czytelnia.mobiMobilna e‑czytelnia „e media”

Literatura zawsze pod ręką

Iyke NNAKA: „Black Factor” — odcinek 8.


Ciąg dalszy Rozdziału IV

Karolina domyśliła się, gdzie Agnieszka spędziła noc. U tego… czarnego! Z niedowierzaniem potrząsała głową, śmiejąc się histerycznie. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i jej oczom ukazała się Aga. Kiedy zobaczyła dziewczynę, wpadła w szał.

— Co ty, do cholery, wyrabiasz?! Spójrz w lustro, jesteś biała, a nie czarna! Nie możesz sobie znaleźć normalnego, białego faceta zamiast tego Murzyna, wroga naszej rasy?!

Agnieszka była zszokowana tym nagłym wybuchem. Jej stosunek do agresji był taki sam jak do niechęci wobec prymitywizmu i grubiaństwa. Jako Polka z krwi i kości zdawała sobie doskonale sprawę ze sposobu myślenia niektórych ludzi i znała tradycję swojego narodu. Wiedziała też, że czasami tradycja ta przeczyła sobie samej. Od dawna rozumiała, że uprzedzenia rasowe stanowiły niejako część tutejszej rzeczywistości i do pewnego stopnia spodziewała się podobnych reakcji z chwilą poznania Alozie, ale nigdy nie przypuszczała, że atak nastąpi tak szybko i że usłyszy pełne nienawiści słowa z ust dość bliskiej jej — z racji chociażby wspólnego mieszkania — osoby. Agnieszka nie należała jednak do słabeuszy i wściekłość Karoliny nie zbiła jej z tropu.

— Dlaczego jesteś tak mało tolerancyjna? Dlaczego jesteś… rasistką? — zapytała co prawda bez ogródek, ale z ogromnym żalem, że w ten sposób musiała sformułować pytanie.

— Nie jestem żadną rasistką! Jestem biała i nienawidzę czarnuchów! Tylko tyle! — warknęła Karolina z nieukrywaną agresją w głosie.

Aga wzruszyła ramionami; wypowiedź współlokatorki nie miała dla niej żadnego sensu. Obojętność Agnieszki jeszcze bardziej sprowokowała Karolinę, która postanowiła wyrzucić teraz z siebie cały jad.

— Urodziłam i wychowałam się w tradycyjnej rodzinie. Moja kultura w naturalny sposób odróżnia światło od ciemności, białych od czarnych i umieszcza ich sto lat za nami. Chyba zapomniałaś, że czarne jest zwyczajowo utożsamiane z nocą, a noc to ciemność, a ciemność to zło! Ciemność jest pożywką dla szatana i grzechu. Nie rozumiem, czemu na własne życzenie chcesz się w tę ciemność zanurzać? Przecież musisz sobie zdawać sprawę z wszystkich negatywnych rzeczy, które tam na ciebie czyhają!

Podczas ataku Karoliny Agnieszka przez cały czas zachowywała kamienny wyraz twarzy i nie odezwała się ani słowem. Natomiast Karolina dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cały czas tkwiła w błędzie, sądząc, iż Aga chłonęła wszystkie jej szatańskie i wywrotowe nauki. Dopiero teraz zrozumiała, że jej współtowarzyszka nie dość, że nie myśli tak jak ona, to jeszcze na dodatek ma zupełnie odmienne zdane w tej kwestii. Karolina, chcąc „ratować” koleżankę, przypomniała sobie i wyrecytowała popularną rymowankę dla dzieci. Rymowanka ta, według niektórych „ekspertów” języka polskiego, uznana była za narzędzie służące do zaszczepiania dyskryminacji w świadomości małych dzieci, a teraz miała uzmysłowić Agnieszce, że postępuje bardzo nierozważnie. Wierszyk ów zna każdy Polak, a nosi on tytuł „Murzynek Bambo”. Otóż, mówi się w nim, że „Murzynek Bambo w Afryce mieszka i czarną ma skórę, ten nasz koleżka…”

— Nawet dzieci wiedzą, że Murzyni i małpy mieszkają na drzewach! — skwitowała sarkastycznie rozwścieczona dziewczyna.

