czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Justyna Jendzio: „Syn watahy” — odcinek 5.


Syn watahy odc. 5.

Wyjaśnienie było logiczne, jednak mimo tego, szlachcic poczuł zaniepokojenie. Sługa oddalił się, by przygotować posiłek. Girdion zastanawiał się jeszcze nad śladami, przyglądał się i dotykał, jakby chciał, aby do niego przemówiły. W końcu jednak wiatr zatarł je niemal całkowicie. Talvar podał mu kubek z gorącym napojem z liści yani.

– Zdaje się, że bestia także przemieszcza się na południe – Girdion wyprostował się.

– Kończy się sezon, myśliwi opuszczają te ziemie – zauważył Talvar.

– Podąża za zwierzyną – podsumował Girdion – w dodatku zdąża w kierunku Ornod. Będziemy musieli podążać jego śladami.

Podszedł do nich Syrre. Młody człowiek był zadowolony mówiąc, że psy są w doskonałej kondycji. Talvar jedynie wzruszył ramionami i poszedł do lodowego domku, by załadować ich posłania na sanie.

Girdion jeszcze moment przypatrywał się rysom na zawietrznej stronie igloo.

– Zaprzęgajcie psy i gotujcie się do drogi.

Pół dnia później zatrzymali się nad ciałami dwóch nieżyjących myśliwych. Zwłoki wyglądały okropnie – miały rozerwane klatki piersiowe i wyrwane serca. Girdion ze szczególną uwagą oglądał ślady pozostawione przez ludzi, zwierzęta i bestię. Szczęściem przestało padać i były nieźle widoczne. Ślady wilkołaka prowadziły od obozu tych nieszczęśników, w kierunku ostatniego miejsca postoju szlachcica, po czym ponownie wracały do tego miejsca. Wyglądało na to, że po zamordowaniu swoich ofiar, bestia odwiedziła obóz Girdiona. Jednak nażarta, zrezygnowała z ryzykownego ataku na trzech uzbrojonych mężczyzn. Nie było jedynie śladów świadczących, że z tego miejsca udała się gdzieś dalej i to zaniepokoiło szlachcica. Ponownie przyjrzał się śladom. Na śniegu widniały odciski trzech par płóz, zaś w obozowisku pozostały jedynie dwa ciała przy jednej parze sań. Zatem trzeci osobnik odjechał. Pytaniem pozostawało, czy przyjechał już po zamordowaniu myśliwych przez bestię, czy sam miał coś wspólnego z ich śmiercią.

Odwrócił się do czekających z boku sług.

– Podąża w tym samym kierunku, co my. Przeprzągł psy, podczepił drugie sanie do swoich i zabrał skóry tych dwóch.

– To wilkołak?

– Być może – odpowiedział szlachcic.

– Co zrobimy? – spytał Syrre.

– Jedziemy do Ornod.

– On też tam zdąża... – jęknął sługa.

– W Ornod czeka Unaru – przypomniał mu Talvar.

Girdion jeszcze raz obszedł obóz. Ślady łap wilkołaka były tylko w obozie. Mężczyzna dostrzegł, że bestia wyszła z jednego z namiotów, wcześniej do niego nie wchodząc – przynajmniej nie przed przemianą.

– Albo od dawna był pomiędzy nimi pod ludzką postacią, albo dokonał błyskawicznej przemiany. Jeżeli żył z nimi od dłuższego czasu, to psy tych dwóch poganiaczy przyzwyczaiły się do jego odmienności. Dlatego nic nie wyczuły przed przemianą. Tak sądzę.

– Po co wilkołakowi skóry? – Syrre nogą trącił puste sanie.

– Może to kupiec… tylko, że nie kupuje skór, a… zagryza swoich klientów.

– Ale po co?

– Bo w ludzkiej postaci wilkołak też musi z czegoś żyć – odpowiedział mu Talvar.

– Przecież to bezmyślne bestie – prychnął z pogardą Syrre.

Talvar zmrużył oczy, jakby niezadowolony z ignorancji swego towarzysza. Takie wyobrażenie miała większość ludzi. Ale nic w tym dziwnego – nie byli tępicielami i tak jak nie potrafili czytać, tak nie mieli wielkiej wiedzy o dzieciach zła i mroku.

– W mojej wiosce wilczy syn zabił kiedyś ciężarną kobietę. Pożarł nie tylko jej serce, ale i rozpruł brzuch. Gdy znaleziono jej ciało, cyrulik stwierdził, że była w ciąży. Bestia pożarła również serce płodu. Kobieta była służką żony pana pobliskiego zamku. Oddawała się szlachcicowi mieszkającemu w owej twierdzy, ale nie uczynił jej swą nałożnicą. Nie miała dostępu do komnat kochanka. Szlachcic brał ją, gdy przyszła mu ochota, jak zwykłą chłopkę w stajniach, w kuchni, w czeladnych izbach. Godziła się, bowiem liczyła na uzyskanie większych łask. Jednak szlachcic wyjechał, zostawiając ją brzemienną.

