sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Pogorszyło mi się i w dowód uznania przeniesiono mnie, razem z całym majdanem, z ubraniami, bielizną, książkami, zeszytami, notatkami bez wartości, z radiem i telewizorem wykłóconym od Bossa. Przełożono mnie do męskiej części oddziału dla „neurologicznych”, tam, gdzie w wieloosobowych, okratowanych pokojach stały prycze i nareszcie odnalazłem B.
B., który, parę wiosen temu, gdy byliśmy na tarasie, stwierdził, że już mu się nie chce, nic go już nie ciekawi, poddaje się, wypisuje z nadziei, bo wszystko za długo trwa, bo może mi powiedzieć, że choroba w nim narasta, że w miarę postępu ograniczeń — anektuje coraz to nowsze rejony, a świat stoi w miejscu.
Po tym wyznaniu już go nie widziałem. Ani podczas śniadania, ani w pracowni. Jego pokój był niedostępny i nikt nie umiał wyjaśnić, gdzie i dlaczego znikł. Dopiero od B. dowiedziałem się, że lekarz, któremu bezsensownie wyznał jakie go męczą objawy, był nieugięty, zasłonił się zarządzeniem, powiedział, że kto nie potrafi być samodzielny na tyle, by żyć w jedynce, musi znaleźć się pięterko w górę i po przebadaniu B., oznajmił Bossowi, co następuje: „odnośny pensjonariusz powinien zamieszkać na neurologii”, B. otrzymał więc skierowanie do życia na drugiej kondygnacji, dostał glejt umożliwiający mu dołączenie do ludzi obłożnie chorych, dokument umożliwiający mu posłuszne przebywanie na „oddziale dla upierdliwych”.
Trafić na „neurologię” oznaczało, że nadciąga finał. Jeśli na dole, gdzie zdarzały się nieoczekiwane wizyty, starano się zachować pozory opieki, to tu, na piętrze wzbronionych odwiedzin, nie krępowano się. Nie leczono, nie pielęgnowano, wychodzono z założenia, że po co umarłym bulion. Pozostawiano ich samopas. Pokoje były zachwaszczone starcami bezskutecznie domagającymi się troskliwości, matuzalemami o nieostrej płci, nestorami, którzy tkwili w egzotycznym świecie przeszłych lat. Traktowani z demonstracyjnym dystansem, kończyli tutaj swój bieg i doczekiwali biologicznego przeznaczenia; „dożywali” cmentarnych wieńców i pogrzebowych sloganów.
Śmierć, o której nie mówiło się tu na głos, była ich wiernym cieniem, należała do krainy tabu. Łudzili się, że jest związana z innymi, spotka innych, że oni są nieśmiertelni, że mają koncesję na wieczność, trwałość i niezmienność, że to, co nazywa się tu umieraniem i przechodzeniem do niebytu, ich nie dotyczy.
Dostania się na „neurologię” bano się więcej, niż kostnicy. Lecz nazwanie tego oddziału – „neurologią”, było nadużyciem, uproszczeniem kogoś, kto znał szpital wyłącznie ze słyszenia. Przede wszystkim autentyczna neurologia, to oddział przyjazny. Można się poruszać swobodnie i nie ma drzwi otwartych tylko dla drużyny w bieli. Tu zaś pomieszczenia były zamknięte.
Nie wolno było pojawiać się nikomu z zewnątrz. Także ludziom z niższych pięter. O tym, co się tu działo i kto tu dogorywał, nie wolno było rozpuszczać języka; personel otrzymał pozwolenie na brak udzielania informacji, a człowiek z pierwszego, na drugim piętrze przestawał nim być i rozpływał się w tajemniczych pogłoskach; nie miał praw poza prawem do rozkładu.
cdn.