Wziąwszy się pod boki, znów zwróciła się do Agnieszki:

— A co takiego może ci się podobać w mentalności małpy?

Tracąc powoli argumenty, powołała się na wiedzę swojej matki, historyczki, według której osoby czarnoskóre to duże, leniwe dzieci, które gromadzą się o poranku, aby dyskutować o swoich… snach, po czym udają się na polowanie. Z dziwną zajadłością dodała jeszcze:

— Wszechmogący nie bez powodu pozbył się ich, umieszczając w tropikach i odgrodził ich od reszty ludzi naturalnymi barierami.

Agnieszka już nie wytrzymała. Zagotowała się wręcz w środku, słuchając tych idiotycznych wywodów. Jej cierpliwość miała przecież granice! Nie mogła dłużej milczeć.

— Współczuję ci twojej nieświadomości, Karolina! I nigdy nie spodziewałabym się usłyszeć z twoich ust argumentacji na tak niskim poziomie! Teraz dopiero widzę, jak bardzo zatwardziałe są twoje poglądy. Rasizm jest jak choroba psychiczna! Nie masz prawa usprawiedliwiać tej mentalnej niewydolności, posiłkując się naszą kulturą jako argumentem. Jestem dumna z tego, że jestem Polką. Nasza tradycja to sposób, w jaki żyjemy. Opiera się on na mądrości naszych przodków i w żadnym przypadku nie kojarzy Afrykańczyków ze złem. Jesteśmy szczodrym, serdecznym narodem, otwartym na inne kultury. Oczywiście, są wśród nas osoby, które błędnie interpretują tradycję i ze względu na swoją nieświadomość lub brak racjonalizmu, tkwią w fałszywych przekonaniach! Niejednokrotnie padają one również ofiarami manipulacji. A wracając do wierszyka, który przedstawiłaś: jedyną intencją autora rymowanki było ukazanie scenki z życia dawnej wioski afrykańskiej. Tylko tyle! Niestety, ograniczone umysły niektórych jednostek błędnie zinterpretowały tę niewinną piosenkę, aż stała się ona narzędziem manipulacji. Historia w wydaniu twojej mamy jest absurdalna!

Karoliną wyraźnie wstrząsnęła wypowiedź Agnieszki. Była zaskoczona poziomem wiedzy swojej współlokatorki i jej przenikliwą argumentacją. Aga nie zważała na zmieszanie koleżanki i kontynuowała, już nie ukrywając wzburzenia:

— Historia i archeologia dawno udowodniły, że Afryka jest kolebką ludzkości i cywilizacji. Ktokolwiek lekceważy znaczenie tego kontynentu, afiszuje się jedynie ze swoją niewiedzą. Kultura i tradycja Czarnego Lądu nie ma sobie równych. Afryka zamieszkana była od wieków przez pokojowo nastawioną ludność, żyjącą w zgodzie z prawami natury i czerpiącą korzyści z naturalnego środowiska. Władcy mieszkali tu w ogromnych, imponujących pałacach i kierowali państwami, opierając swe rządy na mądrości przodków i filozofii poprzedzającej filozofie cywilizacji europejskich. To właśnie ich ufność i szlachetność sprowadziły na nich stulecia cierpień, kiedy to chciwość białego człowieka zakłóciła harmonię kontynentu. Biali ludzie uzbrojeni w Biblię i rewolwery licznie zaczęli przybywać do Afryki pod płaszczem podróżników, misjonarzy, odkrywców, poszukiwaczy lepszego życia. Wytyczono nowe granice i sztucznie podzielono ląd, wprowadzając zamęt w życie zamieszkujących go ludzi. Czarny jest kolorem o wielkim znaczeniu, łączy się bowiem z każdą inną barwą. Wszystko, co białe, wygląda dobrze jedynie w zestawieniu z czarnym, podobnie jak światło, które lepiej świeci w ciemności. Najcenniejsze dary natury, te znane i te jeszcze nieodkryte, są ukryte w ciemności. Czerń jest piękna i niezwykle głęboka! Rozumiesz, co do ciebie mówię? — zwróciła się do wyraźnie osłupiałej Karoliny.

Ta, wyrwana z transu, pozbawiona argumentów, pobita świetną i mądrą przemową Agnieszki, zdobyła się jedynie wobec niej na… nieskomplikowaną opryskliwość:

— Wypchaj się ze swoją wiedzą! I tak to są… przeklęte czarnuchy!