Mężczyzna przerwał na moment. Zdawał się być podekscytowany swymi wspomnieniami

– Co w tym dziwnego? – zdziwił się Syrre. – Ty sam wczoraj chędożyłeś jakąś wieśniaczkę w łaźni i nie zastanawiałeś się, czy wolałaby miękkie łoże, czy ciasną balię. Może i ona nosi twego bękarta. Szlachcice mają taką samą chuć jak prości ludzie. Jakby każdą chędożoną chłopkę czynili oficjalną nałożnicą, nie pomieściliby ich w zamkach. A płodząc z nimi potomstwo, przysparzają sobie nowych poddanych.

Talvar mruknął coś, niezadowolony, że jego towarzysz mu przerwał.

– Kobieta nie była chłopką, wywodziła się ze starego acz ubogiego rodu. Należał się jej szacunek.

– A mało to ubogich szlachcianek po dworach? Czym różnią się od chłopek? Mieszkają w chatach, robią w polu jak zwykłe wieśniaczki, nie potrafią czytać ni pisać – Syrre wzruszył ramionami.

– Ale płynie w nich szlachecka krew.

– Tak samo czerwona jak prostaczek. Ale mów, co z tamtą?

– Tracąc dziewictwo, zagniewała swego ojca. Jej czystość była jedynym atutem, by znaleźć dobrego męża. A ona wróciła z brzuchem, bo po wyjeździe szlachcica, pani zamku ją wypędziła. Ojciec uważał, że okryła go hańbą. To on okazał się bestią i zabił dziewczynę.

Mężczyzna na moment zamilkł i utkwił wzrok w śnieżnej dali, jakby z niej chciał przywołać odległe wspomnienia..

– Tak więc widzisz, Syrre, nie wszystkie bestie są bezmyślnymi mordercami. Ten człowiek mieszkał w naszej wsi od urodzenia, a mimo to nikt nie wiedział, czym był.

– Zabiliście wilkołaka? – zaciekawił się Girdion.

– Wieśniacy urządzili obławę, ale się wymknął. A ja niedługo potem opuściłem wioskę i wyruszyłem za chlebem.

Powiał chłodny wiatr, potęgując nieprzyjemne uczucie, wywołane widokiem pomordowanych i opowieścią Talvara.

– Dosyć tych rozważań – zadecydował Girdion – dokończysz na zamku.

Mężczyzna ujął w dłonie bat. Na ten gest, psy leżące na śniegu i wygryzające sobie spomiędzy pazurów grudki lodu podniosły się, czekając rozkazu. Nieszczęśników nie grzebali. Znajdując się na kawałku zamarzniętego morza uznali, że wiosenne roztopy, uwalniając wody z lodowych okopów, same urządzą im pogrzeb.

Do Ornod dotarli następnego dnia. Droga upłynęła spokojnie, jeżeli nie liczyć faktu, że jedno ze zwierząt w zaprzęgu Girdiona okulało, podbijając sobie dwie przednie łapy. Wieczorem szlachcic musiał uszyć mu coś w rodzaju prymitywnych bucików, wyłożonych wewnątrz miękką sierścią królika. Cały następny dzień suka szła za zaprzęgiem.

W zamku Ornod Girdion bywał zawsze, gdy wracał z polowania. Jeden ze starszych strażników poznał go i przy sprawdzaniu pozwolenia zdobył się nawet na lekki uśmiech. Gdy tylko wjechali na podzamcze, natychmiast skierowali się do jednego z zajazdów, w którym od kilkunastu tygodni czekał na nich trzeci sługa Girdiona.

 – Skóry na magazyny, psy do psiarni – polecił, gdy zatrzymali się przed wejściem. – Tylko upewnijcie się, że wszystko w porządku!

Sam wszedł do wnętrza. Panował tu półmrok. W okna wstawiono płytki szyb wykonane z cienkich warstw rogów wołu piżmowego. Przepuszczały znikomą ilość światła, jednak w blasku lamp wypełnionych tranem wielorybów oraz przy świetlistych refleksach padających z kominka, w którym płonęły czarne kamienie, był w stanie rozróżniać twarze. Wszyscy mężczyźni byli zarośnięci po miesiącach spędzonych na odludziu. Gdy wszedł, obrzucono go taksującymi spojrzeniami, po czym wszyscy powrócili do rozmów i jedzenia. Mężczyzna od razu skierował swe kroki do kuchni. Nie zdążył jednak do niej dojść, gdy usłyszał:

 – Ależ to dostojny pan Girdion!

Karczmarz wyszedł z pomieszczenia, gdzie znajdowało się duże palenisko do gotowania strawy, sprawiania mięsa i imponująca spiżarnia ze wszelkimi potrzebnymi produktami. Rosły mężczyzna przy kości, z włosami koloru rdzy zawiązanymi na czubku głowy, ubrany był w poplamioną koszulę. Zbliżył się do szlachcica, wycierając zatłuszczone ręce w fartuch. Usłużnym gestem wskazał na ławę przy pustym stoliku, ustawionym w niszy, pod galeryjką wiodącą na piętro z pokojami. Tu gość będzie miał zapewniony spokój i nieco prywatności. Karczmarz szmatą omiótł gładkie deski blatu i przyzywająco machnął na dziewkę.

cdn.