sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Trochę małego „filozofowania”. Żeglarstwo pozwala na bardzo intensywne przeżywanie natury. Ta natura to czasami absolutna cisza, nawet kompletny bezruch (np. flauta), albo gwałtowny sztorm, napawający strachem, zmuszający do ogromnego wysiłku i szybkiego działania, reagowania; zetknięcie się twarzą w twarz z żywiołem, stoczenie z nim walki i osiągnięcie celu. To te skrajności, prawdopodobnie, też przyciągają wielkie rzesze zwolenników.
Jest też trochę czasu na wielkie leniuchowanie oraz jest czas na bycie wielkim bohaterem.
A między tymi skrajnościami jest przecież dużo słońca, umiarkowanego wiatru oraz najczęściej bywają niezbyt wysokie fale – to jest ten najlepszy kąsek natury, który przeżywa się najwspanialej, najlepiej w kręgu rodzinnej albo przyjaciół załogi.
Żeglowanie i życie na pokładzie jachtu na morzu, w zatokach i portach daje ogromne poczucie swobody i wolności.
A wiatr jest ciągle jeszcze za darmo, a morze i oceany są bezkresne. Dopiero znajdując się na oceanie, uświadamiasz sobie, że 2/3 powierzchni naszego globu, to woda. Woda z jej tajemnicami i grozą. W żadnym innym sporcie nie znajdziesz tyle czasu na rozważania, bilanse dokonań i myślenia o bliskich.
To niejako całe otoczenie – woda, wiatr, żagle – inspirują cię do tych przemyśleń. Są one często naiwne, proste w wyrażeniu, ale bardzo prawdziwe, po prostu ludzkie.
Żeglarstwo to kombinacja sportu, techniki i manualnych umiejętności, która z pewnością również dodaje atrakcyjności tej formie wyżywania się.
Gdy patrzę na naszą obecną załogę to są to…
Ludzie o różnorodnych zawodach, od montera do doktora inżyniera. Ludzie, którzy za własne pieniądze decydują się na niewiadomą wyprawę przez ogromny Atlantyk.
Wyprawa ta może okazać się nudnym, czterotygodniowym płynięciem po bezkresnej wodzie, albo tragicznym w skutkach epizodem.
Żeglowanie oceaniczne to rezygnacja z wielu wygód życia lądowego, to również konieczność tolerowania obcych, chrapiących typów z ich okropnymi przyzwyczajeniami.
Nawet podstawowe czynności fizjologiczne stają się skomplikowanymi przedsięwzięciami, np. wysikanie się – wymaga otwierania i zamykania różnorakich zaworów, obsługi wrażliwej pompy klozetowej, obijania się o twarde ściany oraz precyzyjnego trafienia tyłkiem do dziury klozetowej, wszystko to odbywa się oczywiście w przechyle oraz przy wzdłużnym (czasami bardzo silnym) kołysaniu.
Do takiej wyprawy może tylko zainspirować przysłowiowy nieograniczony romantyzm, którego nabiera się z książek, opowiadań, filmów albo z pomieszanych genów.
Czas na nocną wachtę, ster przejmuję od Karl-Heinza i po godzinie sterowania przekazuję go Yorkowi. Zostaje jeszcze godzina pasywnej wachty, trymuję trochę żagle, na zakończenie dokonuję wpisu do dziennika pokładowego. W salonie urządzam sobie wygodne gniazdko do spania.
Pora śniadania. Skipper przygotował jajecznicę z pomidorami, do tego chleb oraz kawa. Wszystko smakuje oczywiście wyśmienicie.
Nastrój załogi jest ciągle dobry. Dwie godziny jedziemy na motorze, ładujemy akumulatory.
Nagle, wielkie podniecenie! Skipper spostrzegł dwa wieloryby. Niestety, zbyt daleko, nie zdążyłem sfilmować. Napięcie spada, schodzę do salonu, zajmuję miejsce w ulubionym kąciku i zapisuję w moim dzienniku pokładowym ostatnie przeżycia. Staram się pisać systematycznie, dziennie po parę stron. Przyznaję, że nigdy dobrowolnie tyle nie pisałem. Ciekaw jestem, na jak długo starczy mi konsekwencji.