Rasizm zakorzeniony był w jej genach i czuła odrazę, słuchając wywodu współlokatorki. Nie posiadając się z wściekłości, porwała torebkę z kilkoma kosmetykami i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

* * *

Było nieco po dwudziestej trzeciej następnego dnia, kiedy Karolina zjawiła się u Tomka. Widok Karoliny zdziwił chłopaka, który nie bardzo rozumiał, czemu zawdzięcza jej wizytę o tak późnej porze. Właśnie teraz w akademiku zgromadziło się kilku kolegów, których Karolina miała okazję już wcześniej poznać. Byli towarzyszami broni, domorosłymi rasistami, bojówkarzami z wygolonymi głowami. Obecność wśród nich tak silnej osobowości jaką był Tomek niewątpliwie podnosiła morale tutejszych skinheadów, wywodzących się ze środowiska lokalnych oprychów i zbiegów. Z łatwością porzucili swego poprzedniego przywódcę i natychmiast zaakceptowali osobę, przedstawioną im przez Edka. Uchodzili za czołówkę lokalnych bojówkarzy, wyselekcjonowaną grupę, której Edek lojalnie zapewnił stałe miejsca w kryjówkach.

Karolina zdawała sobie sprawę z tego, że zmiana miejsca pobytu Tomasza sprawiła, iż jego działalność bardzo się rozszerzyła. Osobiście, ona poświęcała teraz znacznie więcej czasu nauce, ale sama jeszcze doskonale pamiętała swoje neofaszystowskie akcje. Była osobą dobrze poinformowaną i wiedziała, w jakim celu gromadzili się towarzysze Tomka. Jak świat światem, każda podziemna organizacja spotykała się pod osłoną nocy. Niezakłócona niczym cisza wieczoru była błogosławieństwem potajemnych spotkań, podczas których odkrywane były najciemniejsze zakamarki duszy.

— Moja współlokatorka zwariowała! — oznajmiła na wstępie.

— Co takiego?! — zapytał wyraźnie zaskoczony Tomek, podczas gdy jego towarzysze popatrzyli na nią z zainteresowaniem.

— Agnieszka zakochała się… w czarnuchu! — krzyknęła Karolina.

— Masz na myśli Afrykańczyka? — słowa te niemal uwięzły mu w gardle.

— Czarnym jak smoła! — odpowiedziała rozwścieczona.

— O, kurwa! — ktoś zaklął niskim głosem.

Dwóch nastolatków nie potrafiło ukryć swojego wzburzenia. Starszy chłopak, który wyglądał jak prawdziwy zbir, skwitował:

— Pierdolić czarnucha!

Tomek był rasistą z krwi i kości. Nazywał się Wiliński, ale chciał, by zwracano się do niego po imieniu. Urodził się w biednej rodzinie we Wrocławiu i wychował w nędzy. Neonaziści wrocławscy wiedzieli czyim był synem. Ojciec Tomka miał reputację zatwardziałego, prymitywnego draba, o niewyobrażalnej żądzy przemocy. Dzięki swojemu sprytowi zrobił zawrotną karierę w ruchu neofaszystowskim i już w młodości stał się przywódcą tego ugrupowania. Zaczynał od prześladowania ludności romskiej po to, aby w latach siedemdziesiątych rzucać kamieniami w żydowskie synagogi. W kolejnych dwóch dekadach nie zaprzestał swej nienawistnej działalności. W połowie lat dziewięćdziesiątych zaskarbił sobie szacunek i podziw neonazistów po tym, jak w pojedynkę ścigał i pobił grupkę afrykańskich studentów. Dla nich to doświadczenie było tak traumatyczne, że nigdy już nie powrócili do Wrocławia. Tomek był owocem jego młodości. Matka chłopca była gospodynią domową, której głównym zajęciem było pranie, zmywanie i rodzenie dzieci. Wszystkie te czynności odbywały się z wielką częstotliwością; dwudziestodwuletni Tomek miał sześcioro młodszego rodzeństwa.

Karolina znała doskonale potencjalne konsekwencje swojego postępowania, wiedziała, do czego może posunąć się Tomek i jego towarzysze, aby „ocalić” Agnieszkę.

