sobota, 23.11.2024
sprawdź, czyje dziś imieniny
Dawno temu, kiedy to ludzie myśleli, że ziemia jest płaska jak naleśnik, a światem rządzą wszechpotężni bogowie, Królestwo Chmur miało swego władcę. Był nim kapryśny Onib. Jego wspaniała rezydencja wznosiła się wysoko ponad chmurami, a strzeliste wieże pałacu sięgały niemal słońca. Czasem, gdy gęste chmury rozstępowały się, ukazywała się ona w całej swojej przepysznej okazałości. Widać było wtedy nie tylko bajeczne ogrody, rzęsiste fontanny, kute parkany, tkane z deszczu fasady, ale również samego Oniba, który w błyszczącym rydwanie zaprzężonym w ogniste, grzywiaste rumaki objeżdżał dumnie swoje Królestwo. Wówczas ludzie padali ze strachem na kolana i bijąc czołem o ziemię, prosili o łaskę i zmiłowanie. Wszyscy bali się jego gniewu, bo przecież w każdej chwili mógł ściągnąć na nich nieszczęście w postaci: burz, gradobić, ulewy czy wiatru. Starali się być pokorni wobec niego. Dziękowali mu za deszcz, za słońce, za wszystko, co dla nich czynił. Układali pieśni wychwalające pod same bramy niebios jego wielkość i dobroć.
A co na to sam Onib? Otóż Władca Chmur złościł się, gdy widział ich radość, szczęście i miłość. Wolał, by ludźmi kierowała złość i zawiść. Często też przyczyniał się do takich sytuacji — wysyłał swoje wierne sługi, by wywoływały w ludziach gniew i przerażenie, a także bezradność. Potrafił jednym skinieniem palca sprawić, że ludzie tracili dorobek całego życia albo zostawali bez dachu nad głową. Nie martwił się, jak poradzą sobie ze skutkami groźnych żywiołów. Bawił się wtedy w najlepsze i podskakiwał na swych krótkich nóżkach, że aż trzęsły mu się obwisłe do tłustych ramion poliki, a grube brzuszysko wyskakiwało z obszernych spodni. Jego okrągła, łysa głowa robiła się przy tym czerwona i rosła do ogromnych rozmiarów niczym nadmuchany balon.
Nikt jednak nie wiedział, że tak naprawdę Władca Chmur czuł się bardzo samotny. Wprawdzie do jego pałacu zjeżdżali najwspanialsi goście, lecz po omówieniu spraw wagi państwowej znów zostawał sam.
Czasem odwiedzała go Śnieżyca w białej, puszystej sukni z całym zastępem ślicznych, małych Śnieżynek, czasem zaglądał Wiatr w swym podartym płaszczu, czasem Mróz z siwą brodą do kolan, w długim kożuchu i filcowych butach albo Deszcz — jak zwykle bez parasola i w przemokniętym ubraniu. Zawsze zostawała po nim ogromna kałuża, którą natychmiast kazał służbie uprzątnąć. Onib uwielbiał, kiedy w gościnę do niego przybywała Wiosna. Była zawsze taka kolorowa, pachnąca i świeża, że od razu poprawiał mu się humor, lecz ona — niestety — ciągle się spieszyła i nigdy nie zabawiła dłużej. Tak naprawdę nie było nikogo, kto umilałby mu czas interesującą pogawędką lub zjadł z nim lody waniliowe, które wprost uwielbiał. Nudził się więc okropnie. Wprawdzie zabijał czas urządzając musztrę swojej gwardii przybocznej, ale i to wkrótce przestało mu sprawiać przyjemność.
Pewnego razu, gdy zszedł do podziemi pałacu w poszukiwaniu latającego kufra, zauważył dziurę w podłodze piwnicy. Przez nią, jak na dłoni, ujrzał całą Ziemię i jej mieszkańców. Byli jednak zdecydowanie za mali, by mógł przyjrzeć się im dokładniej. Skonstruował zatem ogromną lunetę, dzięki której mógł bez skrępowania zaglądać ludziom do domów, obserwować ich codzienne czynności, zachowania, przyzwyczajenia, pracę. Wkrótce podglądanie stało się jego ulubionym zajęciem. Tak bardzo je polubił, że zrezygnował z musztrowania swoich żołnierzy, a cały wolny czas poświęcał na podpatrywanie. A jaką miał frajdę, gdy widział, jak ludzie pałali do siebie gniewem i nienawiścią! Nie mógł się nadziwić, skąd w tych zabawnych istotach tyle złych emocji.
Kiedyś podczas codziennych obserwacji Ziemi i jej przezabawnych mieszkańców, dostrzegł na niewielkim wzgórzu cudowną istotę. Była to młoda dziewczyna. Stała nieruchomo z ręką przyłożoną do czoła i wypatrywała kogoś na drodze. Przypominała przepiękny posąg bogini, który kiedyś widział w pałacowych wnętrzach podczas pobytu w Krainie Wiecznego Słońca. Od tamtej pory schodził codziennie do piwnic pałacu z nadzieją, że znów ujrzy stojącą na drodze tę niezwykłej urody mieszkankę Ziemi. Wreszcie udało mu się. Było słoneczne, pachnące świeżym deszczem popołudnie, a na widnokręgu ukazała się tęcza utkana z dojrzałych kolorów łąki. Dziewczyna stała — jak zawsze — na zielonym pagórku i osłaniając oczy przed słońcem, wciąż wyglądała kogoś na drodze. Onib pomyślał, że może zaprosić ją do siebie, a ponieważ był niezwykle pomysłowy, wykorzystał w tym celu tęczę. Rozkazał zwinąć ją w rulon i zrzucić na ziemię, pod stopy zaskoczonej dziewczyny. Jej zdziwienie było jeszcze większe, gdy okazało się, że drugi koniec tęczy znajduje się wysoko w niebie. Właśnie tam wznosił się tajemniczy pałac, teraz widoczny w całej okazałości. Wiedziona ciekawością zaczęła się wspinać po tęczowym dywanie. Onib tylko na to czekał. Kazał zastawić stół i przygotować lody waniliowe w pucharkach z porannej mgły. Sam zaś pobiegł do komnaty, w której trzymał Księgę Zaklęć. Znalazł w niej podobiznę bardzo przystojnego młodego księcia z gatunku ludzkiego i już po kilku chwilach pod przybraną postacią, w eleganckim ubraniu czekał, by przywitać długo oczekiwanego gościa. Kiedy dziewczyna stanęła u stóp bram, wyszedł jej na powitanie.
— Witaj w Królestwie Chmur! Jak cię zwą, piękna istoto?
Onieśmielona wspaniałością zamku, a także urodą samego gospodarza skłoniła się nisko.
— Zwą mnie Magdalena — wyszeptała.
Dziewczyna zabawiła w pałacu dłużej, bowiem jej także posmakowały lody waniliowe w pucharkach z porannej mgły, długie spacery z przystojnym władcą, wieczorne rozmowy, taneczne pokazy Chmurek-baletnic i deszczowe fontanny w królewskim ogrodzie.
Po pewnym czasie zatęskniła jednak za rodzicami, którzy zapewne martwili się o nią, za domem, zielenią pól, widokiem kwitnących jabłoni, za narzeczonym, którego kiedyś wypatrywała każdego dnia. Powiedziała o tym Onibowi.
Dalsze losy bohaterów baśni poznasz z książki, która niebawem ukaże się drukiem.