwiema wyłupiastymi gałkami ocznymi. Obdarty ze skóry wilkołak natychmiast zwolnił uścisk szczęk i odskoczył do tyłu. Trzepał przy tym łbem, a okrwawiona skóra latała luźno jak mokra szmata. Widok był tak odrażający, że Girdion nie wytrzymał. Gwałtowne torsje szarpnęły jego ciałem. Towarzyszył temu ból odniesionych ran.

Ugryziony wilkołak szybko się podniósł i dwoma susami dopadł przeciwnika. Jednym zamachem wbił swoja łapę w tułów przeciwnika i wyszarpując ją, wyrwał bestii serce. Śmiertelnie ranny zaskowyczał, zatoczył się, a potem stanął na rozkraczonych nogach. Kolana mu drżały. Łapami sięgnął do dziury w piersi, jak gdyby nie mogąc uwierzyć, że wydarto mu serce. Ostatnim wysiłkiem spojrzał odartymi z powiek oczami na swego przeciwnika. Drugi wilkołak uniósł jego bijące serce na wysokość swego pyska, po czym zamknął pięść, miażdżąc organ. Pokonany ciężko zwalił się na bok. Drgał agonalnie, głośno kłapiąc szczękami i pazurami orząc śnieg. W końcu ostatni skurcz wygiął jego ciało i znieruchomiał z łbem odrzuconym ku tyłowi.

Druga bestia wolno odwróciła się ku Girdionowi. Marszcząc pysk przyskoczyła do niego. Mężczyzna ponownie padł na plecy i wsparł się na łokciach. Zapomniał o bólu. Odpychając się piętami, usiłował odpełznąć jak najdalej, ale bestia błyskawicznie się do niego zbliżyła. Marszcząc pysk, swym nosem niemal dotknęła jego nosa. Czuł nieprzyjemny oddech wilkołaka i psi smród jego sierści. Mieszał się on z mdłym zapachem krwi płynącej z jego zasklepiających się ran, zadanych mu przez nieżyjącego przeklętego. Krew z ugryzionego barku kapała na śnieg i rękaw kurty szlachcica. Mimo głośnego świstu oddechu, słyszał jak ciało leżące w śniegu ulega przekształceniu. Jego uszu dobiegało chrupotanie pękających i skręcanych kości, skrzypienie dartych mięśni i chlupotanie narządów wewnętrznych, odrywanych i upychanych na odpowiednie miejsce niewidzialną siłą. Kątem oka widział rzucające się niczym w obłędnym tańcu zwłoki, rozchlapując krew z ran. Nie przyglądał się jednak makabrycznemu widowisku, skupiając się na bestii, pochylającej się nad nim. Wolno, niezwykle ostrożnie, zaciskając z bólu zęby, prawą dłonią sięgnął do rozpięcia w kurcie, do ukrytego srebrnego sztyleciku. Bestia wyczuła jego zamiar, bo odsunęła się nieco i wzrokiem powiodła w dół za jego dłonią. Szlachcic czuł, jak jego palce zaciskają się na metalu, ciepłym od jego własnego ciała. Serce mu waliło. Starał się oddychać spokojnie, by ukryć swoje zdenerwowanie. Jednak nie miał wątpliwości, że bestia wyczuwa jego emocje.

cdn.