***

Przejechawszy czterdziestokilometrowy odcinek trasy na północ od Łodzi, neofaszyści skręcili w wąską, niepokrytą asfaltem drogę, prowadzącą przez usiane chatkami Dumbice. Zatrzymali się przed hotelem „Mentolowym”. W wiosce tej ukrywało się wielu zbiegów i poszukiwanych przestępców. Mieli tu swoje bezpieczne kryjówki. W upalny, letni dzień można było tutaj zobaczyć więcej kryminalistów (wygnanych przez skwar ze swoich kryjówek) niż oprychów w areszcie śledczym na Rakowieckiej. Właśnie tutaj Tomek i jego towarzysze przywieźli Karolinę, aby ta zdała relację Edkowi z rozmowy z Agnieszką. W tym również miejscu odbywały się zazwyczaj tajne zebrania i tutaj też przygotowywano akcje neonazistowskie. W zależności od omawianej tematyki, zapraszani byli różni uczestnicy. Pośpiesznie zwołane zebranie miało się odbyć w przyhotelowym pubie. Przywódcy zajęli swoje stałe miejsca.

Edek zasiadł na podium z kamiennym wyrazem twarzy. Gdyby ktoś miał odwagę powiedzieć mu prosto w twarz, że jego ekstremistyczne poglądy są niedorzeczne, zapewne zaprzeczyłby z całą gwałtownością. Dyskutowane podczas tego zebrania zagadnienie jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu o słuszności walki przeciwko „zanieczyszczeniu rasowemu”. Złożył przecież przysięgę, że będzie monitorował to zjawisko i starał się zawsze mu zapobiegać! Jego nadrzędnym celem było wykorzenianie wszelkich potencjalnych zagrożeń dla czystości białej rasy. W tym konkretnym przypadku postanowił jednak zlecić kierowanie akcją Tomkowi, a sam udał się z powrotem do swojego pokoju. Widocznie miał ku temu jakieś swoje powody.

Tomek przejął inicjatywę i natychmiast zalecił zorganizować posterunki w środku i na zewnątrz akademika, aby ustalić wszelkie fakty dotyczące rzeczonego Afrykańczyka i potwierdzić jego związek z Agnieszką. Wybrał najbardziej zaufanych członków ugrupowania, po czym wydał wstępne rozkazy. Towarzysze Tomka mieli na swoim sumieniu wiele akcji o zabarwieniu rasistowskim, na przykład zakłócanie imprez towarzyskich, pogoń za obcokrajowcami, liczne pobicia cudzoziemców, jak również wykonywanie obraźliwych napisów na uniwersyteckiej tablicy ogłoszeń. Tę ostatnią formę aktywności bojówkarze traktowali jako współczesną formę bezbolesnego linczowania czarnych, Żydów i Romów. Liderem omawianej akcji został rudowłosy chłopak, który miał w sobie niezwykle silną motywację, aby postępować zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od Tomka.

***

Mówią, że każdy człowiek śni, jednak ci, którzy śnią z szeroko otwartymi oczami, są prawdziwym zagrożeniem…

Tomek machnął swoją legitymacją przed nosem recepcjonistki i udał się na górę żeńskiego akademika. Po drodze zapatrzył się przez chwilę na imponujący widok miasta, rozpościerający się z okna korytarza. Porównał niebo otulające szczelnie wysokie blokowiska Łodzi do swojej wszechobecnej (wydawało mu się, że taka powinna być) opieki, jaką pragnął otoczyć Agnieszkę. Siłą swojego uczucia chciał uchronić dziewczynę przed czyhającym złem. Tak bardzo pożądał jej miłości! Nie wystarczyło mu jednak odwagi na konfrontację z Agą, więc zaczaił się w załomie korytarza, w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń.

