sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Grała wyjątkowo pięknie, a może tylko rozanielone serce Joan sączyło dźwięki jak najlepszy trunek. Nie była pewna czy wszystko zdarzyło się na prawdę. Jednak czuła jeszcze ciepło na swojej dłoni. Widziała zieleń oczu towarzyszki i pragnęła się w tej zieleni zatopić. W tym czasie drobne dłonie Catherine przebiegały po strunach, pieszcząc je i wydobywając cudowne melodie z uśpionej dotąd harfy. Dla niej te chwile też były wyjątkowe i nie wiedziała, czy powstrzyma się przed pragnieniem, jakie rodziło się w jej sercu.
— Mogę Cię przytulić? — spytała speszona dziewczyna chwilę po zakończeniu próby.
— Jestem zmęczona, ale — kobieta otworzyła ramiona — chodź tu...
Dziewczyna łagodnie wtuliła się w przyjaciółkę, wargami muskając jej skronie.
— No, już... bo nas zobaczą — wyszarpała się z jej ramion zawstydzona własną wylewnością.
Wyszły powoli, z ociąganiem. Szły bez słowa. Joan czuła się niezręcznie i chciała uciec. Catherine bała się siebie, dziewczyny, zaangażowania. Chciała zabrać Joan do domu i po prostu z nią pobyć, ale ta zerwała się jak oparzona i uciekła krzycząc tylko coś w powietrze. W sercach obu był żal, że kolejny dzień tak się skończył, ale Catherine doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogą być razem. Wróciła do domu i poczuła się wyjątkowo samotna. Napisała tylko, że dziękuje za miło spędzony czas, spacer i sandałki. Usiadła przy kuchennym stole i wtuliła twarz w dłonie. W tym czasie Joan szła, a może raczej biegła, do domu. Czuła się jak zaszczute zwierzątko. Chciała zostać, pragnęła aby przyjaciółka ją zatrzymała. Nie stało się tak. Myślała, że nic nie znaczy i jest tylko zabawką. Wpadła do domu jak szalona, usiadła przy biurku, włączyła komputer, odczytała wiadomość i popłakała się. Potrzebowała akceptacji i miłości, potrzebowała jak nigdy wcześniej. Siedziały tak samotne, każda we własnym świecie i z własną codziennością wiedząc, że nic ich nie połączy.
— Gdyby tylko mogła mnie pokochać — myślała dziewczyna.
— Gdyby wiedziała, że ją kocham — szeptała do siebie Catherine.
Pogrążone w ciszy i smutku przywitały wieczór. Każda w swoim domu, każda z pewnym cichym bólem. Chciały coś napisać, zadzwonić. Żadna z nich nie umiała.
Joan położyła się i długo nie mogła zasnąć. Szamotała się i biła z własnymi myślami. Miała chęć jakoś rozładować napięcie i niemoc, ale nie umiała. Zasnęła nad ranem z perspektywą dwóch godzin snu i pobudki o piątej. Śniła o przyjaciółce. Nagle znalazły się w ciemnym zamczysku, a Catherine w długiej, szykownej czarnej sukni i szpilkach, schodziła po schodach wprost w objęcia dziewczyny. Joan chciała pocałować ją w policzek na powitanie, ale ich usta spotkały się. W efekcie przypadkowego pocałunku na próbie, czy marzeń, wyraźnie uczuła smak warg kobiety. Po jej ciele rozpływał się ciepły strumień. Objęła ją i... obudziła się. Budzik zadzwonił jak zwykle nie w porę.
Tymczasem Catherine zasnęła dość szybko, zmęczona dniem i własnymi emocjami. Śniła o zielonych łąkach i równie zielonych, co świerki, oczach dziewczyny. Gdzieś pod powiekami majaczyło wspomnienie jej twarzy, choć zapomniała je zaraz po przebudzeniu. Miała poczucie dziwnej pustki. Wiedziała, że Joan przyjdzie na wieczorną próbę mimo, że sama nie mogła już grać. Chciała to wykorzystać, choć nie do końca wiedziała jak. Dzień obu upływał w zabieganiu i gdy zaczęła się zbliżać godzina siedemnasta, obie zaczęły odczuwać dziwny niepokój i tęsknotę.
