sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Jak wielu wynalazców z powołania, profesor Sławomir Suwak, projektował jedynie te rzeczy, których sam potrzebował. Miał już kilka patentów na swoim sumieniu: automatyczny korek do otwierania wina w stanie wskazującym, przenośny zestaw gier planszowych do rozwiązywania problemów osobowościowych, portfel z minimaszynką do powielania banknotów stuzłotowych czy też urządzenie „dzień po” służące do bezpowrotnego eliminowania z czasoprzestrzeni dni obciążonych kacem.
Teraz przyszedł czas na miniurządzenie niedopuszczające do pojawienia się agresji psychoruchowej.
Urządzenie było bardzo proste. Ważyło około kilograma, było wielkości paczki mąki pszennej. Zakładało się je na nadgarstek prawej ręki. To ważne, by ręka była prawa, bo w przeciwnym razie wynalazek nie działał poprawnie lub, co gorsza, jego działanie było odwrotne. Należało codziennie uzupełniać minipojemniczki z substancjami pobudzającymi pozytywne procesy w organizmie doprowadzające do powrotu dobrego nastroju. Pojemniczki były trzy, a substancje były niedostępne na rynku i należało je sprowadzać drogą dyplomatyczną z USA. By urządzenie działało wystarczało włączyć funkcję stand-by. W tym trybie można było go używać nieprzerwanie przez 1,2 godziny. By naładować z powrotem baterie, potrzebny był jedynie zasilacz mieszczący się w niewielkiej walizeczce. Urządzenie, gdy było włączone, wydawało z siebie ciche mruczenie (według niektórych głośne burczenie) mające utrzymywać właściciela w dobrym nastroju.
Profesor Suwak nazwał swoje nowe dziecko miniantyagresorem.
Duże zainteresowanie produktem wykazywał koncern McPhilips, i to jeszcze na etapie prac projektowych. Firma częściowo sfinansowała nawet zakup podzespołów w swojej filii specjalizującej się produkcją komponentów do produktów zaawansowanych technologicznie. Zamówiła również prototyp urządzenia, które miało być uroczyście przedstawione do zatwierdzenia szefowi regionu Europa, Afryka i Izrael znanemu z tego, że bywał agresywny.
To miał być wielki dzień Suwaka. Środa. Trzecia środa miesiąca. W takich dniach jak ten, w końcu cyklu biopogodowego fi-alfa, najwięcej ludzi popełniało samobójstwa i dochodziło do największej liczby wypadków na różnym tle. I właśnie w taki dzień jak ta precyzyjnie wybrana środa (aż się zaczerwieniła z faktu tak wielkiego jej wyróżnienia) miniagresor powinien zrobić największe wrażenie. Suwak miał odbyć konferencję prasową informującą o rewelacyjnym wynalazku, a później parafować umowę z McPhilipsem o współpracy przy wprowadzaniu miniantyagresora na rynek masowy.
Konferencja prasowa odbyła się jak sobie profesor wymarzył. Na początku dziennikarze byli rozdrażnieni, ale później, widząc wspaniały nastrój Suwaka zaczęli zmieniać zdanie. Na koktajlu kilku dziennikarzy przetestowało urządzenie i wpadli w niekłamany entuzjazm. Jeden z nich postanowił napisać aż trzy artykuły (na cztery szpalty każdy), za skromną odpłatnością na pokrycie kosztów wycieczki zagranicznej syna brata stryjecznego.
Gorzej było ze spotkaniem w McPhilipsie. Biznesmeni byli rozdrażnieni i nic nie było w stanie poprawić im humoru.
— Dlaczego to jest takie duże? — powiedział jeden ważny pan.
— No właśnie, dlaczego to jest takie duże. A poza tym szef na region zmarł na atak serca, a nowy jest cichym introwertycznym flegmatykiem, więc nie doceni — dodał drugi ważny pan.
— No właśnie, nowy nie doceni, a jak pan przyniesie urządzenie, które mieści się na karcie sim, to wtedy porozmawiamy poważnie.
— No właśnie, porozmawiamy poważnie i życzymy sukcesów.
— Życzymy sukcesów i do widzenia, no właśnie.
Profesor nie wybuchnął gniewem tylko dlatego, że z trzech minipojemniczków do jego krwi dostała się dosyć duża ilość substancji sprowadzanych drogą dyplomatyczną z USA.
Przed wejściem do mieszkania Suwak wyłączył urządzenie, mimo że do wyczerpania baterii zostało siedem minut.
Żona przywitała go radośnie, ale zauważyła, że coś jest nie tak. Suwak zjadł obiad: stek nie był zbyt twardy, a kisielek zbyt rzadki. W łazience wisiał nowy ręcznik, a w mydelniczce leżało mydło. W koszyku na prasę gazety były poukładane datami — te najświeższe na górze.
Profesor był coraz bardziej podminowany. Pobiegł do szafy.
— Tu cię mam, cholero jedna! — krzyknął rozjuszony, wyciągając połączone w parę skarpetki nie od pary.
Rozpoczęła się awantura, jakiej w domu profesora nie było od czasu, gdy wrócił z prezentacji przenośnego zestawu gier planszowych do rozwiązywania problemów osobowościowych.
Nad ranem, gdy zmęczona i spłakana żona zasnęła zamknięta w łazience, profesor usiadł wyczerpany na sofie i powiedział do siebie:
— No, już lepiej.