Od momentu gdy Karolina powtórzyła nazistom rozmowę z Agnieszką, tę ostatnią zaczęto obserwować. Właśnie skończyła wykłady i wróciła do akademika mniej więcej o zwykłej porze. Przekręciła klucz w zamku i otwarła pokój. W tej samej chwili stanął przed nią… zdesperowany Tomek. Chłopak, obserwując dziewczynę, w której pokładał tyle nadziei… tyle wspaniałych nadziei na przyszłość, nie mógł jednak dłużej już tylko obserwować! Musiał dać upust swej zwierzęcej napastliwości! Odwaga, parę minut wcześniej całkiem mu obca, teraz jakby wypełniła go po brzegi, rozgrzała emocje i zwykłą męską pożądliwość. Chłopak potrząsnął przerażoną Agnieszką, wykrzykując:

— Co ty wyprawiasz, dziewczyno! Jesteś wrogiem białej rasy!… Opowiedz mi o tym… czarnuchu! — jego głos stał się groźny i chropowaty. — Co ci może w nim imponować?… Tylu jest białych, świetnych chłopaków! A ty wybierasz takiego… śmiecia!… Zapomnij o tym gównie!

Agnieszka była śmiertelnie przerażona reakcją Tomka. Nie mogła wydobyć z siebie słowa, podczas gdy on natarczywie oczekiwał odpowiedzi. Rzucał w furii zarzuty i przypominał w tym ujadającego, wściekłego psa.

— Odpowiedz… suko! — wykrzyczał jej prosto w oczy, nie wahając się użyć tego słowa, mimo iż dziewczyna przecież nie była mu obojętna i mimo tego, że pewnie po takim „wystąpieniu” straci ją już na zawsze.

Ta, przestraszona, wyznała cicho, aczkolwiek dość stanowczo:

— Kocham go.

Mieszanina rasizmu i zazdrości o kobietę doprowadziły Tomka do wręcz absurdalnego stanu. Słowa Agnieszki podcięły mu nogi i doszczętnie upokorzyły. Poczuł gorzki smak porażki. W końcu uwolnił ją z silnego, pełnego agresji uścisku, dodając na pożegnanie:

— Nawet nie wiesz, jak bardzo tobą… gardzę!… Teraz już tak… — po czym wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

W tym samym mniej więcej czasie inni neonaziści czekali na Alozie. Zaczaili się w wąskim przejściu, nieopodal nieco oddalonego od innych budynków, sklepiku akademickiego. Było to wymarzone miejsce na atak. Trzech łysych, groźnie wyglądających bojówkarzy, uzbrojonych w kije bejsbolowe i wąskie pałki, wyglądało dokładnie jak dzikie psy z koszmaru Alozie. A on właśnie zbliżał się do sklepiku, aby kupić kanapki, które tak mu ostatnio smakowały. Nagle zza rogu wypadło trzech oprychów. Rudowłosy chłopak złapał go za gardło, a inny zapytał łamaną angielszczyzną:

— Jak się nazywasz, cwelu?

Ali z trudem wymówił swoje imię. Zaciśnięta na gardle dłoń uniemożliwiała mu oddech.

— Co robisz w naszym kraju? — padło kolejne pytanie.

— Studiuję — wyszeptał Alozie zmienionym głosem.

— To w dżungli nie ma szkół?! — ryknął jeden z oprawców.

— Na drzewo, czarnuchu! — zgodnie krzyknęli wszyscy zwyrodnialcy, a ich rudowłosy lider uderzył Alego ze zwierzęcym impetem.

Chłopak zatoczył się bezradnie, ale nie upadł na ziemię. Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami, po tym wstępnym ataku, chuligani zostawili bezsilną ofiarę w spokoju. Rozkazano im użyć pały tylko wtedy, gdy będzie to konieczne. Każdy z nich otrzymał szczegółowe polecenia. Przysadzisty, rudy chłopak wykonał już swoje zadanie. Drugi z nich miał kopać czarnoskórego w krocze, jeżeli zaszłaby taka potrzeba, a trzeci miał użyć kija. Alozie nie stawiał jednak żadnego oporu, więc dalszy atak nie był konieczny. Ali nie próbował się bronić, a przynajmniej nie tak, by obrona wyglądała jak atak. Jego system wartości nie przyzwalał na przemoc. Wiedział, że agresja pogorszyłaby jedynie jego położenie i sprowokowałaby oprawców tylko do jeszcze ostrzejszego zachowania.

 

Na tym kończymy publikację fragmentów książki w e-czytelni™. O dalszych losach jej bohaterów przeczytacie wkrótce w książce.