sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Pobudka o 07:00, York, jak zwykle przygotowuje śniadanie. Kawa jest już gotowa. Na pokładzie typowy poranny obraz. Stefan przy sterze, Karl-Heinz coś opowiada, Rolf siedzi spokojnie i słucha Karl-Heinzowej opowieści. Z apetytem zjadamy śniadanie, popijamy świeżą kawą.
W opowiadaniach wracamy do zdarzeń podczas nocnej wachty. Pojawia się też pytanie — co my tutaj wlaściwie robimy? Kiedy w koło ponuro i mokro, na niebie tylko ciemne chmury, w pobliżu nie widać żadnej pięknej i piaszczystej plaży, a do domu bardzo, o bardzo, daleko to rodzi się pytanie: jaki jest sens zwariowanego podróżowania żaglowym jachtem? Czy nie lepiej byłoby? Pozostać w domciu, przy żonce, w ciepłym łóżeczku, przed telewizorem, przełączając pilotem kanały na filmy o zwariowanych żeglarzach pływających po oceanach?! Dylemat z odpowiedzią na te pytania, jak zawsze w takich przypadkach, jest bardzo różnoraki.
A ja? Do której grupy się zaliczam? Myślę, że należę do tych z punktu cztery i pięć.
Tymczasem, z prawej burty, w dużej odległości, wyprzedza nas duży kontenerowiec. Statki kontenerowe są coraz większe i pływa ich coraz więcej. Coraz więcej też pływa kontenerów pogubionych przez te statki. Kontenery takie, pływając po morzach i oceanach, stanowią bardzo duże niebezpieczeństwo dla małych statków i jachtów. Znaczna ich część płynie zanurzorzona w wodzie i jest niewidoczna, nawet w biały dzień. Zderzenie z takim twardym przedmiotem doprowadza do znacznych uszkodzeń jachtów, a często powoduje nawet ich zatopienie.
Wachtę o godzinie 09:00 rozpoczynam świeżo umyty, ogolony i pachnący Hugo Bossem.
Wieje zupełnie przyzwoity wiatr, płyniemy z niezłą prędkością, na niebie pojawiło się słońce, po kłębiastej masie czarnych chmur nie pozostał żaden ślad. Po niebie wędrują tylko niegroźne cumulusiki. Płyniemy kursem 087° z prędkością 6,8 węzłów.
Pora obiadu. Załoga zajmuje wygodne miejsca w kokpicie na pokładzie i trzyma w pogotowiu noże i widelce. York, mistrz kucharz, serwuje potrawę rybną ze Złotej Dorady, z pieczonymi ziemniakami, pokrojonym ogórkiem kiszonym oraz pomidorkiem z cebulką. Wszystko zostaje polane tajemniczym sosem. Do tego czerwone wino w szklance. Ryba smakuje wyśmienicie, jest prawie bez ości. Jedynie w grzbiecie znajduje się kilka grubych kości. Po oceanie rozlega się głośne mlaskanie. Markus, trzymając talerz z solidną porcją Złotej Dorady, wygłasza oficjalne oświadczenie-życzenie: „żeby nie było nam nigdy gorzej jak dzisiaj!”. York otrzymuje niezliczone pochwały. Dumny jak paw, w rewanżu, dolewa wina.
Słońce zaczęło świecić jeszcze intensywniej, błękit nieba i morza stał się błękitniejszy. Pełnia szczęścia. W zapomnienie poszły dysputy z poprzedniej nocy, ciepłe łóżko przy żonce straciło na wartości, telewizor z mnóstwem kanałów stał się zmorą współczesnych czasów.
Po tak wspaniałym obiedzie, pora na drzemkę. Drzemka jest krótka ale głęboka. Wstaję „fit” i radosny. Teraz oczekuję tylko delfinów i wielorybów. Z tą nadzieją wychodzę na pokład. Po delfinach i wielorybach, niestety, nie ma śladu.
Zbliża się wieczorna wachta, wiatr słabnie, osiągamy tylko prędkość czterech węzłów. Niebo jest częściowo bardzo mocno zachmurzone. Rogalowy księżyc pojawia sie na krótko.
Etmal: 122 Mm, pozycja: 27°36' N, 050°34' W.