Skipper chwali załogę, że tak znakomicie znosi falowanie oceanu. Oświadcza, że w jego żeglarskiej karierze – jesteśmy pierwszą załogą, z której nikt nie zachorował na chorobę morską. Powtarza często: schaut gut aus! (wygląda dobrze!).
Godz. 12:00, wiatr ENE, 3°B, stan morza 2, ciśnienie powietrza: 1017 hPa, ożaglowanie: pełny grot, pełna genua.
Studiuję trochę mapy. W dzienniku jachtowym znajduję zapisy z 2004 roku, z których wynika, że „Salt Whistle“, omijając Bermudy, osiągnął Azory w 19 dni.
Kolację przygotowuje Stefan, wykazując znaczne talenty kulinarne. Na stole pojawiają się smacznie przyrządzone kurczaki, ziemniaki oraz sałata. Do tego dwie butelki czerwonego wina. Nastrój natychmiast, jeszcze bardziej, się poprawia. Na zakończenie biesiady, wspólnie z Yorkiem, zmywam statki (naczynia).
Spotykamy tankowiec płynący prostopadłym, do nas, kursem, prawdopodobnie płynie w kierunku Kanału Panamskiego.
Przed krótkim zmierzchem na niebie pojawiają się Cirrusy, zwiastuny zmiany pogody.
Gwieździsta noc nastaje bardzo szybko, brakuje tylko księżyca. Rozmarzanie się w morzu gwiazd oraz przemierzanie drogi mlecznej należy do standardów nocnej służby pokładowej. Spostrzegam dwie spadające „gwiazdy”, z pewnością przyniosą szczęście.
Wachta, od 03:00 do 05:00, przebiega bez problemów, kurs kompasowy jest dokładnie utrzymywany. Jakość pracy sternika jest sprawdzalna na monitorze GPS. Linia kursowa przebiega bardzo regularnie i nie występują żadne odchylenia.
Karl-Heinz, pasywny partner na wachcie, jest bardzo aktywny w rozmowie, opowiada wiele o swojej drodze życiowej. Jest on wczesnym rencistą (ma dopiero 60 lat), inżynierem górnikiem z wykształcenia. Opisuje swoje perypetie w DDR, problemy związane z wielokrotnymi próbami wyjazdu do starszego brata, osiadłego w Niemczech Zachodnich. A kiedy wreszcie znalazł się w wymarzonych wolnych Niemczech, wielkim problemem dla niego stało się, niestety, znalezienie odpowiedniej pracy, podstawy bytu w kapitalistycznym świecie. Jego specyficzna wymowa języka niemieckiego oraz nietypowy akcent były istotnym problemem dla zasymilowania się w nowym kraju. Przyznaję, że zrozumienie opowieści Karla-Heinza wymagało również ode mnie pełnej słuchowej koncentracji. W swietle swoich trudności, interesowało go moje doświadczenie – w tym, bądź co bądź, obcym dla mnie językowo kraju. Z dumą mogłem oświadczyć – że mimo słabości językowej, stosunkowo szybko znalazłem pracę inżyniera i nigdy nie doświadczyłem niechęci albo dyskryminacji. Żona Karl-Heinza jest emerytowaną nauczycielką i to ona zafundowała mu – z okazji jego sześćdziesiątych urodzin – wymarzony, oceaniczny rejs. Wspaniała żona!!! Teraz żyją sobie we własnym domu w Hamm, w Westfalii, mając wiele czasu dla siebie i realizacji własnych pasji.
Po zakończeniu wachty, mając pełną głowę karlowo-heinzowych opowieści, udaję się spać do mojego wygodnego kącika w salonie.
Etmal: 114 Mm, pozycja: 18° 21’N, 060° 00’ W.
cdn.