* * *
Dziewczyna cicho weszła do sali prób i usiadła w ostatnim rzędzie. Zimne siedzenie mroziła plecy, więc wyprostowała się i nieco wychyliła do przodu. Serce szamotało się niespokojne nasłuchując każdego dźwięku. W pewnym momencie usłyszała znajome kroki i brzęk klucza w drzwiach od garderoby. Ukryła twarz w dłoniach i modliła się gorąco za przyjaciółkę, za siebie, o spokój i opanowanie zgubnych namiętności. Mimowolnie prosiła też o odrobinę ciepła i miłości. Kroki umilkły na chwilę, by znów uderzyć o posadzkę. Szybkie, zrywane, drobne. Z nikim nie mogła jej pomylić. Harfistka szła po pulpit z nutami. Po drodze przeczesała włosy Joan palcami.
— Nie śpij — szepnęła jej do ucha — czekałam. Możesz przyjść do mnie po próbie?
— Czy... — dziewczyna uśmiechnęła się całą sobą — czy naprawdę tego chcesz?
— Nie wygłupiaj się. Jasne — rzuciła i pobiegła zabrać pulpit.
Dziewczyna obserwowała ją przez palce, gdy schylona układała nuty. Wydawała jej się piękna, choć nie było w niej ogólnie przyjętych kanonów urody. Miała jednak w sobie jakieś skupienie i tajemnicę, które bardzo pociągały Joan. Uśmiech Catherine był w stanie przekonać i rozpromienić każdego. Ułożyła nuty i wracała z pulpitem swoim szybkim krokiem. Spojrzała na Joan i uśmiechnęła się, a ich oczy się spotkały w jakimś porozumiewawczym geście. Joan uśmiechała się sama do siebie, a serce waliło jej z całych sił.
W zasadzie miała dziś przy sobie prezent dla Catherine. Często obdarowywała ją czymś maleńkim — najczęściej własnoręcznie zrobionym. Tym razem było to zielone pudełeczko przewiązane zieloną, atłasową wstążką, a w środku zakładka i kilka cukierków. Całą próbę nie mogła się skupić i myślała o przyjaciółce. Zaraz po rozejściu muzyków, nim jeszcze ostatnie rozmowy ucichły, zerwała się z krzesła i pobiegła do garderoby.
Zatrzymała się przed samymi drzwiami i zawahała się. Nie powinna pokazywać, że tak bardzo jej zależy. Uchyliła drzwi mimowolnym pragnieniem ujrzenia Catherine. Ta nuciła coś jeszcze, kołysząc się na stołku. Dziewczyna przystanęła w uchylonych drzwiach. Artystka skończyła i zsunęła się delikatnie z siedzenia. Joan podeszła i łagodnie dotykając jej ramienia, pocałowała skronie.
— Mam coś dla Ciebie — szepnęła.
— Co tym razem? Wiesz, że nie powinnaś mnie tak rozpieszczać. Zadbaj trochę o siebie!
— To tylko drobiazg.
— Zawsze tak mówisz — zadrwiła przyjaciółka. W jej oczach było jednak widać oczekiwanie.
Dziewczyna powoli wyjęła z kieszeni pudełeczko i włożyła towarzyszce do kieszeni.
— Zostaniesz na wieczór u mnie?
— Nie wiem czy powinnam — odparła zmieszana.
— Jutro jadę do znajomej. Jeśli chcesz... rano możemy się spotkać.
— Bardzo chętnie, może zajrzysz na śniadanie? — spytała dziewczyna.
— Około dziesiątej może być?
— O której tylko zechcesz. Ale wiesz... zresztą nieważne.
— Chodź na chwilę.
Nie odpowiedziała. Objęła Catherine przelotnie, chwyciła jej dłoń i wysunęła się z niej, by szybkim krokiem wyjść.
— Wyślę Ci SMSa — rzuciła starsza sama do siebie. Joan zniknęła w drzwiach. Przyjaciółka wyjrzała za nią przez okno i wsunęła podarek do kieszeni.
cdn.