sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Na prawym skrzydle Pałacu Prezydenckiego umieszczono tablicę upamiętniającą krzyż ustawiony w dniach żałoby i jednoczących się pod nim Polaków. Dla oddania pełnej prawdy historycznej, należałoby na lewym skrzydle siedziby Prezydenta RP, powiesić drugą tablicę dla przypomnienia, że po zakończeniu żałoby, ten sam krzyż stał się zarzewiem skłócenia Narodu, obnażył egocentryzm Kościoła katolickiego i hipokryzję polityków. W jego cieniu rodziła się nowa Polska.
Już wszyscy, łącznie z mediami, zdają się być znużeni tematem krzyża i toczącej się wokół niego dyskusji, obrosłej w happeningi i ekscesy jego zwolenników i przeciwników. Dla podtrzymania emocji próbuje się jeszcze wykorzystać stygnącą „wojnę krzyżową” do wymuszenia decyzji o jak najszybszym wystawieniu Pomnika Lecha Kaczyńskiego i pozostałych ofiar tragedii smoleńskiej w tym miejscu.
Ale wszystko wskazuje na to, że także ten pomysł, podobnie jak pozostawienie krzyża pod Pałacem Prezydenckim, nie ma szans na spełnienie. Nie ma, bo inicjatorzy tych wydarzeń przeliczyli się w swoich kalkulacjach osiągając efekt przeciwny od zamierzonego, za to być może brzemienny w skutki dla funkcjonowania całej państwowości.
To, co od kilku tygodni dzieje się na Krakowskim Przedmieściu zrodziło pytania nie tylko o zasadność żądań grupki fanatyków wspieranych przez niektórych polityków i kapłanów, ale o to, dlaczego wobec tych karygodnych wydarzeń, zdystansowały się zarówno władze świeckie jak i Kościół katolicki. Nade wszystko, z braku oczekiwanych reakcji, pojawiła się refleksja nad kondycją tych instytucji, ich wzajemnymi relacjami i wpływie na życie obywateli.
Słusznie pisze w „Polityce” Jacek Żakowski, że po upadku PRL jedyną sprawną, nienaruszalną, ogólnonarodową instytucją pozostał Kościół, a że jego potęga imponowała na tle słabego państwa, każdy polityk szukał w nim oparcia. I chociaż wypracowano zasady rozdzielenia państwa od Kościoła zapisane w konkordacie, to z wykalkulowanym przez polityków, i wymuszonym przez tradycyjną pokorę wobec kapłanów, społecznym przyzwoleniem były one od początku łamane. Przy niemal milczącej aprobacie mediów i środowisk o liberalnym światopoglądzie, ingerencja Kościoła w życie polityczne kraju sięgała, od czasów rządów PiS, coraz dalej.
Swoje apogeum, paradoksalnie, osiągnęła arbitralnie narzuconą narodowi decyzją o pochówku tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Jawne opowiedzenie się Kościoła po stronie kandydatury jego brata w kampanii prezydenckiej było już tylko tego konsekwencją. Podobnie, jak próba wmówienia narodowi po przegranych wyborach, że „walka” o krzyż jest obroną wiary, patriotyzmu, tradycji, a nie politycznym spektaklem zawłaszczającym katastrofę smoleńską dla obrony swoich partykularnych interesów. Dodajmy: wspólnych interesów jednej partii politycznej, która w zamian za poparcie gwarantuje Kościołowi utrzymanie uprzywilejowanej pozycji i sprawowanie „rządu dusz”, także w przestrzeni publicznej.
Tyle, że jeszcze parę tygodni temu nikt, ani nowo wybrany prezydent, katolik, ani rząd też nie ośmieliliby się jawnie podważać roli Kościoła w Polsce. Ten, gdyby nie jego pazerność i pycha, mógł wzmocnić w tamtych dniach swoja pozycję dając Polakom prawdziwie religijne rekolekcje. Powiedzieć: jest granica, której nie wolno przekroczyć żadnemu chrześcijaninowi i za żadną cenę. Tę granicę wyznaczał krzyż, bezbronny, wystawiony na pośmiewisko ulicy, i traktowany jak polityczny gadżet. Należało go zabrać czym prędzej do świątyni by uchronić przed profanacją. Nie zrobiono tego. Zabrakło pokory, odwagi, wyobraźni... Dlatego krzyż, choć pewnie wkrótce zniknie, nadal stoi tam gdzie stał, a autorytet Kościoła, także wśród wielu wiernych, sięga pomału bruku.
A teraz cofnijmy się w czasie i wyobraźmy sobie, że zaraz po 4 lipca, zgodnie z oczekiwaniami wielu środowisk świeckich, władza państwowa rozwiązuje „problem krzyża” usuwając go, łącznie z „obrońcami” siłą, chociaż w majestacie prawa. Czy wtedy, kilka tygodni temu, nasze skołowane społeczeństwo, pozbawione wiedzy, jaką ma dzisiaj, dałoby na to przyzwolenie? Mielibyśmy męczenników za wiarę z dręczonym Jarosławem Kaczyńskim na czele i gnębiony przez liberałów Kościół. A państwo słabsze niż kiedykolwiek.
I Kościół i państwo wybierając bierność zagrały w sprawie krzyża va banque.
Kościół przegrał. Rząd pozwalając na rozwój sytuacji, a tym samym obnażenie intencji instytucji kościelnych, hipokryzji zmieniających twarze z dnia dzień polityków, zafundował nam, Polakom takie świeckie rekolekcje owocujące sprzeciwem wobec dyktatu Kościoła w przestrzeni publicznej. Na Krakowskim Przedmieściu zrodziło się „wyzwolenie poznawcze”, jak socjologowie określają moment przełomowy w buncie rzesz ludzi przeciwko zastanemu porządkowi społecznemu.
Dziś, coraz odważniej formułowane są żądania realnego oddzielenia Kościoła od państwa, a tym samym uniezależnienia rządzących w reformowaniu państwa od dyktatu kleru. Pytanie jednak, czy sami rządzący wyciągną z tych rekolekcji właściwe wnioski, a przede wszystkim, czy starczy im odwagi i konsekwencji, by sprostać społecznym oczekiwaniom.
Iwona Krupa
Apel o rozwagę w sprawie pomnika na stronie Ruchu Obywatelskiej Rzetelności.